Jak informuje „Nasz Dziennik” : „Tysiące Polaków wychodzą na ulice swych miast, by protestować przeciwko prezentacji pseudosztuki „Golgota Picnic”, która obraża uczucia religijne chrześcijan”. Co prawda nie akceptuję przyjętych przez nich form protestu, ale uważam, że mają do tego pełne prawo. Konstytucja zapewnia im demonstrowanie swoich przekonań. Chciałbym jednak, aby zachowali konsekwencję w swojej walce.
M.in. w Warszawie, Krakowie, Bydgoszczy, grupy niekiedy kilkuset osobowe gromadziły się przed teatrami gdzie miały być czytane teksty „Golgota Picnic”. Zgromadzeni modlili się. Niektórzy trzymali w rękach transparenty wyrażające ich stosunek do Boga, krzyża i wiary.
Kiedy w TVP Info oglądałem wywiady z protestującymi widziałem ich ogromne zaangażowanie i determinację. Swoją obecność na manifestacji argumentowali potrzebą wyrażenia sprzeciwu wobec jak twierdzili, obraźliwej dla nich sztuki, jak również w obronie wartości chrześcijańskich.
Przed budynkiem Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku, grupa osób wyraziła sprzeciw wobec ewentualnych kolejnych prób wystawienia spektaklu. Jacek Konczal z Diakonii Społecznej Ruchu Światło-Życie archidiecezji gdańskiej, organizator manifestacji stwierdził, że: „ Nie można być chrześcijaninem, katolikiem, siedząc w domu. Katolikiem jest się we wspólnocie, takiej na przykład jak ta tutaj. Wiarą i czynem chcemy pokazać Jezusowi, że jesteśmy Jego uczniami”.
Jestem pełen uznania dla wszystkich tych, którzy z takim zaangażowaniem walczą o zachowanie wartości chrześcijańskich. Jako katolik w pełni zgadzam się ze stwierdzeniem, że przede wszystkim „wiarą i czynem” powinniśmy zaświadczać o tym kim jesteśmy. Protestujący są tego przykładem.
Bardzo liczę na ich konsekwencję. Mam nadzieję, że po zakończonej walce z „Golgota Picnic” nie zaprzestaną swoich działań. Liczę na to, że kontynuując swoje przesłanie, przeniosą się tam gdzie zagrożenie dla wartości chrześcijańskich jest dużo większe. Miejscem tym jest nasz parlament, a dokładnie klasa polityczna zasiadająca w jego ławach.
Postawa polityków przekłada się nie tylko na literę prawa, ale również na postawę całego społeczeństwa. To stamtąd płyną sygnały wzywające do nienawiści i walki albo do budowania pokoju, wzajemnej życzliwości i szacunku. Nie trzeba zbyt dużej wnikliwości, aby dostrzec jak dziś bardzo odległe są postawy polityków od tego, o czym mówi Konstytucja (Katechizm) Kościoła Katolickiego. Już we wstępie do niej czytamy: „każdy chrześcijański akt cnoty nie ma innego źródła niż miłość ani innego celu niż miłość.” (KKK,25)
Zaangażowanie protestujących przeciwko sztuce, której nie wiedzieli, jest ogromne. Mam nadzieję, że będzie ono co najmniej tak samo duże w walce o obecność wartości chrześcijańskie na scenie politycznej, którą mają okazję oglądać codziennie.
Komentarze dotyczące afery taśmowej odnoszą się przede wszystkim do tego, jaki jest stopień odpowiedzialności Donalda Tuska za postawę jego ministrów. Być może słuszne są żądania jego dymisji. Dlaczego jednak powstały kryzys nie jest rozpatrywany przez pryzmat obnażonych w jego wyniku niedociągnięć i błędów? Wyciąganie takich wniosków wymaga kompetencji oraz koncentracji uwagi na doskonaleniu struktur władzy i skuteczności rządzenia. Tego akurat wyraźnie brakuje komentatorom tych wydarzeń, co widać w ich narracji.
Zmiany, udoskonalenia zarówno na poziomie życia jednostki, jak również w każdej organizacji dokonują się w wyniku świadomych poszukiwań najlepszych rozwiązań, lub….w wyniku kryzysów. Tak naprawdę to kryzys jest najlepszym bodźcem do zmian oraz źródłem informacji o tym, co nie działa, co wymaga udoskonalenia. W naturę człowieka wpisane jest dążenie do równowagi (homeostazy), a nie do zmiany. To dlatego potrzebny jest kryzys, niekiedy nawet bardzo poważny, aby wznieść się na wyższy poziom dojrzałości, wyższy poziom życia. Mówił o tym m.in. Erik Erikson amerykański psycholog, twórca psychospołecznej teorii rozwoju. W swoich pracach określił nawet zestaw normatywnych kryzysów, inaczej kryzysów uniwersalnych.
W swojej pracy mam okazję towarzyszyć ludziom, których dotykają problemy, niekiedy nawet bardzo dotkliwe. Po czasie dochodzą do wniosku, że gdyby nie te problemy, to nie byliby w miejscu które im bardzo odpowiada. Wielu ludzi dotykają poważne problemy zdrowotne w wyniku których przewartościowują swoje życie. Potem dochodzą do wniosku, że dzięki chorobie znaleźli się w dużo lepszym dla nich miejscu. Moje osobiste doświadczenia w pełni to potwierdzają.
Każdy wypadek lotniczy angażuje specjalistów do przeprowadzenia dokładnej analizy błędów tylko po to, aby więcej nie były popełnione. Wnioski z ich pracy tworzą nowe procedury, weryfikują już istniejące. Z kolei analizę wypadku przez pryzmat winy dokonuje prokuratura.
Lech Wałęsa pytany o komentarz do afery taśmowej stwierdził, że zmiana rządu na inny nie rozwiązuje zasadniczych problemów. Przede wszystkim należy dokonać odpowiednich zmian w prawie i w procedurach. Brak tych działań sprawi, że nowa władza będzie nadal funkcjonowała w starych, jak się okazało bardzo niedoskonałych warunkach prawnych i proceduralnych.
Afera taśmowa bez wątpienia pokazała poważny problem. Czas pokaże czy afera ta zostanie wykorzystana jako bodziec do pozytywnych zmian, czy też nastąpi jedynie zmiana władzy. To kolejny sprawdzian dla elit politycznych. Być może już wkrótce przekonamy się czy ważniejsza jest władza, czy dobro naszej ojczyzny.
Wczorajszy program „Tomasz Lis na żywo”, po raz kolejny uwidocznił zupełnie różną ocenę ostatnich 25 lat naszej historii. W ocenie jednych to stracony czas niewykorzystanych szans, dla drugich to okres, z którego powinniśmy być dumni , który był wyjątkowy w całej naszej historii. Pozbywając się własnych – subiektywnych wrażeń, a jedynie poszukując prawdy słuchając stanowiska innych, można się zupełnie zagubić. Dlaczego tak skrajnie różnie oceniamy naszą rzeczywistość ?
Czesław Bielecki – uczestnik wczorajszego programu Tomasza Lisa prezentował tę część Polaków, którzy mówią głównie o tym, co jeszcze nie działa, co brakuje. Jego odpowiedzią na pozytywne oceny były kolejne fakty potwierdzające nieudolność państwa. Kiedy inni goście redaktora Lisa dzielili się swoimi pozytywnymi wrażeniami Czesław Bielecki wyciągał kolejne argumenty potwierdzające jego stanowisko.
Z innych rozmów, prowadzonych ostatnio w mediach na temat naszych dokonań ostatnich dwudziestu pięciu lat, dało się również zauważyć jak ci, którzy widzą głównie negatywy reaguję nerwowo na pozytywne opinie. Wyraźnie one ich drażniły. Psychologia zjawisko to określa mianem dysonansu poznawczego. To stan napięcia wywołujący rozdrażnienie, a nawet złość, gdy występuje sprzeczność pomiędzy przekonaniami a informacjami płynącymi z otaczającej rzeczywistości. Ci, którzy kierowani są przekonaniami o tym jak jest źle, będą czuli się dobrze tylko wtedy, kiedy odnajdą to, co potwierdza ich przekonania.
Dla wielu ludzi kontestacja jest źródłem komfortu psychicznego, stąd nieustannie koncentrują swoją uwagę na różnicy pomiędzy tym co być powinno, a tym co jest. Stan obecny zawsze będzie odbiegał od wizja idealnej rzeczywistości, dlatego bez trudu zaspokajają swoją psychiczną potrzebę.
Nie tak dawno jadąc samochodem z moim tatą zachwycałem się nowymi drogami. Jako emerytowany kierowca dobrze pamiętał jak wyglądały te drogi przed laty. Wyraźnie widać było jego miłe zaskoczenie. Kiedy powiedziałem, że dziś tak wiele dobrego dzieje się wokół nas, w odpowiedzi na moją pozytywną ocenę po chwilowej ciszy usłyszałem: ale służba zdrowia nie działa. Miałem wrażenie, że moje słowa wyrwały tatę ze snu. Pozytywny obraz „zerwał go na nogi” i przywrócił świadomość. Wyraźnie widziałem w nim przypływ energii, kiedy przywoływał kolejne dowody na to jak źle działa służba zdrowia.
Czy dostrzeganie tego co pozytywne, jest przejawem braku dojrzałości, czy infantylizmu, jak oceniają ci z grupy pana Bieleckiego i mojego taty?
Prawdą jest, że inspiracja do działań pochodzi z obrazu tego co jest, i tego co chcielibyśmy aby było. Jednak energia do skutecznej realizacji powstałych z tego obrazu zamierzeń pochodzi z dotychczasowych osiągnięć i sukcesów. Mówienie o nich działa inspirująco, jest motywacją do dalszych osiągnięć. To nie lekceważenie braków, a źródło energii dla ich eliminowania.
Kiedy słucha się Jerzego Owsiaka, to można odnieść wrażenie, że żyjemy w kraju pełnej szczęśliwości. Jednocześnie od tylu lat jego fundacja nieustannie działa na rzecz wspierania służby zdrowia, i robi to wyjątkowo skutecznie. Nie znam takiego przypadku, aby ktoś z grupy pana Bieleckiego i mojego taty, wykazał sią taką skutecznością.
Mam ogromny żal do środowiska psychologów, że nie prowadzą powszechnej psychoedukacji. Praktycznie w ogóle nie reagują na zjawiska, które jednocześnie w swoich pracach naukowych oceniają jako negatywne i szkodliwie społecznie.
Wzorem Deklaracji Wiary lekarzy katolickich zgłaszam inicjatywę Deklaracji Wiary polityków katolickich – ludzi, którzy poza Kościołem, mają ogromy wpływ na postawę naszego społeczeństwa. Bardzo liczę na pozytywną odpowiedź na moją inicjatywę tych polityków, którym bliska jest wiara chrześcijańska i jej wartości.
DEKLARACJA WIARY Deklaracja wiary polityków katolickich w przedmiocie postawy wobec społeczeństwa i kraju.
Obowiązkiem nas polityków są wszelkie możliwe działania na rzecz dobra wspólnego i rozwoju naszej ojczyzny, a nie na rzecz partyjnych interesów, co stoi w sprzeczności z Konstytucją Kościoła Katolickiego.
- WIERZĘ w jednego Boga, Pana Wszechświata, który wyznacza drogę mojego postępowania i jest jedynym źródłem Prawdy.
- UZNAJĘ, iż każdy człowiek jest dzieckiem Bożym, a co za tym idzie, zasługuje na szacunek i miłość. Nie do mnie należy ocena innych za ich przewinienia, lub niewłaściwą postawę. Gniew pozostawiam Boskiej Opatrzności, a wymierzanie kary powołanym do tego instytucjom. Wszyscy inni, którzy postępują inaczej sprzeciwiają się samemu Stwórcy.
- PRZYJMUJĘ prawdę, iż jedyną miarą mojej postawy polityka chrześcijanina jest to, ile jest w nim owoców Ducha Świętego: miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wspaniałomyślności, łaskawości, wierności, skromności, wstrzemięźliwości i czystości.
- STWIERDZAM, że podstawą godności i wolności polityka katolickiego jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką polityka, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem.
- UZNAJĘ pierwszeństwo prawa Bożego nad ludzkimi potrzebę przeciwstawiania się ideologiom sprzecznym z wartościami chrześcijańskimi, potrzebę stałego pogłębiania wiedzy nie tylko z zakresu moich działań, ale także wiedzy chrześcijańskiej.
- UWAŻAM, że – nie narzucając nikomu swoich poglądów, przekonań politycy katoliccy mają prawo oczekiwać i wymagać szacunku dla swoich poglądów i wolności w podejmowanych przez nich działaniach zgodnie ze swoim sumieniem.
Moja rozmowa z atrakcyjną, niezależną finansowo trzydziestolatką w ramach sesji coachingowej wywołała u niej łzy, kiedy mówiła o swoich relacjach partnerskich. Potrzebuje bliskości, relacji opartych na miłości, ale nie może zaspokoić sowich potrzeb. Mężczyźni, z którymi była w związkach chcieli ją mieć tylko dla siebie, traktowali ją jak swoją własność, co było dla niej nie do zaakceptowania. Pamiętam moje doświadczenia z pracy w biurze matrymonialnym, gdzie spotykałem wiele podobnych kobiet. Wówczas miałem ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć: gdzie ci mężczyźni.
Socjologowie przewidują, że do 2030 roku nawet 7 milionów Polaków wybierze życie w pojedynkę. Szukając przyczyn tego stanu rzeczy bezwzględnie trzeba uwzględnić zjawisko jakie dotknęło moją klientkę. Dziś możemy albo tylko rejestrować negatywne zjawiska jakie pojawiają się w relacjach partnerskich, i ubolewać nad ich skutkami, albo zrozumieć je. Tylko zrozumienie może stanowić dobry punkt wyjścia do skutecznych działań na rzecz zmian.
Zachowanie każdego człowieka zdeterminowane jest zaspokojeniem potrzeb. Fakt ten jest powszechnie zrozumiały i akceptowany. Kiedy jesteśmy spragnieni lub głodni, wówczas naszą uwagę i działania kierujemy głównie na rzecz ich zaspokojenia. Wówczas dopiero możemy zająć się innymi sprawami. Wśród potrzeb, w które wyposażony jest każdy człowiek jest ta, która sprawia, że pragniemy bliskości, czułości. I to ona jest głównym spoiwem związków. Jej zaspokojenie daje poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Z kolei niezaspokojona potrzeba bliskości wywołuje stan zagrożenia, uruchamiając odpowiednie mechanizmy obronne.
Partnerzy mojej klientki mieli mocno zawyżoną potrzebę bliskości. Niestety jest to bardzo powszechne zjawisko. Potrzeba na takim poziomie wywołuje dyskomfort, nieustannie angażuje uwagę w poszukiwaniu sposobów jej zaspokojenia. Mężczyźni z zawyżoną potrzebą bliskości stawiają wyjątkowo wygórowane oczekiwania swoim partnerkom. Spełnienie ich ma zapewnić tym mężczyznom poczucie bezpieczeństwa. Stąd kwestionują samodzielne wyjścia z domu na spotkania z przyjaciółmi. Nie akceptują wszystkich tych, do których partnerka czuje sympatię. W skrajnej sytuacji mogą nie akceptować nawet bliskiej rodziny. Partner z zawyżoną potrzebą bliskości czuje się tylko wtedy dobrze, kiedy ma partnerkę przy sobie, kiedy ona koncentruje swoją uwagę tylko na nim. Jego postawa przypomina bluszcz. Poważnym problemem, niestety często występującym, jest agresywna postawa mężczyzn, w reakcji na ich zawyżoną potrzebę. To wówczas zupa jest przesolona, co upoważnia ich do złości, a nawet agresji, która daje im chwilową ulgę.
Mężczyźni z zawyżoną potrzebą bliskości przyjmuję jeszcze jedną, charakterystyczną postawę. W obawie przed utratę bezpieczeństwa i wynikającym z tego zranieniem, rezygnują z relacji partnerskich. Wolą nie ryzykować.
Chowanie się za postawą maczo, oddala nas od trwałego i szczęśliwego związku. Ponadto z biegiem lat zawyżona potrzeba miłości działa jak wirus, który coraz trudniej opanować, który jednocześnie odbiera poczucie życiowej satysfakcji i spełnienia. I nie pomoże tu fakt, że znajdziemy winnych naszego stanu, kierując oskarżenia na partnerki. Tylko świadomość własnej niedoskonałości może nas z niej wyzwolić. Nie jest to łatwe, ale możliwe, szczególnie kiedy skorzystamy z odpowiedniego wsparcie. Wybór należy do nas.
Jaką strategię przyjąć wobec Rosji? Z wypowiedzi polityków wynika, że znaczna ich część zna głównie strategię „walki” oraz strategię „na kolanach”, którą wytykają obecnie rządzącym. Niektórzy mówią o strategii „na przeczekanie”. Tymczasem jest jeszcze jedna, nie przypominająca żadnej z wymienionych, którą powszechnie określa się mianem asertywnej. To ona zapewnia największą skuteczność, o czym mówią współczesne koncepcje dotyczące negocjacji, jak również te, mówiące o relacjach międzyludzkich budowanych na zasadach partnerstwa. Jednak aby wykorzystywać ją na arenie międzynarodowej niezbędna jest najpierw asertywność przynajmniej części klasy politycznej. Z tym jednak jest u nas problem.
Charakterystyczne zachowania nieasertywne.
Zachowania człowieka kierowanego głównie pierwotnymi (prymitywnymi) mechanizmami przyjmują charakter „walki”, „ucieczki”, albo uległości. Uaktywniają się one szczególnie mocno w sytuacjach konfliktowych. O takim człowieku mówi się, że ma nadaktywne, lub nadwrażliwe ego. Dla niego życie to gra o sumie zerowej, gdzie można tylko wygrać, albo przegrać.
Zachowania mieszczące się w kategorii „walki” to przede wszystkim nieustanne zabieganie o znaczącą pozycję, dążenie do władzy, podkreślanie własnych kompetencji. Dla osób realizujących taką strategię, krytyka, kwestionowanie ich racji, czy nawet tylko nie uznanie ich ważności, to stany zagrożenia wyzwalające złość, a nawet agresję. Z kolei władza, odpowiednio wysoka pozycja społeczna, uznanie, wysoki status materialny, wyzwala satysfakcję, a nawet dumę i samozadowolenie.
Strategia „ucieczki” przejawia się wycofaniem się, unikaniem, ustępowaniem miejsca w dyskusjach i sporach.
Z kolei kiedy ktoś przyjmuje strategię uległości, wówczas przypomina on wiernego poddanego, który za wszelką cenę zabiega o względy swojego pana. Tu nie ma znaczenia poczucie własnego Ja, poczucie własnej godności. Najważniejsza jest miłość pana, a którą trzeba zabiegać.
Część osób, których życiem kieruje głównie ich ego balansuje pomiędzy tymi strategiami, a część przywiązują się głównie do jednej z nich.
Czym przejawia się zachowanie asertywne.
To, co w sposób szczególny charakteryzuje zachowanie asertywne, to nie prowokacyjny wpływ na pierwotne mechanizmy obronne. Nadaktywne, czy nadwrażliwe ego, nie interpretuje zachowań asertywnych jako zagrażające. Sprawia to, że osoba z takim ego w obliczu „stanu bezpieczeństwa” otwiera się na wymianę poglądów, dopiero wtedy gotowa jest budować relacje partnerskie.
Asertywna postawa buduje relacje oparte na zasadzie „wygrana-wygrana”. Nie uznaje zasad „wygrana-przegrana”, lub „przegrana-wygrana”. Charakterystyczną cechą asertywności jest szacunek do innych, oraz empatyczne wyrażanie zrozumienia dla ich stanowiska. Nie ma to nic wspólnego z manipulacją, gdyż cel jest jeden „wygrana-wygrana”. Fundamentem asertywności jest głębokie przekonanie: jestem O.K. i nie muszę tego udowadniać innym.
Jaką strategię wobec świata prezentują Rosjanie.
Od kilku pokoleń społeczeństwo rosyjskie karmione jest ideą wielkomocarstwowości. To na niej zbudowało poczucie własnej wartości: jesteśmy O.K., gdyż jesteśmy wielcy i ważni w świecie. Głębokie przekonanie o tym, że to głównie oni wyzwolili świat spod faszyzmu, do tego ich pozycja militarna w świecie, dodaje im pewności co do ich znaczenia na arenie międzynarodowej. Konstrukcja psychiczna większości Rosjan oparta jest na aktywnym ego. Naruszenie jej zawsze będzie wywoływało reakcje obronne. Tak działa psychika jednostki, a co za tym idzie również grupy – narodu.
Dziś musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ważniejsza jest dla nas obrona naszych racji, czy budowanie relacji z Rosją opartych za zasadzie „wygrana-wygrana”?
Demonstrowanie wobec Rosji postawy podkreślającej naszą ważność, pokazywanie im naszych racji, udowadnianie, że są one głównie po naszej stronie, to przejaw aktywności naszego ego, to bodziec uaktywniający ego Rosjan.
Myślę, że wielu naszych polityków w ogóle nie ma świadomości, że zdrowe poczucie własnej godności, poczucie tożsamości, można budować tylko poprzez dezaktywację ego. Wielu nie rozumie jeszcze, że nie walką, a tylko postawą asertywną możliwe jest budowanie relacji z innymi opartymi na zasadzie „wygrana-wygrana”, relacji w pełni partnerski. I co dziwnego nie rozumieją oni, że asertywność oparta jest na zasadach i wartościach chrześcijańskich, na które tak często się powołują.
W swojej praktyce nie spotkałem jeszcze osoby, która na pytanie o to, co jest niezbędne w budowaniu trwałego i szczęśliwego związku, nie miałaby swojej własnej odpowiedzi. Półki księgarskie pełne są poradników z tego zakresu zagadnień, a kolorowe magazyny prześcigają się w poradach co zrobić, aby zbudować satysfakcjonujący związek.Jednocześnie, osobiste doświadczenie wielu z nas, a nawet niezbyt wnikliwa obserwacja par żyjących w związku partnerskim i małżeńskim pokazuje, jak trudne, a niekiedy wręcz niemożliwe jest zbudowanie związku trwałego i szczęśliwego.
Gdzie popełniamy błąd? Czy na pewno znamy wszystkie warunki jakie powinien spełniać trwały i szczęśliwy związek? A może nie dostrzegamy wszystkiego tego, co jest ważne w budowaniu relacji partnerskich/małżeńskich ?
Albert Einstein stwierdził, że „Istotne problemy naszego życia nie mogą być rozwiązane na tym samym poziomie myślenia na jakim byliśmy, kiedy je tworzyliśmy.”Oznacza to, że skuteczne rozwiązywanie problemów wymaga poszerzania wiedzy oraz zmiany świadomości – zmiany perspektywy. Tylko dzięki temu możemy zmieniać nasze przekonania, a co za tym idzie nasze postawy.
Dziś bezwzględnie potrzebna jest zmiana myślenia o związkach partnerskich/małżeńskich tak, aby ich szczęście i trwałość nie były jak los na loterii. Życie pokazuje jednoznacznie: nie sprawdza się dotychczasowy sposób myślenia o nich.
Stereotyp, który utrudnia, a niekiedy uniemożliwia budowanie trwałych i szczęśliwych związków.
Od wielu lat współpracuję z biurem zapoznawczym DuetCentrum, gdzie pełnię rolę konsultanta merytorycznego. W narracji klientów zlecających znalezienie „drugiej połowy” niemalże zawsze pobrzmiewa przekonanie, że oni są już w pełni gotowi i kompetentni do budowania związku. W trakcie prowadzonego wywiadu równie często głoszą tezę, że przyczyna ich dotychczasowych nieudanych związków leżała głównie po stronie partnera/partnerki.
Na taką postawę zwrócił już uwagę Erich Fromm, jeden z najwybitniejszych i najwszechstronniejszych myślicieli XX wieku. W swojej książce „O sztuce miłości” napisał: „większość ludzi uważa, że miłość to sprawa obiektu, a nie zdolności”. Dalej, odnosząc się do tego zagadnienia stwierdził, że „pogląd taki da się porównać do stanowiska człowieka, który chce malować, ale nie uczy się sztuki malarstwa, tylko twierdzi, że musi poczekać na odpowiedni obiekt, a potem, kiedy go już znajdzie, będzie malował znakomicie.”
Nie tylko klienci DuetCentrum, przypominają człowieka opisanego przez Ericha Fromma. W swojej pracy jako coach i terapeuta relacji partnerskich wielokrotnie spotykam się z taką postawą. Oczywiście są sytuacje takie jak na przykład przemoc, czy alkoholizm, gdzie przyczyna rozpadu związku jest jednoznaczna (chociaż i tu część przyczyn niekiedy leży po drugiej stronie). Jest jednak bardzo wiele rozpadających się związków, w których albo jedno, albo oboje partnerów to klasyczny przykład „malarza” Fromma.
Wymagania jakie stawia trwały i szczęśliwy związek.
Psychologia, jak również doświadczenie nie pozostawia cienia wątpliwości: trwałość i szczęście związku wymaga odpowiednich postaw („zdolności”) od obojga partnerów (!). I nie ma od tego odstępstwa. Każda rola, jaką pełnimy w życiu stawia swoje wymagania, również i ta związana z uczestnictwem w związku partnerskim. Nie jest przesadą stwierdzenie, że rola partnera stawia wymagania szczególne.
Miałem okazję przeprowadzić wywiady z parami, które miały za sobą długi staż małżeński, w których dominowała świeżość uczuć, a to, co rzucało się w oczy w sposób szczególny to wzajemny szacunek i troska. Praktycznie każdy z partnerów posiadał cechy, które kwalifikują ich do miana atrakcyjnego partnera. W oparciu o współczesną wiedzę psychologiczną, jak również korzystając z doświadczeń własnych oraz DuetCentrum, zdefiniowałem te cechy. To one stanowią o „zdolnościach”, o których mówił Fromm.
Cechy jakie wymaga od partnerów trwały i szczęśliwy związek.
Trwałość i szczęście związku wymaga od partnerów przede wszystkim otwartości na zmiany. To ta cecha pozwala na przełamanie mechanizmów chroniących psychiczne status quo. Dzięki temu możliwa jest weryfikacja przekonań partnerów, a co za tym idzie – korekta tych postaw, które są dla związku destrukcyjne.
Z kolei dla budowania najlepszej komunikacji pomiędzy partnerami niezbędna jest empatia każdego z nich. Dzięki niej możliwe jest najpierw dostrzeżenie różnych stanów emocjonalnych partnera, a potem odpowiednia reakcja wychodząca naprzeciw jego oczekiwaniom.
Jest jeszcze jedna, szczególna cecha niezbędna w budowaniu trwałego i szczęśliwego związku. To autonomia partnerów. Amerykański psychiatra i neurolog M. Scott Peck, autor bestselleru „Droga rzadziej wędrowana”, na podstawie swoich wieloletnich doświadczeń w pracy z parami stwierdził, że „dobre małżeństwo może istnieć tylko między dwojgiem silnych i niezależnych ludzi.” Autonomia jest takim stanem psychiki, który daje poczucie niezależności, i czyni z człowieka przede wszystkim dawcę, a nie biorcę miłości. Przeciwieństwem autonomii jest uzależnienie od związku W jego wyniku partner przyjmuje wyjątkowo destrukcyjną postawę, powszechnie określaną mianem „bluszcza”.
Wszystkie te cechy można rozwijać i doskonalić !
22 maja 2014 r. w „Strefie 89” (Szczecin ul. Jagiellońska 89 godz. 16.30) w ramach Światowych Dni Coachingu będę mówił o tych cechach. Uzasadnię jednocześnie dlaczego właśnie te cechy są tak ważne w budowaniu związku.
Należę do pokolenia, które dobrze pamięta cały pontyfikat Jana Pawła II. W sposób szczególny utkwiło mi w pamięci jego przesłanie „nie lękajcie się”. Z ust znawców i komentatorów pontyfikatu Jana Pawła II słyszę, że przesłanie to jest skrótem wszystkiego tego, co Papież chciał nam przekazać. Kiedy słucham dziś wielu zdeklarowanych katolików, kiedy obserwuję postawę osób duchownych, kiedy słucham Radia Maryja, to często odnoszę wrażenie, że oni nie zrozumieją tego, co chciał nam przekazać nasz Papież.
Lęk jest nam potrzebny, gdyż dzięki niemu potrafimy odpowiednio zareagować na wszystko to, co zagraża naszej egzystencji. Problem zaczyna się wtedy, kiedy lęk przyjmuje zawyżony poziom. Wówczas człowiek z takim lękiem praktycznie widzi tylko zagrożenia, a jego życie zdominowane jest głównie reakcjami obronnymi „walki”, albo „ucieczki”.
Jan Paweł II dobrze znał ten mechanizm i jego skutki. Ponadto wiedział jak lęk bardzo daleki jest od prawdziwych przejawów wiary. Biblia w wielu miejscach deprecjonuje lęk i jego wszelkie przejawy. I tak na przykład możemy w niej przeczytać: „Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka!” (J 14.27), „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia.”(2Tm 1.7) „O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem!” (Flp 4.6)
Papieskie „nie lękajcie się” mimo jasności przekazu może nie „zadziałać” w wielu ludziach. Samo przyjęcie czegoś w sensie intelektualnym, często nie zmienia jeszcze postaw i zachowań. Niezbędne jest budowanie świadomości – dogłębnego zrozumienia, co te słowa oznaczają. I na tym m.in. polega skuteczna ewangelizacja.
Niestety wielokrotnie mam okazję słyszeć z ust zdeklarowanych katolików, podkreślających mocno swoją wiarę w Boga, jak bardzo życie jest przepełnione zagrożeniami. Ich strategia myślowa zdominowana jest głównie lękiem. Próba wskazania im pozytywów życia najczęściej wyzwala w nich złość, gdyż takie myślenie jest w zupełnej sprzeczności z ich przekonaniami.
Bardzo często słyszę w Radiu Maryja informacje, komentarze, które mówią głównie o zagrożeniach i niebezpieczeństwach współczesnego życia. Nie tylko utrwala to lęk tych, którzy mają go w nadmiarze, ale i bardzo odległe jest od papieskiego „nie lękajcie się”.
Taka postawa odległa jest od misji jaką ma do spełnienia Kościół.
W jednej z homilii Jan Paweł II powiedział: „ Musicie być mocni mocą miłości, która jest potężniejsza niż śmierć.” To nie lęk i wynikła z niego postawa, a miłość powinna dominować w naszym życiu. Mówią o tym również psychologowie, jak również wpisuje się to w postawę dojrzałego katolika.
Dziś obchodzimy uroczystości kanonizacji Jana Pawła II. Może w dowód naszego uznanie jego świętości, w dowód wierności jego słowom, będziemy z większą skutecznością wdrażali w życie jego najważniejsze przesłanie „ nie lękajcie się”.
11 października 1992 roku Jan Paweł II zatwierdził do publikacji Katechizm Kościoła Katolickiego. We wstępie do tego ważnego dokumentu, nazwanego przez Papieża Konstytucją czytamy: „Proszę zatem pasterzy Kościoła oraz wiernych, aby przyjęli ten Katechizm w duchu jedności i gorliwie nim się posługiwali….Katechizm zostaje im przekazany, by służył jako pewny i autentyczny punkt odniesienia w nauczaniu doktryny katolickiej.” Jak bliska jest nauka dzisiejszego Kościoła temu „punktowi odniesienia” ? Na ile nasza postawa, jako członków Kościoła, jest spójna z Katechizmem przekazanym nam przez Jana Pawła II ?
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala.”(165) Stąd tak często można usłyszeć z ust osób duchownych wezwanie do tego, abyśmy kroczyli drogą Jezusa. Według nauki Kościoła im bardziej poznajemy Jezusa, im bardziej rozumiemy jego życie, śmierć i zmartwychwstanie, tym większa nasza wiara.
Okazuje się jednak, że poznanie Jezusa, a więc doskonalenie naszej wiary niemożliwe jest bez udziału Ducha Świętego. Jednoznacznie artykułuje to Katechizm: .: „Duch Święty objawia ludziom kim jest Jezus.” (152), „…poznanie Syna Bożego dokonuje się przez Ducha Świętego”. (683) To z tego powodu w Kościele Katolickim Duch Święty jest „…nadrzędnym podmiotem całej misji Kościoła.” (852)
Trudno tu mieć jakąkolwiek wątpliwość: prawdziwa wiara możliwa jest tylko za sprawą Ducha Świętego. Pobrzmiewa to bardzo mocno na stronach Katechizmu. To nie nasze słowne deklaracje stanowią o sile naszej wiary. Publiczne obnoszenie się przynależnością do Kościoła jeszcze nic nie znaczą. Jak czytamy w Katechizmie: „Jezus poucza nas, że do Królestwa niebieskiego nie wchodzi się przez słowa…” (2826)
W sposób naturalny pojawia się tu pytanie, co to znaczy być poruszonym przez Ducha Świętego? Po czym mamy poznać, że działa w nas Duch Święty, co byłoby miarą naszej wiary? Katechizm również i to wyjaśnia: „Owocami Ducha są doskonałości, które kształtuje w nas Duch Święty jako pierwociny wieczystej chwały. Tradycja Kościoła wymienia ich dwanaście: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wspaniałomyślność, wierność, skromność, wstrzemięźliwość, czystość.” (1832)
Wynika z tego, że im więcej w nas owoców Ducha, tym bliżej jesteśmy Syna Bożego, tym większa nasza wiara, tym bliżej nam do zbawienia, a tu na ziemi, tym lepiej będziemy sobie radzili z trudnościami codziennego życia.
Jak często można usłyszeć deklarację: jestem osobą wierzącą, praktykującą, jestem katolikiem. Ilu polityków obnosi się ze swoim katolicyzmem. Jednocześnie w postawie tych ludzi bardzo trudno dostrzec owoce Ducha Świętego, o czym Kościół praktycznie niewiele mówi. Można odnieść wrażenie, że zapomina on o swojej misji, że nie ma dla niego znaczenie postawa jego członków. Jak gdyby ważniejsza była ilość, a nie jakość. Dowodem na to, niech będzie chociażby niejednoznaczne stanowisko Kościoła wobec głębokich podziałów jakie pojawiły się po tragedii smoleńskiej. Nie słyszałem słów potępienia dla „mowy nienawiści” jaka wszechobecna jest na scenie politycznej. Czyżby poprawność polityczna, dla hierarchów Kościoła, była ważniejsza od tego co mówi Katechizm?
W przededniu kanonizacji Jana Pawła II warto aby wszyscy członkowie Kościoła Katolickiego, w tym osoby duchowne, zadali sobie pytanie: ile jest w nas miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wspaniałomyślności, wierności, skromności, wstrzemięźliwości, czystości ? Myślę, że właśnie na taką autorefleksję z naszej strony oczekuje Jan Paweł II.
Przez wiele lat mojego życia Święta Wielkanocne były dla mnie głównie tradycją. Sobotnie odwiedzanie kościołów z rodzicami, niedzielna Rezurekcja, a potem uroczyste śniadanie. Z tym głównie kojarzyła mi się Wielkanoc. Kiedy zacząłem intensywnie poszukiwać drogi osobistego rozwoju, siłą rzeczy wzrastała moja świadomość. Wówczas to zupełnie z innej perspektywy spojrzałem na to Święto. W zmartwychwstaniu Jezusa dostrzegłem bardzo ważne przesłanie.
W życiu każdego człowieka są trudne, a niekiedy nawet bardzo trudne chwile. Często niosą one ból i cierpienie. Kiedy osobiście byłem dotknięty takimi chwilami, uświadomiłem sobie, że jest w nich jakiś sens, jakaś treść i przesłanie. Refleksja ta pojawiła się po pewnym czasie, kiedy uzmysłowiłem sobie, że gdyby nie te trudne chwile, to nie znalazłbym się w nowym miejscu, które było dla mnie dużo lepsze niż poprzednie. Okazało się, że ból i cierpienie jak gdyby przesunęło mnie w inną, lepszą dla mnie perspektywę.
Dziś patrzę na zmartwychwstanie Jezusa jako na dowód i jednocześnie symbol odrodzenia człowieka, jakie pojawia się po okresie bólu i cierpienia. Każde wydarzenie, które je wywołuje niesie ze sobą pozytywną zmianę. Myśl ta zawarta jest w powszechnie znanym powiedzeniu: co cię nie zabije, to wzmocni, a rówieśnik Jezusa – Seneka Młodszy powiedział: przez ciernie do gwiazd.
Z okazji tych szczególnych Świąt życzę wszystkim nie tylko radości, ale i utrwalenia przekonania, że każdy problem niesie ze sobą szansę, że za każdym cierpieniem jest odrodzenie.