W czasie jednej z sesji coachingowych moja klientka, nieusatysfakcjonowana swoim małżeństwem przekonywała mnie, że ona robi wszystko, aby było ono trwałe i szczęśliwe. Kiedy zapytałem o jej męża, o to, jak on widzi ich małżeństwo, jakie ma oczekiwania, była zdziwiona moim pytaniem. Praktycznie nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Właściciel firmy relacjonujący mi swoje wyjątkowo negatywne doświadczenia w kierowaniu pracownikami, zareagował irytacją na moje pytanie jaka jest jego wiedza na temat potrzeb jego pracowników. To klasyczne przykłady efektu strategii życiowych opartych na widzeniu świata głównie przez pryzmat końca własnego nosa.
Zachowanie i postawa innych ma być podporządkowana moim potrzebom – to najczęściej zupełnie nieuświadomiona postawa egocentryka. Ma on głębokie przekonanie do swoich racji, a do tego uważa, że relacje oparte na jego warunkach są najlepsze dla wszystkich. Brak spełnienia tych warunków uznaje jako przejaw ignorancji, a co najmniej jako brak kompetencji.
Daleko, poza końcem nosa jest świadomość potrzeb innych. Można to dostrzec w zachowaniu i postawie człowieka z taką świadomością. Partner nawet jeżeli nie potrafi spełnić potrzeb partnerki, to przynajmniej rozmawia na ten temat. Menedżer w relacjach z podwładnymi nie unika tematu ich potrzeb.
Wyzbywanie się egocentryzmu to nie tylko nakaz wiary w jakiej się wychowaliśmy, to nie tylko ważny punkt w zasadach dobrych obyczajów (savoir vivru), ale to również niezmiernie ważne działania na rzecz samodoskonalenia. Mówili już o tym starożytni, a współczesna psychologia w pełni to potwierdza. Okazuje się, że otwarcie się na innych, poszerzanie świadomości poza koniec własnego nosa, daje doskonałe efekty w pracy naszej psychiki. Wówczas w jakiś dziwny, i na początku niezrozumiały sposób uruchamiają się takie uczucia jak wiara w siebie, poczucie siły i sprawstwa. W sposób wyjątkowy doznawała tego stanu Matka Teresa.
Otwieranie się na innych to jednocześnie proces odklejania się od naszego ego, które jak twierdzi David R. Hawkins „zarządza życiem opartym przede wszystkim na technikach i emocjach związanych ze zwierzęcym przetrwaniem, które są zestrojona z przyjemnością, drapieżnictwem i zyskiem.” To odklejanie, może na początku być bolesne. Dlatego tak wielu ludzi rezygnuje z tego procesu. Pozostają w stanie walki o zaspokojenie swoich egoistycznych potrzeb, uznając taką postawę za najlepszą.
Zjawisko to obserwuję w mojej działalności społecznej. Początkowo deklarowana współpraca na rzecz wspólnego dobra, w krótkim czasie okazuje się pustosłowiem. Dla wielu krótka perspektywa, ograniczona tylko końcem własnego nosa, nie pozwala im dostrzec nie tylko potrzeb innych, ale również dobra wspólnego. Współpraca z nimi kończy się uwagami, pretensjami i niekiedy długo trwającymi urazami.
Uważam, że zbyt mało mówi się i pisze o tym destrukcyjnym zjawisku. To z tego powodu tak wielu tych, którzy widzą świat głównie przez koniec swojego nosa, nie ma świadomości, że może on wyglądać inaczej. No bo i skąd mają wiedzieć.
W minioną sobotę w mojej wsi Steklno odbył się coroczny festyn. To kolejna inicjatywa wpisująca się w prowadzone od kilku lat działania na rzecz integracji lokalnej społeczności. Jako współinicjator tych działań mam możliwość obserwowania z bliska postaw, jakie pojawiają się w odpowiedzi na społeczne inicjatywy. Przyjmują one trzy charakterystyczne formy : uczestnika, obserwatora i krytykanta.
Uczestnik to osoba, która chętnie włącza się w działania organizacyjne niezbędne do zrealizowania jakiejś inicjatywy społecznej. Kiedy trzeba było przygotować miejsce do przeprowadzenia naszego festynu (np. skoszenie trawy, rozłożenie namiotów) uczestnicy brali w tym udział. Praktycznie bez głosu sprzeciwu odpowiadają na prośbę grupy inicjatywnej. Równie chętnie przyjmowali do wykonania zadania realizowane w czasie festynu.
Obserwator raczej nie ma czasu i unika udziału w przygotowaniach. Za to chętnie korzysta z tego, co przygotowali inni.
Szczególną postawę prezentuje krytykant. To osoba, która najlepiej czuje się wytykając błędy i niedociągnięcia inicjatorów. Jeżeli zadaje pytanie to zazwyczaj zaczyna się ono od słowa: dlaczego. Na przykład : dlaczego to robicie ? dlaczego teraz, a nie później ? dlaczego tak drogo ? Z kolei oceny zawsze zawierają, co prawda nie wypowiedzianą wprost, ale bardzo czytelną informację : ja zrobiłbym to lepiej. Retoryka krytykanta może być niekiedy oparta na bardzo wyrafinowanych argumentach, skrywających jego prawdziwe intencje. Krytykant potrafi niekiedy bardzo skutecznie zahamować nawet cenne inicjatywy społeczne. To najbardziej groźna postawa dla procesu budowania społeczeństwa obywatelskiego.
Sobotni festyn nie tylko w ocenie większości mieszkańców Steklna, ale również licznej rzeczy gości, był bardzo udany. Coraz większa świadomość społeczna mieszkańców wsi pozwala im odróżnić uczestników, obserwatorów i krytykantów.
Osobiście uczestnicząc bardzo blisko w działaniach społecznych, z coraz większą nadzieją patrzę na możliwość budowania społeczeństwa obywatelskiego. Wymaga to jednak konsekwencji, świadomości procesów społecznych, a nie tylko pustych haseł jakie niekiedy dochodzą z Warszawy.
Rzadko zdarza się, aby realizacja planów, zamierzeń nie napotykała na trudności, czy problemy. Może to wynikać z przyczyn natury obiektywnej lub z braku wiedzy i doświadczeń, jak również obie przyczyny mogą wystąpić jednocześnie. Zjawisko to jest bardzo powszechne. Brak umiejętności reagowania na nie jest źródłem frustracji, spadku wiary w siebie, złości, krytykanctwa i konfliktów. W konsekwencji istnieje realne zagrożenie powtórzenia się problemów i pogłębienia kryzysów.
Wyjątkowo powszechną reakcją na trudności, czy problemy jest szukanie winnych. Wielokrotnie miałem okazję obserwowania reakcji właścicieli firm, czy kadry menedżerskiej, na problemy jakie pojawiały się w podległych im działach. Kiedy tylko został zdefiniowany winny/winni całej sytuacji, najczęściej potem była wymierzana mu/im jakaś forma kary, i na tym kończyła się reakcja menedżera.
Występując w roli coacha relacji partnerskich (małżeńskich), również bardzo często widziałem to zjawisko. Pierwszą reakcją jest wzajemne oskarżanie się partnerów, i trwa do momentu, aż opadną emocje. Następnie sprawa trafia „pod dywan”, gdyż rozmowa o niej jest zbyt trudna. I tak do następnego kryzysu, gdzie sytuacja powtarza się według tego samego scenariusza. Powtarzające się oskarżenia sprawiają, że mechanizmy psychologiczne obojga partnerów, zaczynają postrzegać związek jako zagrożenie, co na trwałe mobilizuje reakcje obronne, a na miłość nie ma już miejsca.
To ewolucja wyposażyła nas w automatyczny mechanizm reakcji na trudności i problemy. Stąd dopóki jesteśmy pod jego wpływem, ocena sytuacji dokonuje się poza naszą świadomością, a potem również bez udziału naszej woli następuje reakcja.
Mechanizm ten dobrze wie, że największą ulgę przynosi znalezienie przyczyny trudności, czy problemów na zewnątrz, dlatego koncentruje się głównie na tym. Kieruje uwagę na innych, lub na przyczyny natury obiektywnej. Do tego angażuje myślenie i w ten sposób znajduje argumenty potwierdzające swoje założenia. Im człowiek posiada większy poziom inteligencji, tym łatwiej jest mu znaleźć przekonywujące argumenty.
Pytanie, które w sposób radykalny może zmienić reakcję na kryzysy i problemy, a tym samym wyłączyć automatyczne reakcje brzmi : na czym mi bardziej zależy, czy na wykazaniu, że to nie ja jestem ich źródłem, i na czerpaniu z tego frajdy, czy na wyciągnięciu jak największej ilości wiedzy z tej sytuacji ?
Kiedy jako menedżer dokonam oceny, że to mój podwładny jest przyczyną moich problemów, kiedy jako partner, ocenię, że to moja partnerka, jest źródłem naszego kryzysu, przestaję rozpoznawać inne aspekty tej sytuacji.
Ocena zamyka proces poznawania, i służy jedynie budowaniu komfortu psychicznego.
Kiedy jesteśmy zainteresowani wiedzą płynącą z kryzysów i problemów, niezmiernie pomocne staje się myślenie pytaniami. Trwanie w „stanie pytań”, blokuje automatyczny mechanizm reakcji.
Wówczas pojawia się głównie ciekawość i dociekliwość :
Co było przyczyną tej sytuacji ?
Jaka ważna informacja, wiedza wypływa z tej sytuacji ?
Co ja mogę z niej wynieść ?
Co jeszcze…..?
Co mogę zrobić, aby zapobiec tej sytuacji w przyszłości ?
Myślenie pytaniami poza tym, że dostarcza niekiedy bardzo ważną wiedzę, to dodatkowo wycisza ego. Dzięki temu to głównie spokój i harmonia stają się dominującymi uczuciami, a relacje z innymi przybierają charakter synergicznego partnerstwa. Osobiście to sprawdziłem, jak również doświadczają tego moi coachingowi klienci.
Jurek został zaproszony przez swojego przyjaciela Andrzeja na przyjęcie do jego nowo wybudowanego domu. Ich znajomość trwa od szkoły podstawowej. Nawet jak założyli swoje rodziny utrzymywali bliskie kontakty, które były oparte nie tylko na wspólnych zainteresowaniach, ale i na wzajemnej, głębokiej sympatii. Na przyjęcie Jurek przyszedł sam, gdyż trzy miesiące wcześniej rozwiódł się ze swoją żoną, która zostawiła go dla innego mężczyzny. Mimo bardzo przyjaznej atmosfery jaką stworzył przyjaciel i jego żona, Jurek po godzinie opuścił przyjęcie. Nie tylko nie był w stanie włączyć się w przeżywanie radości swojego przyjaciela, ale poczuł również ogromny żal i ból.
Ewolucja wyposażyła nas w mechanizm porównywania się, który jest jednym z ważniejszych mechanizmów naszego ego. Jak piszą David Marcum i Steven Smith w swojej książce „Egonomia” : „Badania socjologiczne nad porównywaniem pokazuję, że im większa niepewność wobec tego, kim jesteśmy i co posiadamy, tym porównanie staje się bardziej mimowolne i natrętne.”
Mechanizm porównywania się działa bez udziału woli, a do naszej świadomości dociera jedynie wynik porównania manifestujący się odpowiednimi uczuciami. Kiedy jest on dodatni odczuwamy satysfakcję, radość, dumę, kiedy ujemny pojawia się dyskomfort i motywacja do zmian.
Niestety kiedy mamy obniżone poczucie własnej wartości, kiedy jesteśmy „w dołku” , ujemny wynik porównania nie motywuje, a głównie pogłębia dyskomfort. Jurek na skutek wydarzeń jakie miały miejsce w jego osobistym życiu nie był w najlepszym nastroju. Wcześniej zawsze odczuwał radość, kiedy Andrzej piął się po szczeblach kariery zawodowej. Dziś w reakcji na jego kolejny sukces pojawił się w nim głównie silny ból psychiczny.
W obliczu tego zjawiska pojawia się pytanie : czy zawsze powinniśmy krytycznie oceniać tych, którzy nie dzielą z nami naszej radości, jaką odczuwamy z powodu naszych sukcesów i osiągnięć ?
Andrzej nie tylko bardzo dobrze znał sytuację swojego przyjaciela, ale również wiedział co czuje. Kiedy Jurek opuszczał przyjęcie pożegnał go przyjacielskim uściskiem mówiąc jedynie : jestem z tobą.
Niestety kiedy ego wyjątkowo silnie determinuje nasze reakcje, to w sposób bezwzględny wykorzystuje pozytywny wynik porównania. Wyzwala nie tylko radość i dumę, ale również pychę. To wówczas pojawia się niekiedy wręcz pogardliwa ocena innych : po prostu zazdroszczą mi. Jak napisał C.S. Lewis : „Pycha sprawia, że nie czerpiemy przyjemności z posiadania czegoś, lecz czerpiemy przyjemność z tego, że posiadamy więcej, niż inni.”
W miniony weekand zakończyliśmy rodzinne uroczystości związane z jubileuszem 60 – lecia małżeństwa moich Rodziców. Dziś, bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że trwałość ich związku zapewniła im głęboka wiara w Boga. Wielokrotnie miałem okazję przekonać się o tym. Jednocześnie ich życie pozwoliło mi odróżnić wiarę od przynależności do Kościoła. Dzięki Rodzicom rozumiem, czym jest duchowość, jak ważna jest ona w życiu, i że nie należy ją utożsamiać z osobami duchownymi.
Dobrze pamiętam różne sytuacje związane zarówno z relacjami pomiędzy Rodzicami, jak i te związane z trudnościami życia codziennego. Kiedy patrzę na ich związek z perspektywy dnia dzisiejszego to odnoszę wrażenie jak gdyby oboje związani byli trwałym fundamentem. Mimo tego, że ich życie przepełnione było różnymi burzami, oni trwali razem. To nie szalona miłość do siebie, ale wiara pozwoliła im przetrwać trudne chwile. Zarówno Mama jak i Tata mieli swój duchowy świat, w którym odnajdywali siłę. Wielokrotnie widziałem ich pogrążonych w modlitwie.
To, co było i jest dla mnie bardzo interesujące to fakt, że negatywny wizerunek Kościoła kształtowany przez niektórych duchownych nigdy nie miał wpływu na wiarę Rodziców. Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że wielokrotnie w swoim życiu, a szczególnie dziś w mojej pracy jako trener i coach, spotykam się z deprecjonowaniem znaczenia wiary w wyniku krytycznej oceny księży. Na moje pytanie czy jest pani/pan osobą wierzącą, słyszę jak mam wierzyć kiedy ksiądz zrobił to…, albo zachował się tak….
Jak różna jest to reakcja od tej jaką prezentuje moja Mama. Już jako kilkuletnia dziewczynka widziała jak kury księdza dziobią ser, który ona jadła tylko od święta. Była świadkiem jeszcze wielu innych historii związanych z życiem duchownych, ale nigdy, w żaden sposób nie wpłynęło to na jej wiarę.
Dziś dla mnie moi Rodzice są jednoznacznym, namacalnym dowodem na to, co daje wiara. I nie zniszczy tego, ani Ojciec Dyrektor, ani abp Hoser, ani żaden inny hierarcha Kościoła Katolickiego.
Ustrój polityczny w jakim żyjemy zakłada wiodącą rolę polityków niemalże we wszystkich decyzjach gospodarczych i społecznych dotyczących nie tylko gminy, powiatu, czy województwa, ale i całego kraju. Jeżeli chcemy skutecznie poprawiać jakość naszego życia, to najwyższy już czas, aby zastanowić się nad nowym kryterium oceny polityków, gdyż obecne po prostu się nie sprawdza.
Dziś dla zdecydowanej większości wyborców najważniejszym parametrem oceny kompetencji polityka, poza oceną jego przekonań politycznych, jest umiejętność wykazania wyższości własnych poglądów politycznych nad innymi, zdolność tworzenia kontrargumentów wobec poglądów przeciwników politycznych. Innymi słowy według wielu wyborców kompetentny polityk to taki, który swoją retoryką potrafi wykazać: to my jesteśmy najlepsi. Czy nie mamy dziś wystarczającej ilości dowodów na to, że to za mało? Zgrabne konstrukcje intelektualne, błyskotliwe riposty, nie przekładają się na tak dziś potrzebny klimat współpracy na rzecz rozwiązywania ważnych problemów społecznych i gospodarczych. Pokazuje to niemalże każda debata sejmowa.
Warto sięgnąć do historii, nie tak wcale odległej, aby przywołać postaci, których cechą charakterystyczną była głównie charyzma przejawiająca się wyjątkową wręcz umiejętnością argumentowania swoich poglądów. To ta umiejętność skutecznie budowała przekonania ogromnej rzeszy ludzi. Wciągała ich w realizację idei, która później okazywała się zgubną.
Nasze reakcje na innych w dużej mierze podyktowane są przez dyspozycje ewolucji. To ona wyznaczyła kryteria oceny atrakcyjności w grupie. Charyzma, demonstrowana pewność siebie, bez udziału naszej woli zwracają na siebie uwagę, budują wizerunek autorytetu. Wszystko inne z punktu widzenia zachowania gatunku nie ma znaczenia.
Czy nie najwyższy już czas, abyśmy przestali żyć w automacie zaprojektowanym przez ewolucję? Psychologowie ewolucyjni twierdzą, że mechanizmy w jakie zostaliśmy wyposażeni, niedostosowane są do dzisiejszych warunków życia. Wyciągając z tego wnioski i przekładając je na praktyczne działania, czy powinniśmy wybierać polityków według innych, nie „ewolucyjnych kryteriów” ?
W wynikach badań oraz doświadczeniach tych, którzy zajmowali się i zajmują rozwojem człowieka, silnie akcentowane jest pojęcie dojrzałości. Praktycznie nie ma sprzeczności w opisie tego stanu. Jest on wyrazem wysokiego poziomu rozwoju człowieka jako jednostki. Dojrzałość przejawia się m.in. autonomią, stabilnością emocjonalną i dużą otwartością na współpracę. Przejawem wysokiego poziomu autonomii jest niemalże całkowity brak potrzeby akceptacji, uznania, czy budowania prestiżu. Człowiek dojrzały wykorzystuje swój potencjał na rzecz współpracy z innymi, ale tylko na zasadzie wygrana-wygrana.
Mam pełną świadomość jak trudno znaleźć takich polityków. Jednak to w dużej mierze od nas zależy, czy dalej pozwolimy, aby wybory wygrywali ludzie, dla których najważniejszy jest prestiż i władza, albo zastosujemy nowe kryterium oceny kandydatów do władz i to wszystkich szczebli. Łatwiej jest ulec urokowi zgrabnej retoryki, trudniej jest ocenić dojrzałość. Jednak kiedy będziemy o niej mówili i pisali, to ułatwi to jej rozpoznanie. Osobiście zamierzam promować wiedzę o dojrzałości człowieka. Bardzo liczę również na wszystkich tych, którzy widzą szansę na zmiany w naszym kraju, poprzez zastosowanie nowego kryterium oceny kompetencji osób z list wyborczych.
Niekiedy w naszym zachowaniu pojawiają się reakcje, których sami nie akceptujemy. Jak powiedział mi jeden z coachingowych klientów: wygląda to tak, jakby siedziało we mnie złe Ja, które bez udziału mojej woli wpływa na moje zachowanie. Raz jest to złośliwa uwaga, a niekiedy krytyka przepełniona negatywnymi emocjami skierowana do innych. Problem ten zauważył już św. Paweł. W liście do Rzymian pisał: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię.” (Rz 7.15) „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.” (Rz 7.19)
Dziś nauka wyjaśnia to zjawisko. Dzięki osiągnięciom współczesnej techniki możliwy stał się wgląd w pracę neuronów – komórek mózgu. Pozwoliło to określić miejsce, w którym inicjowane są nasze niechciane reakcje. Okazuje się, że jest ono w tej część mózgu, która przypisana jest naszej nieświadomości. Świadomość jedynie rejestruje nasze reakcje. Stąd możemy tak jak św. Paweł świadomie chcieć czynić dobro, ale i tak mechanizmy znajdujące się poza naszą świadomością wyzwolą reakcję zgodną z ich strategią.
W obliczu tego zjawiska pojawia się pytanie, czy w ogóle możliwa jest korekta naszych zachowań ? Skoro św. Paweł miał problem z poradzeniem sobie ze sobą, to jak my mamy to zrobić ?
Dziś już wiemy, że umiejętność opanowania destrukcyjnych emocji i wynikłych z nich zachowań, to efekt naszej inteligencji emocjonalnej. Obejmuje ona m.in. umiejętność rozpoznawania emocji, i opanowania ich, a dokładniej wybór uczuć i emocji pozytywnych. Na szczęście w odróżnieniu od inteligencji racjonalnej (mierzonej wskaźnikiem IQ), inteligencję emocjonalną można rozwijać. Jej fundamentem jest rozwój świadomość, w tym samoświadomości. Być może św. Paweł nie miał tej wiedzy i dlatego musiał zmagać się ze swoimi niechcianymi zachowaniami.
Efektem wysokiej samoświadomości jest umiejętność identyfikacji destrukcyjnych emocji. Przypomina to działania informatyka, który wywołuje na monitor struktury oprogramowania komputera. Dzięki temu może je zmieniać i korygować. Jednak różnica pomiędzy pracą informatyka a procesem budowania samoświadomości polega na tym, że komputer nie stawia oporu przed wejściem w struktury jego oprogramowania, a nasza psychika potrafi zupełnie zablokować świadomość.
Zjawisko to mam okazję obserwować realizując z klientami mój autorski program Trening Osobistego Potencjału. W pierwszej fazie sprowadza się polega on na uruchomieniu procesu budowania świadomości samego siebie. Pojawiający się na początku opór przyjmuje różną formę, od wątpliwości klienta, czy to co robimy ma sens, przez złość skierowaną na mnie, po rezygnację ze spotkań. Kiedy jednak wspólnie przełamiemy tę psychiczną blokadę, zaczynają pojawiać się efekty w postaci znacznego zmniejszenia wpływu destrukcyjnych emocji zarówno na zachowanie, jak i na myślenie.
Indianie twierdzili, że każdy człowiek ma w sobie dobrego i złego psa. Dominuje ten, którego karmimy. Pierwszym, najtrudniejszym i jednocześnie najważniejszym krokiem jest uświadomienie sobie, że są one w nas, a nie w świecie zewnętrznym. Kolejny krok to „karmienie” tego dobrego. Św. Paweł miał na pewno za sobą ten pierwszy krok. A Ty na jakim jesteś etapie?
Profesor Janusz Czapiński ogłosił wstępne wyniki badań „Diagnoza Społeczna 2013”. Mówią one, że 79 % Polaków zadowolonych jest z życia, czyli o 1 % więcej, niż w 2011 roku. Jak twierdzi profesor Czapiński wynika z tego, że żyjemy w kraju szczęśliwych ludzi. Tylko czy nie jest to szczęście w stylu amerykańskim, którego charakterystyczną cechą jest demonstrowanie, że wszystko jest O.K. ? Pomiędzy deklaracją, a rzeczywistym stanem ducha, może być nawet bardzo duża różnica. To z tego powodu tak wielu Amerykanów korzysta z kozetki psychoterapeuty.
Najnowsze wyniki badań prof. Czapińskiego zbiegły się z artykułem p.t. „Cholerny lęk przed życiem” jaki pojawił się właśnie w Newsweeku. Czytam w nim, że co czwarty Polak ma problemy psychiczne. Autorka artykułu Anna Szulc cytuje słowa dr Dariusza Wasilewskiego, dyrektora ośrodka Psychomedica w Warszawie, który twierdzi, że „Jesteśmy coraz częściej życiowymi samobójcami”. Z kolei prof. Aleksander Araszkiewicz, kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrii Collegim Medicum UMK w Toruniu uważa, że w zakresie zdrowia psychicznego Polaków „sytuacja jest katastrofalna”.
Jak różny obraz Polaków rysuje „Diagnoza Społeczna 2013” , oraz psychologowie. Z jednej strony pokazuje się nam, że jesteśmy coraz bardziej szczęśliwi, a z drugiej psychologowie i psychiatrzy biją na alarm. Do tego należy dodać opinię Światowej Organizacji Zdrowia, według której w latach trzydziestych bieżącego wieku, depresja będzie chorobą, która w statystyce wyprzedzi raka i choroby serca.
To jak naprawdę jest z tym szczęściem ?
Problemy psychiczne jakie nas dotykają, wynikają w dużej mierze z dwóch powodów : pierwszy, to efekt działania destrukcyjnych emocji, z którymi sobie nie radzimy, a drugi, to wypieranie ich. Wielu ludzi ma opanowany do perfekcji mechanizm wypierania destrukcyjnych emocji. W ich świadomości, jak i zachowaniu są one niewidoczne. Ludzie ci potrafią wyjątkowo mocno demonstrować swoją radość i pewność siebie. W testach sięgających tylko do ich świadomości zawsze deklarują wszystko to, co pozytywne. Tymczasem wyparte emocje, niewidoczne na zewnątrz, potrafią niekiedy zrobić bardzo duże spustoszenie w nieświadomych strukturach psychiki człowieka. Może się to objawić nagle, albo w formie niekontrolowanych zachowań, albo w formie różnych chorób, w tym choroby układu krążenia, a nawet choroby nowotworowej.
Pamiętam, jak na sesję coachingową zgłosił się do mnie młody, pełen wigoru młody menedżer. Emanowała z niego wyjątkowa pewność siebie, a na moje pytanie, jak w skali od 1 do 10 ocenia swój poziom satysfakcji życiowej powiedział mi, że powyżej 8. Sprowadził go do mnie jedynie problem, jaki pojawił się u niego w zakresie kierowania podwładnymi. W czasie trzeciej sesji okazało się, że jego prawdziwy problem tkwi w braku wiary w siebie. Niemalże od zawsze wypierał związane z tym uczucia, które wprowadzały go w stan dyskomfortu. Odgrywał przed innymi postawę człowieka szczęśliwego, co często sprawiało, że sam w to wierzył.
Bardzo chciałbym, aby badania prof. Czapińskiego pokazywały Prawdę o Polakach, jednak mam poważne wątpliwości czy w ogóle jest to możliwe. Poza tym, że nasze deklaracje nie zawsze odpowiadają rzeczywistości, mamy również inklinacje do koloryzowania obrazu samych siebie, o czym mówi wiele badań prowadzonych przez psychologów.
Jest jeszcze jedna, ważna kwestia. Profesor Czapiński podsumowując wyniki badań „Diagnoza Społeczna” stwierdził, że żyjemy w kraju ludzi szczęśliwych, a jednocześnie nie ufających sobie. Okazuje się bowiem, że jak wynika z badań, Polacy sobie nie ufają, co bardzo wyróżnia nas wśród innych narodowości. I tu pojawia się pytanie o jakim szczęściu mówią badania ? To, które opisuje m.in. twórca psychologii pozytywnej Martin Seligman w swojej książce „Prawdziwe szczęście” przejawia się zaufaniem i otwartością do ludzi. Stąd, czy nie należałoby dodać do „Diagnozy Społecznej” szczegółowy opis tego, co było badane. Brak tego opisu będzie tworzył iluzję, jednocześnie zaciemniając obraz nas samych. Chyba, że tego chcemy.
W latach 70 XX wieku pojawiło się pojęcie „kapitału ludzkiego”, które zostało zaliczone do pojęć ekonomicznych. W pojęciu tym kryją się zarówno zasób wiedzy fachowej, umiejętności, doświadczenia, jak i energia życiowa pracowników. Dzięki utrzymaniu tego kapitału na odpowiednio wysokim poziomie, przedsiębiorstwo staje się bardziej konkurencyjne i efektywne w swoich działaniach. Jak pokazują nie tylko doświadczenia, ale i prowadzone współcześnie badania wartość kapitału ludzkiego może być poważnie ograniczana przez ego.
Według autorów książki „Egonomia” Davida Marcuma i Stevena Smitha „Ponad połowa biznesmenów szacuje, że ego kosztuje ich firmy od 6% do 15% rocznego dochodu. Wielu uważa te kalkulacje za dość ostrożne. Nawet jeśli koszty ego stanowiłyby tylko 6% dochodów – jak szacują ludzie pracujący nad uzyskiwaniem dochodu – to dla przeciętnej firmy z listy Fortune 500 byłoby to 1,1 miliarda dolarów.”
Ego jest pojęciem z dziedziny psychologii, a jego historia datuje się od czasów, kiedy Zygmunt Freud, opisywał ludzką pyschikę. Współcześnie pojęcie to coraz częściej używane jest nie tylko przez psychologów. Jest ono rozumiane jako ta część „ja”, która wpływa na reakcje i adaptację człowieka w środowisku. Ego powszechnie kojarzone jest z reakcjami przepełnionymi lękiem, obawami, albo wygórowanym mniemaniem o sobie („przerośnięte ego”). Ci, którzy mają duże osiągnięcia w pracy nad samym sobą, a dziś dzielę się swoimi doświadczeniami z innymi (np. Anna Lichota – zdobywczyni Korony Ziemi, Marek Kamiński – podróżnik, który zdobył biegun północny i południowy) mówią m.in. o „ potrzebie odklejenia się od swojego ego”, albo o „wyzwoleniu się spod jego wpływu”. Moje doświadczenia w zakresie osobistego rozwoju, w pełni potwierdzają słuszność tych określeń. To z tego powodu, kiedy prowadzę coaching, czy zajęcia z zakresu kompetencji menedżerskich, koncentruję uwagę głównie na sferze ego moich klientów i słuchaczy.
Wspomniani przeze mnie wyżej autorzy, powołując się na liczne badania, pokazują negatywne strony ego w sferze działań biznesowych. Przejawia się ono m.in. stawianiem celów nierealistycznych, lub takich, które nie wykorzystują wszystkich szans i możliwości. Efektem działania ego, może być stan samozadowolenia, które potrafi niemalże całkowicie wyciszyć motywację do działania. To ego jest odpowiedzialne za pojawienie się potrzeby władzy, której siła przykrywa wszystkie inne, niekiedy ważne dla przedsiębiorstwa cele. I wreszcie to „przerośnięte ego” każe stawiać siebie ponad innych, a tych, którzy przejawiają większe kompetencje po prostu niszczy.
Trudno przecenić zagrożenia płynące z ego. Potrafi niszczyć, a nawet zniszczyć sprawnie działające przedsiębiorstwo. Osobiście jestem zdania, a twierdzę to na podstawie moich ponad dwudziestoletnich doświadczeniach, że ocena strat wynikłych z działania ego na poziomie pomiędzy 6%, a 15%, jest niedoszacowana.
Mówimy tu o przedsiębiorstwie, a przecież ego ma swój wpływ również na życie rodzinne. Może destrukcyjnie wpływać na sferę finansów, jak i na relacje rodzinne. Zadłużanie się ponad miarę, aby budować swój status społeczny, to efekt działania ego. Brak życzliwości, zrozumienia, jak również złość i agresja, to także ego. Mówi o tym, m.in. David Hawkins w swojej książce „Siła czy moc”.
Cieszę się, że zaczynamy nazywać po imieniu główne źródło problemów przedsiębiorstw, jak również przyczynę braku satysfakcjonujących relacji rodzinnych i społecznych. To niezmiernie ważny krok. Anonimowi alkoholicy zaczynają trudny proces wychodzenia z nałogu od przyznania się przed samym sobą, że są alkoholikami. Kiedy przyznamy się przed samym sobą, że jesteśmy uzależnieni od naszego ego, dokonamy pierwszego, najtrudniejszego, ale i najważniejszego kroku, w ograniczaniu destrukcyjnego wpływu ego na nasze życie. To dziś najważniejsze wyzwanie nie tylko dla ludzi biznesu, ale dla każdego, kto zainteresowany jest podnoszeniem jakości swojego życia.
W czasie prowadzonej przeze mnie sesji coachingowej trzydziestoletnia kobieta powiedziała mi, jak trudno jest jej ułożyć sobie życie. Z jakiś, niezrozumiałych dla niej powodów, nie potrafi zbudować trwałego związku, o którym tak marzy. Kiedy zapytałem o jej doświadczenia, w odpowiedzi usłyszałem głównie historię relacji pomiędzy jej rodzicami. Klimat w rodzinnym domu nazwała terroryzmem. Dostrzegłem w tej młodej kobiecie dwie postaci, jedna, przepełniona potrzebą bliskości, i druga, pełna lęku przed związkiem. W jej dotychczasowym życiu niestety prym wiodła ta druga. Doświadczenie to po raz kolejny wywołało u mnie pytanie : ile w naszej teraźniejszości jest przeszłości ?
Pytanie to jest w pełni uzasadnione nie tylko z powodu doświadczeń mojej klientki, ale również z powodu wyników badań dających „twarde” informacje o tym, jak pracuje ludzki mózg. Jedne z nich, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie mówią, że w tworzeniu obrazu jaki widzimy bierze udział nie tylko nasze oko, ale przede wszystkim informacje płynące z innych obszarów mózgu. Ich udział w tym, co widzimy, wynosi aż 90 %. Według naukowców oznacza to, że mózg tworząc obraz rzeczywistości korzysta głównie z informacji zawartych w innych obszarach mózgu, gdzie zapisane są nasze doświadczenia.
Moja klientka jak mi opowiadała, przyłapywała się na tym z jaką wnikliwością obserwowała mężczyzn przez pryzmat ich inklinacji do agresji. Jej uwaga śledziła ich gesty i tembr głosu. Było to tak silne, że często nie potrafiła opanować swojej uwagi.
W latach osiemdziesiątych XX wieku psychologowie odkryli zjawisko, które nazwali „zespołem stresu pourazowego” (PTSD – Post Traumatic Stress Disorder). Jego charakterystyczną cechą jest uaktywnienie się reakcji po traumatycznych wydarzeniach (np. na przemoc) dopiero po wielu latach. W zachowaniu człowieka dotkniętego PTSD pojawia się lęk lub agresja, której przyczyną nie jest teraźniejszość, ale to, co miało miejsce w przeszłości i to często bardzo odległej.
Nie tylko bolesne doświadczenia, ale i ogólny obraz świata jaki został nam dawniej zaprezentowany przez rodziców i wychowawców determinuje to, jak postrzegamy go dzisiaj. W zależności od tego, czy w przeszłości świat był nam zaprezentowany jako ten, w którym możemy się czuć bezpiecznie, lub jako pełen zagrożeń, tak będziemy widzieli go również dzisiaj. To przeszłość sprawia, czy dzisiaj życie traktujemy jako szansę, czy jako zagrożenie, co nie pozostaje bez wpływu na nasze dzisiejsze decyzje i wybory.
Moja klientka zadała mi pytanie: na ile jestem w stanie wyzwolić teraźniejszość z przeszłości ? W tym momencie przypomniały mi się słowa Carla Junga, które jej zacytowałem : „Dopóki nie uczynisz świadomym to, co nieświadome, będzie to kierowało twoim życiem, a ty będziesz nazywała to przeznaczeniem.”
Dziś, po kilku sesjach, potrafi już odczytywać myśli i uczucia, które są „produktem” jej przeszłości. Jednocześnie intensywnie ćwiczymy stan „tu i teraz” , który prowadzi ją do „czystej teraźniejszości”. Widząc jej determinację wierzę, że już wkrótce potrafi postrzegać mężczyzn takimi jakimi są. Ich obraz nie będzie już zakłócany jej przeszłością , a jeżeli nawet tak się zdarzy, to bez trudu potrafi to zdiagnozować.