27 lutego br. mój tato obchodzi dziewięćdziesiąte urodziny. Kiedy dziś pytam go, czy jest zadowolony ze swojego życia, w odpowiedzi słyszę, że słowo „zadowolenie” nie oddaje w pełni tego, co on czuje. Jak twierdzi, nigdy wcześniej nie pomyślałby nawet, że może znaleźć się w miejscu, w którym jest dziś, a które daje mu nie tylko poczucie spełnienia, ale i pełnej satysfakcji.
Tato dotarł do 90 urodzin w zaskakująco dobrej (jak na ten wiek) kondycji fizycznej. Nie narzeka na stan zdrowia. Mieszka w komfortowych warunkach, zgodnie ze swoimi potrzebami. Wraz z mamą ma do dyspozycji duże, trzypokojowe mieszkanie. Wypracował emeryturę na tyle wysoką, że dziś nie martwi się, czy wystarczy mu pieniędzy „do pierwszego”. Jak twierdzi, nie wyobraża sobie lepszej żony od tej, z którą jest w związku małżeńskim od 61 lat. W pełni zrealizowały się jego marzenie dotyczące wykształcenia synów. Warto podkreślić, że tato całe swoje życie zawodowe był tylko pracownikiem najemnym na stanowisku kierowcy.
Z racji mojej pasji, jaką jest zgłębianie tajemnic ludzkiego życia, trudno mi jest oprzeć się refleksji nad życiem mojego taty.
Co doprowadziło go do miejsca, w którym jest dziś, w którym ma poczucie życiowego spełnienia i satysfakcji, i to w pełni uzasadnionej zarówno osiągnięciami, jak i warunkami, w jakich żyje? Czy mój tato wygrał los na życiowej loterii, czy też zadziałały tu jakieś siły?
Odpowiedzi na te pytania można odnaleźć w jego biografii. Są w niej decyzje znacząco wpływające na jakość jego życia. Kiedy już je podjął, okazywało się, że były one najlepsze z możliwych. Jak sam tłumaczy, on ich nie wymyślał, tylko odkrywał w sobie. Te najważniejsze decyzje pojawiały się w formie wewnętrznego głosu.
Najważniejszą chyba decyzję, mającą największy wpływ na jego życie, podejmował mając 21 lat. Dziś, kiedy ją wspomina, mówi, że jej trafność możliwa była dzięki gorliwej modlitwie poprzedzającej tę decyzję. Potem dopiero pojawiła się myśl o tym, co ma zrobić.
Urodził się i mieszkał wraz ze swoimi rodzicami i czworgiem rodzeństwa w podwileńskiej wsi. W 1944 roku powołano go do polskiego wojska. Kiedy w 1945 roku zakończyła się wojna, tato znalazł się na terenach Polski, a jego rodzinne strony, w wyniku jałtańskich uzgodnień, zostały wchłonięte przez Związek Radziecki. W ten sposób został rozdzielony państwową granicą z rodzicami i rodzeństwem. W 1946 roku, kiedy wypuszczono go z wojska, stanął przed dylematem: wracać czy pozostać? Jedni namawiali go, aby pozostał w Polsce, uzasadniając to trudnym życiem, jakie czeka go pod rządami komunistów. Z kolei inni widzieli dla niego przyszłość przy rodzicach i rodzeństwie – z racji jego młodego wieku.
Kiedy dziś tato wspomina tamte chwile, mówi o swojej gorliwej modlitwie, która miała dać mu natchnienie do podjęcia najlepszej dla niego decyzji. Wybrał Polskę. Rodzice i rodzeństwo pozostali w ówczesnym Związku Radzieckim. Kiedy przyglądałem się życiu moich kuzynów w Wilnie, zawsze odczuwałem dużą wdzięczność wobec taty za jego decyzję. Jak twierdzi, tej najważniejszej w swoim życiu decyzji nie wymyślał, tylko nasłuchiwał podpowiedzi.
Po demobilizacji tułał się trochę po Polsce, aby w końcu osiąść w Olsztynie. Podjął pracę na kolei, gdzie zrobił prawo jazdy i jako zawodowy kierowca pracował do emerytury. Decyzję o małżeństwie z mamą podjął również oddając się, jak dziś wspomina, woli Boga.
Zastanawiający był dla mnie fakt, że tak wielu ludzi chodzi do kościoła, gorliwie się modli, a mimo to ich jakość życie daleka jest od tej jaką doświadcza mój tato. Sporo czasu poświęciłem na to, aby zgłębić to zagadnienie. Przeprowadziłem wiele rozmów z osobami wierzącymi. Oprócz Nowego Testamentu przestudiowałem Katechizm Kościoła Katolickiego. W wyniku dociekań nasunął mi się jeden wniosek: wiara mojego taty jest wiarą dojrzałą. Nie ma w niej lęku, a głównie bezwarunkowe zawierzenie się Sile Wyższej. To zawierzenie się skutkowało jego otwarciem na wewnętrzny głos, któremu całkowicie zaufał.
Steve Jobs w 2005 roku, przemawiając do absolwentów Stanford University, powiedział: „…miej odwagę iść za własnym sercem i intuicją. One w jakiś sposób wiedzą z góry, kim chcesz zostać naprawdę.” O tym nieomylnym głosie wewnętrznym od wieków mówi bardzo wielu ludzi.
Jak się okazuje, mój tato w swoich doświadczeniach nie jest odosobniony, co sposób podejmowania przez niego decyzji czyni jeszcze bardziej wiarygodnym. Zawsze będę pamiętał, kto pierwszy zainspirował mnie do tak szczególnego sposobu decydowania o swoim życiu. Dziś wyjątkowo ciepło myślę o moim tacie. Mam nadzieję, że jeszcze przez długie lata będzie inspirował nie tylko mnie, ale także moich synów oraz wnuczki.
Nie mam nic przeciwko temu, aby raz do roku obchodzić święto zakochanych. Kalendarz pełen jest różnych, szczególnych dni, w których każdy, poza swoimi imieninami i urodzinami, znajdzie swoje święto. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby również zakochani w sposób wyjątkowy obchodzili jeden dzień w roku. Jednak poważnym błędem jest traktowanie Walentynek również jako święta miłości. Zakochanie nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością, co nie oznacza oczywiście, że nie mogą występować razem.
Od wielu lat mam okazję obserwowania tego, co dzieje się w związkach, jak również poznawania różnych historii małżeńskich/partnerskich. Gdy pracowałem w biurze matrymonialnym, przeprowadziłem setki wywiadów z osobami „po przejściach”, które poszukiwały życiowego partnera. Dziś jestem konsultantem biura zapoznawczego Duetcentrum, a także prowadzę terapię par. Moje obserwacje w pełni potwierdzają fakt, że dla wielu osób to szczególne uniesienie, jakie pojawia się w stanie zakochania, jest jedynym, jakie znają. To ono jest dla nich podstawą trwałości i szczęścia związku. Taki poziom świadomości jest jedną z głównych przyczyn rozpadu związków.
Prawda o zakochaniu
Uczucia, myśli, doznania, jakie pojawiają się w stanie zakochania są wyjątkowe i nie mają sobie równych. To dlatego pisarze i poeci od wieków czynią z tego stanu, który często nazywany jest „miłością romantyczną”, główną treść swojej twórczości. Współcześnie naukowcy, wykorzystując zdobycze techniki, prześledzili zmiany, jakie zachodzą w mózgu zakochanego człowieka. Badania te prowadziła m.in. Helen Fisher – uznana w świecie antropolog, profesor Rutgers University.
W swojej książce pt. „Dlaczego kochamy” napisała: „wyniki badań zmieniły mój pogląd na samą istotę miłości romantycznej. Zaczęłam postrzegać tę namiętność jako podstawowy ludzki popęd. Podobnie jak łaknienie i pragnienie oraz instynkt macierzyński, jest ona potrzebą fizjologiczną, instynktem nakazującym nam zabieganie o względy konkretnej partnerki czy partnera.”
W innym miejscu stwierdza, że „miłość romantyczna jest wytworem połączeń nerwowych w mózgu, które rozwinęły się po to, by kierować łączeniem się w pary i rozmnażaniem, […] by motywować naszych przodków do kochania partnera, czy partnerki przez czas wystarczający do wspólnego wychowania potomstwa.”
Różne badania różnie oceniają czas trwania miłości romantycznej. Według jednych trwa ona od roku do półtora, a według niektórych – nawet trzy lata.
Bez wątpienia dla wielu osób jest to bolesna prawda, szczególnie dla tych, które nie mają świadomości istnienia prawdziwej miłości i nie znają jej smaku. Osoby te pozostają jedynie pod wpływem swojego popędu do przeżywania miłości romantycznej. Popędu, który wyzwala dyskomfort, niekiedy graniczący z bólem, kiedy nie może być zaspokojony.
Miłość
Miłość jest predyspozycją do charakterystycznych reakcji, myśli, uczuć i motywacji. Każdy człowiek posiada tę predyspozycję, przy czym jedni mają ją uaktywnioną bardziej, inni mniej, a niestety, są również tacy, u których w ogóle nie jest ona aktywna. Poznanie „smaku” miłości możliwe jest jedynie przez doświadczanie jej, podobnie jak wiatr można poznać tylko przez doświadczanie jego skutków.
Uczucia miłości
Przejawem miłości są m.in. takie uczucia jak szczęście, radość życia, satysfakcja oraz wiara w swój potencjał. Jest ona również źródłem szczególnie ważnego w życiu uczucia – pokory.
Myśli miłości
Myśli opanowane przez miłość są spokojne i koncentrują się głównie na tym, co dzieje się w chwili obecnej.
Motywacja miłości
Miłość motywuje do życiowej aktywności oraz do samodoskonalenia i samorozwoju. Przy czym aktywność pojawia się w sposób wyjątkowy w obszarach zgodnych z predyspozycjami i talentami człowieka.
Reakcje miłości
Charakterystyczne reakcje miłości na otaczającą człowieka rzeczywistość to ciekawość i otwartość na doświadczenia. Szczególne wrażenie na człowieku opanowanym miłością robi przyroda, w której dostrzega on wyjątkowe piękno i harmonię. Kiedy pojawiają się kłopoty i problemy, miłość uruchamia wszystkie zasoby człowieka (posiadaną wiedzę, doświadczenia, umiejętności, intuicję) oraz głęboką wiarę w rozwiązanie napotkanych trudności, które traktowane są jak cenne lekcje życia.
Człowiek opanowany miłością przyjmuje bardzo charakterystyczną postawę wobec innych. Jest w niej empatia, czyli współodczuwanie, a jednocześnie autonomia – niezależność psychiczna. Im więcej w człowieku jest miłości, tym większą odczuwa autonomię, a co za tym idzie, mniejsze są jego potrzeby psychiczne, takie jak m.in. potrzeba akceptacji, uznania czy zrozumienia ze strony innych.
Ponadto:
– w relacjach z potrzebującymi miłość przejawia się zainteresowaniem sytuacją, w jakiej się znaleźli oraz działaniami na rzecz ich wsparcia, w formie i zakresie możliwym do zrealizowania,
– w reakcji na złość i agresję miłość wyzwala postawę asertywną (stawianie granic, spokojne artykułowanie swojego stanowiska, swoich potrzeb, z jednoczesnym poszanowaniem agresora jako człowieka),
– w relacjach z bliskimi, poza troską, zrozumieniem, akceptacją i uznaniem, miłość wyzwala silną potrzebę wspierania ich w odkrywaniu ich własnej miłości.
Kiedy predyspozycje miłości nie są aktywne, doznania, jakie wyzwala stan zakochania, stają się podstawowym kryterium oceny związku. Wówczas, kiedy tylko miłość romantyczna wygaśnie (co przecież leży w jej naturze) najczęściej u partnerów pojawia się refleksja: „to nie ten/nie ta”. Z kolei, kiedy predyspozycje miłości są aktywne, miejsce doznań, jakie wyzwala stan zakochania, zajmuje bezwarunkowa troska, zrozumienie, akceptacja i uznanie, a relacje między partnerami przyjmują formę „płomiennej przyjaźni”.
Już chyba najwyższy czas, aby miłość była miłością, a stan zakochania stanem zakochania. Brak tego odróżnienia sprawia, że cały czas będziemy kierowani interesem ewolucji, której głównym celem jest zachowanie gatunku, a nie odczuwanie szczęścia.
Dziś, gdy możemy korzystać z wiedzy powstałej przez tysiąclecia, możliwe jest podejmowanie skutecznych działań na rzecz uaktywniania naszych predyspozycji miłości. Można to robić samemu zdobywając wcześniej odpowiednią wiedzę. Jednak najłatwiej uaktywniać własne predyspozycje miłości, korzystając ze wsparcia tych, którzy mają w tym zakresie odpowiednio duże doświadczenie.
W 2005 roku Steve Jobs wygłosił bardzo osobistą przemowę do absolwentów Stanford University. Mówił o własnym życiu, o swojej pasji, osiągnięciach oraz o swojej chorobie. Powiedział również o czymś szczególnym, co legło u podstaw jego sukcesu i co było głównym przesłaniem skierowanym do młodych ludzi stojących na progu samodzielnego życia: „…miej odwagę iść za własnym sercem i intuicją. One w jakiś sposób wiedzą z góry, kim chcesz zostać naprawdę.”
To, o czym mówił Steve Jobs, nie jest niczym nowym. On potwierdził jedynie prawdę, o której mówili przed nim inni, i to wieki temu. Już prorocy hebrajscy głosili potrzebę odnajdywania „słusznej drogi” w świecie i kroczenia nią. Stoicy (przedstawiciele stoicyzmu – kierunku filozoficznego zapoczątkowanego w III w p.n.e.) twierdzili, że dla każdego człowieka istnieje „boski plan”. Mówi o tym również religia chrześcijańska, a filozofowie, Heidegger, Sartre, Merleau-Ponty nazywają go „projektem życia”.
Jeżeli istnieje „boski plan” zapisany w naszym sercu, którego wystarczy słuchać, jak radzi Steve Jobs, to oznacza, że życia nie powinniśmy wymyślać, tylko odkrywać je. Do takiego wniosku doszedł psycholog Viktor Frankl twierdząc, że „Nie wymyślamy znaczenia naszej egzystencji, lecz raczej je odkrywamy”.
Współcześnie praktycznie w każdym poradniku z zakresu osobistego rozwoju, budowania sukcesu i szczęścia, mowa jest o potrzebie rozwijania umiejętności słuchania wewnętrznego głosu, który prowadzi człowieka na najlepszą dla niego drogę. Tylko będąc na tej drodze jesteśmy w stanie osiągnąć stan „optymalnego doświadczenia”, opisywanego przez współczesnych psychologów.
Dlaczego tak trudno dotrzeć do tego tak ważnego dla nas źródła informacji? Co jest potrzebne, aby ten wewnętrzny głos był słyszalny?
Paulo Coelho napisał w „Alchemiku”: „Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia. Większość świata jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat staje się w końcu dla wszystkich zagrożeniem.”
To ewolucja sprawiła, że pierwszeństwo w absorbowaniu naszego umysłu i naszej uwagi ma mechanizm obronny, a nie serce. Mechanizm ten wraz z popędem seksualnym miał zapewnić przetrwanie naszego gatunku. Kiedy świat jawi się jako zagrożenie, to mechanizm obronny jest tak „głośny”, że praktycznie niemożliwe jest usłyszenie czegoś innego. „Głośność” mechanizmu obronnego zależy od stopnia zagrożenia. Im jest ono większe, tym mechanizm obronny jest „głośniejszy”. Wówczas umysł wypełniają tylko myśli, uczucia i emocje związane z zagrożeniem.
Współcześnie zagrożeniem nie jest już dzika bestia, a utrata pracy, porzucenie przez partnera, krytyka, a nawet brak aprobaty ze strony innych. Zmianie uległo źródło zagrożenia, ale reakcja mechanizmu obronnego jest taka sama jak dawniej. Jest on tak samo głośny, jak wtedy, kiedy stawaliśmy naprzeciw dzikiej bestii.
Poważnym felerem tego mechanizmu jest to, że reaguje on na obraz świata stworzony w naszym umyśle, a nie na ten rzeczywisty. Nie ma problemu, kiedy te dwa obrazy są podobne. Wówczas nasza reakcja jest adekwatna do zagrożenia. Gorzej, gdy obrazy odbiegają od siebie, a tragedią może być sytuacja, kiedy są sprzeczne – wówczas reagujemy na coś, czego tak naprawdę nie ma, na coś nierzeczywistego.
W sposób szczególny zjawisko to obrazuje stan, w jakim znajduje się człowiek w depresji. Nie dostrzega on nawet skrawka jasnej strony życia. Wszystko jawi mu się jako jedno wielkie zagrożenie, z którym nie może sobie poradzić. Jego mechanizm obronny krzyczy tylko: „uciekaj przed życiem”.
Jak pokazuje doświadczenie, wcale nie trzeba mieć depresji, aby aktywny był mechanizm obronny. Obraz świata stworzony w dzieciństwie albo w wyniku traumatycznych wydarzeń, może niekiedy znacznie odbiegać od rzeczywistego obrazu świata i siebie samego. Zjawisko nadaktywnego mechanizmu obronnego jest bardzo powszechne. To zapewne dlatego Paulo Coelho napisał: „Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia.”
Uważam, że wiedza, jaką przez tysiąclecia zgromadziliśmy na temat człowieka, jest na tyle wystarczająca, że jesteśmy w stanie doprowadzić do sytuacji, w której nasz obraz świata będzie co najmniej zbliżony do rzeczywistego. Wówczas reakcja mechanizmu obronnego będzie adekwatna do zagrożenia, co sprawi, że mechanizm ten nie będzie cały czas tak głośny. Dzięki temu będzie lepiej słyszalny nasz wewnętrzny głos – głos naszego serca. To jedyna droga do odnajdywania własnej Legendy, o której pisze Paulo Coelho, jedyna droga odkrywania „boskiej drogi”, o której mówi m.in. religia chrześcijańska.
Praktycznie są dwa podstawowe i niezbędne działania, dzięki którym wewnętrzny głos będzie lepiej słyszalny: rozwijanie samoświadomości i uważności. Samoświadomość pozwala odkrywać wszystko to, co wykrzywia postrzegany przez nas obraz świata. Przypomina to działania informatyka, który przywołuje na ekran komputera strukturę jego oprogramowania, dzięki czemu może dostrzec jak zbudowany jest program, w tym jego wirusy, jeżeli takowe są. Ćwiczenie uważności „czyści” nasz umysł z wszelkich szumów i zakłóceń powstałych w przeszłości i tych powstałych z lęków przed przyszłością. Uważność zakotwicza umysł w teraźniejszości.
Dziś mija 25 lat od chwili, kiedy zacząłem interesować się strukturą naszej psychiki, mechanizmami pozwalającymi najlepiej radzić sobie w życiu, jak również wszystkim tym, co prowadzi do spełnienia, radości życia i szczęścia. Moja droga wiodła mnie nie tylko przez psychologię, ale również przez filozofię, socjologię, pedagogikę i przez różne religie. Dziś jestem w miejscu głębokiej wiary w to, że życia nie musimy wymyślać, a najlepsze rezultaty otrzymamy wsłuchując się w siebie, w swój wewnętrzny głos.
Jest jeszcze jedna ważna dla mnie lekcja z przebytej dotychczas drogi. Pokrywa się ona w pełni z wnioskiem, jaki wysunął ze swojego życia prof. John Nash, którego historię życia pokazuje film p.t. „Piękny umysł”. Na uroczystości wręczania nagrody Nobla prof. Nash powiedział: „ Zawsze wierzyłem w liczby, w logikę i cyfry, które potrafią odnaleźć sens. Ale po życiu poświęconym takim poszukiwaniom pytam, czym jest logika? Gdzie jest ukryty sens? Moje poszukiwania wiodły mnie przez świat fizyczny, metafizyczny, urojony i z powrotem. I dokonałem najważniejszego odkrycia w mojej karierze. Najważniejszego odkrycia w życiu. Tylko w tajemniczych równaniach miłości można odnaleźć prawdziwy sens.”
Wiele lat temu, kiedy zacząłem interesować się mechanizmami kierującymi zachowaniem i postawą człowieka, często w czasie rozmów towarzyskich przyjmowałem rolę obserwatora. Wówczas dostrzegłem ciekawe zjawisko. Ktoś, kto był mało aktywny w prowadzonych rozmowach, nagle stawał się ożywiony i wyjątkowo aktywny, kiedy tylko rozmowa dotyczyła krytyki innych osób. Robił wrażenie, jak gdyby dostał zastrzyk energii. Potrzebowałem czasu i wiedzy, aby zrozumieć to dziwne (jak wówczas je oceniałem) zjawisko.
Edward de Bono w książce „Myślenie kreatywne” stwierdził: „Nie ma wątpliwości, że krytycyzm jest bardzo atrakcyjny i satysfakcjonujący emocjonalnie”. Stanowisko to w pełni uzasadniają studia nad ludzką psychiką. Jak się okazuje, jej największą potrzebą jest poczucie, że jesteśmy wartościowymi ludźmi, że jesteśmy O.K. Mechanizm oceny, w który wszyscy jesteśmy wyposażeni, nieustannie monitoruje wszystkie sfery naszego życia i ocenia: jesteśmy O.K., czy też nie. Szczególnej ocenie podlega nasz obraz na tle innych osób. Kiedy ktoś popełni błąd, podejmie niewłaściwą decyzję, czy zachowa się niestosownie, to takie sytuacje stają się okazją do poprawienia obrazu nas samych. W wyniku działania mechanizmu oceny powstaje przekonanie: ja na pewno nie zrobiłbym takiego błędu jak on, nie podjąłbym tak kiepskiej decyzji, nie zachowałbym się tak głupio. A skoro tak, to oznacza, że jestem O.K.
I tu pojawia się „satysfakcja emocjonalna”, o której mówi de Bono. Satysfakcja ta jest szczególnie silna u osób z wysoką potrzebą bycia O.K. Pojawienie się kogoś, kto w rozumieniu tych mechanizmów jest gorszy, wyzwala emocjonalną satysfakcję, ożywia, motywuje do dalszej krytyki. To dlatego jest tak wielu ludzi monotematycznych. Zajmują się głównie krytyczną oceną i są od niej wręcz uzależnieni.
Zdarzało się, że kiedy prowokacyjnie pytałem takie osoby, czy widzą coś pozytywnego w kimś, kogo z takim zaangażowaniem krytykują, nie były w stanie dostrzec w nim nawet najdrobniejszej wartościowej cechy czy przykładów pozytywnego zachowania. Mimo mojej dociekliwości nie potrafiły zdobyć się na opinię, którą można by uznać za pozytywną.
Oczywiście krytykanci nie zdają sobie sprawy z mechanizmów, które nimi kierują. Część z nich jest nawet przekonana, że wykonują dobrą robotę. Uważają, że dzięki ich krytycyzmowi możliwe jest, aby inni dostrzegli w sobie to, co negatywne, dzięki czemu mogą stawać się coraz lepszymi ludźmi. Przypominają ogrodników, którzy uważają, że wystarczy samo wyrywanie chwastów, żeby ogród był piękny.
Nie tylko psychologia, ale także dużo starsza od niej filozofia, przyznaje priorytet (zaraz po potrzebie bezpieczeństwa) potrzebie bycia O.K., w jaką jesteśmy wyposażeni. Dziś, kiedy już nie musimy stawiać czoła dzikim bestiom, potrzeba bycia O.K. stała się najważniejsza. Kiedy człowiek ma tę potrzebę zaspokojoną, dopiero wtedy staje się możliwe korzystanie z całego potencjału, jaki posiada, a więc z wiedzy, doświadczeń, zdolności. Podobnie, kiedy jesteśmy bardzo głodni, niemożliwe jest myślenie o niczym innym jak o jedzeniu, toteż o skutecznym działaniu na rzecz innych spraw nie ma nawet mowy. Kiedy człowiek czuje się O.K., sam zainteresowany jest odkrywaniem swoich niedostatków. Bez trudu potrafi odróżnić to, co może jeszcze udoskonalić od tego, z czym po prostu musi się pogodzić.
Mając świadomość najważniejszej potrzeby psychologicznej człowieka, wielokrotnie w sposób wyjątkowo delikatny podejmowałem próbę wskazania błędów osobom, z którymi współpracowałem lub moim bliskim. Praktycznie zawsze otrzymywałem ten sam efekt: albo wycofanie się tych osób, albo wywołanie nieukrywanej przez nich złości. Z kolei, kiedy koncentrowałem się głównie na ich mocnych stronach, czyli przekazywałem im informację: jesteś O.K., często osoby te potrafiły same dostrzec to, co wymagało w nich zmiany albo udoskonalenia.
Myślę, że wielu czytelnikom tego tekstu zjawisko to jest znane. Uważam jednak, że wciąż powinniśmy je obnażać, gdyż, niestety, jest ono nadal wszechobecne. Krytykanci najczęściej nie zdają sobie sprawy z tego, że nie tylko robią przykrość osobie, którą krytykują, ale również wzmacniają swoje mechanizmy, która dla nich samych są destrukcyjne. Osądzanie innych wyzwala reakcje, które oddalają człowieka od szczęścia. Mówili już o tym starożytni filozofowie, mówi o tym religia katolicka, a współczesna psychologia w pełni to potwierdza.
Staje się już tradycją, że przed Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy pojawiają się informacje o tym, czego dorobił się Jerzy Owsiak prowadząc Orkiestrę, jakie wille kupił i jakie podejrzanie decyzje finansowe podejmował. Zjawisko deprecjonowania tych, którzy robią dobre rzeczy, którzy działają na rzecz innych, niestety, jest dość powszechne. Sam byłem dotknięty tym zjawiskiem, działając społecznie w mojej wsi. Warto bliżej przyjrzeć się temu, dlaczego niektórych ludzi dobro w oczy kole.
Bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, określone mechanizmy działające poza naszą wolą nieustannie porównują nas do innych. Poziom potrzeby porównywania się do innych jest różny u różnych ludzi. Opis przyczyn, które wywołują te różnice, wykracza poza zakres poruszanego tu tematu.
Porównywanie się do innych może obejmować wygląd zewnętrzny, status materialny, pozycję społeczną, kompetencje i osiągnięcia. Jeśli wynik porównania jest dodatni, co oznacza, że jesteśmy w jakimś obszarze porównań lepsi, pojawia się satysfakcja, a nawet radość. Niektórzy usiłują skrywać nawet przed samym sobą te uczucia, ale i tak w ich świadomości pojawia się stan należący do kategorii pozytywnych.
Sprawa wygląda inaczej, kiedy wynik porównań jest ujemny. Wówczas może pojawić się wyjątkowo nieprzyjemny dyskomfort. Wyćwiczone na taką sytuację psychologiczne mechanizmy obronne znajdują na to rozwiązanie: trzeba zdeprecjonować obiekt porównań. Zaangażowany w to intelekt bez trudu znajduje odpowiednie argumenty uzasadniające negatywny obraz tego obiektu.
Wielu krytykantów Owsiaka ma swoje korzenie lub też mocodawców w organizacjach, które również zajmują się niesieniem pomocy innym. Pracujący w tych organizacjach ludzie, często robiący bardzo dużo dobrych rzeczy, posiadają jednak silną potrzebę porównywania się. W konfrontacji z Owsiakiem mogą odczuwać naprawdę bardzo silny dyskomfort. Jedyną, skuteczną „tabletką przeciwbólową” jest dla nich tworzenie takiego obrazu Owsiaka, który da im dodatni wynik porównania. Znaki zapytania stawiane przy wydatkach lidera WOŚP przynoszą im wyraźną ulgę, no bo oni przecież są na wskroś uczciwi.
Jest jeszcze jeden paskudny mechanizm, zmuszający ludzi do deprecjonowania dobra tworzonego przez innych.
Każdy z nas posługuje się ogólnym przekonaniem – obrazem otaczającego nas świata. Jedni uważają go za pełen szans i możliwości, inni zaś widzą w nim głównie zagrożenia, a pozostali ze swoimi przekonaniami są gdzieś pośrodku. Najlepiej czujemy się wtedy, gdy to, co postrzegamy, zgodne jest z naszymi przekonaniami. Brak tej zgodności tworzy dyskomfort. To z tego powodu, najczęściej bez udziału naszej woli, tak interpretujemy to, co widzimy, aby było nam dobrze.
Ci, dla których otaczająca ich rzeczywistość przepełniona jest głównie złem, szukają tego, co potwierdza ich przekonania. To dlatego zło, obawy i lęki są dla nich wręcz terapeutyczne (są badania naukowe potwierdzające to zjawisko). Jerzy Owsiak swoją postawą pokazuje, że świat ma ogromne zasoby dobra. A to akurat nie wpisuje się w obraz świata tych ludzi. To dlatego robią wszystko, aby wizerunek Owsiaka wpisywał się w ich obraz.
Czy można coś zrobić, aby ograniczyć negatywne skutki tych mechanizmów psychologicznych?
Moim zdaniem niezbędna jest przede wszystkim powszechna psychoedukacja, budowanie świadomości ludzi w zakresie działania tych wyjątkowo paskudnych mechanizmów. Brak tych działań sprawi, że wiele dobra nie ujrzy światła dziennego, a to, które już jest, będzie zawsze zagrożone.
Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, jaki był ten 2014 rok, ale tak jednym zdaniem, to nie wahałbym się z odpowiedzią: był wyjątkowy i ważny.
Jego wyjątkowość wynika nie tylko z faktu, że właśnie w tym roku minęła kolejna dekada mojego życia, chociaż być może to z tego tytułu mam poczucie, że zakończył się jakiś etap na drodze moich przemian i wszedłem w kolejny. To z perspektywy tego roku, w sposób wyjątkowo przejrzysty i jednoznaczny widzę, że wszystko, co miało miejsce w moim życiu, składało się na efekt tego, co dał mi ten rok. A był on przepełniony głównie poczuciem satysfakcji, spełnienia i życiowej radości.
Przypomina mi to stan, kiedy po długim i męczącym wspinaniu się w górach dochodziłem do miejsca, z którego widać było piękną perspektywę. Wówczas pojawiała się myśl: „warto było”, a wraz z nią uczucie satysfakcji i radości.
2014 rok w sposób wyjątkowy pokazał mi sens wszystkiego tego, co wydarzyło się przed nim. Od dawna wiedziałem, bez cienia wątpliwości, że to, co nas spotyka, zawsze służy budowaniu naszej dojrzałości. Wszystko, nawet ból i cierpienie, jest cenną lekcją życia.
I to wyjątkowo mocno dotarło do mnie w tym roku. Uświadomiłem sobie, jak ważną naukę otrzymałem od życia. To, co wiele lat temu było dla mnie traumą, dziś widzę jako wręcz bezcenną lekcję. Zarówno perspektywa kryzysu finansowego, jaka pojawiła się u mnie w 2002 roku, jak i odrzucenie mnie przez bliską osobę, choroba nowotworowa w 2005 roku czy śmierć przyjaciela, były bardzo bolesnymi, ale ważnymi z perspektywy mojego rozwoju wydarzeniami.
W ostatnim dniu kończącego się 2014 roku mogę powiedzieć, że byłem w różnych miejscach życia i było mi dane poznać jego różne odcienie.
Od 1990 roku zacząłem studiować tajniki ludzkiej psychiki. Setki przeczytanych książek, a także studia podyplomowe, kursy i szkolenia, dostarczały mi ogromnej wiedzy, która dziś – w połączeniu z doświadczeniem – układa się w spójną całość.
W mijającym roku bardzo wyraźnie dostrzegłem, a precyzyjniej rzecz ujmując – uświadomiłem sobie, na czym polega sens życia, o co w nim chodzi. Mając jednocześnie dużo pokory wiem, że to jeszcze nie koniec tego procesu budowania mojej świadomości. Mam jednak jakieś dziwnie silne poczucie, że jestem na właściwej drodze.
2014 rok jest dla mnie bardzo ważny nie tylko z punktu widzenia mojego osobistego rozwoju, ale również z perspektywy pracy z moimi coachingowymi klientami. Zdobyta wiedza, jak również doświadczenie, jednoznacznie pokazały mi drogę życiową, jaką powinien wybrać każdy człowiek. Jest to droga, której efektem jest pogłębiające się szczęście. Przy czym pod tym pojęciem rozumiem nie tylko charakterystyczny stan umysłu z wyróżniającym się uczuciem radości. Kto wejdzie na drogę szczęścia, potrafi budować satysfakcjonujące go relacje, wzrasta w nim zaradność życiowa oraz skuteczność działania, w tym także wobec problemów i kryzysów. Dziś wiem, że każdy człowiek ma niezbędne zasoby do kroczenia tą drogą. Co prawda dotarcie do nich może być mniej lub bardziej utrudnione, a u różnych ludzi droga ta może przyjąć różnorodną formę, ale zawsze pojawia się wówczas to samo przekonanie: jestem tu, gdzie powinienem być i robię to, co powinienem robić.
Jutro zacznie się 2015 rok, w którym minie 10 lat od ważnych dla mnie wydarzeń. W 2005 roku zakończyłem walkę z rakiem i przeprowadziłem się w miejsce „odosobnienia” – na wieś.
W roku 2015 zamierzam dalej kroczyć obraną drogą. Będzie mi o tyle łatwiej, że dziś nie mam cienia wątpliwości co do jej słuszności. Już jej nie poszukuję, a głównie realizuję to, co z niej wynika. Nie ma już powrotu do starych schematów myślowych, w których dominował lęk i brak wiary w siebie, chociaż wiem, że pozostaną one we mnie na zawsze. Wierzę, że wspiera mnie siła, którą nazywam Bogiem. Efekt jego działania dostrzegam w otaczającym mnie świecie, jak również w sobie.
W 2015 roku, zaświadczając efektami swojego życia, wykorzystując zdobytą wiedzę i doświadczenia zamierzam dalej pomagać tym, którzy poszukują własnej drogi szczęścia, jak również tym, którzy już ją odnaleźli, a potrzebują jedynie wsparcia w jej realizacji.
Nieustannie spotykam ludzi, którzy robią takie wrażenie, jak gdyby znaleźli się w narożniku. Gdy „atakowani” są przez problem, usiłują wymyślić rozwiązanie, a nawet otwierają się na rady innych osób, ale cały czas tkwią w tym samym miejscu. Kolejne próby wymyślenia rozwiązania trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, nie przynoszą żadnych rezultatów, jedynie zwiększają frustrację i poczucie beznadziejności. Ludzie ci przypominają boksera, który został zepchnięty do narożnika ringu i jedyne, co mu pozostało, to obrona przed kolejnymi ciosami.
Albert Einstein w wyniku swoich badań doszedł do wniosku, że człowiek nigdy nie rozwiąże swoich problemów, jeżeli pozostanie na tym samym poziomie myślenia, na jakim był, kiedy one powstały.
Co to oznacza ?
Każde myślenie ma miejsce na określonym poziomie świadomości. To od niego zależy, do jakich informacji mamy dostęp. Niski poziom świadomości zawęża, a wysoki poszerza dostęp do informacji oraz do rozumienia rzeczy i zjawisk.
Nasze postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości, w dużej mierze zakłócone jest naszymi przekonaniami ukształtowanymi przez rodziców i wychowawców. Budowanie świadomości jest procesem obiektywizowania i poszerzania pola widzenia rzeczywistości. Dzięki temu „widzimy” więcej, a to, co jest nam znane, zaczynamy postrzegać bez filtrów stworzonych przez nasze przekonania.
Zmiana świadomości zmienia myślenie, co Einstein nazywa „zmianą poziomu myślenia”. Kiedy myślimy, to wykorzystujemy tylko informacje z danego poziomu świadomości. Jeżeli na tym poziomie powstają problemy, to nie ma szans, aby je rozwiązać, gdyż pozostajemy cały czas w tym samym miejscu. W efekcie kolejne “wymyślanie” praktycznie nie posuwa nas do przodu, nic nie zmienia. Dokonujemy kolejnej analizy, cały czas korzystając z tej samej „bazy danych”. I to właśnie wprowadza nas w „kanał” myślowy. Dopiero zmiana perspektywy, większe zrozumienie, inaczej: zmiana świadomości – dostarcza dodatkowych „danych” do wypracowania lepszych decyzji i wyborów.
Na niższych poziomach świadomość jest głównie pod wpływem lęków i potrzeb wykreowanych przez ego. Zaspokojenie tych potrzeb ma obniżyć poziom lęku i dać poczucie bezpieczeństwa. Na wyższych poziomach wyzwalamy się spod wpływu ego, uaktywniając tkwiące w nas zasoby radości życia – szczęścia. Wchodzenie na coraz wyższe poziomy świadomości określa się mianem drogi duchowej.
Charakterystyczną cechą wyższych poziomów świadomości jest to, że odczuwamy coraz więcej szczęścia, ale tego autonomicznego – niezależnego od świata zewnętrznego. Coraz mniej oczekujemy od innych. Jednocześnie stajemy się asertywni w reakcji na złość i agresję. Pojawiające się problemy stają się dla nas coraz mniej obciążające. Podwyższanie świadomości sprawia, że zmieniamy “poziom myślenia”, o którym mówił Einstein.
Poważnym utrudnieniem w zmianie świadomości jest szczęście, jakie oferuje nam ego. Jego smak jest bardzo pociągający. Kiedy zdobędziemy władzę, pieniądze czy miłość innych, pojawia się uczucie, które interpretujemy jako szczęście. Wówczas jednocześnie pojawia się pragnienie: jeszcze więcej, jeszcze więcej…. To m.in. z tego powodu pojawia się silny opór przed podwyższaniem naszej świadomości. Gdy odczuwamy szczęście będące „produktem” ego, przywiązujemy się do niego i traktujemy je jako to jedyne, dla nas najlepsze. W wyniku działania nieświadomych mechanizmów psychologicznych robimy wszystko, aby kierować uwagę tylko na to szczęście. Intelekt zostaje zaprzęgnięty do tego, aby wyprodukować kolejne argumenty uzasadniające potrzebę pozostania w tym miejscu i w ten sposób wpadamy w pułapkę własnej inteligencji. Życie daje nam aż nadto przykładów potwierdzających to zjawisko.
Co robić, aby wzrastała nasza świadomość? Abyśmy najpierw poznali, a potem pogłębiali szczęście? Oczywiście mam na myśli to prawdziwe szczęście.
Przede wszystkim musimy oduczyć się wymyślania swojego życia. Myślenie, wsparte inteligencją, wzmacnia nasze ego, a powinno być zastąpione odczuwaniem. Umownie zakłada się, że odczuwanie pochodzi z serca i przejawia się przeczuciem dającym informacje, rozwiązania, decyzje i wybory. W wyniku odczuwania rodzi się myśl dla nas najlepsza, optymalizująca nasze działania. Ta duża trafność odczuwania, przekładająca się na naszą skuteczność wynika z tego, iż w tym procesie korzystamy z nieograniczonych zasobów wiedzy. To w jej wyniku Archimedes doznał efektu „eureka”, a uczeni zdobywali i zdobywają nagrodę Nobla za swoje wyjątkowe osiągnięcia.
Najlepszym dla nas rozwiązaniem jest nie myślenie, a „słuchanie” naszych odczuć. Jednak cały czas powinniśmy mieć na uwadze, że jest siła wyższa od naszego ego, która zarządza Prawdą i Miłością. Ta siła jest w nas i wokół nas. Szczególnie mocno jest ona widoczna w przyrodzie, która jest całkowicie zarządzana przez tę siłę. Panuje tam harmonia i spójność. Głębokie przekonanie do tej myśli detronizuje nasze ego, odbierając mu władzę nad nami.
Wzrost jakości życia, wzrost poczucia szczęścia, to inaczej „odklejanie się” od ego i poddanie się tej sile. Można ją nazwać Bogiem lub inaczej, jak kto woli. Ważne jest, aby w nią uwierzyć, i otworzyć się na jej podszepty. Ważne jest, aby uznać jej priorytet w naszym życiu.
Nie ma nierozwiązywalnych problemów. To nasz niski poziom świadomości czyni je problemami nie do rozwiązania. Kiedy tylko zmieniamy naszą świadomość albo, jak to określił Einstein, zmieniamy poziom myślenia, pojawiają się informacje, które rozwiązują problem, albo wręcz przychodzi najlepsze dla nas gotowe rozwiązanie.
Było to niedawno, kiedy rano wyszedłem na taras mojego domu i zobaczyłem w promieniach wschodzącego słońca piękną pajęczynę. Widziałem ich w życiu wiele, ale ta w sposób szczególny urzekła mnie swoją symetrią, regularnością i harmonią. Długo się jej przyglądałem, podziwiając precyzję i dokładność, z jaką została utkana. I wówczas uświadomiłem sobie, że pająk – wykonawca tego dzieła, wcześniej nie projektował tej pajęczyny, nie wymyślił jej kształtu ani sposobu tkania. On tylko wykonywał to, co podpowiadał mu instynkt lub natura, jak kto woli.
Wspaniałe, fascynujące zjawisko, którym wypełniona jest cała flora i fauna. Nikt w nim nic nie wymyśla. Zjawisko to kierowane jest jakimś przedziwnym mechanizmem, który reguluje życie świata przyrody.
Wiele lat temu jeden z mieszkańców mojej wsi, pszczelarz z pięćdziesięcioletnim stażem (niestety, już nieżyjący) z pasją opowiadał mi o życiu pszczół. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak fenomenalnie zorganizowane jest ich życie. A przecież one również go nie wymyślają. Robią to, co robić powinny, ich świat jest pełen harmonii i spójności.
Przepełniony tą głęboką refleksją pomyślałem o nas – ludziach. Prawdą jest, że dzięki myśleniu wyszliśmy z jaskiń, a dziś korzystamy z owoców tego myślenia. Jednego z tych „owoców” używam nawet w tej chwili, pisząc ten tekst. Potem „wrzucę” go do ogólnodostępnej przestrzeni, jaką jest internet. To też efekt myśli ludzkiej.
Ale prawdą jest również, że ta sama zdolność, która odróżnia nas od świata przyrody, sprawia, że dokonujemy wyborów i podejmujemy decyzje, które często okazują się błędne. Wybór szkoły, pracy czy życiowego partnera po latach często okazuje się nietrafiony. Decyzje o rozwiązaniu konfliktów czy problemów często pchają nas w jeszcze większe kłopoty. W wyniku przykrych doświadczeń wprowadzamy korekty do naszego myślenia i…. dalej myślimy. Analizujemy sprawy z różnych stron, licząc na to, że podobnie jak wymyśliliśmy różne wielkie rzeczy, potrafimy również wymyślić życie. Napinamy się, uruchamiamy intelekt i ciągle mamy nadzieję, że znajdziemy rozwiązanie naszych problemów, no bo przecież jesteśmy tacy genialni, o czym świadczą nasze dokonania w dziedzinie techniki.
A może zamiast tego zastosujmy „strategię pająka”.
Zamiast tylko podziwiać przyrodę i doskonałość z jaką została stworzona, po prostu poszukajmy w sobie prawideł, jakie nią rządzą. My również, podobnie jak pająk czy pszczoły, należymy do tego świata. W nas również jest zapisana strategia harmonii i spójności. Nie musimy życia wymyślać. Jego najlepsza, optymalna droga zapisana jest w nas.
„Strategię pająka” każdy człowiek ma wpisaną w życiowe dyspozycje, podobnie jak proces dojrzewania fizycznego. Z tym, że dojrzewanie przebiega bez oporów poza naszą wolą, a odkrywanie „strategii pająka” wymaga niekiedy dużo silnej woli oraz braku lęku. To pod wpływem lęku właśnie, zamiast odkrywać odpowiedzi na ważne dla nas pytania, które gotowe czekają jedynie, aż dopuścimy je do naszej świadomości – wymyślamy je. I to jest nasz największy problem.
Lęk i głęboka wiara w swoje myślące Ja uniemożliwia skorzystanie z tego, co jest nam dane. Umysł wypełniony analizą przysłania to, z czego korzysta cała przyroda. Większość z nas ogranicza się głównie do podziwiania precyzji z jaka funkcjonuje przyroda, nie wiedząc o tym, że sami wyposażeni jesteśmy w tę doskonałość.
Przyglądając się pajęczynie uzmysłowiłem sobie, że moje życie w coraz większym stopniu realizowane jest według „strategii pająka”. Coraz lepiej ją rozumiem i z coraz większą odwagą poddaję się jej. To dlatego czuję się upoważniony do tego, aby o niej mówić i pisać. Już parę lat temu wymyśliłem zasadę „ograniczonego zaufania do własnych myśli”. Refleksja wywołana widokiem pajęczyny utwierdziła mnie w przekonaniu, jak zasada ta jest ważna i wciąż aktualna.
Jak mówią znawcy tematu, i co w pełni potwierdzają moje doświadczenia, dla jednych słowo „kocham cię” oznacza „potrzebuję twojej miłości”, a dla innych – „daję ci swoją miłość”. Ci potrzebujący twierdzą, że miłość jest wtedy, kiedy partner zaspokoi ich potrzebę bliskości, zrozumienia, życzliwości. Z kolei dla tych drugich prawdziwą miłością jest wspieranie partnera, uznanie za priorytet jego dobra.
Erich Fromm, jeden z najwybitniejszych i najwszechstronniejszych myślicieli XX wieku w swojej książce „O sztuce miłości” napisał: „Dla większości ludzi problem miłości tkwi przede wszystkim w tym, żeby być kochanym, a nie w tym, by kochać, by umieć kochać.”
Potrzeba miłości, a szczególnie jej zawyżony poziom, to jeden z najpoważniejszych powodów partnerskich i małżeńskich kłopotów oraz konfliktów, a także jedna z głównych przyczyn rozpadu związków. Moim zdaniem pilnie potrzebne są działania na rzecz budowania powszechnej świadomości, że czym innym jest miłość, a czym innym potrzeba miłości. Zarzut „on/ona mnie nie kocha” to bardzo często efekt chorobliwej potrzeby miłości, a nie braku miłości ze strony partnera.
Kilka lat temu napisałem e-mail do prof. Bralczyka z prośbą, aby zdefiniował, co należy rozumieć pod pojęciem „miłość”. Nie otrzymałem odpowiedzi.
Potem napisałem prośbę do „Charakterów” – miesięcznika, który wspierał mnie w poznawaniu tajemnic ludzkiej psychiki – aby rozpoczęły kampanię na rzecz ujednolicenia znaczenia słowa “miłość”. W odpowiedzi redaktor naczelny stwierdził: „Co do niejednoznaczności słowa miłość, to muszę wyznać, że wysoko sobie cenię ten brak jednoznaczności nie tylko w przypadku tego słowa.”
Byłem zaskoczony taką odpowiedzią, co wyraziłem w kolejnym e-mailu, na który naczelny „Charakterów” zareagował już bardziej stanowczo. Napisał m.in. „Po to właśnie świat jest tak bardzo niejednoznaczny, abyśmy mogli szukać, błądzić, tworzyć, znajdować, gubić! To jest życie!” A na koniec stwierdził: „Proszę mnie już nie irytować. Nic Pan nie rozumie.”
Przez myśl nigdy by mi nie przeszło, że tak bardzo moje przekonania mogą być różne od tych, jakie posiada redaktor naczelny „Charakterów”. Nie tylko moje doświadczenia, ale i wiedza, jaką zdobyłem m.in. dzięki temu miesięcznikowi, mówią o tym, że celem każdego człowieka jest miłość i szczęście. Mówili już o tym starożytni filozofowie, mówi o tym m.in. religia katolicka. Owszem, życie to poszukiwanie, błądzenie i gubienie, ale dojrzałe życie to odnalezienie jednoznacznej drogi, na której jest prawdziwa miłość i szczęście. Tak dziś rozumiem życie.
W swoich rozważaniach o miłości Fromm sugeruje, aby „zastrzec prawo do używania słowa miłość jedynie na określenie szczególnego rodzaju zjednoczenia – tego, które było doskonałą cnotą we wszystkich wielkich humanistycznych religiach i systemach filozoficznych ostatnich czterech tysięcy lat wschodniej i zachodniej historii.” W pełni się z nim zgadzam.
Mimo dotychczasowych niepowodzeń, poza działaniami, które podejmuję osobiście, zamierzam dalej szukać wsparcia w budowaniu świadomości ludzi w zakresie odróżniania prawdziwej miłości od potrzeby miłości. Źródłem motywacji dla moich działań jest obserwowanie niemalże codziennie negatywnych skutków braku tej świadomości, podczas gdy wiele osób przekonanych o swojej miłości, tak naprawdę kieruje się jej potrzebą. Wówczas zamiast życzliwości pojawiają się wzajemne oskarżenia, a zamiast wsparcia w relacjach dominują głównie oczekiwania.
A przecież wcale nie musi tak być. To dlatego z głębokim przekonaniem nadal będę o tym mówił i pisał, a także w dalszym ciągu będę szukał wsparcia w propagowaniu świadomości, czym jest prawdziwa miłość.
Okazuje się, że u niektórych ludzi, mimo tego, że pragną relacji partnerskich opartych na miłości, działa jakiś dziwny mechanizm, który nie dopuszcza do realizacji ich marzeń. Nawet wtedy, kiedy ich fizyczność można ocenić jako atrakcyjną, a ich intelektowi oraz umiejętnościom interpersonalnym trudno cokolwiek zarzucić, uaktywniają się jakieś dziwne siły sprawcze uniemożliwiające miłosną bliskość. Często mają za sobą liczne znajomości, ale według ich oceny żadna z nich nie była tą właściwą. Niekiedy nawet wieloletni wysiłek na rzecz zawarcia wymarzonej znajomości nie przynosi rezultatów, wywołując jedynie frustrację, żal i smutek.
Bohater filmu „Buntownik z wyboru”, chłopak ulicy, Will Hunting nie stronił od zawierania znajomości z kobietami. Wszedł nawet w bliskie relacje z dziewczyną mieszkającą w pobliskim akademiku. Korzystał z każdej okazji, aby z nią być. Mając wyjątkowe zdolności matematyczne pomagał jej w nauce, co jeszcze bardziej wzmacniało ich relacje. Kiedy ona wyznała mu swoją miłość i zaproponowała, aby byli już zawsze razem, on odmówił i zerwał znajomość.
Nie tak dawno jedna z moich klientek wyznała, że pojawiają się w niej dwie różne myśli i związane z nimi uczucia. Jedna uzasadniająca, że nie powinna kontynuować znajomości ze swoim chłopakiem, a druga przepełniona smutkiem i żalem, że może go stracić. To z powodu tych dwóch sprzecznych ze sobą stanów jej umysłu potrzebowała wsparcia. Poza tym, że były one dolegliwe, nie pozwalały podjąć konkretnej decyzji.
Jaki mechanizm sprawił, że Will Hunting odrzucił miłość dziewczyny, która wyraźnie robiła na nim wrażenie i z którą chętnie spędzał czas? Co u mojej klientki wywołało myśl o potrzebie rozstania z chłopakiem, mimo że jednocześnie chciała z nim być?
Współczesne badania mózgu jednoznacznie potwierdziły, że w relacjach partnerskich, kiedy pojawia się stan powszechnie nazywany miłością, aktywizują się trzy neuronalne struktury mózgu. Jedna odpowiedzialna jest za pożądanie, druga – za przywiązanie (potrzebę bliskości), a trzecia – za bezwarunkową miłość. Daniel Goleman w swojej książce „Inteligencja społeczna” twierdzi, że „każdą z nich zawiaduje odmienny zespół mózgowych związków chemicznych i hormonów.” To dlatego, kiedy jesteśmy w związku, czujemy jednocześnie pożądanie oraz potrzebę bliskości i czułości. I to one głównie wiążą nas z bliską nam osobą. Co prawda każdy wyposażony jest w trzecią neuronalną strukturę mózgu, odpowiedzialną za miłość bezwarunkową, ale w praktyce nie zawsze jest ona w pełni aktywna. Dlaczego tak się dzieje, to temat na inny artykuł. J
Poza wyżej wymienionymi strukturami aktywizującymi się w relacjach partnerskich, każdy człowiek posiada również neuronalną strukturę odpowiedzialną za reakcje na zagrożenia. To zupełnie inny układ neuronów, który jest mózgową reprezentacją mechanizmu reakcji obronnych. To on od zawsze monitorował otoczenie człowieka i poza jego świadomością oraz wolą wyzwalał odpowiednie reakcje obronne („walki” albo „ucieczki”). Dawniej mechanizm ten chronił głównie przed dzikimi bestiami. Dziś, poza śledzeniem naszego bezpieczeństwa w sferze egzystencji, koncentruje się głównie na jakości relacji z innymi. Za bezpieczne uznaje te, w których jest dużo życzliwości, zrozumienia i akceptacji, a za niebezpieczne te, w których jest krytyka, złość i agresja. W przypadku niektórych osób stanem zagrożenia jest nawet tylko brak uwagi ze strony innych.
Ogromną wadą tego mechanizmu jest to, że oceniając rzeczywistość nie „widzi” jej takiej, jaką ona jest, ale bazuje głównie na swoich minionych doświadczeniach. To one są dla niego podstawą do oceny tego, co jest dziś. Kiedy w jego pamięci jest brak życzliwości, niechęć czy złość, to jego dzisiejsza reakcja będzie podyktowana przede wszystkim tymi wspomnieniami.
Psychologowie ewolucyjni mówią jednoznacznie: mechanizm reakcji obronnych nie jest dostosowany do dzisiejszych czasów. Taka forma działania była przydatna dawniej, kiedy trzeba było zapamiętać, że akurat ta dzika bestia zagraża naszemu życiu. Żeby w przypadku jej powtórnego spotkania, już bez zastanawiania się, automatycznie, ciało było gotowe do ucieczki. To dzięki takim reakcjom oraz dzięki popędowi seksualnemu gatunek ludzki przetrwał do dziś.
Z historii bohatera „Buntownika z wyboru” wynikało, że w jego dzieciństwie nie tylko brakowało miłości, ale także doznał wiele przykrości od swoich bliskich. Jego mechanizm reakcji obronnych dobrze zapamiętał, czym grożą bliskie relacje. To dlatego, działając poza jego świadomością, wyzwolił reakcję ucieczki w odpowiedzi na miłość dziewczyny. Ponadto Will Hunting w wyniku przykrych doświadczeń posiadł umiejętność dbania o komfort tego, co czuł. Dzięki temu na tyle skutecznie wyparł ze świadomości potrzebę bliskości ze swoją dziewczyną, że mógł dalej bawić się z kolegami. Moja klientka nie posiada takich umiejętności i dlatego zamieszanie, jakie w niej powstało oraz wywołany tym dyskomfort zmusiły ją do poszukiwania wsparcia.
Na szczęście dla Willa Huntinga w czasie, kiedy zerwał z dziewczyną, był w trakcie przymusowej terapii. Dzięki terapeucie uświadomił sobie, co tak naprawdę spowodowało, że odrzucił jej uczucie. Odkrycie podstępnego działania mechanizmu reakcji obronnych wyzwoliło jego miłość z ciemności nieświadomości. Zaraz po tym, jak nastąpiło to „olśnienie”, zapakował swoje rzeczy do samochodu i pojechał do ukochanej.
To, co skrywa nasza nieświadomość, a co oddala nas od szczęścia, nie musi mieć swojego źródła w tak jednoznacznie przykrych doświadczeniach, jakie miał bohater filmu „Buntownik z wyboru”. Niekiedy wspomnienia nie wskazują na jakąś nawet najmniejszą traumę w życiu, która zaprogramowałaby mechanizm reakcji obronnych, a jednak coś jest nie tak. Nawet szczegółowa analiza biografii może nie wykazać doświadczeń, które uzasadniałyby dzisiejsze przeszkody na drodze do szczęścia, a jednak…
Pracowałem z klientem, który jednocześnie korzystał z usług biura zapoznawczego. Miał już za sobą wiele spotkań z paniami zaproponowanymi przez biuro, jednak żadna propozycja nie została sfinalizowana trwałą znajomością. W pierwszej fazie pracowaliśmy nad postawą i zachowaniem, które podniosłyby atrakcyjność mojego klienta. W czasie naszych rozmów poznawał możliwe zachowania pań, jak również sposób reakcji na nie, począwszy od pierwszego spotkania po kolejne. Kiedy jednak chciałem skierować jego uwagę na to, co być może skrywa jego nieświadomość i uniemożliwia mu nawiązanie trwałych relacji, zareagował irytacją. Dziś już nie współpracujemy.
Nieświadomość, w której działa również mechanizm reakcji obronnych, poza tym, że ma ogromny wpływ na nasze zachowanie i postawę, na nasze decyzje i wybory, niekiedy wyjątkowo mocno broni swojej przestrzeni. Wynika to z faktu, że obnażanie tego, co nieświadome, potrafi nawet bardzo boleć. To dlatego Will Hunting niemalże rzucił się z pięściami na swojego terapeutę, kiedy ten skierował jego uwagę na to, co kryje się w nieświadomości. Ja również, na twarzy mojej klientki, kiedy mówi o tym, co się z nią dzieje, widzę cierpienie.
W obliczu zjawiska opisanego wyżej trudno nie zgodzić się z Jungiem, który powiedział: „Dopóki nie uczynisz nieświadomego – świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.”