Z uwagą czytam komentarze jakie pojawiają się na różnych blogach. Poza stroną merytoryczną tych wypowiedzi interesuje mnie przyjęta przez komentatorów strategia myślowa. Wynika to z moich zainteresowań ludzką psychiką. To ona dyktuje sposób w jaki myślimy o innych, wypowiadamy się na temat tego, co mówią i piszą. Z wieloletniej lektury komentarzy wyłonił mi się czytelny obraz charakterystycznych strategii myślowych jakie towarzyszą komentatorom.
Pierwsza strategia podyktowana jest pytaniem : „co autor bloga miał na myśli ?”. Jej efektem jest komentarz, który nawiązuje do treści bloga, a jednocześnie nie ocenia samego blogera. Autor komentarza zgadza się lub nie z treścią wpisu na blogu. Wyrażając „zdanie odrębne” często przywołuje inne fakty, lub opisuje swój punkt widzenia. Z treści tych komentarzy wynika, że są on efektem głębokiej analizy treści wpisu, do którego się odnoszą.
Druga strategia podyktowana jest pytaniem, które zapewne najczęściej nie uświadamia sobie sam komentator: „z której strony przyłożyć blogerowi ?”. Treści komentarzy z tej grupy zawierają głównie krytykę, i to nie tylko treści wpisu na blogu, ale i często jego autora. W zależności od umiejętności retorycznych, od inteligencji komentatora, jego wypowiedzi są mniej, lub bardziej zgrabne, zawsze jednak są wyrazem tej samej motywacji: „przyłożyć blogerowi”.
I trzecia grupa, to wpisy pod blogami, które trudno nazwać komentarzem. Ich autorzy korzystając z miejsca jakie zostało im przyznane piszą o sobie i o swoich poglądach nie związanych z treścią bloga.
Mam świadomość, że moje obserwacje nie są odkrywcze. Pokazują jedynie charakterystyczne postawy jakie prezentujemy wobec siebie na co dzień. Albo słuchamy z uwagą innych odnosząc się do ich poglądów , jednocześnie nie oceniając ich samych, albo jesteśmy nastawieni głównie na krytykę, albo mówimy przede wszystkim o sobie. Jest jeszcze jedna grupa osób, których ze zrozumiałych względów nie widać w internecie, gdyż po prostu nie zabierają głosu. Nawet kiedy mają swój punkt widzenia nie mają potrzeby, aby go upubliczniać.
Kiedy zdarza mi się komentować innych, od dawna zadaję sobie pytanie: jaką stosuję strategię? Wiem, że najlepsza jest dla mnie postawa to taka, kiedy głównie nastawiam się na słuchanie, czytanie wypowiedzi innych przede wszystkim po to, aby ich zrozumieć. Dzięki temu mogę dowiedzieć się czegoś nowego, lub potwierdzić, albo skorygować moje przekonania. Wiem jednocześnie jak bywa to trudne, kiedy do głosu dochodzi ego. Wówczas jesteśmy zainteresowani przede wszystkim potwierdzaniem własnych racji, a krytyka innych daje nam poczucie własnej wartości. Mając tego świadomość z dużą dozą tolerancji czytam komentarze, w tym również te dotyczące mojego bloga.
Czytając poradniki z zakresu rozwoju osobistego czuję opór, a nawet sprzeciw w stosunku do technik, które określam mianem powierzchownych. Mówią one, że wystarczy powtarzać sobie „jestem O.K.”, lub „akceptuję siebie w stu procentach”, i to wystarczy, aby być O.K. i czuć się akceptowanym. Nie uwzględniają mechanizmów, które mają znaczący wpływ na nasze zachowanie i postawę, a które działają poza naszą świadomością, utrudniając a niekiedy wręcz uniemożliwiając pozytywny efekt takiej afirmacji.
Dzięki współczesnym technikom badawczym dokładnie rozpoznano obszary mózgu, które aktywizują się kiedy myślimy świadomie. Neuropsychologowie jednoznacznie wykazali, że tę aktywność poprzedza praca części mózgu, która odpowiedzialna jest za procesy nieświadome. Oznacza to, że myślimy pod dyktando nieświadomości, i jest to zależność, którą potwierdzono w wielu badaniach.
Daniel Kahneman otrzymał nagrodę Nobla za to, że wykazał nieracjonalność naszego myślenia. Nasz umysł dzieli na dwa systemy : System 1 i System 2. Ten pierwszy to nasze nieświadome mechanizmy, a drugi to wszystko to, co dzieje się w naszej świadomości, w tym racjonalne, analityczne myślenie. Kahneman w swojej książce „Pułapki myślenia” pisze : „…System 1 podsuwa gotowe rozwiązania niewymagającemu Systemowi 2.” W ten sposób „Lubisz ludzi (albo ich nie lubisz), na długo zanim ich poznasz.” System 1 ma również swoje zdanie na nasz temat, narzucając je Systemowi 2. Stąd świadome powtarzanie sobie „jestem O.K.”, może być w konflikcie z tym, co „myśli” o nas System 1.
Naukowcy z Uniwersytetu Waterloo i Uniwersytetu New Brunswick poprosili badanych, by powtarzali słowa: „Jestem kochany/kochana”, a następnie sprawdzili ich nastrój i samoocenę. W grupie osób o niskim poczuciu własnej wartości zaobserwowano gorsze samopoczucie niż u osób, które nie powtarzały sobie pozytywnej frazy. Natomiast osoby mające wysoką samoocenę poczuły się nieco lepiej. Badacze poprosili również uczestników, by wypisali pozytywne i negatywne myśli o sobie. Paradoksalnie okazało się, że osoby z niską samooceną miały lepszy nastrój wtedy, gdy pozwolono im myśleć o sobie negatywnie niż wtedy, gdy musiały skoncentrować się wyłącznie na afirmacji.
W swojej pracy jako coach i trener miałem okazję poznać ludzi, którym zdecydowanie łatwiej przychodziło mówienie o swoich słabych stronach, niż o tych mocnych. Przejawiało się to zarówno większą łatwością wypowiedzi, jak i większą energią z jaką mówili opisując swoje słabe strony. Jednocześnie miałem okazję obserwować opór jaki pojawiał się w nich, kiedy mieli o sobie powiedzieć coś pozytywnego.
Czy oznacza to, że nie ma możliwości wpływu na System 1, kiedy ma on silne przekonanie, że jesteśmy niewiele warci ? Czy ktoś, kto posiada takie przekonanie, nie ma już szans na smakowanie takich uczuć jak wiara w siebie, satysfakcja i spełnienie ?
Pytania te są o tyle ważne, że jak twierdzą psychologowie, zaledwie kilka do kilkunastu procent ludzi ma w Systemie 1 (czyli tym decydującym o naszej postawie i zachowaniu, o naszych decyzjach i wyborach) przekonanie „jesteś O.K.”. Pozostali, albo starają się pogodzić z przekonaniem Systemu 1 o ich niskim poczuciu własnej wartości, albo wypierają je obudowując się różnymi zachowaniami i postawami, które mają pokazać im i światu „jestem O.K. !”.
Zależności pomiędzy Systemem 1 i Systemem 2 nie da się odwrócić, gdyż tak zaprojektowała nas ewolucja. Stąd wypieranie przekonania o niskim poczuciu własnej wartości, udawanie kogoś, kim się nie jest, zwiększa jedynie siłę oddziaływania Systemu 1. Wpływa to niekiedy bardzo negatywnie praktycznie na wszystkie sfery życia, w tym również na zdrowie.
Trudną, niekiedy bolesną, ale jedyną drogą do zmiany tego stanu rzeczy jest identyfikacja tych zachowań i postaw, które są przejawem niskiego poczucia własnej wartości, i zawyżonej potrzeby bezpieczeństwa. Obnażanie Systemu 1, ale bez krytycznej oceny, zmniejsza siłę jego oddziaływania. Mówią o tym psychologowie, powołując się na liczne badania potwierdzające to zjawisko, jak również w pełni potwierdzają to moje doświadczenia, w tym te związane z pracą nad samym sobą.
Dlatego znając te zależności, tak trudno jest mi przejść obojętnie obok propozycji zmiany jakości życia, które ograniczają się jedynie do haseł w stylu : „myśl pozytywnie”, „uwierz w siebie”, „bierz życie garściami” i.t.p. Są one dobre dla tych, którzy mają odpowiednie „oprogramowanie” Systemu 1, zawierające przekonanie „jestem O.K., jestem wartościowym człowiekiem”. Ale takich osób statystycznie rzecz biorąc jest niewiele, a na co dzień oglądamy jedynie postawy, które imitują takie przekonania.
Od ponad dziewięćdziesięciu lat realizowany jest program badawczy, którego celem jest określenie recepty na szczęście i długowieczność. W 1921 roku rozpoczął go Lewis Terman z Uniwersytetu Stanford. Dziś badania kontynuuje m.in. profesor psychologii Leslie R. Martin oraz Howard S. Friedman z Univerity of California. Efekt ich badań wielu może rozczarować.
Przyznam szczerze, że byłem zaskoczony, kiedy przeczytałem informacje o tak długo trwającym projekcie badawczym. Okazuje się, że Terman swoje badania rozpoczął od zgromadzenia szczegółowych informacji o osobowości i cechach fizycznych 1500 chłopców i dziewcząt. Zdobywał je od ich rodziców i wychowawców. Potem przez kolejne lata analizował życie tych ludzi. Wyniki tych badań pokrywają się z tymi, które zostały uzyskane przez innych w badaniach krótkoterminowych.
Okazuje się, że nie ma listy zawierającej wskazówki jak osiągnąć szczęście i długowieczność. Badacze radzą wręcz, aby się ich pozbyć . Jak wynika z ich badań ci, którzy posiadają takie listy wcale nie są zdrowsi i bardziej szczęśliwi, od tych którzy ich nie posiadają.
Brak instrukcji na osiągnięcie szczęścia nie oznacza, że badania nie przyniosły żadnych wniosków. Jednym z nich, który zresztą pojawia się również w stanowisku innych badaczy, jak i filozofów, jest stwierdzenie, że źródło szczęścia nie jest umiejscowione na zewnątrz człowieka. To nie status społeczny, pieniądze, czy władza, czynią ludzi szczęśliwymi. Ponadto badania wykazały, że dzieci pozbawione egoizmu, życzliwe wobec rówieśników, w życiu dorosłym odnosiły sukcesy zawodowe, realizowały się w małżeństwie i życiu towarzyskim. W pełni została potwierdzona zależność pomiędzy stosunkiem do innych, a poczuciem szczęścia i spełnienia.
Osobiście obserwuję tę zależność u mojej mamy, która kilka dni temu obchodziła osiemdziesiąte urodziny. To, co ją wyróżnia w sposób szczególny, ponadto, że nie wygląda na swój wiek, to jej ogromna tolerancja i życzliwość do ludzi. Jednocześnie emanuje z niej ciepło i pogoda ducha. Mimo naturalnych w tym wieku różnych dolegliwości, uważa się za osobę spełnioną i szczęśliwą.
Dlaczego, zdawać by się mogło tak prosty sposób na szczęście, jest tak rzadko wykorzystywany ?
Mocno jest przecież akcentowany w naszej religii, mówi o nim Kościół Katolicki, jak również wielu filozofów i myślicieli. Jak się okazuje potwierdzają go również wieloletnie badania psychologów, a mimo to większość ludzi cały czas pozostaje tylko w stanie marzeń o szczęściu, albo poszukuje instrukcji, podobnej do tej, która opisuje obsługę telewizora, czy telefonu. Nie zdają sobie sprawy, że szczęście wynika z określonej postawy.
Myślę, że już najwyższy czas, aby zakończyć rozważania nad źródłem ludzkiego szczęścia. Dziś potrzebny jest sposób – sposoby na przełamanie oporu jaki tkwi w nas przed otwarciem się na innych, przed byciem życzliwym wobec nich, gdyż tylko taka postawa zapewnia prawdziwe szczęście. Niemalże na co dzień w swoje pracy trenerskiej i coachingowej obserwuję jak działa ten opór. Bywa nawet i tak, że przybiera on formę agresji skierowanej na mnie, kiedy tylko wspomnę klientowi o zmianie jego nastawienia do innych. Stąd uważam, że największym problemem nie jest brak wiedzy o tym, co buduje prawdziwe poczucie szczęście, tylko opór przed zmianą naszej postawy wobec innych.
W czasie sesji coachingowej klient powiedział mi, że szef go nie lubi, co nie wpływa korzystanie na jego samopoczucie i motywację do pracy. Na moje pytanie, na jakiej podstawie wyciąga takie wnioski, powiedział jedynie, że czuje to, i że jest tego pewien. Nie potrafił opisać zachowania szefa, które jednoznacznie świadczyłoby o jego negatywnym stosunku do niego. Jednocześnie był pod wpływem silnego przekonania, co do słuszności swojej oceny. W związku z tym pojawia się pytanie, czy na pewno widział to, do czego był tak przekonany? Czy to, jak postrzegamy innych na pewno odzwierciedla ich prawdziwy stosunek do nas?
Dzięki współczesnym technikom badania ludzkiego mózgu rozpoznana jest już droga informacji płynących z naszego oka do obszarów odpowiedzialnych za obraz jaki pojawia się w naszej świadomości. Okazuje się, że nie jest on tworzony w tak prosty sposób jak ma to miejsce w aparacie fotograficznym: obiektyw „odbiera” obraz i „rzuca” go na matrycę. W tworzeniu obrazu jaki widzimy bierze udział nie tylko nasze oko ale i inne obszary mózgu. Ich udział w tym co widzimy jest znacznie większy niż sygnałów płynących z aparatu wzrokowego. Według naukowców oznacza to, że mózg tworząc obraz rzeczywistości korzysta głównie z informacji zawartych w innych obszarach mózgu. Badania wykazały, że udział tych informacji w postrzeganym obrazie wynosi aż 90 %.
Trudno w to uwierzyć, gdyż każdy z nas zakłada, że to co widzi w pełni oddaje obraz tego co postrzega. Nawet kiedy poddamy ten obraz pod wątpliwość uznając siebie za ludzi otwartych, to zaraz potem pojawiają się w naszych myślach argumenty potwierdzające nasze wcześniejsze oceny. Potem jedynie stwierdzamy, że poszukiwaliśmy innego punktu widzenia ale jak wykazała przeprowadzona przez nas analiza, to pierwotne wrażenie jest słuszne.
Psychologowie już dawno odkryli to zjawisko. W licznych badaniach „…wykazali, że nie przetwarzamy informacje w sposób bezstronny, lecz zniekształcamy je tak, by pasowały do naszych wcześniej uformowanych poglądów.” (Elliot Aronson „Człowiek istota społeczna”). Jednocześnie zaprzęgamy naszą inteligencję do uzasadnienia naszego punktu widzenia . Badacz ludzkiego myślenia Edward De Bono twierdzi, że „Człowiek wysoce inteligentny potrafi wymyślić dobrze skonstruowaną argumentację na poparcie praktycznie dowolnego punktu widzenia.”
Dobrze pamiętam historię z czasów kiedy byłem konsultantem w biurze matrymonialnym. Klient mając za sobą już dwa małżeństwa poszukiwał kolejnej życiowej partnerki. W czasie wywiadu jaki z nim prowadziłem bardzo wyraźnie wybrzmiała jego negatywna ocena kobiet. Jak twierdził rozstał się z poprzednimi żonami z powodu tego, iż były mu niewierne, chociaż jednocześnie nie opisał konkretnych dowodów, które by o tym świadczyły. Jak się okazało będąc dzieckiem przeżył rozstanie rodziców z powodu zdrady jakiej dopuściła się jego mama. Pozostał przy ojcu słuchając jego argumentów uzasadniających, że nie wolno ufać kobietom.
Ogromne wrażenie i refleksję wzbudził we mnie film „Piękny umysł”. Dziś mam go w swojej kolekcji i co pewien czas lubię do niego powracać. Pamiętam pytanie jakie się wówczas u mnie pojawiło z bardzo silnym efektem „wow” : czy na pewno widzę świat taki jaki on jest? Co prawda nie mam schizofrenii (przynajmniej tak mi się wydaje J) jak bohater filmu profesor John Nasch ale na jakiej podstawie twierdzę, że moje postrzeganie rzeczywistości nie jest niczym zakłócone ?
Dziś zamiast twardo trzymać się własnych przekonań, zadaję sobie pytanie: czy na pewno widzę świat i ludzi, takimi jacy są? Jednocześnie przestrzegam zasady „ograniczonego zaufania do własnych myśli”, gdyż dobrze wiem w jaki kanał mogą mnie wpuścić.
Chyba każdy doświadczył, albo doświadcza stanu zaangażowania w rzeczy, na które nie mamy wpływu. Dobrze jest jeżeli sprawy dzieją się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Kiedy jednak tak nie jest pojawia się wypalająca energię frustracja, wywołująca złość, niszcząca zdrowie. Pamiętam mojego wujka leżącego w szpitalu po zawale. Kiedy go odwiedziłem oglądał akurat audycję informacyjną, w której komentatorzy omawiali sytuację na scenie politycznej. Musiałem wyłączyć telewizor, gdyż na urządzeniu monitorującym ciśnienie pojawił się niebezpiecznie wysoki jego poziom. Zbyt często staramy się wybierać i kontrolować rzeczy, na które nie mamy wpływu.
Nie mamy wpływu na to,
ile lat będziemy żyli, natomiast to,
ile w nich będzie życia, zależy od nas.
Nie mamy wpływu na piękno swej twarzy,
lecz od nas zależy, jaki będzie miała wyraz.
Nie możemy uniknąć trudnych momentów w życiu,
możemy jednak uczynić je łatwiejszymi.
Nie możemy zmienić negatywnej atmosfery panującej na świecie,
Mamy jednakże wpływ na stan naszych umysłów.
Zbyt często staramy się wybierać i kontrolować rzeczy, na które nie mamy wpływu.
Zbyt rzadko wybieramy i kontrolujemy to, co jest w naszej mocy – swoją postawę.
autor nieznany
Wezwanie do bycia sobą można odnaleźć nie tylko w poradnikach psychologicznych, możemy je usłyszeć również w szkole, w pracy, w życiu towarzyskim. Bycie sobą powszechnie kojarzone jest ze zdrową postawą będącą odpowiedzią na wszystko to, co dzieję się w otaczającej człowieka rzeczywistości. Pojawia się tu jednak problem, jak mamy rozpoznać kiedy jesteśmy sobą, a kiedy nie? Według jakich kryteriów mamy oceniać ten stan? I nią są o pytania natury filozoficznej.
Od pierwszych lat życia zawsze miałem być jakiś. Rodzice, wychowawcy pisali scenariusze dla mojej roli dziecka i ucznia. Nie pytali mnie jaki jestem, a bardziej koncentrowali się na tym, jaki mam być. Mówię tu o sobie, mając jednocześnie świadomość, jak powszechny był i niestety jeszcze jest, ten sposób kształtowania postaw młodych ludzi.
Aby sprostać oczekiwaniom jakie stawiali przed nami inni, uczyliśmy się zachowań, które zasługiwałyby na akceptację i uznanie. Robiliśmy to zupełnie nieświadomie, kierowani pierwotnym instynktem zaprojektowanym przez ewolucję. Kiedy byliśmy nastolatkami podejmowaliśmy próbę poszukiwania własnej autonomii. Nie bardzo wiedząc, jacy naprawdę jesteśmy, swoją niezależność budowaliśmy głównie w formie buntu przeciwko nakazom, schematom i tradycjom.
W kolejnych latach uczymy się nowych ról: żony, męża, matki, ojca, pracownika, szefa. Jednocześnie kierowani pierwotnym instynktem nieustannie staramy się zapewnić sobie wewnętrzną równowagę, która daje poczucie komfortu psychicznego. W tym celu przyjmujemy różne strategie. Kiedy pojawiają się negatywne emocje to albo je wyrażamy na zewnątrz, albo wypieramy. Kiedy ktoś nas skrytykuje lub nie doceni naszych starań, to albo reagujemy złością, albo unikamy tych relacji. Wszystko po to, aby osiągnąć stan równowagi, albo inaczej homeostazy.
W obliczu tych naturalnych procesów i zjawisk, pojawia się pytanie, kiedy jesteśmy sobą? Od urodzenia projektowani przez innych, potem zaangażowani w różne role, do tego sterowani przez mechanizmy, w które wyposażyła nas ewolucja, gubimy samych siebie.
Nie zapomnę jak na jednej z sesji coachingowej poprosiłem klientkę, aby wypisała role jakie pełni w swoim życiu. Potem kiedy zapytałem, a gdzie ty jesteś?, zupełnie nie wiedziała o co pytam. Powtórzyła jedynie, że jest żoną, matką, przyjaciółką, pracownikiem. Nie miała poczucia własnego Ja, własnej tożsamości. Moje doświadczenia pokazują, że jest to bardzo powszechne zjawisko.
Pojawia się tu pytanie retoryczne: czy przy takim poziomie samoświadomości można być sobą?
Poczucie własnej tożsamości jest jednym z największych wyzwań jakie stoją przed człowiekiem budującym swoją dojrzałość, a więc życiową skuteczność, satysfakcję i poczucie spełnienia. Odnajdywanie własnego, prawdziwego Ja jest procesem, i to niekiedy bardzo trudnym, stąd bardziej właściwym jest mówienie o stawaniu się sobą, a nie bycie sobą. Chyba, że dla kogoś bycie sobą utożsamiane jest tylko z komfortem psychicznym. Do tego wystarczy tylko unikanie sytuacji, ludzi wywołujących dyskomfort, albo codzienne przekonywanie siebie jaki jestem OK. Być może to o takiej formie bycia sobą słyszymy tak często…
Komitet Psychologii Polskiej Akademii Nauk w marcu b.r. wydal oświadczenie w sprawie medialnych wypowiedzi psychologów. Czytamy w nim m.in.: „psychologowie pozwalają sobie na wypowiedzi nieodpowiedzialne, niemające pokrycie w danych o charakterze naukowym.” Komitet uważa „za dalece niestosowne publiczne wypowiadanie się przez psychologów o rzeczach, na których się po prostu nie znają.” Czy w obliczu stanowiska tak znaczącego gremium nie powinniśmy poddać społecznej ocenie również tę profesję, podobnie jak każdą inną ?
Z pewnym zdziwieniem, ale i zażenowaniem oglądam niektóre wystąpienia psychologów w mediach. Najczęściej są oni traktowani przez dziennikarzy jak osoby, które posiadają wyjątkową wiedzę, niedostępną zwykłemu śmiertelnikowi, a ich słowa traktowane są jak wyrocznia. Jednocześnie sami psychologowie wpisując się w klimat rozmowy, przyjmują postawę autorytetu, który doskonale zna tylko jemu dostępne tajemnice jakie kryje w sobie istota ludzka. Być może nieświadomie tworzą wokół siebie taki klimat. Znany i uznany psycholog społeczny Elliot Aronson twierdzi, że : „…psychologowie społeczni znajdują się w szczególnie uprzywilejowanej pozycji pod względem możliwości wywierania głębokiego i korzystnego wpływu na nasze życie.” Przypomina mi to postawę wielu księży, którzy z kolei twierdzą, że tylko oni mogą doprowadzić wiernych do Boga. Niepotrzebna jest tu wiedza psychologiczna, aby stwierdzić, że takie budowanie swojej pozycji trąca manipulacją.
Statut Polskiego Towarzystwa Psychologicznego w rozdziale II (art. 8, pkt 5) mówi o współpracy z „władzami państwowymi i samorządowymi oraz innymi instytucjami i organizacjami w zakresie nauczania, stosowania i rozwijania psychologii.” To treść statutu organizacji zrzeszającej psychologów, a jaka jest rzeczywistość ? Nie znam obecnych programów nauczania w szkołach, znam natomiast opinię młodych osób, które właśnie ukończyły studia, na temat braku wiedzy psychologicznej w programach nauczania. Jak twierdzą nie uczono ich jak radzić sobie ze sobą w sytuacjach, które wywołują stres, jak radzić sobie z własnymi emocjami, jak doskonalić swoją inteligencję emocjonalną. Z kolei starsze pokolenie, które w czasie szkoleń dowiaduje się o tym, jak radzić sobie z własną psychiką często pyta : dlaczego wcześniej nikt nam tego nie powiedział ? Być może to z tego powodu WHO – Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że w 2030 roku chorobą, która najczęściej będzie dotykała ludzi, będzie depresja .
I tak z jednej strony mamy postawę psychologów demonstrujących swoje nieprzeciętne kompetencje, co jak wynika z oświadczenia Komitetu Psychologii Polskiej Akademii Nauk często jest nieprawdą, a z drugiej brak promocji wiedzy z zakresu psychiki człowieka. O ile łatwiej jest w takiej sytuacji zachować pozycję autorytetu.
Intencją Komitetu Psychologii Polskiej Akademii Nauk, jak wynika z treści jego oświadczenia, było zwrócenie uwagi na niekompetentnych psychologów, którzy mają „parcie na szkło”. Uważam jednak, że oświadczenie to powinno skłonić nas do wyciągnięcia odpowiednich wniosków. Po pierwsze psycholog to wcale nie jakaś szczególna profesja. Wśród psychologów, tak jak w każdym innym zawodzie, są fachowcy i partacze. Po drugie każdy, nie czekając na psychologów powinien posiąść podstawową wiedzę na temat psychiki człowieka, tym bardziej, że jest ona powszechnie dostępna. Moje osobiste doświadczenia pokazują, że jest to nie tylko możliwe, ale i konieczne. To dzięki tej wiedzy wiedziałem jak poradzić sobie ze sobą, kiedy walczyłem z chorobą nowotworową. To dzięki tej wiedzy łatwiej rozpoznać prawdziwego specjalistę od kogoś, kto posiadł tylko tytuł psychologa.
Kilka dni temu w programie Dzień Dobry TVN wystąpiła pani Beata. Miała gustowną fryzurę, a w jej uśmiechu widać było ładne zęby. Opowiadała o tym, że dziś jest bardzo szczęśliwa, i że odzyskała energię życiową. Dzięki chirurgom plastycznym, stomatologom i wizażystom pani Beata odzyskała radość życia. Jak mówiła, metamorfoza dokonała się nie tylko w jej wyglądzie, ale i w jej poczuciu własnej wartości. Widok przeszczęśliwej pani Beaty z powodu swojego wyglądu wzbudził we mnie refleksję: czy możliwe jest nieuwarunkowane od niczego i od nikogo poczucie własnej wartości ?
Aby odpowiedzieć na to pytanie sięgnąłem do koncepcji Abrahama Maslowa, który opisał hierarchię ludzkich potrzeb. Na jej niższych poziomach są te, które ukierunkowują nasze motywacje do osiągania znaczenia w oczach innych, do zdobycia prestiżu społecznego. To z tego powodu tak bardzo chcemy podobać się innym. Myślę, że gdyby pani Beata żyła na bezludnej wyspie, to nie przeszkadzał by jej nadmiar skóry na dolnej powiece, ani krzywe uzębienie.
Jak łatwo można dziś zauważyć nie tylko urodą możemy zaspokoić nasze potrzeby, kiedy znajdują się one na niższym poziomie w hierarchii potrzeb Maslowa. Dysponujemy całą gamę różnych metod , dzięki którym czujemy się bardziej wartościowi. Drogi samochód, czy dom w atrakcyjnym miejscu, jednoznacznie ustawiają nas odpowiednio wysoko hierarchii społecznej. Sprawdzają się również gadżety takie jak drogie zegarki, czy biżuteria, nie wspominając o modnych i markowych ubraniach. Można skutecznie podbudować się krytykując innych lub wytykając ich błędy. Dobry efekt daje inteligentne pokazywanie swoich osiągnięć. Wybór metod jest dość bogaty dostosowany zarówno do kieszeni osoby, która w ten sposób buduje swoje poczucie własnej wartości, jak i do jej inteligencji.
Według Maslowa na wyższych poziomach w hierarchii potrzeb jakie kierują zachowaniem i postawą człowieka, jest potrzeba samorealizacji. To potrzeba wyzwalająca działania podejmowane z myślą o samodoskonaleniu, poszukiwaniu satysfakcji z bycia coraz lepszym od tego, jakim było się wczoraj i to w różnych dziedzinach życia. Człowiek taki praktycznie cały czas ma dostęp do takich uczuć jak satysfakcja, spełnienie, czy poczucie sensu życia.
Dokładnie w ten sposób przez innych psychologów opisywana jest postawa w pełni dojrzałego człowieka. Uznany i znany psycholog Mihaly Csikszentmihalyi twierdzi, że podejmuje on działania autoteliczne (grec. auto – własny, telos – cel). „Są to działania będące celem dla siebie.” (Mihaly Csikszentmihalyi „Przepływ”). Prowadzenie biznesu, zarabianie pieniędzy, po to, aby dzięki nim budować prestiż społeczny, nie jest autoteliczne. Jednak kiedy prowadzony biznes jest miejscem, w którym możemy realizować nasze pasje, doskonalić umiejętności, a do tego służy on również innym, to jest on w pełni autoteliczny. Właśnie takie działania podejmował niestety nie żyjący już Jan Wejchert, współzałożyciel ITI i inicjator wielu innych przedsięwzięć biznesowych.
Praktycznie bardzo trudno jest całkowicie wyzwolić się z potrzeby akceptacji i uznania ze strony innych. Sprawia to, że nasze poczucie własnej wartości w jakimś stopniu zawsze będzie w rękach innych. Chodzi jednak o to, aby nasze życie nie było całkowicie podporządkowane potrzebom z niższego poziomu hierarchii potrzeb Maslowa. Cena jaką płacimy za tak mocno uwarunkowane poczucie własnej wartości jest bardzo wysoka nie tylko w sensie psychologicznym.
Moje osobiste doświadczenia pokazują, że największy problem w budowaniu własnej autonomii wynika z trudności oderwania się od zewnętrznych źródeł życiowej energii.. Ale jak powiedział Marek Aureliusz „Zajrzyj w siebie! W Twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeśli potrafisz je odszukać.”
Trójka – Program Trzeci Polskiego Radia inicjuje dzisiaj akcję „Orzeł może – uśmiechnij się z nami”. Inicjatywa ta przywołała mi z pamięci bajkę Anthony de Mello, która może wzbudzić pozytywną refleksję przydatną dla tej akcji :
Pewien człowiek znalazł jajko orła.
Zabrał je i włożył do gniazda kurzego w zagrodzie.
Orzełek wylągł się ze stadem kurcząt i wyrósł wraz z nimi.
Orzeł przez całe życie zachowywał się jak kury z podwórka,
myśląc, że jest podwórkowym kogutem.
Drapał w ziemi szukając glist i robaków.
Piał i gdakał. Potrafił nawet trzepotać skrzydłami
i fruwać kilka metrów w powietrzu.
No bo przecież, czyż nie tak właśnie fruwają koguty?
Minęły lata i orzeł zestarzał się.
Pewnego dnia zauważył wysoko nad sobą,
na czystym niebie wspaniałego ptaka.
Płynął wspaniale i majestatycznie wśród prądów powietrza,
ledwo poruszając potężnymi, złocistymi skrzydłami.
Stary orzeł patrzył w górę oszołomiony.
Co to jest – zapytał kurę stojącą obok.
To jest orzeł, król ptaków odrzekła kura,
ale nie myśl o tym
Ty i ja jesteśmy inni niż on.
Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał.
I umarł wierząc, że jest kogutem w zagrodzie