Nie pamiętam, czy pisałem już o tym, ale to zalecenie objawiło mi się (i to dosłownie) kilka lat temu. W wyniku rozmowy jaką prowadziłem z dawną znajomą uświadomiłem sobie, że ona postrzega mnie przez pryzmat obrazu mojej osoby jaki zakodowała sobie wiele lat wcześniej, kiedy się poznaliśmy. W międzyczasie dokonało się wiele zmian w moim życiu i we mnie, stąd miałem wrażenie, że jestem „wpychany” przez tę znajomą w nie moje ramy. Bardzo dziwne uczucie.
Dobrze znam mechanizm naszej psychiki, w wyniku którego po prostu idziemy na skróty i postrzegamy rzeczywistość przez pryzmat stworzonych wcześniej obrazów. To stereotypy.
Inaczej zjawisko to można określić mianem etykietowania. Przyklejamy innym etykiety, i nie ma znaczenia, że inni postrzegają ich inaczej. Nie ma znaczenia, że ktoś jest dzisiaj bardziej dojrzały, bardziej świadomy, ma większą wiedzę, przepracował w sobie wiele rzeczy – etykieta ma priorytet.
Pod pojęciem potencjału człowieka rozumiem jego umiejętności, zdolności (talenty) oraz wiedzę.
Ostatnio pojawiło się sporo programów telewizyjnych, które „wyłapują” talenty. Przyglądam się ludziom tam występującym przez pryzmat ich osobowości. Zarówno ich występy, jak również zachowanie, a szczególnie narracja kiedy rozmawiają z komisją sędziowską, daje pewien obraz działania ich psychiki.
To jak reagujemy na różne życiowe sytuacje zależy od mechanizmu, który powszechnie określony jest mianem mechanizmu stresu ( w mojej książce nazwałem go mechanizmem reakcji obronnych). To jak interpretuje on okoliczności zewnętrzne przez pryzmat tego czy są bezpieczne czy nie , zależy od wielu czynników (m.in. od wychowania, doświadczeń). W życiu dorosłym mechanizm ten ma już wyrobioną opinię nie tylko na temat poszczególnych sytuacji (z których wiele jest powtarzalnych), ale również na temat całego życia. W ten sposób dla jednych życie to wieczny egzamin, dla innych interesujące, ciekawe wyzwanie.
Sformułowanie to znalazłem w artykule o medytacji. Bardzo mi się podoba.
Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo nasz umysł jest uwarunkowany. Pamiętam jak uświadomiłem to sobie, nie poprzez zaobserwowanie tego zjawiska u siebie, czy u innych, tylko dopiero po zapoznaniu się z tym zjawiskiem w jednej z książek . Było to tak dawno, że już dziś nie pamiętam tytułu tej książki, ale pamiętam jak informacja ta wywołała we mnie silne wrażenie. Wówczas dotarło do mnie, że to jak postrzegam świat, jak na niego reaguję myślami, czy uczuciami i emocjami, jest jedynie produktem mojego uwarunkowanego umysłu. Wrażenie to miało zarówno aspekt pozytywny jak i negatywny. Pozytywny, ponieważ okazało się, że moje obawy (dotyczące przyszłości) nie muszą być prawdziwe, gdyż mogą wynikać z błędnej oceny rzeczywistości. Negatywny, gdyż momentalnie pojawiło się pytanie : to jaki jest ten świat ? Okazało się, że moje przekonania mogą być zupełnie błędne, co nie nie najlepiej wypłynęło na moje samopoczucie.
Praktycznie w większości poradników mówi się o potrzebie stawiania sobie celów, o marzeniach. Człowiek, który nie zna kierunku w jakim zmierza przypomina statek bez steru. Utrzymuje się na wodzie, niby płynie, ale tak naprawdę niesiony jest falami i wiatrem.
Kierunek w jakim zmierza człowiek nie mający swoich marzeń i celów, podyktowany jest głównie bieżącymi sprawami, problemami, albo podporządkowany jest celom innych.
Są ludzie, którzy w swoim życiu podejmowali próbę stawiania sobie celów. Niestety nie osiągnęli ich co wywołało rozczarowanie, a niekiedy nawet frustrację. W wyniku takich doświadczeń stwierdzi, iż lepiej nie marzyć, gdyż zbyt przykre jest uczucie rozczarowania.
Zostałem wychowany w domu, gdzie mocno pielęgnowana była patriotyczna postawa. Z domu rodzinnego wyniosłem szacunek do Polski, jej symboli oraz zainteresowanie tym co dotyczy mojej ojczyzny. Stąd nie jest mi obojętne to, co dzieje się na scenie politycznej. Stąd nie obojętne są mi zbliżające się wybory. Mam świadomość głębokich podziałów jakie dziś, w okresie przedwyborczym uwydatniają się w sposób szczególny. Akceptuję niekiedy ostrą rywalizację poszczególnych partii o głosy wyborców. Mam jednak poważne wątpliwości, co do udziału w tej grze przedwyborczej duchownych kościoła katolickiego. Wątpliwości te wzbudziła we mnie postawa księdza w moim kościele. Otwartym tekstem mówi kto jest „be”, na kogo jego zdaniem nie powinno się głosować.
Wczoraj zakończył obrady sejm VI kadencji. Mam takie odczucie, iż w czasie jego trwania wyjątkowo mocno ugruntowały się podziały pomiędzy nami – Polakami. Myślę, że każdy widzi negatywne skutki tego stanu rzeczy. Niechęć, a nawet agresja kierowana do tych o odmiennych poglądach politycznych, szczególnie teraz w obliczu kampanii wyborczej, jest już stałym elementem życia Polaków. Moja mama chodząc na rynek, na codzienne zakupy, opowiada mi jak słyszy wypowiadane głośno przez część sprzedawców i wtórujących im niektórych kupujących, poglądy polityczne. Najczęściej są to głosy przepełnione złością, a nawet agresją wobec innej opcji politycznej. Jeden ze sprzedawców zanim obsłużył mamę, to wpierw zapytał czy będzie głosowała na jego opcję polityczną. Robił wrażenie jak gdyby był to warunek jej obsłużenia.
Myślę, że każdy miał okazję usłyszeć krytykę skierowaną pod swoim adresem. Niekiedy jest ona słuszna i pokazuje nasze błędy, czy niedociągnięcia. Wynika niekiedy z bardzo pozytywnych intencji krytykanta. Jeżeli dodatkowo „podana” jest w „miękkiej” formie, to przyjmujemy ją z wdzięcznością, chociaż w pierwszej chwili możemy odczuwać dyskomfort.
Jest również i taka krytyka, która stanowi formę dowartościowania krytykanta. Przyjmując postawę krytyczną wobec nas odczuwa satysfakcję. W jego przypadku krytyka innych to niemalże jak nałóg (patrz mobber). Dopóki jednak nie potrafimy jej rozpoznać, dopóki nie uświadomimy sobie, że mamy do czynienia ze szczególnym „nałogowcem”, krytyka pobudza nasz system nerwowy wywołując reakcję walki (złości, agresji), albo ucieczki (uczucie przykrości, wycofanie się).
Nie tak dawno na spotkaniu towarzyskim powiedziałem, że zakłócenia w relacjach z innymi mogą stanowić informację na nasz temat. Mogą wskazywać „martwy punkt”, którego do tej pory nie zauważaliśmy. Usłyszałem, od jednego z uczestników spotkania, iż nie interesuje go to. Biorąc pod uwagę ogólną jego postawę doszedłem do wniosku, iż jest to człowiek w ogóle nie zainteresowany jakąkolwiek informacją na swój temat. Po prostu uznaje, iż nic nie może sobie zarzucić.
Nie ma człowieka, który na tyle jest doskonały, iż nie ma w nim nic do korekty, czy udoskonalenia, jak kto woli. Ale okazuje, że jedni przyjmują to do wiadomości, a zmiany traktują jako nieodłączny element swojego życia, jako możliwość samodoskonalenia. Z kolei inni jeżeli dostrzegają potrzebę zmian, to głównie koncentrują swoją uwagę na zewnątrz. W obliczu pojawiających się zakłóceń w relacjach z innymi, twierdzą że oni są bez zastrzeżeń. Jednocześnie często wykorzystują zachowania, które nazywam „znieczulaczami” : krytykują innych, wyśmiewają ich, obmawiają, stosują najróżniejsze złośliwości, a nawet potrafią być agresywni. W ten sposób potwierdzają swoje przekonanie : to ja jestem O.K., oni nie są O.K. Ich podświadomość może „mówić” o nich prawdę, stąd potrzeba zastosowania „znieczulaczy”.
Jedną z najbardziej promowanych technik poprawy nastroju, z jaką spotkałem się od początku mojej przygody z psychologią (to już ponad 20 lat) jest tworzenie pozytywnych myśli na swój temat. Technika ta wpisuje się w nurt psychologii poznawczej. Nie wiem dlaczego, ale niemalże już od pierwszych chwil kiedy czytałem o tym sposobie poprawy samooceny, czułem jakiś wewnętrzny opór. Później wpadły w moje ręce artykuły o charakterystycznym sposobie bycia Amerykanów, gdzie dominuje postawa „jestem O.K.”. Jednocześnie odnotowuje się duży odsetek mieszkańców USA z poważnym zachwianiem samooceny. Wówczas to skojarzyłem sobie taką postawę z wgrywaniem do komputera programu (tu przekonania „jestem O.K.”) na zawirusowany Windows.