Gdy przestajemy radzić sobie ze sobą i z innymi w pracy i w domu, kiedy widzimy brak efektów naszych działań, lub są one niezadawalające, kiedy wyczerpały się nasze umiejętności samopomocy, zaczynamy oglądać się za kimś kto mógłby nam pomóc. Są oczywiście tacy, którzy nawet w tak trudnej sytuacji uznają, że pomogą sobie sami. Zaczynają się coraz bardziej napinać, co najczęściej nie przekłada się na poprawę jakości ich życia, a głównym efektem takiej postawy są pogarszające się ich relacje z innymi. Jak pokazuje praktyka do efektywnego rozwiązania problemów z samym sobą nie wystarczy tylko być zmotywowanym i otwartym na wsparcie z zewnątrz, niezbędna jest również umiejętność wyboru najlepszego dla nas wsparcia.
Poczucie wewnętrznego obciążenie, niemoc jaka pojawia się w chwilach kiedy przestajemy radzić sobie ze sobą, przyjmuje różny poziom. Stąd niekiedy wystarczą rozmowy z przyjacielem. Kiedy jednak poziom poczucia niemocy jest wyższy może okazać się niezbędne wsparcie ze strony coacha, a w sytuacjach wyjątkowo trudnych konieczna staje się wizyta u terapeuty. Nie mając odpowiedniego poziomu samoświadomości, trudno jest przypisać siebie do któregoś z tych trzech poziomów, tym bardziej że granica pomiędzy nimi nie jest wyznaczone przez jednoznaczne parametry. Stąd zawsze szukając dla siebie wsparcia, najlepiej zacząć od przyjaciela.
Jaką rolę pełni przyjaciel ?
Pod pojęciem przyjaciela rozumiem tu osobę, której postawa wobec nas przepełniona jest życzliwością, akceptacją, tolerancją, szacunkiem. To osoba, która dzięki swojej empatii daje nam poczucie, że nas w pełni rozumie. Postawa przyjaciela jest „tlenem psychologicznym”, którego odpowiednia dawka potrafi przywrócić równowagę i wyzwolić zagubione siły. To najprostsza, a jednocześnie najtańsza forma wsparcia. Bywa jednak, że nawet wysokie umiejętności interpersonalne przyjaciela oraz jego pozytywny stosunek do nas, to jeszcze za mało. Wówczas niezbędne jest wsparcie coacha.
Jaką rolę pełni coach ?
Nawet mając odpowiednią dawkę „tlenu psychologicznego” możemy nie dostrzegać szans, możemy nie dostrzegać szerszej perspektywy, a co za tym idzie nie potrafimy doprecyzować czego tak naprawdę chcemy, co dla nas jest ważne. Mamy co prawda poczucie, że stoimy już na twardym gruncie, ale nie wiemy w którą stronę iść. Stąd zadaniem coacha jest budowanie naszej świadomości w tym samoświadomości, co pozwoli nam dostrzec wszystko to, co dla nas jest ważne i niezbędne do budowania satysfakcji i życiowego szczęścia. Wybierając coacha powinniśmy zwrócić uwagę przede wszystkim na to, jak czujemy się w jego obecności, czy jest on źródłem „tlenu psychologicznego”. Ważne jest również jego doświadczenie w tym to, dotyczące jego osiągnięć w pracy nad samym sobą. Warto o to zapytać już w czasie pierwszej kontraktowej sesji.
Praktycznie pierwsze trzy sesje z coachem dają nam odpowiedź, czy ta forma wsparcia jest dla nas wystarczająca. Kiedy tak jest, wówczas powinniśmy mieć poczucie większego rozumienia siebie, powinniśmy dostrzegać coraz szerszą perspektywę, w której zaczynają się pojawiać nasze realne cele, zaczynamy coraz częściej „przyłapywać siebie” na tym, co w nas pozytywne. Kiedy brakuje takich symptomów, a jednocześnie czujemy praktycznie niezmieniający się poziom niemocy, wówczas potrzebny staje się terapeuta.
Jaką rolę pełni terapeuta ?
Przeciążenie spowodowane długotrwałym, nierozładowywanym stresem, mogą doprowadzić do „uszkodzeń” psychiki. Może do nich dojść również w wyniku minionych doświadczeń, o których zapomnieliśmy, a które dziś przejawiają się dolegliwymi skutkami (zjawisko to nazywane jest zespołem stresu pourazowego). „Uszkodzona” psychika uniemożliwia efektywną pracę nad budowaniem umiejętności radzenia sobie ze sobą. Rolą terapeuty jest jej rekonstrukcja. Czas trwania terapii zależy od stopnia „uszkodzenia” psychiki, jak również od przyjętej formy terapii. Ważny jest tu wybór terapeuty. Podobnie jak w każdym zawodzie, również i tu można spotkać zarówno wysokiej klasy specjalistę, a także osobę, która poza tytułem praktycznie nie posiada żadnych umiejętności. Przed decyzją o wyborze terapeuty dobrze jest zasięgnąć opinii tych, którzy korzystali już z jego usług. Zawsze jednak pierwszym i najważniejszym kryterium jest to, jak się czujemy w kontakcie z nim, czy jego postawa jest dla nas „psychologicznym tlenem”.
Wiele osób w akcie desperacji biegnie do terapeuty uznając swój stan jako w pełni kwalifikujący się do terapii. Nie mają świadomości, że być może sama rozmowa z przyjacielem przywróci im równowagę i odbuduje umiejętność radzenia sobie ze sobą i z innymi.
Mało jeszcze rozpowszechniona usługa coachingowa sprawia, że dla wielu osób jedynym miejscem wsparcia jest gabinet terapeutyczny. W obawie przed tym, aby nie być posądzonym o chorobę psychiczną nie szukają tam pomocy, pozostając w destrukcyjnym dla siebie stanie.
Nie jest dobrym pomysłem zamykanie się na zewnętrzne wsparcie, kiedy pojawia się długotrwała niemoc i poczucie obciążenia. Skutki tego mogą być wręcz dramatyczne, zarówno w sferze zawodowej, osobistej jak również dla stanu zdrowia. Warto przy tym mieć świadomość jak skuteczny może być przyjaciel. Kiedy jednak nie jest nam w stanie pomóc, warto wiedzieć, że skutecznego wsparcia może nam udzielić coach z odpowiednim doświadczeniem. Dopiero kiedy stwierdzimy brak efektów sesji coachingowych, wówczas niezbędny staje się terapeuta.
Ociąganie się z przyjęciem zewnętrznego wsparcia może doprowadzić do stanu, gdzie nie ma już mowy o odzyskaniu wewnętrznej mocy, tylko o zmniejszaniu dyskomfortu/bólu psychicznego.
Pamiętam trzydziestolatka, który po długim poszukiwaniu swojej drogi zawodowej wpadł na pomysł otworzenia własnej firmy. W szczegółach miał przemyślany proces jej uruchomienia, jak również jej późniejsze funkcjonowanie. Z ogromnym zapałem przystąpił do realizacji swojego celu. Zaciągnął kredyt, zakupił samochody, uruchomił biuro i…po pół roku splajtował. Cel jaki sobie postawił był efektem nieuświadomionych przez niego destrukcyjnych motywacji.
Ten młody człowiek nie zdawał sobie sprawy jak bardzo motywowany jest przede wszystkim udowodnieniem swojemu ojcu własnej wartości, własnych kompetencji i zaradności życiowej. Nigdy nie czuł akceptacji z jego strony, na której mu tak bardzo zależało. Stąd podjął już kolejną próbę wykazania ojcu własnej dojrzałości. Zupełnie nie był świadomy tego, co tak naprawdę nim kieruje, i dlatego cel jaki sobie wyznaczył uznawał za w pełni autonomiczny.
W mojej praktyce coachingowej mam do czynienia z osobami, które w czasie sesji opisują swoje cele, a jednocześnie dostrzegam w nich destrukcyjne motywacje, która legła u podstaw tworzenia tych celów. Niestety nie są to odosobnione przypadki.
Podstawowy błąd jaki popełniamy w tworzeniu celów wynika z braku wiedzy i świadomości procesu ich tworzenia. Cel jest myślą, która najczęściej poprzedzona jest procesem myślowym (piszę „najczęściej”, gdyż są również cele jakie pojawiają się w formie olśnienia). Niestety nie zdajemy sobie sprawy jak dużymi błędami może być obciążony ten proces. Daniel Kahneman otrzymał nawet nagrodę Nobla, za wykazania tych błędów.
Część mózgu odpowiedzialną za świadome myślenie (miejsce gdzie dokonujemy analizy i oceny) Kahneman nazywa Systemem 2, a część do której nie mamy świadomego dostępu nazywa Systemem 1. Kolejność ta wynika z tego, że System 1 powstał jako pierwszy w procesie ewolucji, a System 2 jako drugi. To w nim odbywa się świadome myślenie, w tym to, w wyniku, którego powstają nasze cele.
Kahneman w swojej książce „Pułapki myślenia” pisze: „System 1 bez przerwy generuje dla Systemu 2 rozmaite sugestie, wrażenia, przeczucia, zamiary i emocje”. W innej części swojej książki stwierdza, że „większość rzeczy, które myślisz i robisz ty, czyli System 2 – bierze początek z Systemu 1”
Ta zależność pomiędzy Systemem 2 i Systemem 1 potwierdzają liczne badania mózgu, a liczba prac naukowych na ten temat rośnie wręcz w postępie geometrycznym.
Wobec tak niezbitych dowodów wykazujących przebieg procesu myślenia, w tym stawiania sobie celów, czy nie powinniśmy poddawać pod wątpliwość te cele, co do których jesteśmy nawet bardzo pewni? System 2 młodego człowieka, którego historię opisałem wyżej, tworzył całą masę argumentów potwierdzających słuszność wybranego przez niego celu. Mając cały czas wątpliwości co do swoich kompetencji używał swojego intelektu do szczegółowego przeanalizowania i oceny szans realizacji celu. W wyniku tego procesu zawsze wychodziło mu, że powinien go realizować. To System 1 wydawał mu dyspozycje dyktując strategię myślową Systemowi 2: zrób to, a poczujesz się lepiej.
W Systemie 1 powstają motywacje, które uruchamiają proces myślenia, a co za tym idzie tworzenia celów. Wśród tych motywacji są zarówno destrukcyjne, jak również konstruktywne. To w wyniku tych drugich stawiamy sobie realne cele. Dobrze zaprogramowany System 1 sprawia, że najlepsze dla nas cele nie wymyślamy, a odkrywamy. W wyniku jego działania możemy osiągnąć stan „przepływu” (ang. flow), w którym robimy to, co powinniśmy robić, jesteśmy tam gdzie być powinniśmy, i reagujemy na świat w sposób dla nas optymalny.
Nie ma innej drogi uczenia się stawiania sobie najlepszych celów, jak identyfikacja własnego Systemu 1. Tylko dzięki temu możemy rozpoznać, a następnie wybrać motywację konstruktywną i uniknąć destrukcyjnej. W wyniku tego procesu budowania samoświadomości doskonalimy nie tylko nasze procesy myślowe (w tym tworzenie celów), ale i życie w każdym jego aspekcie.
Ujawnione treści przesłuchań ekspertów Macierewicza, potem jego reakcja, następnie stanowisko rektora Politechniki Warszawskiej i AGH, a przy tym cała masa komentarzy z różnych stron sceny politycznej, wyjątkowo mocno zaostrzyły konflikt pomiędzy stronami różnie interpretującymi przyczyny tragedii smoleńskiej. Te dwa skrajne punkty widzenia mają swoich licznych zwolenników, Zarówno z jednej jak i z drugiej strony występują naukowcy, politolodzy i komentatorzy, niekiedy z bardzo dużym doświadczeniem i inteligencją. Punktem wyjścia do rozwiązania tego sporu powinna być diagnoza przyczyn powstania tak skrajnie różnych stanowisk, a nie ich naukowa analiza.
Prof. Kleiber, prezes PAN nawołuje do debaty naukowej, która miałaby przybliżyć prawdę o tragedii smoleńskiej, a tymczasem jego współpracownik filozof, etyk prof. Zbigniew Szwarski twierdzi, że dziś nie mamy sporu o fakty, (którymi zajmuje się nauka) „lecz spór o różne modele widzenia i interpretacji rzeczywistości”(Gazety Wyborczej 23.09.2013 r.). Stąd czy nie słusznym jest, aby prof. Kleiber w pierwszej kolejności zaprosił specjalistów od zachowań ludzkich, aby przede wszystkim wyjaśnili i nagłośnili wiedzę na temat fundamentów tego sporu.
Uznane autorytety z zakresu psychologii, w sposób jednoznaczny wypowiadają się na temat przyczyn dla których ludzie z taką determinacją bronią swoich przekonań, w tym obrazu postrzeganej przez nich rzeczywistości. Wyjaśniają również co wpływa na niekiedy tak skrajnie różne postrzeganie świata:
„Wiele osób na co dzień próbuje ograniczyć swój wysiłek poznawczy, aby uczynić świat bardziej dla siebie przewidywalnym i kontrolowalnym. Zamykają się w psychicznym więzieniu o zaostrzonym rygorze, który nie pozwala im wykroczyć poza zaklęty krąg prawd, które sami znają.” (prof. Tomasz Maruszewski)
„Nie przetwarzamy informacje w sposób bezstronny, lecz zniekształcamy je tak, by pasowały do naszych wcześniej uformowanych poglądów.”
„Nie tylko mamy skłonność do potwierdzania naszych hipotez, lecz także często jesteśmy zupełnie pewni, że są one prawdziwe.”
(Elliot Aronson autorytet w zakresie psychologii społecznej, autor książki „Człowiek istota społeczna”)
„Człowiek wysoce inteligentny potrafi wymyślić dobrze skonstruowaną argumentację na poparcie praktycznie dowolnego punktu widzenia.”
(Edward De Bono, autorytet w dziedzinie kreatywnego myślenia)
Bardzo interesujące jest to, co mówią psychologowie o sposobie w jaki ludzie budują obraz rzeczywistości w której funkcjonują. Zupełnie inny świat widzi osoba z wysokim poczuciem własnej wartości i ta , która nie wierzy w swój potencjał. Jest ona najczęściej przepełniona lękiem (nazywany przez psychologów pierwotnym), który może nawet sobie nie uświadamiać. Świat widziany przez taką osobę jest pełen zagrożeń, stąd uznaje ona, że trzeba się przed nim chronić, albo walczyć. W jej zachowaniu i postawie dominuje albo ucieczka przez zagrażającym światem, albo złość, nienawiść i agresja.
Okazuje się, że w takim stanie psychiki posiadanie wroga zewnętrznego jest terapeutyczne. Rej Persaud w książce „Pozostać przy zdrowych zmysłach” pisze, że „Dla niektórych nienawiść jest wręcz jedynym sensem istnienia, a zatem jedynym co trzyma ich przy życiu.”
Powołując się na psychologów, strony sporu o prawdę smoleńską podlegają nie tylko mechanizmowi, który usztywnia ich poglądy, ale przede wszystkim różni je sposób interpretacji rzeczywistości, o czym mówi również filozof i etyk prof. Szwarski. Widząc inną rzeczywistość do tego dysponując całą masą argumentów potwierdzających własne racje, praktycznie niemożliwe jest uznanie innego punktu widzenia. Tylko podobieństwo sposobu w jaki strony interpretują rzeczywistość daje szanse na podobne widzenie tragedii smoleńskiej.
Pozostaje tylko kwestia jaki sposób postrzegania bliższy jest prawdy, co charakteryzuje człowieka, który postrzega świat taki jaki on jest, a nie taki jaki mu się wydaje, że jest ? Odpowiedź na to pytanie daje nie psychologia, a wiara katolicka, na którą powołują się niemalże wszyscy biorący udział w tym sporze. Mówi ona, że prawda jest tylko tam, gdzie jest miłość, która jednocześnie sprawia, że zanikają różnice pomiędzy ludźmi (Katechizm Kościoła Katolickiego 738). Mowa tu o miłości, która m.in. „nie unosi się pychą,…nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego.” (1 Kor 13,4-6). Dzięki niej człowiek zbliża się do Prawdy. Psychologia w pełni potwierdza fakt, że życzliwe nastawienie do świata porządkuje świadomość człowieka.
Problem w tym, że w postawie wielu uczestników sporu trudno to dostrzec.
Zastanawiające jest dlaczego w obliczu tego już narodowego sporu milczą ci, którzy w założeniu swojej misji mają przede wszystkim nawoływać do tej chrześcijańskiej miłości?
Prof. Kleiber realizując intencję zażegnania smoleńskiego sporu w pierwszej kolejności powinien zorganizować konferencję, na której głos zabiorą psychologowie i autorytety Kościoła Katolickiego, a ich wystąpienia powinny być transmitowane przez stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe, w tym przez telewizję Trwam i radio Maryja.
Myślimy kiedy wybieramy życiowego partnera, kiedy zastanawiamy się nad zmianą miejsca pracy, kiedy mamy kupić samochód, czy mieszkanie, kiedy stajemy przed jakimś problem, kiedy chcemy znaleźć lepsze rozwiązanie, pomysł, lub poprawić dotychczasowe działanie. Poszukując najlepszej decyzji, sięgamy do doświadczeń, zbieramy informacje i… myślimy. Okazuje się, że można nauczyć się takiego sposobu myślenia, którego efektem są decyzje dające poczucie pełnej spójności z naszymi potrzebami i oczekiwania, z naszą życiową drogą.
Punktem wyjścia do postawionej wyżej tezy jest stan „przepływu” (ang. flow) jaki może osiągnąć człowiek. Mówi o nim amerykański psycholog Mihaly Csikszentmihalyi w swojej książce „Przepływ”(wyd. Moderator 2005), na którą powołuje się coraz więcej autorów opisujących proces osobistego rozwoju.
Na podstawie licznych badań, ten uznany na świecie autorytet w dziedzinie psychologii odkrył, że są ludzie, którzy niemalże o wszystkim czego doświadczają mówią, że jest to dla nich optymalne. Stąd profesor Csikszentmihalyi ich doświadczenia nazywa optymalnymi, a stan w jakim się znajdują określa mianem „przepływu”. To, co w sposób szczególny charakteryzuje takie osoby, to poczucie spełnienia, szczęścia, wewnętrznej harmonii, a jednocześnie doznają oni spójności z otoczeniem. Cele jakie sobie stawiają są realne, a ich decyzje dają efekt optymalnego doświadczenia.
Mihaly Csikszentmihalyi we wstępie do swojej teorii twierdzi, że podstawą budowania stanu przepływu jest porządkowanie świadomości. Jednak, aby tego dokonać, trzeba najpierw ją poznać i zrozumieć: „opanować subiektywne stany umysłu można jedynie wówczas, kiedy rozumie się proces ich powstawania.”
Nasz stan umysłu określony jest przez nasze myślenie, oraz towarzyszące mu uczucia i emocje. Inaczej będzie przebiegał proces myślowy w „otoczeniu” lęku, braku wiary w siebie, nienawiści, zazdrości, a zupełnie inaczej w uporządkowanej świadomości gdzie dominuje spokój, harmonia, wiara w siebie. W efekcie tych dwóch różnych stanów umysłu, powstają różne decyzje. Opanowując subiektywne stany umysłu, porządkując w ten sposób świadomość, stwarzamy warunki dla powstania najlepszych dla nas decyzji.
Nie znam innej, skutecznej drogi dochodzenia do optymalnych doświadczeń, w tym podejmowania najlepszych decyzji jak ta metoda, o której mówi profesor: poznanie i zrozumienie procesów powstawania stanów umysłu, a następnie ich opanowanie, aż do uporządkowania świadomości. Osobiście od lat doświadczam pozytywnych efektów tej drogi, jak również obserwuję je u moich klientów.
Jak pokazuje doświadczenie, największym problemem jest identyfikacja stanów umysłu, czyli świadomość swoich myśli i uczuć. Obserwuję to podczas prowadzonych przeze mnie treningów. Opisanie tego co myślę, co czuję, to dla wielu nowe i często traumatyczne doświadczenie. Uważam, że jest to efekt poważnego błędu wychowawczego jaki przypisuję głównie szkole.
Z pełnym przekonaniem twierdzę, że można nauczyć się myślenia, którego efektem są najlepsze dla nas decyzje. Niezbędna jest jednak do tego przede wszystkim umiejętność kierowania uwagi na siebie, na swoje myśli i uczucia. Niestety większość ludzi żyje z głową wychyloną za „okno ”, zupełnie nie mając świadomości co dzieje się w ich „mieszkaniu”. Głównie na zewnątrz poszukują przyczyn swoich niepowodzeń, jak również najlepszych dla siebie rozwiązań.
Mam świadomość jak poważny jest to zarzut. Zwracam uwagę na błąd Kościoła tylko i wyłącznie w trosce o skuteczność jego misyjnej roli. W trosce, która wynika z tego, że widzę w moim Kościele ogromny, ale niewykorzystany potencjał. Błąd jaki popełnia Kościół jest bardzo widoczny w konfrontacji powszechnie promowanej przez niego postawy katolika z tą, o której mówi Katechizm Kościoła Katolickiego
Podpisany 11.10.1992 roku, przez Jana Pawła II Katechizm Kościoła Katolickiego w swoim założeniu „wykłada wiarę Kościoła i naukę katolicką”, „służy jako pewny i autentyczny punkt odniesienia w nauczaniu doktryny katolickiej”. Stąd dla mnie, jako katolika, nie ma bardziej wiarygodnego źródła wiedzy nie tylko o mojej wierze, ale również o tym, jak mam ją rozwijać. Zresztą Jan Paweł II we wstępie mówi „ Katechizm Kościoła Katolickiego zostaje ofiarowany każdemu człowiekowi…pragnącemu poznać wiarę Kościoła katolickiego”. Zakładam z pokorą, że nie wszystkie jego treści mogą być przeze mnie dogłębnie zrozumiane, są jednak takie, które nie wzbudzają wątpliwości.
Czytam w Katechizmie, że powołaniem człowieka jest życie w Duchu Świętym. I tu w sposób naturalny pojawia się pytanie: co to oznacza ? Katechizm to wyjaśnia opisując „owoce Ducha”. W tradycji Kościoła jest ich dwanaście : „miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, wspaniałomyślność, łaskawość, wierność, skromność, wstrzemięźliwość, czystość”. Czyli życie w pełni, w Duchu, to prezentowanie tych postaw („owoców Ducha”).
Katechizm zakłada, że nie jest to takie proste. Budowanie takiej postawy wymaga przede wszystkim „wyrzekania się siebie”, dzięki czemu bardziej „stosujemy się do Ducha”, który „zamieszkuje w każdym z nas”. Psychologia nazywa ten proces „odklejaniem się od własnego ego”, czyli od lęków, negatywnych i destrukcyjnych postaw, co prowadzi do dojrzałości człowieka. Trudno dostrzec w tych koncepcjach budowania siebie, jakichkolwiek sprzeczności.
Tak więc „powołanie człowieka do życia w Duchu Świętym” może odbywać się jedynie w procesie, a jego celem są „owoce Ducha”.
Już we wstępie Katechizm wymienia jego trzy etapy: „dojrzewanie wiary, zakorzenienie w życiu i promieniowanie nią przez świadectwo.” W obliczu tego procesu opisuje tego, który naucza wiary: „ Nie może więc za pomocą jednej i niezmiennej metody pouczać i formować wszystkich wiernych w prawdziwej pobożności.”
Katechizm nie opisuje w szczegółach czym przejawiają się poszczególne etapy tego procesu, opisuje jedynie szczegółowo cel – „owoce Ducha”. Co należałoby rozumieć, że im więcej jest ich w naszym życiu, tym bardziej „stosujemy się do Ducha” (co jest naszym powołaniem jako katolików). Z kolei im jest ich mniej, tym bardziej oddalamy się od niego. Świadomość celu oraz miejsca, w którym jesteśmy, jest ważną informacją o tym jak blisko lub daleko jest nam do Ducha Świętego.
Ten jednoznacznie opisany w Katechizmie Kościoła Katolickiego proces, w konfrontacji z postawą Kościoła wywołuje pytania:
Dlaczego w Kościele Katolickim ważniejsza jest manifestacja samej przynależności do Kościoła, a nie to, na ile wierni „stosują się do Ducha Świętego”?
Dlaczego w nauce Kościoła tak mało uwagi poświęca się wiedzy na temat indywidualnej pracy nad sobą, nad poszukiwaniem Ducha Świętego, który „zamieszkuje w każdym z nas”?
To być może z powodu braku tej wiedzy, tak wielu katolików poprzez samą przynależność do Kościoła, uważa się za wybrańców losu, za lepszych od innych. To być może dlatego słuchacze Radia Maryja uznają za słuszne i uzasadnione podnoszenie ręki na tych, którzy myślą inaczej. To być może dlatego tak wielu katolików zdominowanych jest lękiem. Oni nie wiedzą, jak bardzo są niedoskonali w miłości (I Jana 4.18), jak daleko im do „owoców Ducha”. „Przytulają się” do Kościoła, aby przetrwać, a nie po to, aby szukać szczęścia. Nikt im nie mówi, że ich powołaniem jest szczęście, o czym pisze Katechizm.
Próbując zrozumieć przyczynę błędów mojego Kościoła dochodzę do wniosku, że wśród tych, którzy powołani są do nauczania wiary jest niewielu takich, którym dane jest smakowanie „owoców Ducha Świętego”. Co prawda mówią oni o miłości, ale o tej złej, którą również opisuje Katechizm Kościoła Katolickiego.
Powyższe pytanie, to konsekwencja pytań jakie słyszę w czasie prowadzonych przeze mnie szkoleń i treningów dla osób dorosłych : dlaczego dopiero teraz ? dlaczego tak późno ? (pytania w oryginale). Pojawiają się one zaraz potem, kiedy wyjaśniam działanie podstawowych mechanizmów kierujących zachowaniem człowieka. Konsekwencją refleksji jaka pojawia się u słuchaczy jest przekonanie, że gdyby wcześniej posiadali tę wiedzę, mogliby uniknąć wiele problemów i kłopotów, zarówno w zakresie własnych decyzji i wyborów, jak również w zakresie budowania relacji z innymi.
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że człowiek jest nieodkrytą tajemnicą. Nie oznacza to jednak, że nic o nim nie wiemy. Dzięki zdobyczom medycyny wzrasta skuteczność leczenia chorych, a diagnostyka pozwala ustrzec się przed wieloma groźnymi chorobami. Często w mediach można usłyszeć o kolejnych jej osiągnięciach i to na etapie dopiero co zakończonych badań. Tymczasem wiedza o mechanizmach psychologicznych kierujących człowiekiem w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób pozostaje dostępna głównie w specjalistycznych wydawnictwach. A przecież często jest to wiedza, która rewolucjonizuje wręcz świadomość człowieka. Ma ona charakter przypominający odkrycie jakiego dokonał Kopernik.
Takim odkryciem jest chociażby fakt, że nasze myślenie, które wyróżnia nas od innych istot żywych, i którym tak się szczycimy, tak naprawdę jest na usługach nieświadomych mechanizmów. Zachwyceni własną inteligencją, tworzymy kolejne argumenty uzasadniające nasze przekonania, nie zdając sobie sprawy z tego, że nasza strategia myślenia ustalona jest poza naszą wolą. Twierdzimy, że robimy co chcemy, nie zdając sobie sprawy z tego, że to „chcenie” powstało poza naszą świadomością. I są to fakty potwierdzone naukowo, a kolejne badania potwierdzają te zależności.
„Wzrastająca liczba badań wskazuje, że proces odpowiedzialne za ludzkie zachowanie w znacznej mierze przebiegają w sposób automatyczny, a to, co sobie uświadamiamy, to jedynie efekt ich działania.” (dr Joanna Trzópek).
Jakie są konsekwencje braku powyższej wiedzy?
Wielokrotnie miałem okazję rozmawiać z osobami, u których w procesie wychowawczym ukształtowało się niskie poczucie własnej wartości. To przekonanie głęboko zakodowane w nieświadomości inicjowało proces myślowy na swój temat w dorosłym życiu. Im bardziej inteligentna była taka osoba, tym więcej potrafiła przedstawić argumentów potwierdzających przekonanie na swój temat. Zupełnie nieświadomie wpadała w pułapkę własnej inteligencji, nieustannie potwierdzając obraz własnej osoby. I nie miały tu znaczenia jej niekwestionowane osiągnięcia. Argumenty na ten temat ripostowane były natychmiast jej inteligentnymi kontrargumentami, które nieustannie i konsekwentnie mają wykazać „nie jestem O.K.” Konsekwencje takiej postawy to m.in. : unikanie nowych wyzwań, brak otwartości na zmiany, brak poczucia szczęścia i życiowej satysfakcji.
Nieznajomość wiedzy o mechanizmach kształtujących nasze myślenie jest przyczyną jeszcze innego, niekiedy bardzo niekorzystnego dla człowieka i jego otoczenia zjawiska.
Niektóre osoby są tak bardzo ufają swojemu myśleniu, że bezgranicznie wierzą, iż oddaje ono obiektywną rzeczywistość. Tu również dzięki wsparciu swojej inteligencji potwierdzają kolejnymi argumentami swoje przekonania, które ukształtowane zostały w wyniku wcześniejszych doświadczeń. W ten sposób to nie czas teraźniejszy, a przeszłość buduje obraz świata takiego człowieka. Jeżeli doświadczenia były bolesne, i dominował w nich lęk, to dzisiejszy świat będzie wyglądał dokładnie tak samo. Miałem okazję widzieć jak człowiek taki kolejnymi argumentami wykazywał, że dzisiejszy świat jest pełen zagrożeń. I głównie tak go postrzegał, co nie pozostało bez wpływu na jego decyzje i wybory.
Trudno przecenić negatywne konsekwencje braku wiedzy na temat podstawowych mechanizmów kształtujących zachowaniem człowieka. Mają one wymiar zarówno osobisty jak i społeczny. Dowodów na to jest aż nadto. Nie znam programów szkolnych w zakresie tych zagadnień. Mam jednak nadzieję, że już wkrótce reakcją moich słuchaczy i klientów coachingowych na zagadnienia o podstawowych mechanizmach kierujących człowiekiem będzie stwierdzenie: o tym już wiemy.
18 września b.r. sąd rozstrzygnie, czy 5 – letni Maciek zostanie odebrany dziadkom. Powód – Maciek jak na swój wiek jest zbyt otyły. To kuratorka w Środzie Śląskiej w trosce o chłopca złożyła wniosek do sądu. Być może jest to słuszne, gdyż podobno dziadkowie przekarmiają Maćka, co może negatywnie odbić się na jego zdrowiu. Jeżeli u podstaw takiej reakcji leży troska o dziecko, to czy kierując się taką samą motywacją nie powinno odbierać się dzieci opiekunom, którzy nie dają swoim podopiecznym miłości ? Konsekwencje braku tego uczucia później, w życiu dorosłym, przynoszą niekiedy bardzo negatywne skutki. Dotykają one praktycznie wszystkich sfer życia. Otyłość dotyka głównie zdrowia fizycznego.
Jeszcze do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku wielu psychologów uznawało, że u podłoża przywiązania dziecka do matki leży fakt, że zaspokaja ona takie potrzeby dziecka jak głód, pragnienie, unikanie bólu czy poczucie bezpieczeństwa. Amerykański psycholog Harry Harlow w serii przełomowych eksperymentów pokazał, że potrzeba miłości może być tak samo pierwotna jak głód, czy pragnienie. Z kolei Nathaniel Branden odkrył jej fundamentalny wpływ na poczucie własnej wartości. Stwierdził, że „Jeśli ta potrzeba nie zostaje zaspokojona, człowiek cierpi, a jego rozwój zostaje zahamowany.”
Wielokrotnie miałem okazję przekonać się o tym. Prowadząc wywiady z moimi klientami, kiedy konfrontowałem jakość ich życia, z warunkami w jakich się wychowywali, w pełni potwierdzała się ta zależność. Brak miłości w dzieciństwie, w życiu dorosłym skutkuje brakiem harmonii pomiędzy życiem zawodowym i rodzinnym. Zawsze pojawia się mniej lub bardziej uświadomiony brak wiary w siebie, silna potrzeba akceptacji i uznania. Ludzie tacy albo niemalże żebrzą o miłość innych, albo poświęcają swoje życie jednemu celowi – udowodnić światu jak bardzo są O.K. Kiedy natomiast otrzymają w dzieciństwie odpowiednią porcję miłości, emanuje z nich wiara w siebie.W życiu zawodowym potrafią być wyjątkowo skuteczni. Wobec innych są tolerancyjni i traktują ich z szacunkiem, co sprawia, że są atrakcyjnymi partnerami, dobrymi szefami i współpracownikami. Jeżeli mówimy o budowaniu dojrzałego społeczeństwa, to powinno ono być oparte właśnie na takich ludziach.
To przede wszystkim w dzieciństwie człowiek otrzymujemy swój podstawowy program, który potem decyduje o jego całym życie. Późniejsza jego weryfikacja jest bardzo trudna i wymaga wiele wysiłku. Z tego właśnie powodu celem nadrzędnym wychowawców, nauczycieli i kuratorów powinno być tworzenie klimatu w jakim dorastają dzieci, opartego na wzajemnej życzliwości, szacunku i tolerancji. Bez wątpienia zdrowie fizyczne dziecka jest ważne, w tym zachowanie odpowiedniej wagi jego ciała. Jednak troska o to, powinna być traktowana co najwyżej jako równorzędny obowiązek wobec dzieci.
Jestem bardzo ciekaw czy tak daleko posunięta wrażliwość pani kurator ze Środy Śląskiej, obejmuje również dzieci, które nie znają smaku miłości ?
Mówiąc o życiowej energii mam tu na myśli to, co uruchamia nasz cały potencjał, wywołuje wiarę w siebie, przekonanie że bez problemu poradzimy sobie z wyzwaniami jakie niesie życie, a w świadomości wyzwala uczucie szczęścia, które staje się dominującym uczuciem. Życiowa energia ma swoje dwa źródła: zewnętrzne i wewnętrzne, umiejscowione w człowieku.
Na użytek niniejszego artykułu powiedzmy, że miała na imię Beata. Była moją coachingową klientką. Kiedy na kolejnej sesji opisywała mi swoją przyszłość, były w niej konkretne osiągnięcia zawodowe, udane życie rodzinne. Jednocześnie obraz ten obarczony był jednym warunkiem, bez którego według niej niemożliwe jest zrealizowanie tych celów: muszę spotkać faceta, który będzie mnie naprawdę kochał.
Wielokrotnie zdarza mi się widzieć ludzi, których pełny potencjał w postaci ich wiedzy, doświadczeń i talentów uruchamia się dopiero w chwili kiedy poczują akceptacje, uznanie, kiedy poczują się docenieni. Pamiętam pracowników mojej firmy jak uruchamiała się w nich inicjatywa i zaangażowanie, kiedy tylko wyrażałem uznanie za ich pracę. Miałem poczucie jak gdybym to ja był dla nich dystrybutorem ich życiowej energii.
Również osobiście miałem okazję poznać stan przypływu energii, kiedy inni wyrażali uznanie dla moich osiągnięć, kiedy słyszałem, że jestem kochany. Jednocześnie poznałem reakcję mojego organizmu oraz uczucia i myśli jakie pojawiały się w mojej świadomości w chwili, kiedy ktoś mnie skrytykował. Zdarzało się, że wówczas miałem poczucie jak gdyby uchodziła ze mnie cała życiowa energia.
To zaprojektowane przez ewolucję zewnętrzne źródło życiowe energii w swoim założeniu ma służyć integracji z innymi. To inni mają uruchamiać pozytywne uczucia i wyzwalać cały potencjał człowieka, dzięki czemu pojawia się motywacja do obcowania z nimi. W ten sposób powstają związki i grupy społeczne. Problem i to niekiedy bardzo poważny zaczyna się wtedy, kiedy inni są jedynym źródłem energii życiowej człowieka. Jego satysfakcja, poczucie szczęścia, a nawet poczucie sensu życia, jest w rękach bliskich, przyjaciół, znajomych, współpracowników, przełożonych, podwładnych. Brak z ich strony akceptacji, uznania, czy docenienia, wywołuje dyskomfort, a krytyka nawet ból i cierpienie.
W procesie ewolucji jako antidotum na ten często bolesny stan, ukształtowała się silnie demonstrowana postawa niezależności. Człowiek z taką postawą co prawda demonstruje swoją autonomię, ale w jego nieświadomości cały czas pozostają czynne mechanizmy zależności. Stąd im mniej doznaje akceptacji ze strony innych, tym silniej demonstruje nie tylko swoją niezależność, ale i wyższość. Tacy ludzie podejmują wszelkie działania, aby pokazać, że są lepsi, mają więcej, i że są ważniejsi. Kiedy im to nie wychodzi pojawia się u nich niechęć, złość, a nawet agresja wobec tych, którzy nie dostarczają tak potrzebnej im życiowej energii. Postawa jaką wówczas przyjmują nazywana jest psychoterroryzmem, albo mobbingiem.
Poza zewnętrznym źródłem życiowej energii jest również wewnętrzne. Daje ono poczucie prawdziwej autonomii, niezależności od innych. Uruchamia cały potencjał człowieka, wpływając na jego skuteczność działania. Według psychologów autonomia przenosi życie człowieka na wyższy poziom. Profesor Mihaly Csikszentmihalyi (autor książki „Przepływ”) mówi, że wyzwala ona „działanie będące celem dla siebie, czyli wykonywanie nie z myślą o nagrodzie, ale dlatego, że samo jego wykonywanie jest nagrodą”. O wewnętrznym źródle życiowej energii mówią filozofowie. Marek Aureliusz twierdził, że „W twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeśli potrafisz je odszukać.” Mówi również o nim Kościół Katolicki: „otrzymaliśmy…moc Ducha Świętego”, „Duch mieszka w każdym z nas” (Katechizm Kościoła Katolickiego). Dla człowieka korzystającego głównie z wewnętrznego źródła energii relacje z innymi nie są miejscem rywalizacji, ani zabiegania o ich względy.
W praktyce bardzo trudno jest „przełączyć się” tylko na wewnętrzne źródło zasilania w życiową energię. Powinno się raczej mówić, o „zdrowych” proporcjach korzystania z dwóch źródeł. Kiedy w szczegółach opisałem je pani Beacie, kiedy uświadomiła sobie, że jej źródło życiowej energii umiejscowione jest głównie na zewnątrz, powoli, ale z wyraźnymi pozytywnymi efektami, zaczęła budować „zdrowe” dla siebie proporcje. Jej wizja przyszłość stała się bardziej autonomiczna, co nie pozostało bez wpływu na jej atrakcyjność jako partnerki. Wyraźnie zanikała w niej postawa „bluszcza”, która działała odstraszająco na jej wcześniejszych partnerów.
A w jakich proporcjach Ty korzystasz ze źródeł życiowej energii ?
Postawa każdego kapłana mieści się na skali pomiędzy księdzem-rzemieślnikiem, a duchowym przewodniki
Ocena księży z jaką spotykam się dotychczas jest bardzo powierzchowna i nie oddająca istoty jego posługi. Ocena : dobry lub zły kapłan, kapłan któremu głównie zależy na pieniądzach, lub kapłan oddany swoim wiernym i.t.p. nic nie mówi o jego poziomie świadomości duchowej. To ona powinna być najistotniejsza w ocenie jego skuteczności duszpasterskiej. Poziom tej świadomości sprawia, że mamy do czynienia z księdzem, którego postawa bliższa jest postawie przypominającej rzemieślnika, lub księdza – duchowego przewodnika. To zupełnie dwie różne postawy jednocześnie każda z nich występuje w szerokiej skali.
Pamiętam jak wiele lat temu w ramach poszukiwania drogi rozwoju osobistego trafiłem do klasztoru zakonu franciszkanów. W wielogodzinnych, codziennych rozmowach z jednym z ojców franciszkanów budowała się moja duchowa świadomość. Odkrywałem i poznawałem to, co jest ważne nie tylko dla mnie jako chrześcijanina, ale w ogóle w życiu. Nie mówiliśmy ani o niebie, ani o piekle. Ojciec franciszkanin nie przepytywał mnie z dekalogu, nie oceniał przez pryzmat tego jak często się modlę, i czy w każdą niedzielę uczestniczę w mszy św. Nie straszył mnie karą boską, tylko mówił o tym, że pokonując swoje słabości, wyrzekając się swojego ego, będę czuł coraz większą moc w sobie. Mówił, że każdy człowiek ma ją w sobie. Zapewniał mnie, że dzięki tej mocy mogę nie tylko pokonać życiowe trudności i problemy, ale również moje życie będzie przepełnione coraz większym szczęściem i poczuciem spełnienia.
Potrzebowałem trochę czasu i wiedzy, aby zrozumieć, że spotkałem na swojej drodze duchowego przewodnika. Od spotkania z franciszkaninem minęło 12 lat, a ja ciągle odnajduję potwierdzenie jego słów nie tylko w Katechizmie Kościoła Katolickiego i w Biblii, ale również w psychologii. Ma to bezpośrednie przełożenie na moje życie zarówno w sferze relacji z innymi, jak również w rozwiązywaniu życiowych problemów.
Psychologia mówi o potrzebie budowania autonomii – niezależności psychicznej od świata zewnętrznego, opartej na poczuciu własnej wartości, a Katechizm mówi o mocy, która płynie z Ducha Świętego, „który mieszka we wszystkich”. Trudno mi to udowodnić, ale uważam, że dzięki wierze, że ona jest we mnie, dzięki sięganiu po nią, poradziłem sobie z rakiem (2005). Proces ten pozwala mi również osiągać bardzo pozytywne efekty w budowaniu mojej autonomii.
Zdarza mi się uczestniczyć w mszach świętych gdzie pojawiają się doznania jakie dane mi było poznać dwanaście lat temu w czasie spotkań z franciszkaninem. Jest w nich wyraźnie odczuwany przypływ siły, wiary, i poczucia bezpieczeństwa.
Są również i takie msze święte, których przebieg dokładnie jest taki sam, ale doznania zupełnie inne. To kapłani swoją postawą, a przede wszystkim kazaniem sprawiają, że nie ma w nich duchowej głębi. Bywa niestety również i tak, że w słowach płynących z ołtarza słychać złość, krytykanctwo, a niekiedy lęk przed różnego rodzaju zagrożeniami. Konfrontacja takiej postawy ze słowami zapisanymi w Katechizmie Kościoła Katolickiego „każdy chrześcijański akt cnoty nie ma innego źródła niż miłość ani innego celu niż miłość”, wyzwala jednoznaczną ocenę takiego kapłana. Jego postawa jest w sprzeczności z Katechizmem, który Jan Paweł II nazwał Konstytucją Kościoła Katolickiego.
Celem każdego chrześcijanina powinno być zbawienie, a drogę do niego wyznacza Jezus Chrystus. Jednak jak czytamy w Katechizmie „Aby pozostawać w jedności z Chrystusem, trzeba najpierw zostać poruszonym przez Ducha Świętego.” Pozostaje tylko pytanie, co stanowi o tym, że jesteśmy poruszeni przez Ducha Świętego, dzięki któremu pozostaniemy w jedności z Chrystusem, co z kolei będzie prowadziło nas do zbawienia. Katechizm powołując się na Biblię (Ga 5,22-23)opisuje owoc Ducha, którym jest: „miłość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie”. To te postawy sprawiają, że pozostajemy w jedności z Chrystusem. To nie złość czy lęk, tylko owoce Ducha przybliżają do zbawienia każdego katolika. Ponadto tylko dzięki nim możliwa jest realizacja biblijnego nakazu „czyńcie sobie ziemię poddaną”(Rdz.1-28). Co prawda w innym kontekście, ale postawy te zaleca również psychologia, jako najbardziej „zdrowe” i korzystne dla człowieka.
Podobnie jak oceniamy kompetencje tych, z których usług korzystamy (np.lekarze, czy prawnicy) widzę również potrzebę oceny kompetencji kapłanów. Jest to o tyle ważne, że zapotrzebowanie na prawdziwych, a nie tych zdeklarowanych duchowych przewodników jest coraz większe. Rozpowszechniający się lęk, brak wiary we własne możliwości, dokonuje coraz większego spustoszenia zarówno wśród młodych, jak i osób starszych. Niestety wielu wiernych, widząc „rzemieślnika” generalizuje swoją ocenę Kościoła i przestaje poszukiwać w nim duchowego wsparcia. Traci na tym nie tylko Kościół Katolicki, ale i często sam wierny.
Dziwi mnie postawa hierarchów kościelnych, którzy nie dostrzegają w Katechizmie Kościoła Katolickiego treści tak bardzo potrzebnych każdemu człowiekowi. Treści, które wpisują się w tak dziś ważną potrzebę pracy nad samym sobą. Koncentrują się głównie na zewnętrznych atrybutach wiary, a nie na tym co jest jej esencją. Być może dzieje się tak dlatego, że większość z nich to osoby „zewnętrzne”, o których można również przeczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego, i które są głównie kapłanami – rzemieślnikami.
Młody człowiek, Oskar W. wbiega na scenę trzymając w ręku napis „TVN kłamie” i z pięściami rzuca się na redaktora Miecugowa podczas programu Szkło Kontaktowe , które było prowadzone na Woodstock 2013. Wszystko to dzieje się na oczach licznie zgromadzonej widowni i milionów telewidzów. Krytykować potępiać, karać, jednak czy to zmieni postawę Oskara W. i jemu podobnych ? Czy nie najwyższy czas, aby poszukiwać bardziej skutecznych metod przeciwdziałania takim zachowaniom ?
Najczęściej stosowaną dziś metodą wykazywania innym ich niewłaściwego zachowania jest krytyka, a sposobem na zmianę przekonań „rozmowa na argumenty”. Życie pokazuje jak często jest to mało skuteczne. Rozmowa z Oskarem W., na temat jego przekonań, próba wykazania mu jego błędnego myślenia, które legło u podstaw jego zachowania po prostu nie ma sensu. On na prwadę widzi redaktora Miecugowa jako człowieka, który działa na szkodę Polski. Wymienia również nazwiska innych znanych postaci, które również zasługują na potępienie. Świat w jakim funkcjonuje Oskar W. wygląda właśnie tak i wymusza na nim takie, a nie inne reakcje. Każdy kto znalazłby się w jego świecie najprawdopodobniej myślałby dokładnie tak samo, a przynajmniej podobnie.
Nasze postrzeganie świata, a co za tym idzie nasze reakcje na to, co się w nim dzieje, nasze decyzje i wybory wyznacza obszar świadomości w jakim funkcjonujemy. I tak dla przykładu jego ramy będą zupełnie inne kiedy będę głodny, a zupełnie inne kiedy będę najedzony. Głód sprawia, że moja uwaga poza udziałem mojej woli, koncentruje się głównie na poszukiwaniu jedzenia. Niemożliwe jest abym w takiej chwili myślał o czym innym. Co prawda nie zostałem pozbawiony mojego intelektu, mam w dalszym ciągu sprawny zmysł wzroku i słuchu, ale zachowuję się tak, jak gdybym nic widział i nie słyszał poza wszystkim tym, co związane jest w jakiś sposób z jedzeniem. W mojej świadomości centralne miejsce zajmuje potrzeba zaspokojenia głodu. Z kolei kiedy jestem najedzony to tak, jak gdybym odzyskał sprawność mojego wzroku i słuchu. Dostrzegam innych ludzi oraz rzeczywistość, która mnie otacza. Mój obszar świadomości poszerza się.
Nie tylko głód, ale również inne potrzeby oraz doświadczenia potrafią znacznie ją ograniczyć. Kiedy na przykład doznałem przykrości ze strony mojego szefa, a jeszcze na dodatek taka sytuacja powtarzała się często, to nawet po zmianie pracy, będę odczuwał silny stres w kontakcie z nowym szefem. Nie będę dostrzegał, że to zupełnie inny człowiek. Nie będę widział, ani słyszał jego przyjaznych gestów kierowanych do mnie. Moja świadomość będzie zdeterminowana minionymi doświadczeniami.
Poruszamy się we własnym świecie, który może być zupełnie inny od tego realnego, a my uznajemy go za obiektywną rzeczywistość. Reagujemy na świat , który być może istnieje tylko w naszych głowach. Poznając świadomość w jakiej funkcjonuje człowiek, można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć jego przyszłe zachowanie. Wszystkim tym, którzy z niedowierzaniem przyjmują informację o tym zjawisku polecam film „Piękny umysł”. Wybitny matematyk profesor Nash – bohater filmu, zostaje wciągnięty w swój schizofreniczny świat. To na jego rzecz wykorzystuje swoje wyjątkowe zdolności. Widz przez pierwszą część filmu widzi tylko ten świat, nie zdając sobie sprawy z tego, że to tylko fantazja bohatera. To po tym filmie zadałem sobie pytanie: na jakiej podstawie twierdzimy, że widzimy świat takim jaki on jest ?
Świat Oskara W., jest pełen zagrożeń dla naszej wolności, co widać nie tylko w jego zachowaniu wobec redaktora Miecugowa, ale i w jego narracji. To nie jego cynizm, a świadomość narzuca mu taki, a nie inny obraz świata. Bez trudu znajduje argumenty uzasadniające prezentowane przez siebie stanowisko, podobnie jak prof. Nash z pełnym przekonaniem i wiarą w to co mówi, prezentował swojej żonie argumenty uzasadniające jego zachowanie. Do uzasadnienia swoich poglądów i postawy Oskara W. wykorzystuje cały swój intelektualny potencjał. Bez trudu znajduje kolejne argumenty, które budują jego pewność siebie, co jeszcze bardziej usztywnia jego stanowisko. Proces ten bardzo dobrze znany jest psychologii.
W obliczu tego zjawiska krytyka, czy rozmowa na argumenty z Oskarem W. jak również z wszystkimi tymi, którzy myślą podobnie jak on, nie ma sensu. I nie jest to stanowisko, którego celem jest deprecjonowanie tych ludzi. Nawet najbardziej wyszukane argumenty, ale powstałe z innego zakresu świadomości są dla nich zupełnie niezrozumiałe i w ogóle nie przekonywujące. Tylko zmiana ich świadomości, pokazanie świata z innej perspektywy, stwarza możliwość skutecznej perswazji i zmiany ich postaw i zachowań. Nie jest to proces łatwy, ale możliwy.
Czy nie najwyższy już czas, aby powszechną stała się wiedza na temat świadomości i jej wpływu na życie człowieka ?
Interesującą propozycję prezentacji różnych zakresów świadomości przedstawia David Hawkins w swojej książce „Siła czy moc”. Mówi on o zakresach niższych, które mają charakter destrukcyjny zarówno dla otoczenia, jak i dla samego człowieka, oraz wyższych – konstruktywnych. Opisuje czym się charakteryzują, jaki dają efekt w zachowaniu i postawie człowieka. Wyznacza granicę pomiędzy poziomami destrukcyjnymi i konstruktywnymi. Bez wątpienia świadomość Oskara W. znajduje się poniżej tej granicy.
Puszczając wodze fantazji wyobraziłem sobie rzeczywistość, w której poza opisem takich parametrów człowieka jak płeć czy wiek, istnieje jeszcze jeden parametr. Jest nim poziom świadomości określony na przykład w skali proponowanej przez Hawkinsa. Na tyle rozpowszechniona byłaby wiedza na jego temat, że wszyscy bez trudu na podstawie zachowań i narracji człowieka, byliby w stanie ocenić co najmniej, czy jego świadomość mieści się w zakresie destrukcyjnym, czy konstruktywnym. Wówczas nikt nie analizowałby wyczynu Oskara W., podobnie jak nikt nie analizuje czy jest on mężczyzną, czy kobietą. Po prostu wiadomym byłoby, że jego zachowania dokładnie wpisuje się w jego poziom świadomości. I nie ma tu o czym dyskutować, co oczywiście nie chroniłoby go przed karą przewidzianą prawem.
Powszechna znajomość zakresów świadomości, poza wieloma innymi pozytywnymi efektami takimi jak chociażby wyznaczenie kierunku samorozwoju i samodoskonalenia, dałaby skuteczne narzędzie oceny polityków. Być może mielibyśmy wówczas w parlamencie większość posłów, którzy myślą w kategoriach „my”, a nie „ja”.
Świadomość, samoświadomość – bez wątpienia temat bardzo trudny, ale czy mamy inny wybór ?
P.S.
Na meczu Lecha Poznań z Żalgiris Wilno, kibice wywiesili antylitewski transparent. Kto dziś wierzy, że kary, „rozmowy na argumenty” powstrzymają od takich i podobnych zachowań.