Mam świadomość jak poważny jest to zarzut. Zwracam uwagę na błąd Kościoła tylko i wyłącznie w trosce o skuteczność jego misyjnej roli. W trosce, która wynika z tego, że widzę w moim Kościele ogromny, ale niewykorzystany potencjał. Błąd jaki popełnia Kościół jest bardzo widoczny w konfrontacji powszechnie promowanej przez niego postawy katolika z tą, o której mówi Katechizm Kościoła Katolickiego
Podpisany 11.10.1992 roku, przez Jana Pawła II Katechizm Kościoła Katolickiego w swoim założeniu „wykłada wiarę Kościoła i naukę katolicką”, „służy jako pewny i autentyczny punkt odniesienia w nauczaniu doktryny katolickiej”. Stąd dla mnie, jako katolika, nie ma bardziej wiarygodnego źródła wiedzy nie tylko o mojej wierze, ale również o tym, jak mam ją rozwijać. Zresztą Jan Paweł II we wstępie mówi „ Katechizm Kościoła Katolickiego zostaje ofiarowany każdemu człowiekowi…pragnącemu poznać wiarę Kościoła katolickiego”. Zakładam z pokorą, że nie wszystkie jego treści mogą być przeze mnie dogłębnie zrozumiane, są jednak takie, które nie wzbudzają wątpliwości.
Czytam w Katechizmie, że powołaniem człowieka jest życie w Duchu Świętym. I tu w sposób naturalny pojawia się pytanie: co to oznacza ? Katechizm to wyjaśnia opisując „owoce Ducha”. W tradycji Kościoła jest ich dwanaście : „miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, wspaniałomyślność, łaskawość, wierność, skromność, wstrzemięźliwość, czystość”. Czyli życie w pełni, w Duchu, to prezentowanie tych postaw („owoców Ducha”).
Katechizm zakłada, że nie jest to takie proste. Budowanie takiej postawy wymaga przede wszystkim „wyrzekania się siebie”, dzięki czemu bardziej „stosujemy się do Ducha”, który „zamieszkuje w każdym z nas”. Psychologia nazywa ten proces „odklejaniem się od własnego ego”, czyli od lęków, negatywnych i destrukcyjnych postaw, co prowadzi do dojrzałości człowieka. Trudno dostrzec w tych koncepcjach budowania siebie, jakichkolwiek sprzeczności.
Tak więc „powołanie człowieka do życia w Duchu Świętym” może odbywać się jedynie w procesie, a jego celem są „owoce Ducha”.
Już we wstępie Katechizm wymienia jego trzy etapy: „dojrzewanie wiary, zakorzenienie w życiu i promieniowanie nią przez świadectwo.” W obliczu tego procesu opisuje tego, który naucza wiary: „ Nie może więc za pomocą jednej i niezmiennej metody pouczać i formować wszystkich wiernych w prawdziwej pobożności.”
Katechizm nie opisuje w szczegółach czym przejawiają się poszczególne etapy tego procesu, opisuje jedynie szczegółowo cel – „owoce Ducha”. Co należałoby rozumieć, że im więcej jest ich w naszym życiu, tym bardziej „stosujemy się do Ducha” (co jest naszym powołaniem jako katolików). Z kolei im jest ich mniej, tym bardziej oddalamy się od niego. Świadomość celu oraz miejsca, w którym jesteśmy, jest ważną informacją o tym jak blisko lub daleko jest nam do Ducha Świętego.
Ten jednoznacznie opisany w Katechizmie Kościoła Katolickiego proces, w konfrontacji z postawą Kościoła wywołuje pytania:
Dlaczego w Kościele Katolickim ważniejsza jest manifestacja samej przynależności do Kościoła, a nie to, na ile wierni „stosują się do Ducha Świętego”?
Dlaczego w nauce Kościoła tak mało uwagi poświęca się wiedzy na temat indywidualnej pracy nad sobą, nad poszukiwaniem Ducha Świętego, który „zamieszkuje w każdym z nas”?
To być może z powodu braku tej wiedzy, tak wielu katolików poprzez samą przynależność do Kościoła, uważa się za wybrańców losu, za lepszych od innych. To być może dlatego słuchacze Radia Maryja uznają za słuszne i uzasadnione podnoszenie ręki na tych, którzy myślą inaczej. To być może dlatego tak wielu katolików zdominowanych jest lękiem. Oni nie wiedzą, jak bardzo są niedoskonali w miłości (I Jana 4.18), jak daleko im do „owoców Ducha”. „Przytulają się” do Kościoła, aby przetrwać, a nie po to, aby szukać szczęścia. Nikt im nie mówi, że ich powołaniem jest szczęście, o czym pisze Katechizm.
Próbując zrozumieć przyczynę błędów mojego Kościoła dochodzę do wniosku, że wśród tych, którzy powołani są do nauczania wiary jest niewielu takich, którym dane jest smakowanie „owoców Ducha Świętego”. Co prawda mówią oni o miłości, ale o tej złej, którą również opisuje Katechizm Kościoła Katolickiego.
Powyższe pytanie, to konsekwencja pytań jakie słyszę w czasie prowadzonych przeze mnie szkoleń i treningów dla osób dorosłych : dlaczego dopiero teraz ? dlaczego tak późno ? (pytania w oryginale). Pojawiają się one zaraz potem, kiedy wyjaśniam działanie podstawowych mechanizmów kierujących zachowaniem człowieka. Konsekwencją refleksji jaka pojawia się u słuchaczy jest przekonanie, że gdyby wcześniej posiadali tę wiedzę, mogliby uniknąć wiele problemów i kłopotów, zarówno w zakresie własnych decyzji i wyborów, jak również w zakresie budowania relacji z innymi.
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że człowiek jest nieodkrytą tajemnicą. Nie oznacza to jednak, że nic o nim nie wiemy. Dzięki zdobyczom medycyny wzrasta skuteczność leczenia chorych, a diagnostyka pozwala ustrzec się przed wieloma groźnymi chorobami. Często w mediach można usłyszeć o kolejnych jej osiągnięciach i to na etapie dopiero co zakończonych badań. Tymczasem wiedza o mechanizmach psychologicznych kierujących człowiekiem w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób pozostaje dostępna głównie w specjalistycznych wydawnictwach. A przecież często jest to wiedza, która rewolucjonizuje wręcz świadomość człowieka. Ma ona charakter przypominający odkrycie jakiego dokonał Kopernik.
Takim odkryciem jest chociażby fakt, że nasze myślenie, które wyróżnia nas od innych istot żywych, i którym tak się szczycimy, tak naprawdę jest na usługach nieświadomych mechanizmów. Zachwyceni własną inteligencją, tworzymy kolejne argumenty uzasadniające nasze przekonania, nie zdając sobie sprawy z tego, że nasza strategia myślenia ustalona jest poza naszą wolą. Twierdzimy, że robimy co chcemy, nie zdając sobie sprawy z tego, że to „chcenie” powstało poza naszą świadomością. I są to fakty potwierdzone naukowo, a kolejne badania potwierdzają te zależności.
„Wzrastająca liczba badań wskazuje, że proces odpowiedzialne za ludzkie zachowanie w znacznej mierze przebiegają w sposób automatyczny, a to, co sobie uświadamiamy, to jedynie efekt ich działania.” (dr Joanna Trzópek).
Jakie są konsekwencje braku powyższej wiedzy?
Wielokrotnie miałem okazję rozmawiać z osobami, u których w procesie wychowawczym ukształtowało się niskie poczucie własnej wartości. To przekonanie głęboko zakodowane w nieświadomości inicjowało proces myślowy na swój temat w dorosłym życiu. Im bardziej inteligentna była taka osoba, tym więcej potrafiła przedstawić argumentów potwierdzających przekonanie na swój temat. Zupełnie nieświadomie wpadała w pułapkę własnej inteligencji, nieustannie potwierdzając obraz własnej osoby. I nie miały tu znaczenia jej niekwestionowane osiągnięcia. Argumenty na ten temat ripostowane były natychmiast jej inteligentnymi kontrargumentami, które nieustannie i konsekwentnie mają wykazać „nie jestem O.K.” Konsekwencje takiej postawy to m.in. : unikanie nowych wyzwań, brak otwartości na zmiany, brak poczucia szczęścia i życiowej satysfakcji.
Nieznajomość wiedzy o mechanizmach kształtujących nasze myślenie jest przyczyną jeszcze innego, niekiedy bardzo niekorzystnego dla człowieka i jego otoczenia zjawiska.
Niektóre osoby są tak bardzo ufają swojemu myśleniu, że bezgranicznie wierzą, iż oddaje ono obiektywną rzeczywistość. Tu również dzięki wsparciu swojej inteligencji potwierdzają kolejnymi argumentami swoje przekonania, które ukształtowane zostały w wyniku wcześniejszych doświadczeń. W ten sposób to nie czas teraźniejszy, a przeszłość buduje obraz świata takiego człowieka. Jeżeli doświadczenia były bolesne, i dominował w nich lęk, to dzisiejszy świat będzie wyglądał dokładnie tak samo. Miałem okazję widzieć jak człowiek taki kolejnymi argumentami wykazywał, że dzisiejszy świat jest pełen zagrożeń. I głównie tak go postrzegał, co nie pozostało bez wpływu na jego decyzje i wybory.
Trudno przecenić negatywne konsekwencje braku wiedzy na temat podstawowych mechanizmów kształtujących zachowaniem człowieka. Mają one wymiar zarówno osobisty jak i społeczny. Dowodów na to jest aż nadto. Nie znam programów szkolnych w zakresie tych zagadnień. Mam jednak nadzieję, że już wkrótce reakcją moich słuchaczy i klientów coachingowych na zagadnienia o podstawowych mechanizmach kierujących człowiekiem będzie stwierdzenie: o tym już wiemy.
18 września b.r. sąd rozstrzygnie, czy 5 – letni Maciek zostanie odebrany dziadkom. Powód – Maciek jak na swój wiek jest zbyt otyły. To kuratorka w Środzie Śląskiej w trosce o chłopca złożyła wniosek do sądu. Być może jest to słuszne, gdyż podobno dziadkowie przekarmiają Maćka, co może negatywnie odbić się na jego zdrowiu. Jeżeli u podstaw takiej reakcji leży troska o dziecko, to czy kierując się taką samą motywacją nie powinno odbierać się dzieci opiekunom, którzy nie dają swoim podopiecznym miłości ? Konsekwencje braku tego uczucia później, w życiu dorosłym, przynoszą niekiedy bardzo negatywne skutki. Dotykają one praktycznie wszystkich sfer życia. Otyłość dotyka głównie zdrowia fizycznego.
Jeszcze do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku wielu psychologów uznawało, że u podłoża przywiązania dziecka do matki leży fakt, że zaspokaja ona takie potrzeby dziecka jak głód, pragnienie, unikanie bólu czy poczucie bezpieczeństwa. Amerykański psycholog Harry Harlow w serii przełomowych eksperymentów pokazał, że potrzeba miłości może być tak samo pierwotna jak głód, czy pragnienie. Z kolei Nathaniel Branden odkrył jej fundamentalny wpływ na poczucie własnej wartości. Stwierdził, że „Jeśli ta potrzeba nie zostaje zaspokojona, człowiek cierpi, a jego rozwój zostaje zahamowany.”
Wielokrotnie miałem okazję przekonać się o tym. Prowadząc wywiady z moimi klientami, kiedy konfrontowałem jakość ich życia, z warunkami w jakich się wychowywali, w pełni potwierdzała się ta zależność. Brak miłości w dzieciństwie, w życiu dorosłym skutkuje brakiem harmonii pomiędzy życiem zawodowym i rodzinnym. Zawsze pojawia się mniej lub bardziej uświadomiony brak wiary w siebie, silna potrzeba akceptacji i uznania. Ludzie tacy albo niemalże żebrzą o miłość innych, albo poświęcają swoje życie jednemu celowi – udowodnić światu jak bardzo są O.K. Kiedy natomiast otrzymają w dzieciństwie odpowiednią porcję miłości, emanuje z nich wiara w siebie.W życiu zawodowym potrafią być wyjątkowo skuteczni. Wobec innych są tolerancyjni i traktują ich z szacunkiem, co sprawia, że są atrakcyjnymi partnerami, dobrymi szefami i współpracownikami. Jeżeli mówimy o budowaniu dojrzałego społeczeństwa, to powinno ono być oparte właśnie na takich ludziach.
To przede wszystkim w dzieciństwie człowiek otrzymujemy swój podstawowy program, który potem decyduje o jego całym życie. Późniejsza jego weryfikacja jest bardzo trudna i wymaga wiele wysiłku. Z tego właśnie powodu celem nadrzędnym wychowawców, nauczycieli i kuratorów powinno być tworzenie klimatu w jakim dorastają dzieci, opartego na wzajemnej życzliwości, szacunku i tolerancji. Bez wątpienia zdrowie fizyczne dziecka jest ważne, w tym zachowanie odpowiedniej wagi jego ciała. Jednak troska o to, powinna być traktowana co najwyżej jako równorzędny obowiązek wobec dzieci.
Jestem bardzo ciekaw czy tak daleko posunięta wrażliwość pani kurator ze Środy Śląskiej, obejmuje również dzieci, które nie znają smaku miłości ?
Mówiąc o życiowej energii mam tu na myśli to, co uruchamia nasz cały potencjał, wywołuje wiarę w siebie, przekonanie że bez problemu poradzimy sobie z wyzwaniami jakie niesie życie, a w świadomości wyzwala uczucie szczęścia, które staje się dominującym uczuciem. Życiowa energia ma swoje dwa źródła: zewnętrzne i wewnętrzne, umiejscowione w człowieku.
Na użytek niniejszego artykułu powiedzmy, że miała na imię Beata. Była moją coachingową klientką. Kiedy na kolejnej sesji opisywała mi swoją przyszłość, były w niej konkretne osiągnięcia zawodowe, udane życie rodzinne. Jednocześnie obraz ten obarczony był jednym warunkiem, bez którego według niej niemożliwe jest zrealizowanie tych celów: muszę spotkać faceta, który będzie mnie naprawdę kochał.
Wielokrotnie zdarza mi się widzieć ludzi, których pełny potencjał w postaci ich wiedzy, doświadczeń i talentów uruchamia się dopiero w chwili kiedy poczują akceptacje, uznanie, kiedy poczują się docenieni. Pamiętam pracowników mojej firmy jak uruchamiała się w nich inicjatywa i zaangażowanie, kiedy tylko wyrażałem uznanie za ich pracę. Miałem poczucie jak gdybym to ja był dla nich dystrybutorem ich życiowej energii.
Również osobiście miałem okazję poznać stan przypływu energii, kiedy inni wyrażali uznanie dla moich osiągnięć, kiedy słyszałem, że jestem kochany. Jednocześnie poznałem reakcję mojego organizmu oraz uczucia i myśli jakie pojawiały się w mojej świadomości w chwili, kiedy ktoś mnie skrytykował. Zdarzało się, że wówczas miałem poczucie jak gdyby uchodziła ze mnie cała życiowa energia.
To zaprojektowane przez ewolucję zewnętrzne źródło życiowe energii w swoim założeniu ma służyć integracji z innymi. To inni mają uruchamiać pozytywne uczucia i wyzwalać cały potencjał człowieka, dzięki czemu pojawia się motywacja do obcowania z nimi. W ten sposób powstają związki i grupy społeczne. Problem i to niekiedy bardzo poważny zaczyna się wtedy, kiedy inni są jedynym źródłem energii życiowej człowieka. Jego satysfakcja, poczucie szczęścia, a nawet poczucie sensu życia, jest w rękach bliskich, przyjaciół, znajomych, współpracowników, przełożonych, podwładnych. Brak z ich strony akceptacji, uznania, czy docenienia, wywołuje dyskomfort, a krytyka nawet ból i cierpienie.
W procesie ewolucji jako antidotum na ten często bolesny stan, ukształtowała się silnie demonstrowana postawa niezależności. Człowiek z taką postawą co prawda demonstruje swoją autonomię, ale w jego nieświadomości cały czas pozostają czynne mechanizmy zależności. Stąd im mniej doznaje akceptacji ze strony innych, tym silniej demonstruje nie tylko swoją niezależność, ale i wyższość. Tacy ludzie podejmują wszelkie działania, aby pokazać, że są lepsi, mają więcej, i że są ważniejsi. Kiedy im to nie wychodzi pojawia się u nich niechęć, złość, a nawet agresja wobec tych, którzy nie dostarczają tak potrzebnej im życiowej energii. Postawa jaką wówczas przyjmują nazywana jest psychoterroryzmem, albo mobbingiem.
Poza zewnętrznym źródłem życiowej energii jest również wewnętrzne. Daje ono poczucie prawdziwej autonomii, niezależności od innych. Uruchamia cały potencjał człowieka, wpływając na jego skuteczność działania. Według psychologów autonomia przenosi życie człowieka na wyższy poziom. Profesor Mihaly Csikszentmihalyi (autor książki „Przepływ”) mówi, że wyzwala ona „działanie będące celem dla siebie, czyli wykonywanie nie z myślą o nagrodzie, ale dlatego, że samo jego wykonywanie jest nagrodą”. O wewnętrznym źródle życiowej energii mówią filozofowie. Marek Aureliusz twierdził, że „W twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeśli potrafisz je odszukać.” Mówi również o nim Kościół Katolicki: „otrzymaliśmy…moc Ducha Świętego”, „Duch mieszka w każdym z nas” (Katechizm Kościoła Katolickiego). Dla człowieka korzystającego głównie z wewnętrznego źródła energii relacje z innymi nie są miejscem rywalizacji, ani zabiegania o ich względy.
W praktyce bardzo trudno jest „przełączyć się” tylko na wewnętrzne źródło zasilania w życiową energię. Powinno się raczej mówić, o „zdrowych” proporcjach korzystania z dwóch źródeł. Kiedy w szczegółach opisałem je pani Beacie, kiedy uświadomiła sobie, że jej źródło życiowej energii umiejscowione jest głównie na zewnątrz, powoli, ale z wyraźnymi pozytywnymi efektami, zaczęła budować „zdrowe” dla siebie proporcje. Jej wizja przyszłość stała się bardziej autonomiczna, co nie pozostało bez wpływu na jej atrakcyjność jako partnerki. Wyraźnie zanikała w niej postawa „bluszcza”, która działała odstraszająco na jej wcześniejszych partnerów.
A w jakich proporcjach Ty korzystasz ze źródeł życiowej energii ?
Postawa każdego kapłana mieści się na skali pomiędzy księdzem-rzemieślnikiem, a duchowym przewodniki
Ocena księży z jaką spotykam się dotychczas jest bardzo powierzchowna i nie oddająca istoty jego posługi. Ocena : dobry lub zły kapłan, kapłan któremu głównie zależy na pieniądzach, lub kapłan oddany swoim wiernym i.t.p. nic nie mówi o jego poziomie świadomości duchowej. To ona powinna być najistotniejsza w ocenie jego skuteczności duszpasterskiej. Poziom tej świadomości sprawia, że mamy do czynienia z księdzem, którego postawa bliższa jest postawie przypominającej rzemieślnika, lub księdza – duchowego przewodnika. To zupełnie dwie różne postawy jednocześnie każda z nich występuje w szerokiej skali.
Pamiętam jak wiele lat temu w ramach poszukiwania drogi rozwoju osobistego trafiłem do klasztoru zakonu franciszkanów. W wielogodzinnych, codziennych rozmowach z jednym z ojców franciszkanów budowała się moja duchowa świadomość. Odkrywałem i poznawałem to, co jest ważne nie tylko dla mnie jako chrześcijanina, ale w ogóle w życiu. Nie mówiliśmy ani o niebie, ani o piekle. Ojciec franciszkanin nie przepytywał mnie z dekalogu, nie oceniał przez pryzmat tego jak często się modlę, i czy w każdą niedzielę uczestniczę w mszy św. Nie straszył mnie karą boską, tylko mówił o tym, że pokonując swoje słabości, wyrzekając się swojego ego, będę czuł coraz większą moc w sobie. Mówił, że każdy człowiek ma ją w sobie. Zapewniał mnie, że dzięki tej mocy mogę nie tylko pokonać życiowe trudności i problemy, ale również moje życie będzie przepełnione coraz większym szczęściem i poczuciem spełnienia.
Potrzebowałem trochę czasu i wiedzy, aby zrozumieć, że spotkałem na swojej drodze duchowego przewodnika. Od spotkania z franciszkaninem minęło 12 lat, a ja ciągle odnajduję potwierdzenie jego słów nie tylko w Katechizmie Kościoła Katolickiego i w Biblii, ale również w psychologii. Ma to bezpośrednie przełożenie na moje życie zarówno w sferze relacji z innymi, jak również w rozwiązywaniu życiowych problemów.
Psychologia mówi o potrzebie budowania autonomii – niezależności psychicznej od świata zewnętrznego, opartej na poczuciu własnej wartości, a Katechizm mówi o mocy, która płynie z Ducha Świętego, „który mieszka we wszystkich”. Trudno mi to udowodnić, ale uważam, że dzięki wierze, że ona jest we mnie, dzięki sięganiu po nią, poradziłem sobie z rakiem (2005). Proces ten pozwala mi również osiągać bardzo pozytywne efekty w budowaniu mojej autonomii.
Zdarza mi się uczestniczyć w mszach świętych gdzie pojawiają się doznania jakie dane mi było poznać dwanaście lat temu w czasie spotkań z franciszkaninem. Jest w nich wyraźnie odczuwany przypływ siły, wiary, i poczucia bezpieczeństwa.
Są również i takie msze święte, których przebieg dokładnie jest taki sam, ale doznania zupełnie inne. To kapłani swoją postawą, a przede wszystkim kazaniem sprawiają, że nie ma w nich duchowej głębi. Bywa niestety również i tak, że w słowach płynących z ołtarza słychać złość, krytykanctwo, a niekiedy lęk przed różnego rodzaju zagrożeniami. Konfrontacja takiej postawy ze słowami zapisanymi w Katechizmie Kościoła Katolickiego „każdy chrześcijański akt cnoty nie ma innego źródła niż miłość ani innego celu niż miłość”, wyzwala jednoznaczną ocenę takiego kapłana. Jego postawa jest w sprzeczności z Katechizmem, który Jan Paweł II nazwał Konstytucją Kościoła Katolickiego.
Celem każdego chrześcijanina powinno być zbawienie, a drogę do niego wyznacza Jezus Chrystus. Jednak jak czytamy w Katechizmie „Aby pozostawać w jedności z Chrystusem, trzeba najpierw zostać poruszonym przez Ducha Świętego.” Pozostaje tylko pytanie, co stanowi o tym, że jesteśmy poruszeni przez Ducha Świętego, dzięki któremu pozostaniemy w jedności z Chrystusem, co z kolei będzie prowadziło nas do zbawienia. Katechizm powołując się na Biblię (Ga 5,22-23)opisuje owoc Ducha, którym jest: „miłość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie”. To te postawy sprawiają, że pozostajemy w jedności z Chrystusem. To nie złość czy lęk, tylko owoce Ducha przybliżają do zbawienia każdego katolika. Ponadto tylko dzięki nim możliwa jest realizacja biblijnego nakazu „czyńcie sobie ziemię poddaną”(Rdz.1-28). Co prawda w innym kontekście, ale postawy te zaleca również psychologia, jako najbardziej „zdrowe” i korzystne dla człowieka.
Podobnie jak oceniamy kompetencje tych, z których usług korzystamy (np.lekarze, czy prawnicy) widzę również potrzebę oceny kompetencji kapłanów. Jest to o tyle ważne, że zapotrzebowanie na prawdziwych, a nie tych zdeklarowanych duchowych przewodników jest coraz większe. Rozpowszechniający się lęk, brak wiary we własne możliwości, dokonuje coraz większego spustoszenia zarówno wśród młodych, jak i osób starszych. Niestety wielu wiernych, widząc „rzemieślnika” generalizuje swoją ocenę Kościoła i przestaje poszukiwać w nim duchowego wsparcia. Traci na tym nie tylko Kościół Katolicki, ale i często sam wierny.
Dziwi mnie postawa hierarchów kościelnych, którzy nie dostrzegają w Katechizmie Kościoła Katolickiego treści tak bardzo potrzebnych każdemu człowiekowi. Treści, które wpisują się w tak dziś ważną potrzebę pracy nad samym sobą. Koncentrują się głównie na zewnętrznych atrybutach wiary, a nie na tym co jest jej esencją. Być może dzieje się tak dlatego, że większość z nich to osoby „zewnętrzne”, o których można również przeczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego, i które są głównie kapłanami – rzemieślnikami.
Młody człowiek, Oskar W. wbiega na scenę trzymając w ręku napis „TVN kłamie” i z pięściami rzuca się na redaktora Miecugowa podczas programu Szkło Kontaktowe , które było prowadzone na Woodstock 2013. Wszystko to dzieje się na oczach licznie zgromadzonej widowni i milionów telewidzów. Krytykować potępiać, karać, jednak czy to zmieni postawę Oskara W. i jemu podobnych ? Czy nie najwyższy czas, aby poszukiwać bardziej skutecznych metod przeciwdziałania takim zachowaniom ?
Najczęściej stosowaną dziś metodą wykazywania innym ich niewłaściwego zachowania jest krytyka, a sposobem na zmianę przekonań „rozmowa na argumenty”. Życie pokazuje jak często jest to mało skuteczne. Rozmowa z Oskarem W., na temat jego przekonań, próba wykazania mu jego błędnego myślenia, które legło u podstaw jego zachowania po prostu nie ma sensu. On na prwadę widzi redaktora Miecugowa jako człowieka, który działa na szkodę Polski. Wymienia również nazwiska innych znanych postaci, które również zasługują na potępienie. Świat w jakim funkcjonuje Oskar W. wygląda właśnie tak i wymusza na nim takie, a nie inne reakcje. Każdy kto znalazłby się w jego świecie najprawdopodobniej myślałby dokładnie tak samo, a przynajmniej podobnie.
Nasze postrzeganie świata, a co za tym idzie nasze reakcje na to, co się w nim dzieje, nasze decyzje i wybory wyznacza obszar świadomości w jakim funkcjonujemy. I tak dla przykładu jego ramy będą zupełnie inne kiedy będę głodny, a zupełnie inne kiedy będę najedzony. Głód sprawia, że moja uwaga poza udziałem mojej woli, koncentruje się głównie na poszukiwaniu jedzenia. Niemożliwe jest abym w takiej chwili myślał o czym innym. Co prawda nie zostałem pozbawiony mojego intelektu, mam w dalszym ciągu sprawny zmysł wzroku i słuchu, ale zachowuję się tak, jak gdybym nic widział i nie słyszał poza wszystkim tym, co związane jest w jakiś sposób z jedzeniem. W mojej świadomości centralne miejsce zajmuje potrzeba zaspokojenia głodu. Z kolei kiedy jestem najedzony to tak, jak gdybym odzyskał sprawność mojego wzroku i słuchu. Dostrzegam innych ludzi oraz rzeczywistość, która mnie otacza. Mój obszar świadomości poszerza się.
Nie tylko głód, ale również inne potrzeby oraz doświadczenia potrafią znacznie ją ograniczyć. Kiedy na przykład doznałem przykrości ze strony mojego szefa, a jeszcze na dodatek taka sytuacja powtarzała się często, to nawet po zmianie pracy, będę odczuwał silny stres w kontakcie z nowym szefem. Nie będę dostrzegał, że to zupełnie inny człowiek. Nie będę widział, ani słyszał jego przyjaznych gestów kierowanych do mnie. Moja świadomość będzie zdeterminowana minionymi doświadczeniami.
Poruszamy się we własnym świecie, który może być zupełnie inny od tego realnego, a my uznajemy go za obiektywną rzeczywistość. Reagujemy na świat , który być może istnieje tylko w naszych głowach. Poznając świadomość w jakiej funkcjonuje człowiek, można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć jego przyszłe zachowanie. Wszystkim tym, którzy z niedowierzaniem przyjmują informację o tym zjawisku polecam film „Piękny umysł”. Wybitny matematyk profesor Nash – bohater filmu, zostaje wciągnięty w swój schizofreniczny świat. To na jego rzecz wykorzystuje swoje wyjątkowe zdolności. Widz przez pierwszą część filmu widzi tylko ten świat, nie zdając sobie sprawy z tego, że to tylko fantazja bohatera. To po tym filmie zadałem sobie pytanie: na jakiej podstawie twierdzimy, że widzimy świat takim jaki on jest ?
Świat Oskara W., jest pełen zagrożeń dla naszej wolności, co widać nie tylko w jego zachowaniu wobec redaktora Miecugowa, ale i w jego narracji. To nie jego cynizm, a świadomość narzuca mu taki, a nie inny obraz świata. Bez trudu znajduje argumenty uzasadniające prezentowane przez siebie stanowisko, podobnie jak prof. Nash z pełnym przekonaniem i wiarą w to co mówi, prezentował swojej żonie argumenty uzasadniające jego zachowanie. Do uzasadnienia swoich poglądów i postawy Oskara W. wykorzystuje cały swój intelektualny potencjał. Bez trudu znajduje kolejne argumenty, które budują jego pewność siebie, co jeszcze bardziej usztywnia jego stanowisko. Proces ten bardzo dobrze znany jest psychologii.
W obliczu tego zjawiska krytyka, czy rozmowa na argumenty z Oskarem W. jak również z wszystkimi tymi, którzy myślą podobnie jak on, nie ma sensu. I nie jest to stanowisko, którego celem jest deprecjonowanie tych ludzi. Nawet najbardziej wyszukane argumenty, ale powstałe z innego zakresu świadomości są dla nich zupełnie niezrozumiałe i w ogóle nie przekonywujące. Tylko zmiana ich świadomości, pokazanie świata z innej perspektywy, stwarza możliwość skutecznej perswazji i zmiany ich postaw i zachowań. Nie jest to proces łatwy, ale możliwy.
Czy nie najwyższy już czas, aby powszechną stała się wiedza na temat świadomości i jej wpływu na życie człowieka ?
Interesującą propozycję prezentacji różnych zakresów świadomości przedstawia David Hawkins w swojej książce „Siła czy moc”. Mówi on o zakresach niższych, które mają charakter destrukcyjny zarówno dla otoczenia, jak i dla samego człowieka, oraz wyższych – konstruktywnych. Opisuje czym się charakteryzują, jaki dają efekt w zachowaniu i postawie człowieka. Wyznacza granicę pomiędzy poziomami destrukcyjnymi i konstruktywnymi. Bez wątpienia świadomość Oskara W. znajduje się poniżej tej granicy.
Puszczając wodze fantazji wyobraziłem sobie rzeczywistość, w której poza opisem takich parametrów człowieka jak płeć czy wiek, istnieje jeszcze jeden parametr. Jest nim poziom świadomości określony na przykład w skali proponowanej przez Hawkinsa. Na tyle rozpowszechniona byłaby wiedza na jego temat, że wszyscy bez trudu na podstawie zachowań i narracji człowieka, byliby w stanie ocenić co najmniej, czy jego świadomość mieści się w zakresie destrukcyjnym, czy konstruktywnym. Wówczas nikt nie analizowałby wyczynu Oskara W., podobnie jak nikt nie analizuje czy jest on mężczyzną, czy kobietą. Po prostu wiadomym byłoby, że jego zachowania dokładnie wpisuje się w jego poziom świadomości. I nie ma tu o czym dyskutować, co oczywiście nie chroniłoby go przed karą przewidzianą prawem.
Powszechna znajomość zakresów świadomości, poza wieloma innymi pozytywnymi efektami takimi jak chociażby wyznaczenie kierunku samorozwoju i samodoskonalenia, dałaby skuteczne narzędzie oceny polityków. Być może mielibyśmy wówczas w parlamencie większość posłów, którzy myślą w kategoriach „my”, a nie „ja”.
Świadomość, samoświadomość – bez wątpienia temat bardzo trudny, ale czy mamy inny wybór ?
P.S.
Na meczu Lecha Poznań z Żalgiris Wilno, kibice wywiesili antylitewski transparent. Kto dziś wierzy, że kary, „rozmowy na argumenty” powstrzymają od takich i podobnych zachowań.
W czasie jednej z sesji coachingowych moja klientka, nieusatysfakcjonowana swoim małżeństwem przekonywała mnie, że ona robi wszystko, aby było ono trwałe i szczęśliwe. Kiedy zapytałem o jej męża, o to, jak on widzi ich małżeństwo, jakie ma oczekiwania, była zdziwiona moim pytaniem. Praktycznie nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Właściciel firmy relacjonujący mi swoje wyjątkowo negatywne doświadczenia w kierowaniu pracownikami, zareagował irytacją na moje pytanie jaka jest jego wiedza na temat potrzeb jego pracowników. To klasyczne przykłady efektu strategii życiowych opartych na widzeniu świata głównie przez pryzmat końca własnego nosa.
Zachowanie i postawa innych ma być podporządkowana moim potrzebom – to najczęściej zupełnie nieuświadomiona postawa egocentryka. Ma on głębokie przekonanie do swoich racji, a do tego uważa, że relacje oparte na jego warunkach są najlepsze dla wszystkich. Brak spełnienia tych warunków uznaje jako przejaw ignorancji, a co najmniej jako brak kompetencji.
Daleko, poza końcem nosa jest świadomość potrzeb innych. Można to dostrzec w zachowaniu i postawie człowieka z taką świadomością. Partner nawet jeżeli nie potrafi spełnić potrzeb partnerki, to przynajmniej rozmawia na ten temat. Menedżer w relacjach z podwładnymi nie unika tematu ich potrzeb.
Wyzbywanie się egocentryzmu to nie tylko nakaz wiary w jakiej się wychowaliśmy, to nie tylko ważny punkt w zasadach dobrych obyczajów (savoir vivru), ale to również niezmiernie ważne działania na rzecz samodoskonalenia. Mówili już o tym starożytni, a współczesna psychologia w pełni to potwierdza. Okazuje się, że otwarcie się na innych, poszerzanie świadomości poza koniec własnego nosa, daje doskonałe efekty w pracy naszej psychiki. Wówczas w jakiś dziwny, i na początku niezrozumiały sposób uruchamiają się takie uczucia jak wiara w siebie, poczucie siły i sprawstwa. W sposób wyjątkowy doznawała tego stanu Matka Teresa.
Otwieranie się na innych to jednocześnie proces odklejania się od naszego ego, które jak twierdzi David R. Hawkins „zarządza życiem opartym przede wszystkim na technikach i emocjach związanych ze zwierzęcym przetrwaniem, które są zestrojona z przyjemnością, drapieżnictwem i zyskiem.” To odklejanie, może na początku być bolesne. Dlatego tak wielu ludzi rezygnuje z tego procesu. Pozostają w stanie walki o zaspokojenie swoich egoistycznych potrzeb, uznając taką postawę za najlepszą.
Zjawisko to obserwuję w mojej działalności społecznej. Początkowo deklarowana współpraca na rzecz wspólnego dobra, w krótkim czasie okazuje się pustosłowiem. Dla wielu krótka perspektywa, ograniczona tylko końcem własnego nosa, nie pozwala im dostrzec nie tylko potrzeb innych, ale również dobra wspólnego. Współpraca z nimi kończy się uwagami, pretensjami i niekiedy długo trwającymi urazami.
Uważam, że zbyt mało mówi się i pisze o tym destrukcyjnym zjawisku. To z tego powodu tak wielu tych, którzy widzą świat głównie przez koniec swojego nosa, nie ma świadomości, że może on wyglądać inaczej. No bo i skąd mają wiedzieć.
W minioną sobotę w mojej wsi Steklno odbył się coroczny festyn. To kolejna inicjatywa wpisująca się w prowadzone od kilku lat działania na rzecz integracji lokalnej społeczności. Jako współinicjator tych działań mam możliwość obserwowania z bliska postaw, jakie pojawiają się w odpowiedzi na społeczne inicjatywy. Przyjmują one trzy charakterystyczne formy : uczestnika, obserwatora i krytykanta.
Uczestnik to osoba, która chętnie włącza się w działania organizacyjne niezbędne do zrealizowania jakiejś inicjatywy społecznej. Kiedy trzeba było przygotować miejsce do przeprowadzenia naszego festynu (np. skoszenie trawy, rozłożenie namiotów) uczestnicy brali w tym udział. Praktycznie bez głosu sprzeciwu odpowiadają na prośbę grupy inicjatywnej. Równie chętnie przyjmowali do wykonania zadania realizowane w czasie festynu.
Obserwator raczej nie ma czasu i unika udziału w przygotowaniach. Za to chętnie korzysta z tego, co przygotowali inni.
Szczególną postawę prezentuje krytykant. To osoba, która najlepiej czuje się wytykając błędy i niedociągnięcia inicjatorów. Jeżeli zadaje pytanie to zazwyczaj zaczyna się ono od słowa: dlaczego. Na przykład : dlaczego to robicie ? dlaczego teraz, a nie później ? dlaczego tak drogo ? Z kolei oceny zawsze zawierają, co prawda nie wypowiedzianą wprost, ale bardzo czytelną informację : ja zrobiłbym to lepiej. Retoryka krytykanta może być niekiedy oparta na bardzo wyrafinowanych argumentach, skrywających jego prawdziwe intencje. Krytykant potrafi niekiedy bardzo skutecznie zahamować nawet cenne inicjatywy społeczne. To najbardziej groźna postawa dla procesu budowania społeczeństwa obywatelskiego.
Sobotni festyn nie tylko w ocenie większości mieszkańców Steklna, ale również licznej rzeczy gości, był bardzo udany. Coraz większa świadomość społeczna mieszkańców wsi pozwala im odróżnić uczestników, obserwatorów i krytykantów.
Osobiście uczestnicząc bardzo blisko w działaniach społecznych, z coraz większą nadzieją patrzę na możliwość budowania społeczeństwa obywatelskiego. Wymaga to jednak konsekwencji, świadomości procesów społecznych, a nie tylko pustych haseł jakie niekiedy dochodzą z Warszawy.
Rzadko zdarza się, aby realizacja planów, zamierzeń nie napotykała na trudności, czy problemy. Może to wynikać z przyczyn natury obiektywnej lub z braku wiedzy i doświadczeń, jak również obie przyczyny mogą wystąpić jednocześnie. Zjawisko to jest bardzo powszechne. Brak umiejętności reagowania na nie jest źródłem frustracji, spadku wiary w siebie, złości, krytykanctwa i konfliktów. W konsekwencji istnieje realne zagrożenie powtórzenia się problemów i pogłębienia kryzysów.
Wyjątkowo powszechną reakcją na trudności, czy problemy jest szukanie winnych. Wielokrotnie miałem okazję obserwowania reakcji właścicieli firm, czy kadry menedżerskiej, na problemy jakie pojawiały się w podległych im działach. Kiedy tylko został zdefiniowany winny/winni całej sytuacji, najczęściej potem była wymierzana mu/im jakaś forma kary, i na tym kończyła się reakcja menedżera.
Występując w roli coacha relacji partnerskich (małżeńskich), również bardzo często widziałem to zjawisko. Pierwszą reakcją jest wzajemne oskarżanie się partnerów, i trwa do momentu, aż opadną emocje. Następnie sprawa trafia „pod dywan”, gdyż rozmowa o niej jest zbyt trudna. I tak do następnego kryzysu, gdzie sytuacja powtarza się według tego samego scenariusza. Powtarzające się oskarżenia sprawiają, że mechanizmy psychologiczne obojga partnerów, zaczynają postrzegać związek jako zagrożenie, co na trwałe mobilizuje reakcje obronne, a na miłość nie ma już miejsca.
To ewolucja wyposażyła nas w automatyczny mechanizm reakcji na trudności i problemy. Stąd dopóki jesteśmy pod jego wpływem, ocena sytuacji dokonuje się poza naszą świadomością, a potem również bez udziału naszej woli następuje reakcja.
Mechanizm ten dobrze wie, że największą ulgę przynosi znalezienie przyczyny trudności, czy problemów na zewnątrz, dlatego koncentruje się głównie na tym. Kieruje uwagę na innych, lub na przyczyny natury obiektywnej. Do tego angażuje myślenie i w ten sposób znajduje argumenty potwierdzające swoje założenia. Im człowiek posiada większy poziom inteligencji, tym łatwiej jest mu znaleźć przekonywujące argumenty.
Pytanie, które w sposób radykalny może zmienić reakcję na kryzysy i problemy, a tym samym wyłączyć automatyczne reakcje brzmi : na czym mi bardziej zależy, czy na wykazaniu, że to nie ja jestem ich źródłem, i na czerpaniu z tego frajdy, czy na wyciągnięciu jak największej ilości wiedzy z tej sytuacji ?
Kiedy jako menedżer dokonam oceny, że to mój podwładny jest przyczyną moich problemów, kiedy jako partner, ocenię, że to moja partnerka, jest źródłem naszego kryzysu, przestaję rozpoznawać inne aspekty tej sytuacji.
Ocena zamyka proces poznawania, i służy jedynie budowaniu komfortu psychicznego.
Kiedy jesteśmy zainteresowani wiedzą płynącą z kryzysów i problemów, niezmiernie pomocne staje się myślenie pytaniami. Trwanie w „stanie pytań”, blokuje automatyczny mechanizm reakcji.
Wówczas pojawia się głównie ciekawość i dociekliwość :
Co było przyczyną tej sytuacji ?
Jaka ważna informacja, wiedza wypływa z tej sytuacji ?
Co ja mogę z niej wynieść ?
Co jeszcze…..?
Co mogę zrobić, aby zapobiec tej sytuacji w przyszłości ?
Myślenie pytaniami poza tym, że dostarcza niekiedy bardzo ważną wiedzę, to dodatkowo wycisza ego. Dzięki temu to głównie spokój i harmonia stają się dominującymi uczuciami, a relacje z innymi przybierają charakter synergicznego partnerstwa. Osobiście to sprawdziłem, jak również doświadczają tego moi coachingowi klienci.
Jurek został zaproszony przez swojego przyjaciela Andrzeja na przyjęcie do jego nowo wybudowanego domu. Ich znajomość trwa od szkoły podstawowej. Nawet jak założyli swoje rodziny utrzymywali bliskie kontakty, które były oparte nie tylko na wspólnych zainteresowaniach, ale i na wzajemnej, głębokiej sympatii. Na przyjęcie Jurek przyszedł sam, gdyż trzy miesiące wcześniej rozwiódł się ze swoją żoną, która zostawiła go dla innego mężczyzny. Mimo bardzo przyjaznej atmosfery jaką stworzył przyjaciel i jego żona, Jurek po godzinie opuścił przyjęcie. Nie tylko nie był w stanie włączyć się w przeżywanie radości swojego przyjaciela, ale poczuł również ogromny żal i ból.
Ewolucja wyposażyła nas w mechanizm porównywania się, który jest jednym z ważniejszych mechanizmów naszego ego. Jak piszą David Marcum i Steven Smith w swojej książce „Egonomia” : „Badania socjologiczne nad porównywaniem pokazuję, że im większa niepewność wobec tego, kim jesteśmy i co posiadamy, tym porównanie staje się bardziej mimowolne i natrętne.”
Mechanizm porównywania się działa bez udziału woli, a do naszej świadomości dociera jedynie wynik porównania manifestujący się odpowiednimi uczuciami. Kiedy jest on dodatni odczuwamy satysfakcję, radość, dumę, kiedy ujemny pojawia się dyskomfort i motywacja do zmian.
Niestety kiedy mamy obniżone poczucie własnej wartości, kiedy jesteśmy „w dołku” , ujemny wynik porównania nie motywuje, a głównie pogłębia dyskomfort. Jurek na skutek wydarzeń jakie miały miejsce w jego osobistym życiu nie był w najlepszym nastroju. Wcześniej zawsze odczuwał radość, kiedy Andrzej piął się po szczeblach kariery zawodowej. Dziś w reakcji na jego kolejny sukces pojawił się w nim głównie silny ból psychiczny.
W obliczu tego zjawiska pojawia się pytanie : czy zawsze powinniśmy krytycznie oceniać tych, którzy nie dzielą z nami naszej radości, jaką odczuwamy z powodu naszych sukcesów i osiągnięć ?
Andrzej nie tylko bardzo dobrze znał sytuację swojego przyjaciela, ale również wiedział co czuje. Kiedy Jurek opuszczał przyjęcie pożegnał go przyjacielskim uściskiem mówiąc jedynie : jestem z tobą.
Niestety kiedy ego wyjątkowo silnie determinuje nasze reakcje, to w sposób bezwzględny wykorzystuje pozytywny wynik porównania. Wyzwala nie tylko radość i dumę, ale również pychę. To wówczas pojawia się niekiedy wręcz pogardliwa ocena innych : po prostu zazdroszczą mi. Jak napisał C.S. Lewis : „Pycha sprawia, że nie czerpiemy przyjemności z posiadania czegoś, lecz czerpiemy przyjemność z tego, że posiadamy więcej, niż inni.”