W miniony weekand zakończyliśmy rodzinne uroczystości związane z jubileuszem 60 – lecia małżeństwa moich Rodziców. Dziś, bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że trwałość ich związku zapewniła im głęboka wiara w Boga. Wielokrotnie miałem okazję przekonać się o tym. Jednocześnie ich życie pozwoliło mi odróżnić wiarę od przynależności do Kościoła. Dzięki Rodzicom rozumiem, czym jest duchowość, jak ważna jest ona w życiu, i że nie należy ją utożsamiać z osobami duchownymi.
Dobrze pamiętam różne sytuacje związane zarówno z relacjami pomiędzy Rodzicami, jak i te związane z trudnościami życia codziennego. Kiedy patrzę na ich związek z perspektywy dnia dzisiejszego to odnoszę wrażenie jak gdyby oboje związani byli trwałym fundamentem. Mimo tego, że ich życie przepełnione było różnymi burzami, oni trwali razem. To nie szalona miłość do siebie, ale wiara pozwoliła im przetrwać trudne chwile. Zarówno Mama jak i Tata mieli swój duchowy świat, w którym odnajdywali siłę. Wielokrotnie widziałem ich pogrążonych w modlitwie.
To, co było i jest dla mnie bardzo interesujące to fakt, że negatywny wizerunek Kościoła kształtowany przez niektórych duchownych nigdy nie miał wpływu na wiarę Rodziców. Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że wielokrotnie w swoim życiu, a szczególnie dziś w mojej pracy jako trener i coach, spotykam się z deprecjonowaniem znaczenia wiary w wyniku krytycznej oceny księży. Na moje pytanie czy jest pani/pan osobą wierzącą, słyszę jak mam wierzyć kiedy ksiądz zrobił to…, albo zachował się tak….
Jak różna jest to reakcja od tej jaką prezentuje moja Mama. Już jako kilkuletnia dziewczynka widziała jak kury księdza dziobią ser, który ona jadła tylko od święta. Była świadkiem jeszcze wielu innych historii związanych z życiem duchownych, ale nigdy, w żaden sposób nie wpłynęło to na jej wiarę.
Dziś dla mnie moi Rodzice są jednoznacznym, namacalnym dowodem na to, co daje wiara. I nie zniszczy tego, ani Ojciec Dyrektor, ani abp Hoser, ani żaden inny hierarcha Kościoła Katolickiego.
Ustrój polityczny w jakim żyjemy zakłada wiodącą rolę polityków niemalże we wszystkich decyzjach gospodarczych i społecznych dotyczących nie tylko gminy, powiatu, czy województwa, ale i całego kraju. Jeżeli chcemy skutecznie poprawiać jakość naszego życia, to najwyższy już czas, aby zastanowić się nad nowym kryterium oceny polityków, gdyż obecne po prostu się nie sprawdza.
Dziś dla zdecydowanej większości wyborców najważniejszym parametrem oceny kompetencji polityka, poza oceną jego przekonań politycznych, jest umiejętność wykazania wyższości własnych poglądów politycznych nad innymi, zdolność tworzenia kontrargumentów wobec poglądów przeciwników politycznych. Innymi słowy według wielu wyborców kompetentny polityk to taki, który swoją retoryką potrafi wykazać: to my jesteśmy najlepsi. Czy nie mamy dziś wystarczającej ilości dowodów na to, że to za mało? Zgrabne konstrukcje intelektualne, błyskotliwe riposty, nie przekładają się na tak dziś potrzebny klimat współpracy na rzecz rozwiązywania ważnych problemów społecznych i gospodarczych. Pokazuje to niemalże każda debata sejmowa.
Warto sięgnąć do historii, nie tak wcale odległej, aby przywołać postaci, których cechą charakterystyczną była głównie charyzma przejawiająca się wyjątkową wręcz umiejętnością argumentowania swoich poglądów. To ta umiejętność skutecznie budowała przekonania ogromnej rzeszy ludzi. Wciągała ich w realizację idei, która później okazywała się zgubną.
Nasze reakcje na innych w dużej mierze podyktowane są przez dyspozycje ewolucji. To ona wyznaczyła kryteria oceny atrakcyjności w grupie. Charyzma, demonstrowana pewność siebie, bez udziału naszej woli zwracają na siebie uwagę, budują wizerunek autorytetu. Wszystko inne z punktu widzenia zachowania gatunku nie ma znaczenia.
Czy nie najwyższy już czas, abyśmy przestali żyć w automacie zaprojektowanym przez ewolucję? Psychologowie ewolucyjni twierdzą, że mechanizmy w jakie zostaliśmy wyposażeni, niedostosowane są do dzisiejszych warunków życia. Wyciągając z tego wnioski i przekładając je na praktyczne działania, czy powinniśmy wybierać polityków według innych, nie „ewolucyjnych kryteriów” ?
W wynikach badań oraz doświadczeniach tych, którzy zajmowali się i zajmują rozwojem człowieka, silnie akcentowane jest pojęcie dojrzałości. Praktycznie nie ma sprzeczności w opisie tego stanu. Jest on wyrazem wysokiego poziomu rozwoju człowieka jako jednostki. Dojrzałość przejawia się m.in. autonomią, stabilnością emocjonalną i dużą otwartością na współpracę. Przejawem wysokiego poziomu autonomii jest niemalże całkowity brak potrzeby akceptacji, uznania, czy budowania prestiżu. Człowiek dojrzały wykorzystuje swój potencjał na rzecz współpracy z innymi, ale tylko na zasadzie wygrana-wygrana.
Mam pełną świadomość jak trudno znaleźć takich polityków. Jednak to w dużej mierze od nas zależy, czy dalej pozwolimy, aby wybory wygrywali ludzie, dla których najważniejszy jest prestiż i władza, albo zastosujemy nowe kryterium oceny kandydatów do władz i to wszystkich szczebli. Łatwiej jest ulec urokowi zgrabnej retoryki, trudniej jest ocenić dojrzałość. Jednak kiedy będziemy o niej mówili i pisali, to ułatwi to jej rozpoznanie. Osobiście zamierzam promować wiedzę o dojrzałości człowieka. Bardzo liczę również na wszystkich tych, którzy widzą szansę na zmiany w naszym kraju, poprzez zastosowanie nowego kryterium oceny kompetencji osób z list wyborczych.
Niekiedy w naszym zachowaniu pojawiają się reakcje, których sami nie akceptujemy. Jak powiedział mi jeden z coachingowych klientów: wygląda to tak, jakby siedziało we mnie złe Ja, które bez udziału mojej woli wpływa na moje zachowanie. Raz jest to złośliwa uwaga, a niekiedy krytyka przepełniona negatywnymi emocjami skierowana do innych. Problem ten zauważył już św. Paweł. W liście do Rzymian pisał: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię.” (Rz 7.15) „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.” (Rz 7.19)
Dziś nauka wyjaśnia to zjawisko. Dzięki osiągnięciom współczesnej techniki możliwy stał się wgląd w pracę neuronów – komórek mózgu. Pozwoliło to określić miejsce, w którym inicjowane są nasze niechciane reakcje. Okazuje się, że jest ono w tej część mózgu, która przypisana jest naszej nieświadomości. Świadomość jedynie rejestruje nasze reakcje. Stąd możemy tak jak św. Paweł świadomie chcieć czynić dobro, ale i tak mechanizmy znajdujące się poza naszą świadomością wyzwolą reakcję zgodną z ich strategią.
W obliczu tego zjawiska pojawia się pytanie, czy w ogóle możliwa jest korekta naszych zachowań ? Skoro św. Paweł miał problem z poradzeniem sobie ze sobą, to jak my mamy to zrobić ?
Dziś już wiemy, że umiejętność opanowania destrukcyjnych emocji i wynikłych z nich zachowań, to efekt naszej inteligencji emocjonalnej. Obejmuje ona m.in. umiejętność rozpoznawania emocji, i opanowania ich, a dokładniej wybór uczuć i emocji pozytywnych. Na szczęście w odróżnieniu od inteligencji racjonalnej (mierzonej wskaźnikiem IQ), inteligencję emocjonalną można rozwijać. Jej fundamentem jest rozwój świadomość, w tym samoświadomości. Być może św. Paweł nie miał tej wiedzy i dlatego musiał zmagać się ze swoimi niechcianymi zachowaniami.
Efektem wysokiej samoświadomości jest umiejętność identyfikacji destrukcyjnych emocji. Przypomina to działania informatyka, który wywołuje na monitor struktury oprogramowania komputera. Dzięki temu może je zmieniać i korygować. Jednak różnica pomiędzy pracą informatyka a procesem budowania samoświadomości polega na tym, że komputer nie stawia oporu przed wejściem w struktury jego oprogramowania, a nasza psychika potrafi zupełnie zablokować świadomość.
Zjawisko to mam okazję obserwować realizując z klientami mój autorski program Trening Osobistego Potencjału. W pierwszej fazie sprowadza się polega on na uruchomieniu procesu budowania świadomości samego siebie. Pojawiający się na początku opór przyjmuje różną formę, od wątpliwości klienta, czy to co robimy ma sens, przez złość skierowaną na mnie, po rezygnację ze spotkań. Kiedy jednak wspólnie przełamiemy tę psychiczną blokadę, zaczynają pojawiać się efekty w postaci znacznego zmniejszenia wpływu destrukcyjnych emocji zarówno na zachowanie, jak i na myślenie.
Indianie twierdzili, że każdy człowiek ma w sobie dobrego i złego psa. Dominuje ten, którego karmimy. Pierwszym, najtrudniejszym i jednocześnie najważniejszym krokiem jest uświadomienie sobie, że są one w nas, a nie w świecie zewnętrznym. Kolejny krok to „karmienie” tego dobrego. Św. Paweł miał na pewno za sobą ten pierwszy krok. A Ty na jakim jesteś etapie?
Profesor Janusz Czapiński ogłosił wstępne wyniki badań „Diagnoza Społeczna 2013”. Mówią one, że 79 % Polaków zadowolonych jest z życia, czyli o 1 % więcej, niż w 2011 roku. Jak twierdzi profesor Czapiński wynika z tego, że żyjemy w kraju szczęśliwych ludzi. Tylko czy nie jest to szczęście w stylu amerykańskim, którego charakterystyczną cechą jest demonstrowanie, że wszystko jest O.K. ? Pomiędzy deklaracją, a rzeczywistym stanem ducha, może być nawet bardzo duża różnica. To z tego powodu tak wielu Amerykanów korzysta z kozetki psychoterapeuty.
Najnowsze wyniki badań prof. Czapińskiego zbiegły się z artykułem p.t. „Cholerny lęk przed życiem” jaki pojawił się właśnie w Newsweeku. Czytam w nim, że co czwarty Polak ma problemy psychiczne. Autorka artykułu Anna Szulc cytuje słowa dr Dariusza Wasilewskiego, dyrektora ośrodka Psychomedica w Warszawie, który twierdzi, że „Jesteśmy coraz częściej życiowymi samobójcami”. Z kolei prof. Aleksander Araszkiewicz, kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrii Collegim Medicum UMK w Toruniu uważa, że w zakresie zdrowia psychicznego Polaków „sytuacja jest katastrofalna”.
Jak różny obraz Polaków rysuje „Diagnoza Społeczna 2013” , oraz psychologowie. Z jednej strony pokazuje się nam, że jesteśmy coraz bardziej szczęśliwi, a z drugiej psychologowie i psychiatrzy biją na alarm. Do tego należy dodać opinię Światowej Organizacji Zdrowia, według której w latach trzydziestych bieżącego wieku, depresja będzie chorobą, która w statystyce wyprzedzi raka i choroby serca.
To jak naprawdę jest z tym szczęściem ?
Problemy psychiczne jakie nas dotykają, wynikają w dużej mierze z dwóch powodów : pierwszy, to efekt działania destrukcyjnych emocji, z którymi sobie nie radzimy, a drugi, to wypieranie ich. Wielu ludzi ma opanowany do perfekcji mechanizm wypierania destrukcyjnych emocji. W ich świadomości, jak i zachowaniu są one niewidoczne. Ludzie ci potrafią wyjątkowo mocno demonstrować swoją radość i pewność siebie. W testach sięgających tylko do ich świadomości zawsze deklarują wszystko to, co pozytywne. Tymczasem wyparte emocje, niewidoczne na zewnątrz, potrafią niekiedy zrobić bardzo duże spustoszenie w nieświadomych strukturach psychiki człowieka. Może się to objawić nagle, albo w formie niekontrolowanych zachowań, albo w formie różnych chorób, w tym choroby układu krążenia, a nawet choroby nowotworowej.
Pamiętam, jak na sesję coachingową zgłosił się do mnie młody, pełen wigoru młody menedżer. Emanowała z niego wyjątkowa pewność siebie, a na moje pytanie, jak w skali od 1 do 10 ocenia swój poziom satysfakcji życiowej powiedział mi, że powyżej 8. Sprowadził go do mnie jedynie problem, jaki pojawił się u niego w zakresie kierowania podwładnymi. W czasie trzeciej sesji okazało się, że jego prawdziwy problem tkwi w braku wiary w siebie. Niemalże od zawsze wypierał związane z tym uczucia, które wprowadzały go w stan dyskomfortu. Odgrywał przed innymi postawę człowieka szczęśliwego, co często sprawiało, że sam w to wierzył.
Bardzo chciałbym, aby badania prof. Czapińskiego pokazywały Prawdę o Polakach, jednak mam poważne wątpliwości czy w ogóle jest to możliwe. Poza tym, że nasze deklaracje nie zawsze odpowiadają rzeczywistości, mamy również inklinacje do koloryzowania obrazu samych siebie, o czym mówi wiele badań prowadzonych przez psychologów.
Jest jeszcze jedna, ważna kwestia. Profesor Czapiński podsumowując wyniki badań „Diagnoza Społeczna” stwierdził, że żyjemy w kraju ludzi szczęśliwych, a jednocześnie nie ufających sobie. Okazuje się bowiem, że jak wynika z badań, Polacy sobie nie ufają, co bardzo wyróżnia nas wśród innych narodowości. I tu pojawia się pytanie o jakim szczęściu mówią badania ? To, które opisuje m.in. twórca psychologii pozytywnej Martin Seligman w swojej książce „Prawdziwe szczęście” przejawia się zaufaniem i otwartością do ludzi. Stąd, czy nie należałoby dodać do „Diagnozy Społecznej” szczegółowy opis tego, co było badane. Brak tego opisu będzie tworzył iluzję, jednocześnie zaciemniając obraz nas samych. Chyba, że tego chcemy.
W latach 70 XX wieku pojawiło się pojęcie „kapitału ludzkiego”, które zostało zaliczone do pojęć ekonomicznych. W pojęciu tym kryją się zarówno zasób wiedzy fachowej, umiejętności, doświadczenia, jak i energia życiowa pracowników. Dzięki utrzymaniu tego kapitału na odpowiednio wysokim poziomie, przedsiębiorstwo staje się bardziej konkurencyjne i efektywne w swoich działaniach. Jak pokazują nie tylko doświadczenia, ale i prowadzone współcześnie badania wartość kapitału ludzkiego może być poważnie ograniczana przez ego.
Według autorów książki „Egonomia” Davida Marcuma i Stevena Smitha „Ponad połowa biznesmenów szacuje, że ego kosztuje ich firmy od 6% do 15% rocznego dochodu. Wielu uważa te kalkulacje za dość ostrożne. Nawet jeśli koszty ego stanowiłyby tylko 6% dochodów – jak szacują ludzie pracujący nad uzyskiwaniem dochodu – to dla przeciętnej firmy z listy Fortune 500 byłoby to 1,1 miliarda dolarów.”
Ego jest pojęciem z dziedziny psychologii, a jego historia datuje się od czasów, kiedy Zygmunt Freud, opisywał ludzką pyschikę. Współcześnie pojęcie to coraz częściej używane jest nie tylko przez psychologów. Jest ono rozumiane jako ta część „ja”, która wpływa na reakcje i adaptację człowieka w środowisku. Ego powszechnie kojarzone jest z reakcjami przepełnionymi lękiem, obawami, albo wygórowanym mniemaniem o sobie („przerośnięte ego”). Ci, którzy mają duże osiągnięcia w pracy nad samym sobą, a dziś dzielę się swoimi doświadczeniami z innymi (np. Anna Lichota – zdobywczyni Korony Ziemi, Marek Kamiński – podróżnik, który zdobył biegun północny i południowy) mówią m.in. o „ potrzebie odklejenia się od swojego ego”, albo o „wyzwoleniu się spod jego wpływu”. Moje doświadczenia w zakresie osobistego rozwoju, w pełni potwierdzają słuszność tych określeń. To z tego powodu, kiedy prowadzę coaching, czy zajęcia z zakresu kompetencji menedżerskich, koncentruję uwagę głównie na sferze ego moich klientów i słuchaczy.
Wspomniani przeze mnie wyżej autorzy, powołując się na liczne badania, pokazują negatywne strony ego w sferze działań biznesowych. Przejawia się ono m.in. stawianiem celów nierealistycznych, lub takich, które nie wykorzystują wszystkich szans i możliwości. Efektem działania ego, może być stan samozadowolenia, które potrafi niemalże całkowicie wyciszyć motywację do działania. To ego jest odpowiedzialne za pojawienie się potrzeby władzy, której siła przykrywa wszystkie inne, niekiedy ważne dla przedsiębiorstwa cele. I wreszcie to „przerośnięte ego” każe stawiać siebie ponad innych, a tych, którzy przejawiają większe kompetencje po prostu niszczy.
Trudno przecenić zagrożenia płynące z ego. Potrafi niszczyć, a nawet zniszczyć sprawnie działające przedsiębiorstwo. Osobiście jestem zdania, a twierdzę to na podstawie moich ponad dwudziestoletnich doświadczeniach, że ocena strat wynikłych z działania ego na poziomie pomiędzy 6%, a 15%, jest niedoszacowana.
Mówimy tu o przedsiębiorstwie, a przecież ego ma swój wpływ również na życie rodzinne. Może destrukcyjnie wpływać na sferę finansów, jak i na relacje rodzinne. Zadłużanie się ponad miarę, aby budować swój status społeczny, to efekt działania ego. Brak życzliwości, zrozumienia, jak również złość i agresja, to także ego. Mówi o tym, m.in. David Hawkins w swojej książce „Siła czy moc”.
Cieszę się, że zaczynamy nazywać po imieniu główne źródło problemów przedsiębiorstw, jak również przyczynę braku satysfakcjonujących relacji rodzinnych i społecznych. To niezmiernie ważny krok. Anonimowi alkoholicy zaczynają trudny proces wychodzenia z nałogu od przyznania się przed samym sobą, że są alkoholikami. Kiedy przyznamy się przed samym sobą, że jesteśmy uzależnieni od naszego ego, dokonamy pierwszego, najtrudniejszego, ale i najważniejszego kroku, w ograniczaniu destrukcyjnego wpływu ego na nasze życie. To dziś najważniejsze wyzwanie nie tylko dla ludzi biznesu, ale dla każdego, kto zainteresowany jest podnoszeniem jakości swojego życia.
W czasie prowadzonej przeze mnie sesji coachingowej trzydziestoletnia kobieta powiedziała mi, jak trudno jest jej ułożyć sobie życie. Z jakiś, niezrozumiałych dla niej powodów, nie potrafi zbudować trwałego związku, o którym tak marzy. Kiedy zapytałem o jej doświadczenia, w odpowiedzi usłyszałem głównie historię relacji pomiędzy jej rodzicami. Klimat w rodzinnym domu nazwała terroryzmem. Dostrzegłem w tej młodej kobiecie dwie postaci, jedna, przepełniona potrzebą bliskości, i druga, pełna lęku przed związkiem. W jej dotychczasowym życiu niestety prym wiodła ta druga. Doświadczenie to po raz kolejny wywołało u mnie pytanie : ile w naszej teraźniejszości jest przeszłości ?
Pytanie to jest w pełni uzasadnione nie tylko z powodu doświadczeń mojej klientki, ale również z powodu wyników badań dających „twarde” informacje o tym, jak pracuje ludzki mózg. Jedne z nich, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie mówią, że w tworzeniu obrazu jaki widzimy bierze udział nie tylko nasze oko, ale przede wszystkim informacje płynące z innych obszarów mózgu. Ich udział w tym, co widzimy, wynosi aż 90 %. Według naukowców oznacza to, że mózg tworząc obraz rzeczywistości korzysta głównie z informacji zawartych w innych obszarach mózgu, gdzie zapisane są nasze doświadczenia.
Moja klientka jak mi opowiadała, przyłapywała się na tym z jaką wnikliwością obserwowała mężczyzn przez pryzmat ich inklinacji do agresji. Jej uwaga śledziła ich gesty i tembr głosu. Było to tak silne, że często nie potrafiła opanować swojej uwagi.
W latach osiemdziesiątych XX wieku psychologowie odkryli zjawisko, które nazwali „zespołem stresu pourazowego” (PTSD – Post Traumatic Stress Disorder). Jego charakterystyczną cechą jest uaktywnienie się reakcji po traumatycznych wydarzeniach (np. na przemoc) dopiero po wielu latach. W zachowaniu człowieka dotkniętego PTSD pojawia się lęk lub agresja, której przyczyną nie jest teraźniejszość, ale to, co miało miejsce w przeszłości i to często bardzo odległej.
Nie tylko bolesne doświadczenia, ale i ogólny obraz świata jaki został nam dawniej zaprezentowany przez rodziców i wychowawców determinuje to, jak postrzegamy go dzisiaj. W zależności od tego, czy w przeszłości świat był nam zaprezentowany jako ten, w którym możemy się czuć bezpiecznie, lub jako pełen zagrożeń, tak będziemy widzieli go również dzisiaj. To przeszłość sprawia, czy dzisiaj życie traktujemy jako szansę, czy jako zagrożenie, co nie pozostaje bez wpływu na nasze dzisiejsze decyzje i wybory.
Moja klientka zadała mi pytanie: na ile jestem w stanie wyzwolić teraźniejszość z przeszłości ? W tym momencie przypomniały mi się słowa Carla Junga, które jej zacytowałem : „Dopóki nie uczynisz świadomym to, co nieświadome, będzie to kierowało twoim życiem, a ty będziesz nazywała to przeznaczeniem.”
Dziś, po kilku sesjach, potrafi już odczytywać myśli i uczucia, które są „produktem” jej przeszłości. Jednocześnie intensywnie ćwiczymy stan „tu i teraz” , który prowadzi ją do „czystej teraźniejszości”. Widząc jej determinację wierzę, że już wkrótce potrafi postrzegać mężczyzn takimi jakimi są. Ich obraz nie będzie już zakłócany jej przeszłością , a jeżeli nawet tak się zdarzy, to bez trudu potrafi to zdiagnozować.
Dziś pojęcie „toksyczny człowiek” jest powszechnie znane, jednak czy równie powszechna jest świadomość negatywnego wpływu ludzi o takiej postawie ? Kampania przeciw palaczom rozpoczęła się wiele lat temu od informacji o szkodliwości palenia. Pojawiło się wówczas nawet pojęcie „biernego palacza”. Czy nie słusznym byłoby budowanie społecznej świadomości o szkodliwym wpływie jaki mają toksyczni ludzie ? Skutki psychicznych toksyn jakie wytwarzają początkowo mogą być niezauważalne, ale z czasem podobnie jak nikotyna zatruwa organizm, psychiczne toksyny niszczą psychikę.
Lilliana Glass w swojej książce „Toksyczni ludzie” tak ich opisuje :„Toksycznym człowiekiem jest każdy, kto uprzykrza ci życie, kto nie wspiera cię, nie zachęca do rozwoju, każdy kogo nie cieszą twoje sukcesy, kto nie życzy ci dobrze. Człowiek taki w istocie udaremnia twoje dążenie do szczęśliwego i twórczego życia.” Dodałbym tu jeszcze tych, którzy wiecznie mają jakieś problemy i trudności. W ich narracji praktycznie zawsze dominuje narzekanie i demonstrowany ból. Często można od nich usłyszeć : „nawet nie wyobrażasz sobie jak jest mi ciężko”. Ich postawa motywowana jest głównie potrzebą wyzwolenia współczucia i pokazania, że to oni bardziej cierpią niż inni. W ten sposób zaspokajają potrzeby swojej destrukcyjnej psychiki, podobnie jak palacz zaspokaja swój głód palenia.
Psychiczne toksyny jakie wytwarzają toksyczni ludzie odkładają się zarówno w nich samych, jak również w psychice innych. Na początku mogą nie powodować negatywnych skutków, ale z czasem, kiedy jest ich coraz więcej, potrafią niekiedy bardzo silnie zakłócać pracę psychiki. Bez trudu można rozpoznać psychoterrorystę , z racji jego jednoznacznie agresywnej postawy, ale już rozpoznanie toksycznego człowieka może sprawiać trudność. Toksyny jakie wysyła innym mogą być zakamuflowane w „gładkiej” i miłej postawie.
Czy wzorem kampanii antynikotynowej nie słusznym byłoby mówienia głośno, w różnej formie, o szkodliwości toksycznej postawy, o tym czym się przejawia ? Nikotyna niszczy zdrowie, a psychiczne toksyny niszczą psychikę człowieka. Nie tylko ograniczają jego życiową skuteczność, często odbierając mu radość życia, ale również w wyniku ich działania ulegają pogorszeniu relacje z innymi. Uznając wykazaną przez współczesną naukę zależność pomiędzy zdrowiem, a stanem psychiki, można mówić, że psychiczne toksyny mają również wpływ na zdrowie.
Jeszcze piętnaście lat temu nikt nie przypuszczał, że możliwy będzie zakaz palenia w miejscach publicznych. Dzięki konsekwentnej kampanii antynikotynowej możliwe stało się wprowadzenie tak poważnych ograniczeń. Być może budowanie świadomości społecznej o szkodliwości psychicznych toksyn przyniesie podobne rezultaty. Pojawia się tylko pytanie, kto miałby rozpocząć taką kampanię ? Walkę z nikotyną zainicjowali lekarze, którzy dostrzegli negatywne skutki palenia. Czy walkę z psychicznymi toksynami nie powinni zainicjować psychologowie, psychiatrzy i pedagodzy ? Osobiście bardzo liczę na te środowiska.
Oczekując na stosowne działania w tym zakresie, może warto skorzystać z doświadczeń innych. Dla przykładu wielu Chińczyków nosi przy sobie mały nożyk, który ma odstraszać zło. Chińskim dzieciom zawiesza się u stóp dzwonki, a Pers słysząc toksyczną uwagę, dotyka ostrza szpilki. Z kolei w środkowej Europie są miejsca, gdzie ludzie noszą woreczki z solą i pieprzem. Sól dla „wypalenia” oczu każdemu, kto patrzy na nich krzywo, zaś pieprz do „wykichania” toksycznych myśli skierowanych przeciwko nim.
Moje osobiste doświadczenia pokazują, że niezbędne jest rozważne wykorzystywanie własnej empatii w relacjach z innymi. Cecha ta, tak ważna w komunikacji międzyludzkiej, stanowiąca wręcz jej fundament, może stwarzać jednocześnie sprzyjające warunki dla przyjęcia psychicznych toksyn, jakie wysyłają inni.
Moim zdaniem, to kolejny i niezmiernie ważny powód, dla którego tak bardzo ważne jest budowanie społecznej świadomości w zakresie tego czym są psychiczne toksyny, i jaki jest ich skutek działania. Wielu ludzi w obawie przed nimi całkowicie rezygnuje z empatii w relacjach z innymi. W ten sposób często „wylewają dziecko z kąpielą”. Nie dopuszczają do empatycznej komunikacji, co znacznie zubaża ich relacje. Nie dopuszczają do bliższych relacji z tymi, którzy mogą wnieść coś ważnego w ich życie, a którzy jednocześnie nie są toksyczni.
Na moje pytanie jakie skierowałem do siedemnastolatki, co byłoby ci pomocne, abyś poczuła się lepiej i miała większą motywację usłyszałem: „zwolnienie z życia”. Nie będę ukrywał, że przez chwilę zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem pod wrażeniem, że można w tak krótkiej formie, a jednocześnie tak bardzo dosadnie wyrazić lęk przed życiem. Dotyka on nie tylko siedemnastolatki, z którą rozmawiałem, ale wielu młodych ludzi. Co prawda lęk przed życiem nie zawsze jest uświadamiany, ale zawsze odbiera wiarę w siebie i motywację do podjęcia wyzwań jakie niesie ze sobą życie. Widać to m.in. wśród młodych ludzi, którzy starają się w nieskończoność odwlekać moment opuszczenia rodzinnego domu.
Istnieje powszechne i niestety mocno ugruntowane przekonanie, że to jak człowiek ocenia siebie, na ile wierzy w siebie, zależy w dużej mierze od środowiska w jakim żyje, od ludzi, wśród których przebywa, od pozycji społecznej jaką zajmuje. Psychologowie społeczni w licznych badaniach w pełni to potwierdzają. Kiedy czytam ich opracowania, być może się mylę, ale odczytuję w ich słowach dozę satysfakcji kiedy stwierdzają, że poczucie własnej wartości człowieka, a co za tym idzie jego wiara w siebie, zależy przede wszystkim od świata zewnętrznego. Zapewne budują w ten sposób swój naukowy autorytet potwierdzając jedynie wcześniej przyjętą tezę, nie dając w ten sposób chociażby odrobiny nadziei, że może być inaczej.
Zależność ta podbudowywana jest przez wszechobecną reklamę różnych dóbr materialnych. Często mówi ona jak będziesz miał to, albo tamto, to będziesz najlepszy, a zakup tego będzie przejawem twojej mądrości. I tak współczesny człowiek uwarunkowuje swoją życiową satysfakcję od świata zewnętrznego, od tego co ma i jak wygląda w porównaniu do innych. To w świecie zewnętrznym umiejscowiło się dziś źródło wiary w siebie. Wtedy czuję siłę psychiczną, kiedy podobnie jak inkubator dla niemowlaków, otaczająca mnie rzeczywistość spełni określone warunki. Ich brak wyzwala lęk i myśli o zwolnieniu z życia, odbierając motywację do większej aktywności i otwartości na pojawiające się możliwości i szanse. Wysoki poziom lęku sprawia, że nie tylko trudno dostrzec te możliwości i szanse, dodatkowo cały potencjał intelektualny zaangażowany jest w poszukiwaniu argumentów uzasadniających ten beznadziejny stan rzeczy.
Franklin D. Roosvelt powiedział, że „Jedyną rzeczą jaką powinniśmy się bać jest lęk.” Chyba już najwyższy czas, aby podjąć działania na rzecz walki z lękiem, tym bardziej, że poza doświadczeniami psychologów społecznych, są również inne, napawające nadzieją. Człowiekiem, który swoim życiem pokazał, że można pokonać lęk mimo tego, co niesie ze sobą świat zewnętrzny, jest Viktor Frankl. W latach trzydziestych XX wieku ukończył psychiatrię na wiedeńskiej uczelni. Kiedy wybuchła wojna został zesłany do obozu koncentracyjnego. Po wojnie, swoje obozowe doświadczenia opisał w licznych pracach naukowych. Jego szczególnym osiągnięciem było odkrycie, że pomiędzy bodźcem, czyli tym, co ma na nas wpływ, a naszą reakcją jest sfera – przestrzeń w naszym umyśle, którą możemy kształtować. W ten sposób możliwe jest budowanie niezależności – autonomii od świata zewnętrznego. Kiedy przebywał w obozie zagłady, gdzie życie jego było zagrożone praktycznie w każdej minucie, potrafił tak wpłynąć na stan swojego umysłu, że nie było w nim lęku, tylko wiara w to, że przeżyje, i że będzie jeszcze nauczycielem akademickim. Rzeczywistość (bodziec) w jakiej przebywał, która było jednoznacznie zagrażająca, nie determinowała jego stanu umysłu.
Dobrze pamiętam pozytywny wpływ doświadczeń Viktora Frankla na moje działania na rzecz opanowania lęku, kiedy leżałem w szpitalu walcząc z rakiem. Dzięki poznanym wcześniej ćwiczeniom, „dotykałem” stanu kiedy to, ani chemia sącząca się w moje żyły, ani brak włosów, ani umierający chorzy, nie mieli wpływu na mój stan umysłu. I nie był to akt wyparcia lękowych doznań.
Czy dzisiaj nie powinniśmy sięgnąć do doświadczeń Viktora Frankla i wykorzystać je w programach edukacyjnych ? Problemem pozostaje jedynie postawa tych, którzy decydują o edukacji dzieci i młodzieży. Najpierw oni sami powinni uwierzyć, że możliwe jest budowanie ich własnej autonomii – niezależności od świata zewnętrznego, co prowadzi do nieuwarunkowanego nikim i niczym poczucia własnej wartości i wiary w siebie.
Pamiętam, jak włączyłem się w poszukiwanie pracy dla mojej znajomej. Chciałem jej pomóc szczególnie dlatego, że była to osoba, według mojej oceny, o wysokich kompetencjach, ale zupełnie nie wierząca w siebie. Po kilku dniach przekazałem jej propozycję pracy, jaką znalazłem u mojego znajomego, ona miała tylko telefonicznie umówić się na wstępną rozmowę. Kiedy zadzwoniłem do niej po tygodniu z pytaniem czy zadzwoniła, czy może już pracuje, okazało się, że nie zadzwoniła i powiedziała mi jedynie : „intuicja podpowiada mi, że nie poradzę sobie w tej pracy”. Uświadomiło mi to, jak łatwo możemy pomylić intuicję z podszeptami naszych lęków.
O intuicji napisano już bardzo wiele. Zjawisko to jest obiektem badań naukowców. Praktycznie wszyscy zgodnie twierdzą, że efektem działania intuicji jest myśl jaka pojawia się nagle. Stąd często określana jest mianem „olśnienia”, „efektem aha” lub „eureka”. Myśl intuicyjna powstaje na bazie wiedzy, informacji, do której nie ma dostępu nasza świadomość. Wiele ważnych odkryć jakie dokonał człowiek pojawiło się właśnie drogą intuicji. Noblista Melvin Calvin tak opisuje moment w jakim znalazł rozwiązanie problemu, kiedy prowadził badania nad fotosyntezą : „To stało się zupełnie znienacka i również znienacka, w czasie liczonym w sekundach, struktura łańcucha węglowego stała się dla mnie jasna.” A miało to miejsce, kiedy naukowiec siedział „bezmyślnie” w samochodzie czekając na żonę, która robiła zakupy.
Każdy bardzo dobrze zna proces myślenia jaki ma miejsce w naszej świadomości. Analizujemy informacje, rozpatrujemy różne warianty, korzystamy z naszej wiedzy i doświadczeń, aby na koniec podjąć decyzję, lub dokonać wyboru. A kiedy już to zrobimy, jesteśmy przekonani, że jest to efekt naszego racjonalnego, świadomego myślenia. Tymczasem jak twierdzi dr Joanna Trzópek powołując się na wiele badań ( o czym mówi również wielu innych naukowców) „to, co sobie uświadomimy jako naszą decyzję, wybór, intencję czy zamiar, zostało już wcześniej przygotowane przez nieświadomość”. Wynika z tego, że nasze świadome myślenie nie jest autonomiczne. Co prawda możemy sobie mówić, że podjąłem taką, a nie inną decyzję bo tak chcę, ale nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to „chcenie” powstało poza naszą świadomością.
Skoro zarówno myśl intuicyjna, jak i nasze, tak zwane racjonalne myślenie ma swoje źródło w nieświadomości, to czy są to te same źródła ? Moja znajoma uznała, że tak, stąd decyzję o nie podjęciu zaproponowanej przeze mnie pracy, potraktowała jako efekt jej intuicji, czyli najbardziej wiarygodnego źródła. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak działają ukryte w nieświadomości lęki i wynikłe z nich przekonania. Nawet niezidentyfikowane na poziomie świadomości, kierują naszym zachowaniem i postawą, wpływają na nasze decyzje i wybory, co jednoznacznie wykazała współczesna nauka. Tak ukształtowała nas ewolucja, nadając priorytet mechanizmom , które przypisane są naszemu dychotomicznemu ego, którego celem jest przede wszystkim przetrwanie, a nie rozwój, czy poczucie życiowej satysfakcji i spełnienia.
Myśl intuicyjna powstaje na bazie wiedzy, do której nie ma dostępu nasza świadomość. Dzięki nieograniczonym zasobom tej wiedzy, myśl intuicyjna pozwala osiągnąć „optymalne doświadczenie”. Tak nazywa je amerykański psycholog Mihaly Csikszentmihalyi i opisał je w swojej książce „Przepływ”.
Pozostaje jedynie pytanie: Jak odróżnić intuicję od podszeptów naszych lęków – od głosu naszego ego ? Jak optymalizować nasze doświadczenia ? Nie jest to łatwe, ale możliwe. Budując świadomość samego siebie, czyli nabywając umiejętność „czytania” własnych uczuć, można z czasem nauczyć się identyfikować myśli, które są produktem naszego ego. Ten pozytywny efekt samoświadomości mam okazję obserwować wśród moich klientów, w czasie prowadzonego przeze mnie Treningu Osobistego Potencjału. Polecam im „ zasadę ograniczonego zaufania do własnych myśli”, którą od lat sam stosuję. Kiedy tylko zidentyfikuję w moich myślach lęk, po prostu „nie wchodzę” w nie.
Moim zdaniem każdy, kto zainteresowany jest doskonaleniem jakości swojego życia, powinien zacząć od budowania świadomości samego siebie. A kiedy zacznie odróżniać „produkt ego”, od myśli intuicyjnej poczuje motywację, która nie odwróci go już od drogi budowania „optymalnego doświadczenia”. „Któż usiłowałby fruwać z maleńkimi skrzydłami wróbla, gdy dano mu potężną moc orła?” (Kurs Cudów).