W minioną sobotę w mojej wsi Steklno odbył się coroczny festyn. To kolejna inicjatywa wpisująca się w prowadzone od kilku lat działania na rzecz integracji lokalnej społeczności. Jako współinicjator tych działań mam możliwość obserwowania z bliska postaw, jakie pojawiają się w odpowiedzi na społeczne inicjatywy. Przyjmują one trzy charakterystyczne formy : uczestnika, obserwatora i krytykanta.
Uczestnik to osoba, która chętnie włącza się w działania organizacyjne niezbędne do zrealizowania jakiejś inicjatywy społecznej. Kiedy trzeba było przygotować miejsce do przeprowadzenia naszego festynu (np. skoszenie trawy, rozłożenie namiotów) uczestnicy brali w tym udział. Praktycznie bez głosu sprzeciwu odpowiadają na prośbę grupy inicjatywnej. Równie chętnie przyjmowali do wykonania zadania realizowane w czasie festynu.
Obserwator raczej nie ma czasu i unika udziału w przygotowaniach. Za to chętnie korzysta z tego, co przygotowali inni.
Szczególną postawę prezentuje krytykant. To osoba, która najlepiej czuje się wytykając błędy i niedociągnięcia inicjatorów. Jeżeli zadaje pytanie to zazwyczaj zaczyna się ono od słowa: dlaczego. Na przykład : dlaczego to robicie ? dlaczego teraz, a nie później ? dlaczego tak drogo ? Z kolei oceny zawsze zawierają, co prawda nie wypowiedzianą wprost, ale bardzo czytelną informację : ja zrobiłbym to lepiej. Retoryka krytykanta może być niekiedy oparta na bardzo wyrafinowanych argumentach, skrywających jego prawdziwe intencje. Krytykant potrafi niekiedy bardzo skutecznie zahamować nawet cenne inicjatywy społeczne. To najbardziej groźna postawa dla procesu budowania społeczeństwa obywatelskiego.
Sobotni festyn nie tylko w ocenie większości mieszkańców Steklna, ale również licznej rzeczy gości, był bardzo udany. Coraz większa świadomość społeczna mieszkańców wsi pozwala im odróżnić uczestników, obserwatorów i krytykantów.
Osobiście uczestnicząc bardzo blisko w działaniach społecznych, z coraz większą nadzieją patrzę na możliwość budowania społeczeństwa obywatelskiego. Wymaga to jednak konsekwencji, świadomości procesów społecznych, a nie tylko pustych haseł jakie niekiedy dochodzą z Warszawy.
Rzadko zdarza się, aby realizacja planów, zamierzeń nie napotykała na trudności, czy problemy. Może to wynikać z przyczyn natury obiektywnej lub z braku wiedzy i doświadczeń, jak również obie przyczyny mogą wystąpić jednocześnie. Zjawisko to jest bardzo powszechne. Brak umiejętności reagowania na nie jest źródłem frustracji, spadku wiary w siebie, złości, krytykanctwa i konfliktów. W konsekwencji istnieje realne zagrożenie powtórzenia się problemów i pogłębienia kryzysów.
Wyjątkowo powszechną reakcją na trudności, czy problemy jest szukanie winnych. Wielokrotnie miałem okazję obserwowania reakcji właścicieli firm, czy kadry menedżerskiej, na problemy jakie pojawiały się w podległych im działach. Kiedy tylko został zdefiniowany winny/winni całej sytuacji, najczęściej potem była wymierzana mu/im jakaś forma kary, i na tym kończyła się reakcja menedżera.
Występując w roli coacha relacji partnerskich (małżeńskich), również bardzo często widziałem to zjawisko. Pierwszą reakcją jest wzajemne oskarżanie się partnerów, i trwa do momentu, aż opadną emocje. Następnie sprawa trafia „pod dywan”, gdyż rozmowa o niej jest zbyt trudna. I tak do następnego kryzysu, gdzie sytuacja powtarza się według tego samego scenariusza. Powtarzające się oskarżenia sprawiają, że mechanizmy psychologiczne obojga partnerów, zaczynają postrzegać związek jako zagrożenie, co na trwałe mobilizuje reakcje obronne, a na miłość nie ma już miejsca.
To ewolucja wyposażyła nas w automatyczny mechanizm reakcji na trudności i problemy. Stąd dopóki jesteśmy pod jego wpływem, ocena sytuacji dokonuje się poza naszą świadomością, a potem również bez udziału naszej woli następuje reakcja.
Mechanizm ten dobrze wie, że największą ulgę przynosi znalezienie przyczyny trudności, czy problemów na zewnątrz, dlatego koncentruje się głównie na tym. Kieruje uwagę na innych, lub na przyczyny natury obiektywnej. Do tego angażuje myślenie i w ten sposób znajduje argumenty potwierdzające swoje założenia. Im człowiek posiada większy poziom inteligencji, tym łatwiej jest mu znaleźć przekonywujące argumenty.
Pytanie, które w sposób radykalny może zmienić reakcję na kryzysy i problemy, a tym samym wyłączyć automatyczne reakcje brzmi : na czym mi bardziej zależy, czy na wykazaniu, że to nie ja jestem ich źródłem, i na czerpaniu z tego frajdy, czy na wyciągnięciu jak największej ilości wiedzy z tej sytuacji ?
Kiedy jako menedżer dokonam oceny, że to mój podwładny jest przyczyną moich problemów, kiedy jako partner, ocenię, że to moja partnerka, jest źródłem naszego kryzysu, przestaję rozpoznawać inne aspekty tej sytuacji.
Ocena zamyka proces poznawania, i służy jedynie budowaniu komfortu psychicznego.
Kiedy jesteśmy zainteresowani wiedzą płynącą z kryzysów i problemów, niezmiernie pomocne staje się myślenie pytaniami. Trwanie w „stanie pytań”, blokuje automatyczny mechanizm reakcji.
Wówczas pojawia się głównie ciekawość i dociekliwość :
Co było przyczyną tej sytuacji ?
Jaka ważna informacja, wiedza wypływa z tej sytuacji ?
Co ja mogę z niej wynieść ?
Co jeszcze…..?
Co mogę zrobić, aby zapobiec tej sytuacji w przyszłości ?
Myślenie pytaniami poza tym, że dostarcza niekiedy bardzo ważną wiedzę, to dodatkowo wycisza ego. Dzięki temu to głównie spokój i harmonia stają się dominującymi uczuciami, a relacje z innymi przybierają charakter synergicznego partnerstwa. Osobiście to sprawdziłem, jak również doświadczają tego moi coachingowi klienci.
Jurek został zaproszony przez swojego przyjaciela Andrzeja na przyjęcie do jego nowo wybudowanego domu. Ich znajomość trwa od szkoły podstawowej. Nawet jak założyli swoje rodziny utrzymywali bliskie kontakty, które były oparte nie tylko na wspólnych zainteresowaniach, ale i na wzajemnej, głębokiej sympatii. Na przyjęcie Jurek przyszedł sam, gdyż trzy miesiące wcześniej rozwiódł się ze swoją żoną, która zostawiła go dla innego mężczyzny. Mimo bardzo przyjaznej atmosfery jaką stworzył przyjaciel i jego żona, Jurek po godzinie opuścił przyjęcie. Nie tylko nie był w stanie włączyć się w przeżywanie radości swojego przyjaciela, ale poczuł również ogromny żal i ból.
Ewolucja wyposażyła nas w mechanizm porównywania się, który jest jednym z ważniejszych mechanizmów naszego ego. Jak piszą David Marcum i Steven Smith w swojej książce „Egonomia” : „Badania socjologiczne nad porównywaniem pokazuję, że im większa niepewność wobec tego, kim jesteśmy i co posiadamy, tym porównanie staje się bardziej mimowolne i natrętne.”
Mechanizm porównywania się działa bez udziału woli, a do naszej świadomości dociera jedynie wynik porównania manifestujący się odpowiednimi uczuciami. Kiedy jest on dodatni odczuwamy satysfakcję, radość, dumę, kiedy ujemny pojawia się dyskomfort i motywacja do zmian.
Niestety kiedy mamy obniżone poczucie własnej wartości, kiedy jesteśmy „w dołku” , ujemny wynik porównania nie motywuje, a głównie pogłębia dyskomfort. Jurek na skutek wydarzeń jakie miały miejsce w jego osobistym życiu nie był w najlepszym nastroju. Wcześniej zawsze odczuwał radość, kiedy Andrzej piął się po szczeblach kariery zawodowej. Dziś w reakcji na jego kolejny sukces pojawił się w nim głównie silny ból psychiczny.
W obliczu tego zjawiska pojawia się pytanie : czy zawsze powinniśmy krytycznie oceniać tych, którzy nie dzielą z nami naszej radości, jaką odczuwamy z powodu naszych sukcesów i osiągnięć ?
Andrzej nie tylko bardzo dobrze znał sytuację swojego przyjaciela, ale również wiedział co czuje. Kiedy Jurek opuszczał przyjęcie pożegnał go przyjacielskim uściskiem mówiąc jedynie : jestem z tobą.
Niestety kiedy ego wyjątkowo silnie determinuje nasze reakcje, to w sposób bezwzględny wykorzystuje pozytywny wynik porównania. Wyzwala nie tylko radość i dumę, ale również pychę. To wówczas pojawia się niekiedy wręcz pogardliwa ocena innych : po prostu zazdroszczą mi. Jak napisał C.S. Lewis : „Pycha sprawia, że nie czerpiemy przyjemności z posiadania czegoś, lecz czerpiemy przyjemność z tego, że posiadamy więcej, niż inni.”
W miniony weekand zakończyliśmy rodzinne uroczystości związane z jubileuszem 60 – lecia małżeństwa moich Rodziców. Dziś, bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że trwałość ich związku zapewniła im głęboka wiara w Boga. Wielokrotnie miałem okazję przekonać się o tym. Jednocześnie ich życie pozwoliło mi odróżnić wiarę od przynależności do Kościoła. Dzięki Rodzicom rozumiem, czym jest duchowość, jak ważna jest ona w życiu, i że nie należy ją utożsamiać z osobami duchownymi.
Dobrze pamiętam różne sytuacje związane zarówno z relacjami pomiędzy Rodzicami, jak i te związane z trudnościami życia codziennego. Kiedy patrzę na ich związek z perspektywy dnia dzisiejszego to odnoszę wrażenie jak gdyby oboje związani byli trwałym fundamentem. Mimo tego, że ich życie przepełnione było różnymi burzami, oni trwali razem. To nie szalona miłość do siebie, ale wiara pozwoliła im przetrwać trudne chwile. Zarówno Mama jak i Tata mieli swój duchowy świat, w którym odnajdywali siłę. Wielokrotnie widziałem ich pogrążonych w modlitwie.
To, co było i jest dla mnie bardzo interesujące to fakt, że negatywny wizerunek Kościoła kształtowany przez niektórych duchownych nigdy nie miał wpływu na wiarę Rodziców. Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że wielokrotnie w swoim życiu, a szczególnie dziś w mojej pracy jako trener i coach, spotykam się z deprecjonowaniem znaczenia wiary w wyniku krytycznej oceny księży. Na moje pytanie czy jest pani/pan osobą wierzącą, słyszę jak mam wierzyć kiedy ksiądz zrobił to…, albo zachował się tak….
Jak różna jest to reakcja od tej jaką prezentuje moja Mama. Już jako kilkuletnia dziewczynka widziała jak kury księdza dziobią ser, który ona jadła tylko od święta. Była świadkiem jeszcze wielu innych historii związanych z życiem duchownych, ale nigdy, w żaden sposób nie wpłynęło to na jej wiarę.
Dziś dla mnie moi Rodzice są jednoznacznym, namacalnym dowodem na to, co daje wiara. I nie zniszczy tego, ani Ojciec Dyrektor, ani abp Hoser, ani żaden inny hierarcha Kościoła Katolickiego.
Ustrój polityczny w jakim żyjemy zakłada wiodącą rolę polityków niemalże we wszystkich decyzjach gospodarczych i społecznych dotyczących nie tylko gminy, powiatu, czy województwa, ale i całego kraju. Jeżeli chcemy skutecznie poprawiać jakość naszego życia, to najwyższy już czas, aby zastanowić się nad nowym kryterium oceny polityków, gdyż obecne po prostu się nie sprawdza.
Dziś dla zdecydowanej większości wyborców najważniejszym parametrem oceny kompetencji polityka, poza oceną jego przekonań politycznych, jest umiejętność wykazania wyższości własnych poglądów politycznych nad innymi, zdolność tworzenia kontrargumentów wobec poglądów przeciwników politycznych. Innymi słowy według wielu wyborców kompetentny polityk to taki, który swoją retoryką potrafi wykazać: to my jesteśmy najlepsi. Czy nie mamy dziś wystarczającej ilości dowodów na to, że to za mało? Zgrabne konstrukcje intelektualne, błyskotliwe riposty, nie przekładają się na tak dziś potrzebny klimat współpracy na rzecz rozwiązywania ważnych problemów społecznych i gospodarczych. Pokazuje to niemalże każda debata sejmowa.
Warto sięgnąć do historii, nie tak wcale odległej, aby przywołać postaci, których cechą charakterystyczną była głównie charyzma przejawiająca się wyjątkową wręcz umiejętnością argumentowania swoich poglądów. To ta umiejętność skutecznie budowała przekonania ogromnej rzeszy ludzi. Wciągała ich w realizację idei, która później okazywała się zgubną.
Nasze reakcje na innych w dużej mierze podyktowane są przez dyspozycje ewolucji. To ona wyznaczyła kryteria oceny atrakcyjności w grupie. Charyzma, demonstrowana pewność siebie, bez udziału naszej woli zwracają na siebie uwagę, budują wizerunek autorytetu. Wszystko inne z punktu widzenia zachowania gatunku nie ma znaczenia.
Czy nie najwyższy już czas, abyśmy przestali żyć w automacie zaprojektowanym przez ewolucję? Psychologowie ewolucyjni twierdzą, że mechanizmy w jakie zostaliśmy wyposażeni, niedostosowane są do dzisiejszych warunków życia. Wyciągając z tego wnioski i przekładając je na praktyczne działania, czy powinniśmy wybierać polityków według innych, nie „ewolucyjnych kryteriów” ?
W wynikach badań oraz doświadczeniach tych, którzy zajmowali się i zajmują rozwojem człowieka, silnie akcentowane jest pojęcie dojrzałości. Praktycznie nie ma sprzeczności w opisie tego stanu. Jest on wyrazem wysokiego poziomu rozwoju człowieka jako jednostki. Dojrzałość przejawia się m.in. autonomią, stabilnością emocjonalną i dużą otwartością na współpracę. Przejawem wysokiego poziomu autonomii jest niemalże całkowity brak potrzeby akceptacji, uznania, czy budowania prestiżu. Człowiek dojrzały wykorzystuje swój potencjał na rzecz współpracy z innymi, ale tylko na zasadzie wygrana-wygrana.
Mam pełną świadomość jak trudno znaleźć takich polityków. Jednak to w dużej mierze od nas zależy, czy dalej pozwolimy, aby wybory wygrywali ludzie, dla których najważniejszy jest prestiż i władza, albo zastosujemy nowe kryterium oceny kandydatów do władz i to wszystkich szczebli. Łatwiej jest ulec urokowi zgrabnej retoryki, trudniej jest ocenić dojrzałość. Jednak kiedy będziemy o niej mówili i pisali, to ułatwi to jej rozpoznanie. Osobiście zamierzam promować wiedzę o dojrzałości człowieka. Bardzo liczę również na wszystkich tych, którzy widzą szansę na zmiany w naszym kraju, poprzez zastosowanie nowego kryterium oceny kompetencji osób z list wyborczych.
Niekiedy w naszym zachowaniu pojawiają się reakcje, których sami nie akceptujemy. Jak powiedział mi jeden z coachingowych klientów: wygląda to tak, jakby siedziało we mnie złe Ja, które bez udziału mojej woli wpływa na moje zachowanie. Raz jest to złośliwa uwaga, a niekiedy krytyka przepełniona negatywnymi emocjami skierowana do innych. Problem ten zauważył już św. Paweł. W liście do Rzymian pisał: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię.” (Rz 7.15) „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.” (Rz 7.19)
Dziś nauka wyjaśnia to zjawisko. Dzięki osiągnięciom współczesnej techniki możliwy stał się wgląd w pracę neuronów – komórek mózgu. Pozwoliło to określić miejsce, w którym inicjowane są nasze niechciane reakcje. Okazuje się, że jest ono w tej część mózgu, która przypisana jest naszej nieświadomości. Świadomość jedynie rejestruje nasze reakcje. Stąd możemy tak jak św. Paweł świadomie chcieć czynić dobro, ale i tak mechanizmy znajdujące się poza naszą świadomością wyzwolą reakcję zgodną z ich strategią.
W obliczu tego zjawiska pojawia się pytanie, czy w ogóle możliwa jest korekta naszych zachowań ? Skoro św. Paweł miał problem z poradzeniem sobie ze sobą, to jak my mamy to zrobić ?
Dziś już wiemy, że umiejętność opanowania destrukcyjnych emocji i wynikłych z nich zachowań, to efekt naszej inteligencji emocjonalnej. Obejmuje ona m.in. umiejętność rozpoznawania emocji, i opanowania ich, a dokładniej wybór uczuć i emocji pozytywnych. Na szczęście w odróżnieniu od inteligencji racjonalnej (mierzonej wskaźnikiem IQ), inteligencję emocjonalną można rozwijać. Jej fundamentem jest rozwój świadomość, w tym samoświadomości. Być może św. Paweł nie miał tej wiedzy i dlatego musiał zmagać się ze swoimi niechcianymi zachowaniami.
Efektem wysokiej samoświadomości jest umiejętność identyfikacji destrukcyjnych emocji. Przypomina to działania informatyka, który wywołuje na monitor struktury oprogramowania komputera. Dzięki temu może je zmieniać i korygować. Jednak różnica pomiędzy pracą informatyka a procesem budowania samoświadomości polega na tym, że komputer nie stawia oporu przed wejściem w struktury jego oprogramowania, a nasza psychika potrafi zupełnie zablokować świadomość.
Zjawisko to mam okazję obserwować realizując z klientami mój autorski program Trening Osobistego Potencjału. W pierwszej fazie sprowadza się polega on na uruchomieniu procesu budowania świadomości samego siebie. Pojawiający się na początku opór przyjmuje różną formę, od wątpliwości klienta, czy to co robimy ma sens, przez złość skierowaną na mnie, po rezygnację ze spotkań. Kiedy jednak wspólnie przełamiemy tę psychiczną blokadę, zaczynają pojawiać się efekty w postaci znacznego zmniejszenia wpływu destrukcyjnych emocji zarówno na zachowanie, jak i na myślenie.
Indianie twierdzili, że każdy człowiek ma w sobie dobrego i złego psa. Dominuje ten, którego karmimy. Pierwszym, najtrudniejszym i jednocześnie najważniejszym krokiem jest uświadomienie sobie, że są one w nas, a nie w świecie zewnętrznym. Kolejny krok to „karmienie” tego dobrego. Św. Paweł miał na pewno za sobą ten pierwszy krok. A Ty na jakim jesteś etapie?