W Dniu Zmartwychstwania życzę wszystkim samych zwycięstw nad samym sobą. Okazuje się bowiem, że nie ma tak trudnych i bolesnych wydarzeń w naszym życiu, po których niemożliwe byłoby takie „prywatne zmartwychwstanie”. Alleluja.
Co prawda tradycja obchodów Wielkiego Piątku wywodzi się z chrześcijaństwa, jednak zawarte w nim przesłanie jest ważne również dla osób niewierzących. Celebrowane w kościołach liturgie na cześć Męki Pańskie pokazują ważny dla każdego człowieka sens bólu i cierpienia.
Każdy człowiek dźwiga w sobie coś, co go uwiera, co utrudnia życie, a niekiedy nawet niszczy je. Coś, co jest źródłem dyskomfortu, a nawet bólu i cierpienia. Ujmując to w symboliczny sposób można powiedzieć, że każdy wierzący i niewierzący dźwiga swój krzyż. Wielki Piątek odzwierciedla zwycięstwo nad krzyżem. To dlatego w tym dniu co prawda nie słychać organów i śpiewu wiernych, ale kapłan używa czerwonych, a nie żałobnych szat liturgicznych. Wiadomym bowiem jest, że wkrótce nastąpi zmartwychwstanie.
Tradycja obchodów Wielki Piątku pokazuje, że w każdym cierpieniu zawarty jest jakiś sens. Najczęściej, kiedy doznajemy bólu i cierpienia nie od razu możemy to zrozumieć. Kiedy jednak pozbędziemy się żalu i gniewu niemalże zawsze pojawia się poczucie sensu. W ten sposób cierpienie nabiera innego wymiaru, nie jest za coś, tylko służy czemuś. Przestajemy się go bać i traktujemy jako nieodzowny element życia charakteryzującego się wzrostem.
Czy twoje „okulary” percepcji na pewno nie wprowadzają zakłóceń w obrazie otaczającej cię rzeczywistości ?
Odbieramy świat przez „okulary” naszej percepcji i najczęściej nie zastanawiamy się czy oddają one rzeczywistość taką jaka ona jest . W zamian za to koncentrujemy się na poszukiwaniu argumentów potwierdzających obraz świata jaki przez nie widzimy. Kiedy inni widzą świat inaczej niekiedy próbujemy jeszcze raz przyjrzeć się otaczającej nas rzeczywistości . Potem pojawia się zdziwienie : jak mogą oni inaczej widzieć to, co jest tak ewidentne i… litość wobec nich, że żyją w takiej nieświadomości. Bywa i tak, że pojawia się frustracja i złość, gdyż zakładamy, że inni – inaczej widzący, traktują nas jak idiotów i usiłują przekonać, że białe jest czarne. Czujemy się tym urażeni.
Kiedy przysłuchuję się debatom politycznym, to pośród klasycznych cyników są i tacy, którzy głęboko wierzą w obraz świata, który widzą. W ogóle nie biorą pod uwagę tego, że może on wyglądać inaczej. Dlatego praktycznie żadne argumenty nie są w stanie zmienić ich przekonań. Prowadzone przez nich debaty polegają na artykułowaniu kolejnych argumentów potwierdzających ich racje. I prawdę powiedziawszy trudno im się dziwić skoro tkwią „po uszy” w rzeczywistości stworzonej przez ich „okulary” percepcji.
Wielokrotnie widziałem jak „okulary” percepcji potrafią nie tylko wykrzywić obraz otaczającej człowieka rzeczywistości, ale i zupełnie go przekłamać. Pamiętam właściciela firmy, który widział tylko jej świetlaną przyszłość. Mimo ostrzeżeń księgowej wziął kolejne kredyty. Dziś firmy nie ma, a w bankach pozostały długi. Pamiętam kobietę, która była przekonana, że jej mąż zainteresowany jest głównie innymi kobietami. Pewnego razu po wyjściu z kościoła zrobiła mu awanturę za to, że całą mszę przyglądał się innej kobiecie. On zupełnie nie wiedział o czym ona mówi. Msza św. zawsze była dla niego czasem skupienia i refleksji . Obraz swojego małżeństwa jaki widziała ta kobieta, był dla niej nie do zniesienia, dlatego doprowadziła do rozwodu.
To, że często bez problemu znajdujemy kolejne argumenty potwierdzające obraz świata, który widzimy, to tylko efekt działania naszego intelektu . On pracuje przede wszystkim na rzecz potwierdzenia tego, co widzimy przez „okulary” naszej percepcji. Jeżeli są one „niesprawne”, jeżeli wypaczają obraz otaczającej nas rzeczywistości, to „produkowane” przez intelekt argumenty wzmacniają tylko efekt wypaczenia.
Czy nie najwyższy już czas, aby zdetronizować intelekt i podjąć pracę nad naszymi „okularami” percepcji ? Pozostaje jedynie problem kryteriów oceny ich sprawności, albo inaczej wiarygodności. Wiemy dziś na pewno, że obrazy jakie tworzą są mało wiarygodne, kiedy odczuwamy silny lęk i niepokój. Nawet kiedy te uczucia uda się wyprzeć w nieświadomość to i tak potrafią one poważnie zakłócić sprawność „okularów” percepcji. Wiadomym jest również, że znacznie spada ona pod wpływem stanów euforycznych, jakie pojawiają się m.in. na skutek działania środków psychoaktywnych takich jak na przykład alkohol, czy narkotyki.
To rodzaj przeżywanych przez nas uczuć jest jedynym, dostępnym dla nas parametrem oceny wiarygodności „okularów” naszej percepcji. Jan Paweł II przywołując słowa zapisane w Biblii wielokrotnie powtarzał, że prawda jest tam gdzie jest miłość. Co oznaczałoby, że wyzwalając w sobie to uczucie, z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że widzimy świat takim jaki on jest. Ci, dla których słowa JP II są mało przekonywujące, mogą sięgnąć do dokonań naukowych uznanego na świecie eksperta w dziedzinie procesów umysłowych Davida Hawkinsa. Twierdzi on dokładnie to samo co Jan Paweł II, powołując się na prowadzone nie tylko przez niego, badania naukowe. Zależność pomiędzy sposobem postrzegania świata , a przeżywanymi przez człowieka uczuciami i emocjami dostrzegali już starożytni filozofowie, nie ma również co do tego wątpliwości współczesna psychologia.
Pozostaje jedynie problem jak poradzić sobie z własnym intelektem. Zrezygnowanie z argumentów jako podstawowego parametru oceny wiarygodności „okularów” naszej percepcji jest bardzo trudne. Doskonale widać ten problem na scenie politycznej. Jak wielu polityków z jednej strony mówi o miłości, powołując się na swój chrześcijański rodowód, a z drugiej zionie nienawiścią do oponentów politycznych. Żyją w tej sprzeczności poddając się kolejnych argumentom wyprodukowanym przez ich intelekt.
Pierwszym krokiem, który może doprowadzić nas do większej sprawności „okularów” naszej percepcji jest zamiana argumentów uzasadniających nasze postrzeganie rzeczywistości na pytanie : czy na pewno widzę rzeczy i ludzi takimi jakimi są ? czy jest jeszcze coś czego nie dostrzegam ? Ocena, zamiast tych pytań, potwierdzona kolejnymi argumentami, zamyka proces poznawania powoduje, że możemy nie dostrzec tego, co jest dla nas bardzo ważne.
Od kilku lat docierają do mnie coraz to nowe, zaskakujące mnie informacje o moim Kościele, wywołujące głównie uczucie rozczarowania. Już wcześniej słyszałem różne historie m.in. na temat księży, ale wówczas nie robiło to na mnie takiego wrażenia. Dziś pozytywny obraz mojego Kościoła zakłócają coraz to nowe doniesienia o pedofilii wśród księży. Nie potrafię zaakceptować politycznej działalności Ojca Dyrektora, tak destrukcyjnej dla Kościoła. Trudno mi pogodzić się z faktem, że znaczna część biskupów nie widzi w tym nic złego. Do tego jeszcze pojawiła się historia o arcybiskupie Sławoju Leszku Głodziu.
Mój stosunek do Kościoła Katolickiego ewaluował wraz z kształtowaniem się mojej życiowej dojrzałości. Najpierw było dziecięce, bezrefleksyjne uczestnictwo w uroczystościach kościelnych, potem trochę po omacku poszukiwanie zrozumienia istoty wiary w czasie młodzieżowych spotkań z księżmi. Dopiero w dorosłym życiu zacząłem odróżniać takie pojęcia jak chrześcijaństwo, Kościół Katolicki, wiara. I co ciekawego, nie był to efekt wcześniej zdobytej wiedzy podczas lekcji religii, na które uczestniczyłem całą szkołę podstawową i średnią. To moje indywidualne studia nad Biblią, Katechizmem Kościoła Katolickiego budowały moją świadomość w zakresie wiary chrześcijańskiej. Wówczas zacząłem dostrzegać, że czym innym jest religijność, a czym innym wiara. Byłem zaskoczony jak ludzie potrafią być religijni, a jednocześnie dalecy od fundamentów chrześcijaństwa. Z jednej strony aktywnie uczestniczą w życiu Kościoła Katolickiego, głośno deklarują swoją przynależność do niego, a jednocześnie w ich postawach i zachowaniu dominuje złość, a nawet nienawiść do innych. I nie są to przypadki odosobnione. Ludzi ci są przekonani, że ich podstawową powinnością jest uczestnictwo w życiu Kościoła, a miłość do bliźniego to i owszem, ale pod warunkiem, że na to zasłuży. Trudno mi oprzeć się pytaniu czy Kościół Katolicki nie miał swojego udziału w kształtowaniu takich postaw ?
Nie tylko mnie wychowywano w przekonaniu, że osoba duchowna jest kimś wyjątkowym, kto najlepiej zna drogę do Boga, i kto może wiernych do niego doprowadzić. Do dziś obserwuję efekt budowania takich przekonań. Kiedy zdarza mi się, że w czasie spotkania towarzyskiego podejmuję rozmowę na temat problemów jakie targają Kościołem z powodu zachowania księży, często słyszę głos oburzenia i zarzut, że odchodzę od wiary katolickiej. Ta forma szantażu staje się coraz bardziej powszechna. Zawiera się w logice : krytyka osób duchownych, to atak na Kościół i wiarę. Komentarze jakie pojawiły się w Radiu Maryja po opublikowaniu artykułu o arcybiskupie Sławoju Leszku Głodziu dokładnie wpisywały się w tę logikę. Usłyszałem, że w obecnie w Polsce prowadzony jest zmasowany atak na wiarę chrześcijańską, a artykuł o tak zasłużonym dla Kościoła arcybiskupie, jest kolejnym dowodem tych niecnych działań.
Wiele lat temu nie tylko wątpliwości i pytania dotyczące mojego Kościoła, ale i ciekawość skierowała moją uwagę na inne religie. Poznałem również buddyzm oraz wywodzące się z niego techniki medytacyjne. Wszystko to uświadomiła mi, że w swojej esencji chrześcijaństwo nie różni się niczym od innych religii, i że w pełni zaspokaja moje duchowe potrzeby. Zrozumiałem, że powinienem oddzielić treści w nim zawarte od postaw i zachowań tych, którzy je głoszą. Dzięki temu dzisiaj nikt i nic (!) nie jest w stanie zdeprecjonować w moich oczach ważne, życiowe przesłania i wskazówki jakie odnajduję w Biblii i w Katechizmie Kościoła Katolickiego.
Jednocześnie jest mi przykro, że w wyniku zachowań księży, tak często „wylewane jest dziecko z kąpielą”. Wielu ludzi odrzuca dziś ideę chrześcijaństwa , która dla nich samych byłaby wspierająca i bardzo pomocna. Również w wyniku działań Kościoła tak wielu ludzi, którzy deklarują swoją przynależność do niego, są głównie religijni, a nie wierzący.
Od ponad dwudziestu lat mamy wolne wybory. I co z tego. Cały czas wcześniej, czy później orientujemy się, że ci których wybraliśmy są nieudolni, albo głównie zainteresowani władzą, albo jednocześnie i niekompetentni i żądni władzy . Wówczas motywowani frustracją, wykorzystując uprawnienia nadane nam przez demokrację w różnej formie manifestujemy nasze niezadowolenie. I tak do następnych wyborów. Najwyższy czas, aby zmienić ten destrukcyjny proces. Destrukcyjny dla kraju, dla stosunków społecznych i dla każdego obywatela z osobna.
To, co może nam zapewnić, że w wyniku wyborów będziemy mieli rządzących o wysokich kompetencjach, a nie tych posiadających głównie wysoką potrzebę władzy, jest świadomość obywatelska. Jak powiedział jeden z uznanych na świecie amerykańskich psychologów węgierskiego pochodzenia M. Csikszentmihalyi „…żadna zmiana społeczna nie może zaistnieć, jeżeli najpierw nie zmieni się świadomości poszczególnych jednostek.”
Brak świadomości obywatelskiej sprawie, że człowiek w obliczu warunków życia nie spełniających jego oczekiwań kierowany jest głównie prymitywnymi instynktami (w sensie ewolucyjnym) ograniczającymi się do zachowań mieszących się pomiędzy reakcją walki i ucieczki. Głośno krytykuje rządzących, manifestuje swoje niezadowolenie, krzyczy, albo… wycofuje się z życia społecznego, nie bierze udziału w wyborach.
Świadomość obywatelska daje zrozumienie własnej roli w życiu społecznym, zrozumienie zasad demokracji oraz możliwości jakie dają każdemu obywatelowi. Dzięki temu tworzy i wykorzystuje możliwości skutecznych zmian. Świadomość obywatelska nie wymaga ani tytułów naukowych, ani inteligencji, tylko otwartości przejawiającej się poszukiwaniem najlepszych, nie siłowych rozwiązań oraz przekonaniem graniczącym z bezwarunkową wiarą, że one istnieją.
Co głównie charakteryzuje świadomość obywatelską.
Przede wszystkim świadomość obywatelska nie ulega urokowi charyzmatycznej postawy polityków , za którą często kryje się jedynie potrzeba władzy. Ona wie, że wysokie kompetencje polityka nie potrzebują poklasku, koncentrują się głównie na zadaniach, sprawach do załatwienia, a nie na krytykowaniu oponentów politycznych.
Świadomość obywatelska potrafi ocenić wartości jakimi kieruje się polityk. Czy występują one tylko w formie jego deklaracji i służą głównie realizacji partyjnych interesów i zdobycia poklasku wśród wyborców, czy też naprawdę kierują jego życiem. Świadomość obywatelska bez trudu potrafi „wyłapać” polityka, dla którego szacunek do drugiego człowieka jest warunkowy, a jego życzliwość do innych zależy tylko od ich politycznych barw.
Wysoki poziom świadomości obywatelskiej wyzwala potrzebę aktywności społecznej. Przejawiaj się ona m.in. zaangażowaniem w życie lokalnej społeczności, budowaniem relacji społecznych w oparciu o to co łączy, a nie o to, co dzieli.
Odgórne kierowanie społeczeństwem posiadającym świadomość obywatelską jest niemożliwe. Stąd tak trudno o polityków zaangażowanych w proces rozwijania świadomości obywateli naszego kraju. Większość z nich nie czuje się zagrożona, kiedy zachowanie obywateli ogranicza się jedynie do prymitywnych zachowań obronnych mieszczących się w granicach pomiędzy reakcją walki, a ucieczki. Z takiej postawy nie wynika nic, co zagrażałoby ich pozycji.
Można jedynie mieć nadzieję, że obecna sytuacja gospodarcza, polityczna i społeczna w naszym kraju, poza narastającym poziomem frustracji i oburzenia Polaków, wyzwoli wreszcie głęboką refleksję nad minionymi doświadczeniami. Dzięki temu możliwy będzie proces budowania świadomości obywatelskiej. Na tym polega narodowa mądrość. Mam nadzieję, że nie zabraknie jej Polakom.
Potocznie uzależnienie rozumiane jest jako przymus spożywania alkoholu, narkotyków , czy palenia papierosów, który wymknął się spod kontroli woli człowieka. Tymczasem okazuje się, że można uzależnić się od hazardu, seksu, zakupów, jedzenia, a także od…. uprawiania swoich pasji takich jak na przykład bieganie, czy łowienie ryb, jak również od…miłości innych, potrzeby posiadania racji, czy władzy. Każda z wymienionych tu potrzeb uruchamia dokładnie te same struktury mózgu, aktywizuje te same grupy neuronów – komórek mózgu.
Jedynym co odróżnia te uzależnienia od siebie, jest ich wpływ na zdrowie. Pozostałe efekty są takie same, lub co najmniej bardzo podobne. Przede wszystkim każde uzależnienie podporządkowuje sobie codzienną aktywność człowieka, skupia jego uwagę. Wówczas wszystko inne staje się mniej ważne, albo w ogóle bez znaczenia. Jednocześnie pojawia się całe mnóstwo argumentów uzasadniających przekonanie, że podejmowane działania nie przekroczyły jeszcze granicy uzależnienia i mieszczą się w ogólnie przyjętej normie zachowań.
Pasjonat amatorskiego biegania będzie twierdził, że bieganie to tylko jego pasja mimo, że coraz więcej wolnego czasu poświęca treningom. Odczuwana przez niego przyjemność z biegania motywuje go do poświęcania swojej pasji coraz więcej czasu. Uwagi żony, która usiłuje pokazać mężowi – biegaczowi, że są również inne ważne sfery życia, które on coraz częściej zaniedbuje, traktuje jako przesadzone. Uzależnienie staje się tak silne, że bezbolesne, a co za tym idzie bezkonfliktowe wyzwolenie się z niego i „złapanie” odpowiednich proporcji w stosunku do innych sfer życia, staje się bardzo trudne.
Nie tylko bieganie, ale wiele innych zachowań człowieka w społecznym odbiorze nie są traktowane jako uzależnienia, chociaż towarzyszą im dokładnie takie same reakcje w mózgu, jak w przypadku uzależnienia od alkoholu, czy innych używek. Takim uzależnieniem jest chociażby potrzeba uzyskania akceptacji i życzliwości ze strony innych. Niestety było mi dane poznać tę zawyżoną potrzebę osobiście. Piszę niestety, ponieważ jej wpływ na moje życie, a dokładnie na moją psychikę i zdrowie było wyjątkowo destrukcyjne. Uzależnienie to dyktowało mi jak mam się zachować w relacjach z innymi: zdobyć jak najwięcej akceptacji i życzliwości. Kiedy tylko mi się to udawało, czułem spokój i szczęście. Zdecydowanie czułem się źle, kiedy moje potrzeby nie były zaspokojone, a wręcz fatalnie, kiedy ktoś zamiast akceptacji i życzliwości „obdarował” mnie krytyką. Tak jak alkohol determinuje życie alkoholika, tak moje uzależnienie dyktowało co mam robić, jak się zachowywać.
Kiedy spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy za wszelką cenę, bez względu na wszystko, muszą mieć rację, najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, że to co się z nimi dzieje jest niemalże dokładnie tym samym co odczuwa alkoholik, czy narkoman. U nich również aktywizuje się mózgowy układ nagrody kiedy zaspokoją swoje potrzeby. To przyjemne uczucie jakie się wówczas pojawia, motywuje ich do kolejnych, tych samych zachowań.
Każde uzależnienie, bez względu na to, czy jest to alkohol, czy potrzeba akceptacji i życzliwości ze strony innych, im dłużej trwa, tym trudniej się z niego wyzwolić. Jego jednoznacznie negatywne skutki deprecjonujemy poszukując miejsc, ludzi, sytuacji, które pozwoliłyby zaspokoić te niekontrolowane potrzeby. Oszukujemy siebie i innych twierdząc, że nasze zachowanie jest wynikiem naszych wolnych wyborów. Nie przyjmujemy do wiadomości, że nasza potrzeba realizacji naszych pasji, potrzeba akceptacji i życzliwości ze strony innych, potrzeba posiadania racji, czy władzy, to już dokładnie takie samo uzależnienie jak to od alkoholu, czy narkotyków.
Pamiętam jak przez wiele lat uznawałem , że moje zachowanie wobec innych, zabieganie o ich akceptację i życzliwość to tylko cecha mojego charakteru. Dopiero bardzo bolesne dla mnie wydarzenia wzbudziły we mnie autorefleksję. I wówczas, podobnie jak uczestnicy spotkań AA realizujący program 12 kroków, w pierwszym z nich przyznają się przede wszystkim przed sobą , że są alkoholikami, ja przyznałem się, że jestem uzależniony od akceptacji i życzliwości innych. I to dopiero zapoczątkowało skuteczny proces wyzwalania się z mojego uzależnienia, a ja zacząłem odczuwać prawdziwą wewnętrzną wolność.
Proces ten doskonale obrazuje film „Lot”, który nie tak dawno wszedł na ekrany kin. W ostatniej scenie filmu jego bohater, kapitan Whitaker mówi o sobie do współwięźniów. Znalazł się tam z powodu swojego alkoholizmu. Mimo, że mógł uniknąć kary, mimo, że mógł zostać bohaterem, który uratował większość pasażerów samolotu, który uległ awarii, to jednak w czasie przesłuchania przyznał się, że w czasie tego tragicznego lotu był pod wpływem alkoholu. W ten sposób zakończył swoje wieloletnie zmaganie się z tym uzależnieniem. Opowiadając o sobie współwięźniom powiedział, że dzisiaj widzi pewien paradoks w sytuacji, w której się znalazł. Mimo, że jest więźniem czuje się wolny.
Jeżeli już musimy być od czegoś uzależnieni to niech będzie to właśnie ta wolność. Nie uważam, że trzeba za nią płacić tak wysoką cenę. Kiedy tylko poczujemy jej smak uzależnienie od niej pojawia się niemalże natychmiast.
Nie trzeba kończyć psychologii, aby wiedzieć, że uśmiech, życzliwość, dobre słowo skierowane do innych, mają bardzo dobry wpływ zarówno na ich odbiorcę, jak i na ich dawcę. Działają jak psychologiczna witamina D wzmacniająca psychikę, poprawiająca nastrój. Trudno przecenić jej pozytywny wpływ na przeżywane uczucia, emocje, jak i na sposób myślenia i widzenia świata. Okazuje się jednak, że mamy problem zarówno z byciem dawcą, jak również często nie potrafimy przyjąć ofiarowanego uśmiechu, życzliwości, czy dobrego słowa. Bywa i tak, że wywołują one nerwowe reakcje.
Zagadnienie to od lat koncentruje moją uwagę. Poza tym, że interesowałem się, co na ten temat mówi psychologia i socjologia, to sam obserwowałem i obserwuję zachowania ludzi szczególnie, kiedy robię zakupy, chodzę po supermarketach. Wielokrotnie miałem i mam okazję doświadczać pozytywnego wpływu tej psychologicznej witaminy D, kiedy uśmiechem, lub życzliwym słowem prowokuję reakcje innych. Lubię to robić. W takich chwilach czuję jak pomiędzy mną, a osobą z którą wymienię uśmiech, lub przez chwilę wymienię poglądy na temat kupowanych artykułów, pojawia się pozytywna energia.
Dlaczego ten tak prosty sposób wpływania na własną psychikę, wykorzystujemy tak rzadko ? Pytanie to pojawia się u mnie szczególnie wtedy, kiedy wiedzę smutnych, przygnębionych ludzi, kiedy w odpowiedzi na mój życzliwy uśmiech zdarza mi się dostrzec w ich oczach podejrzenie i pytanie o co mi chodzi.
Bycie dawcą wymaga spełnienia dwóch warunków. Po pierwsze trzeba samemu być w dobrym nastroju (nie wchodząc w szczegóły, czy jest on wynikiem tego, że przeżywamy akurat coś dla nas pozytywnego, czy jest to nasz naturalny stan). Po drugie wyrażanie na zewnątrz swoich uczuć, co charakteryzuje dawcę, to efekt ekstrawertycznej osobowości. Stąd kiedy jesteśmy introwertykami, to możemy być tylko dobrymi biorcami, co również jest ważne dla wytworzenia pozytywnej energii we wzajemnych relacjach.
Problem pojawia się wtedy, kiedy zachowanie i postawa człowieka zdominowane są brakiem zaufania, kiedy postrzega on życie głównie jako zagrożenie. Sprawia to, że musi być cały czas czujny i ostrożny. Pojawienie się życzliwości, dobrego słowa , czy uśmiechu ze strony innych, zupełnie nie współgra z jego wizją świata. Dlatego takie zachowania ocenia jako manipulację, przed którą trzeba się bronić. Stąd reaguje głównie zachowaniami obronnymi . Stara się unikać dawców psychologicznej witaminy D, albo reagują nie ukrywaną niechęcią, a nawet złością. Pamiętam reakcję jednej pani, która przy kasie pakowała do wózka dużą ilość zakupów, a ja chciałem jej pomóc. Kiedy zagadnąłem ją stwierdzeniem : widzę, że to na panią spadł obowiązek zakupów dla całej rodziny, a zaraz potem zapytałem, czy mogę jej pomóc, w odpowiedzi usłyszałem : a co to pana obchodzi, sama sobie poradzę. Nie tylko ja, ale i kasjerka, byliśmy zaskoczeni taką reakcją, w której była głównie nieskrywana złość i niechęć.
Nie znam badań, które mówiłyby, ilu jest wśród nas takich ludzi. Nie wykluczam, że moja ocena jest subiektywna, osobiście uważam jednak, że niestety jest ich dużo. Tego typu reakcje nie są wynikiem chwilowego obniżenia nastroju, czy obciążenia nabrzmiałymi problemami, czy trudnościami. Ludzie ci najczęściej właśnie tak reagują, uznając swoje zachowanie za w pełni uzasadnione.
Kiedy spotykamy ich na swojej drodze, powinniśmy patrzeć na nich z dozą zrozumienia i tolerancji. Oni najczęściej nie mają świadomości, że ich postawa jest destrukcyjna przede wszystkim dla nich samych. Nie jesteśmy w stanie im pomóc. Proces zmian ich postawy najczęściej wymaga fachowego wsparcia, albo…autorefleksji, która niestety pojawia się u nich dopiero w wyniku traumatycznych wydarzeń lub ciężkiej choroby. Zupełnie innym tematem jest co buduje taka postawę i co, albo kto ją wspiera.
Ważne, aby zachowanie i postawa takich ludzi nie zmieniła naszej pozytywnej oceny psychologicznej witaminy D. Ważne jest, abyśmy jak najczęściej obdzielali innych uśmiechem, życzliwością i dobrym słowem. A ten kto ma osobowość introwertyczną, to w odpowiedzi na takie zachowanie innych, niech przynajmniej odwzajemni się uśmiechem.
Od pewnego czasu wyraźnie narasta krytycyzm wobec władz. Widać to w sejmie i nie tylko. Z nastaniem wiosny 2013 zapowiadane są liczne protesty i strajki. Związki zawodowe, studenci, ludzie zgromadzeni wokół rozgłośni Radia Maryja, przygotowują się do wiosennej ofensywy, aby wyrazić swoje niezadowolenie. Nie potrzeba nawet dużej wnikliwości, aby dostrzec jak wiele sfer naszego życia wymaga pilnych zmian. Jednak czy zmiana aktualnie rządzących jest warunkiem wystarczającym do przeprowadzenia niezbędnym reform ? Kto miałby zająć ich miejsce ? Odpowiedź na te pytania można uzyskać tylko przy odpowiednio wysokim poziomie świadomości obywatelskiej.
Doświadczenia naszej młodej demokracji pokazują interesujące zjawisko. Z jednej strony coraz częściej i odważniej wyrażamy niezadowolenie wobec rządzących zapominając, że sami ich wybraliśmy. Specjalizujemy się w krytycyzmie, nie podnosząc własnych umiejętności w identyfikacji kompetentnych polityków. Funkcjonujemy w ograniczonej świadomości w której głównie koncentrujemy się na przyłapywaniu władzy na tym „co nie działa”.
Dlaczego ograniczamy się do krytycyzmu ?
Brak satysfakcji, niezadowolenie, niekiedy przeradzające się w złość, jest pierwszą i naturalną reakcją na problemy jakie napotykamy w życiu. Brak pracy, trudność w przeżyciu „od pierwszego do pierwszego”, utrudniony dostęp do specjalistów kiedy pojawiają się kłopoty ze zdrowiem, niewydolny, a niekiedy niesprawiedliwy wymiar sprawiedliwości, wszystko to wzbudza naturalną frustrację. Jeżeli do tego dołoży się brak satysfakcji z życia osobistego, brak życiowej zaradności, własne kompleksy, to w sumie powstaje mieszanka bardzo dolegliwych emocji.
Sposobem na zmniejszenie tego dyskomfortu jest krytycyzm skierowany na zewnątrz. Jak pokazuje życie można się wręcz od niego uzależnić, podobnie jak od środków psychoaktywnych. Kiedy jesteśmy uzależnieni od krytycyzmu, naszą świadomość wypełnia głównie ta potrzeba, podobnie jak świadomość alkoholika wypełnia alkohol, a narkomana narkotyki. Dzięki naszej inteligencji wynajdujemy kolejne argumenty potwierdzające słuszność naszej krytycznej oceny wobec świata, i wówczas przynajmniej na jakiś czas czujemy się lepiej. Można tego doświadczyć przyglądając się własnym uczuciom przed i zaraz po tym jak wyartykułujemy krytyczne uwagi.
Skuteczne przeprowadzenie zmian w naszym kraju wymaga odpowiednich kompetencji rządzących, a te rozpoznamy tylko wtedy, kiedy będziemy posiadali wysoki poziom obywatelskiej świadomości. Nie wystarczy doprowadzić do zmiany władzy, niezbędna jest umiejętność rozpoznania tych, którzy ją zastąpią. Mamy w tym względzie chyba wystarczająco duże bolesnych doświadczeń, aby nie polegać tylko na złudzeniu, że „nie ma znaczenia kto, ważne aby był inny”. Mam jednak poważne obawy, że większość polityków, w tym tych z pierwszych stron gazet, nie jest zainteresowana rozwijaniem obywatelskiej świadomości.
Doświadczenie pokazuje, że wysokie kompetencje polityków nigdy nie idą w parze z postawą krytykanta, a wręcz są ich zaprzeczeniem. Przejawem wysokich kompetencji jest koncentracja na sprawach do załatwienia, a nie na władzy. One nie potrzebują rozgłosu, stąd często są niezauważalne. Rzucająca się w oczy i pociągająca charyzma może być zarówno charakterystyczną cechą wysokich kompetencji, jak również ich braku. Stąd to nie ona powinna być główną cechą rozpoznawczą tych, których chcemy obdarzyć zaufaniem.
Wiosna 2013 będzie wiarygodnym sprawdzianem poziomu świadomości obywatelskiej Polaków. Czas pokaże, czy będzie przepełniona głównie krytycyzmem, czy racjonalnymi propozycjami niezbędnych zmian obejmujących również aktualnie rządzących.
Zdobywcy Broad Peak Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zostali uznania za zaginionych. Co kieruje ludźmi, którzy świadomie narażają własne życie ? Co człowiek chce udowodnić podejmując takie ryzyko ? Być może nie miałbym takich pytań, wątpliwości co do sensu takich wypraw, gdybym był himalaistą. Ale nim nie jestem i chciałbym zrozumieć, a być może wyciągnąć jakieś wnioski.
Każde działanie człowieka poprzedzone jest jakąś motywacją. To często nieuświadomiona siła, która ukierunkowuje jego uwagę, opanowuje myśli i uczucia. Kiedy zaspokoimy nasze podstawowe potrzeby egzystencjonalne, kiedy mamy co jeść i kiedy mamy gdzie mieszkać, uruchamiają się kolejne potrzeby motywując do działania. I tak wspinamy się w hierarchii potrzeb, które opisał Maslow – psycholog nurtu humanistycznego. Na ich szczycie jest potrzeba samorealizacji i transcendencji. To w wyniku tych potrzeb ludzie doznają jedności z całym światem, motywowani są do działań na rzecz innych. Dzięki temu, że osiągnęli autonomię, poczucie własnej wartości, kiedy już nie musza nic sobie, ani innym udowadniać, ich uwaga kierowana jest na innych. W tym zaczynają dostrzegać możliwość samorealizacji.
Doskonałym przykładem obrazującym ten proces jest życiorys Anny Lichoty, zdobywczyni Korony Ziemi. Dziś poświęca wiele czasu i energii na rzecz działalności charytatywnej . „Jej wielkim marzeniem jest utworzenie funduszu na sfinansowanie projektu – pomnika Sarswati Peace School. Będzie to pierwsza szkoła pokoju dla dzieci z Nepalu, której zostaną nadane imiona Wandy Rutkiewicz i Jerzego Kukuczki. Szkoła będzie rodzajem pomnika upamiętniającego życie i osiągnięcia światowej sławy polskich alpinistów.” (www.national-geographic.pl)
Niekiedy obserwując podejmowane działania przez innych, można odnieść wrażenie jak gdyby chcieli nieustannie coś sobie (a być może również innym) udowadniać. Najczęściej nieświadomie podejmują coraz większe wyzwania, coraz bardziej ryzykowne, które tak naprawdę niczemu , ani nikomu nie służą, poza wykazaniem własnych coraz większych możliwości. Uzależniają się od adrenaliny, zatrzymują się na poziomie nieustannego budowania własnej autonomii. Jak gdyby nie potrafili przebić się na wyższy poziom potrzeb, które opisał Maslow.
Z niepokojem wysłuchiwałem wiadomości na temat losów Macieja Berbeka i Tomasza Kowalskiego. Kiedy tylko usłyszałem informację o uznaniu ich za zaginionych ogarnęła mnie mieszanina uczuć. Z jednej strony ogromny żal i smutek. Bardzo współczuję rodzinie oraz ich przyjaciołom. Na pewno są to dla nich wyjątkowo trudne chwile. Z drugiej strony poczułem złość i pytanie dlaczego i po co… ? Czy ich śmierć zostanie skwitowana tylko stwierdzeniem „bo tak bywa i nie można tego zmienić” ? Nie potrafię i nie chcę oceniać tego, co legło u podstaw motywacji Pana Macieja i Pana Tomasza, uważam jednak, że ich śmierć powinna wyzwolić głęboką autorefleksję nad własnymi motywacjami, i to nie tylko u himalaistów. I to byłby największy hołd złożony ku ich czci.
Gdyby dzisiaj ktoś mnie zapytał : na co powinienem zwrócić szczególną uwagę , co albo kto jest dla mnie największym zagrożeniem dla jakości mojego życia, bez wahania odpowiedziałbym : twoje ego. Mam świadomość, że to stwierdzenie wywołuje opór pochodzący z wnętrza człowieka. Sam pisząc te słowa czuję lekki bunt. To moje ego sprzeciwia się takiemu stwierdzeniu. Zdecydowanie lepiej czujemy się dostrzegając przyczyny naszych niepowodzeń, trudności, czy problemów głównie na zewnątrz nas.
Ego wyzwala emocje, potrafi całkowicie opanować nasze myślenie i system poznawczy- nasze postrzeganie rzeczywistości. Jak twierdzą psychologowie ewolucyjni, którym w pełni przyznaję rację, nasze ego nie jest dostosowane do czasów w jakich żyjemy. Ewolucja nie nadąża za zmianami jakie na przestrzeni tysiącleci zaszły w życiu człowieka, pozostawiając mechanizmy będące w dyspozycji ego niemalże w niezmienionym stanie. Spotkałem się ze stwierdzeniem, że ego uruchamia dziś reakcje w relacjach z innymi, podobne do tych, jakie uruchamiały się dawniej na widok dzikiej bestii.
Ego złości się na innych kiedy nie przyznają nam racji. Sprawia, że z tego powodu obrażamy się. Kiedy jest silnie pobudzone, każe nam krzyczeć, inspiruje agresywne zachowanie.
Ego potrafi mieć tak mocno zaostrzone kryteria oceny stosunku innych do nas, że nawet ich brak uśmiechu potrafi zinterpretować jako brak życzliwości. Wówczas przyjmuje jedną z form reakcji :„walka”, albo „ucieczka”. Obserwowałem to w relacjach służbowych kierując zespołami ludzkimi, jak i parnterskich występując w roli mediatora pomiędzy małżonkami.
Ego potrafi stworzyć filtry naszej percepcji, w wyniku których postrzegana rzeczywistość jawi się jako zupełnie „czarna”, albo jednolicie „różowa” („różowe okulary”). Ich konsekwencją są adekwatne do nich decyzje i wybory, zupełnie nie uwzględniające rzeczywistość.
Motywacje ego pochodzi z przekonania : „muszę”. Stąd wszelkie działania mają charakter siłowy. Z kolei brak motywacji przejawia się przekonaniem „nie potrafię”. Może ono być tak silne, że nawet ktoś o wysokich kompetencjach adekwatnych do stojącego przed nim zadania, nie podejmie go.
Ego nie znosi krytyki i potępienia. Dla niego nie ma znaczenia, czy atak przychodzi z zewnątrz, czy sami go potępiamy. Reakcja jest taka sama : „walka”, albo „ucieczka”, dlatego krytyczny stosunek do siebie samego pobudza działanie ego. Każdy chyba doświadczył jak różna jest reakcja kogoś, kogo obdarzymy życzliwością, a jak inna kiedy jesteśmy wobec niego krytyczni. Podobnie reaguje nasze ego.
Identyfikując je w naszym Ja, a następnie obdarzając życzliwością możemy skutecznie je neutralizować. Dobrze jest jak zrobi to ktoś inny, ale najczęściej ci inni również mają kłopot ze swoim ego. Stąd najlepiej liczyć na siebie.
Przypomniały mi się w tym miejscu słowa C. G. Junga „Dopóki nie uczynisz świadomym to, co nieświadome, będzie to kierowało twoim życiem, a ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.”