Nie znam statystyk, które hierarchizowałyby częstotliwość występowania różnych emocji. Myślę jednak, że gdyby powstała taka lista (być może już jest), to złość byłaby na jej początku. I co ciekawe, cały czas utrzymuje się jej dominacja nad innymi emocjami, mimo jednoznacznie negatywnych skutków, jakie wywołuje. Obserwując zachowanie ludzi i ich zmagania ze złością, można odnieść wrażenie, że złość jest nie do opanowania. Czy rzeczywiście musi tak być?
Niedawno moja klientka rozpoczęła nasze spotkanie od opisu postawy swojego męża. Mówiła o tym, czego on nie robi, a także o jego ignorancji i nieodpowiedzialności. Dawała przykłady braku zaangażowania w prace domowe, w opiekę nad dziećmi. Stwierdziła, że jest bardzo przez niego krzywdzona, gdyż on pozostawia ją samą z tyloma domowymi problemami. Kiedy to mówiła (chociaż bardziej właściwym określeniem byłoby tu „kiedy się nakręcała”), dostrzegłem, jak wzrastała w niej złość i równolegle wzrastał poziom jej energii. W ciągu 15 minut nastąpiła metamorfoza mojej klientki. Z przygnębionej i zgarbionej przeobraziła się w wyprostowaną, energiczną kobietę.
Psychologia dobrze zna zjawisko, w którym źródłem energii staje się złość. Zjawisko to związane jest z pierwotnym mechanizmem przetrwania, który kierował zachowaniem człowieka od zawsze. Kiedy pojawia się zagrożenie, odpowiedni mechanizm poza naszą wolą wywołuje reakcję mobilizującą nasz organizm do zapewnienia bezpieczeństwa. Reakcje te mieszczą się w prostym schemacie „walcz albo uciekaj”. Złość pojawia się wraz z mobilizacją do walki. Organizm, dodatkowo wsparty wydzielaną w takich sytuacjach adrenaliną, daje poczucie siły.
U mojej klientki poczucie siły dał słowny atak na męża. Dzięki temu zmniejszyła poziom stresu, jaki w ostatnim czasie wywoływała u niej praca. Już podczas wcześniejszych sesji mówiła o trudnych relacjach z przełożonym. Do tego starsi stażem współpracownicy negatywnie oceniali jej pracę. Powstały w wyniku tej sytuacji stres stał się wyjątkowo dolegliwy. Kiedy przyszła do mnie, akurat po pracy, poza jej świadomością uruchomił się w niej mechanizm obronny w formie złości, co dało efekt terapeutyczny (psychologia nazywa go projekcją). To dlatego w krótkim czasie nastąpiła w niej taka zmiana. W dalszej rozmowie badaliśmy zależność pomiędzy tym, co dzieje się w pracy a jej dzisiejszą charakterystyką męża. Skoncentrowaliśmy się na jej stresie, jego przyczynach i sposobach ograniczenia. W kolejnych minutach rozmowy klientka powróciła do swojej poprzedniej opinii na temat męża. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że on nie jest aż tak nieodpowiedzialny, jak to jeszcze przed chwilą widziała.
Złość kierowana na innych odwraca uwagę od nas samych. Dla psychiki ważniejsze jest osiągnięcie za wszelką cenę komfortu, a nie obnażenie prawdziwego źródła naszego dyskomfortu. To dlatego moja klientka, nie mając świadomości tego zjawiska, uległa zwodniczym działaniom swojego mechanizmu obronnego.
Podobnie rzecz będzie się miała, kiedy według oceny mechanizmów psychologicznych męża, żona nie będzie zaspokajała jego potrzeby miłości (uznania, docenienia, czułości). Nieustannie będzie miał do niej pretensje o najróżniejsze rzeczy. Będzie zły, że spóźniła się z obiadem, że nie kupiła jego ulubionego pieczywa, że za długo czyta wieczorem w łóżku, co nie daje mu spać itd. W ogóle nie będzie dostrzegał wpływu własnej niezaspokojonej potrzeby na swoje zachowanie. Złość skierowana na żonę będzie doraźnie zmniejszała dyskomfort psychiczny powstały w wyniku tej potrzeby.
Marshall Rosenberg, twórca koncepcji „Porozumienie bez przemocy”, tak opisuje to zjawisko: „Zamiast zwracać się w stronę tego, czego nam naprawdę brakuje, zaczynamy myśleć o ludziach i potępiać ich za to, że nie dają nam czegoś, czego potrzebujemy. Jednak wtedy nasze rzeczywiste potrzeby najpewniej nie zostaną zaspokojone, ponieważ kiedy osądzamy i krytykujemy innych, przybierają oni postawę obronną, a nie łączą się z naszymi potrzebami. Nie stają się przez to bardziej skłonni do współdziałania. A nawet jeśli robią to, czego chcemy, po tym, jak nazwaliśmy ich leniami albo osobami nieodpowiedzialnymi, robią to w sposób, za który przyjdzie nam kiedyś zapłacić. Bo kieruje nimi strach przed karą albo obawa przed kolejną porcją krytyki i negatywnych ocen, lub też poczucia winy czy wstydu, a nie empatia dla nas i chęć pomocy w zaspokojeniu naszych potrzeb.” („W świecie porozumienia bez przemocy”, wyd. MIND, 2013).
Osobiście poznałem mechanizm zmniejszania dyskomfortu, jaki wywoływał mój stres, poprzez złość kierowaną na innych. Oddalałem w ten sposób uwagę od siebie – od tego, co było prawdziwym źródłem moich negatywnych uczuć i emocji. Dawało mi to poczucie komfortu, ale zawsze na krótki czas. Postrzegałem zachowanie innych wobec mnie jako główną przyczynę moich stanów emocjonalnych.
Potrzebowałem wiedzy i czasu, aby zrozumieć, że za moje reakcje pełną odpowiedzialność ponoszą moje predyspozycje – moje „oprogramowanie”, a nie inni ludzie. „Oprogramowanie” to może być zbudowane z przekonań pokazujących mi, że świat jest pełen zagrożeń albo z poczucia bezpieczeństwa i zaufania do niego. Zrozumiałem, że posiadam w sobie zarówno jedne, jak i drugie predyspozycje. Miałem okazję zobaczyć, jak bardzo się one różnią – poprzez efekt, jaki wywoływały w moim zachowaniu i postawie. Ponadto doświadczyłem jak te pierwsze potrafią zakłócić mój sposób postrzegania świata (w tym innych ludzi) i jak łatwo doprowadzają mnie do złości.
Dziś wiem, że w procesie detronizowania złości w naszym życiu niezbędna jest przede wszystkim świadomość oporu psychiki, która nie jest zainteresowana odkrywaniem własnej niedoskonałości. Dopiero zauważenie tego oporu i skutków jego działania pozwala go opanować. Dzięki temu naszą uwagę możemy zdjąć z innych i skierować na nas samych, na mechanizmy kierujące naszą postawą i zachowaniem.
Wówczas odkrywamy, że wyposażeni jesteśmy również w predyspozycje służące innemu sposobowi uśmierzania dyskomfortu psychicznego niż tylko złość. Kiedy dalej realizujemy ten proces odkrywania samych siebie, dochodzimy do takiego momentu, w którym uświadamiamy sobie, że dzięki tym samym predyspozycjom odczuwamy prawdziwą radość życia, satysfakcję i szczęście. I wówczas pojawia się pasja rozwijania samoświadomości, wsparta coraz bardziej pozytywnym bilansem przeżywanych uczuć i emocji.
Osobiście doświadczam efektów tego procesu przemian i to on w zasadniczy sposób wyznacza strategię mojej pracy z klientami.
Bez względu na to, czy tego chcemy, czy też nie, życie wymusza na nas proces przemian. Jak pokazuje doświadczenie, kiedy odczuwamy ból, cierpienie, czy chociażby dyskomfort albo kiedy chcemy udoskonalić jakość naszego życia, nie wystarczy go korygować poprzez dodanie lub ujęcie czegoś. Niezbędna jest nowa wiedza i większa świadomość, aby przeprowadzić przynoszące satysfakcję trwałe zmiany w życiu. Już Albert Einstein powiedział, że prawdziwe zmiany nie mogą zachodzić na poziomie wiedzy i świadomości, na jakiej powstał problem i potrzeba zmian. Niezbędna jest nowa perspektywa oparta na wiedzy i nowej – poszerzonej – świadomości. Okazuje się jednak, że nie wszyscy to rozumieją.
Od wielu lat, z racji funkcji, jaką pełnię, mam okazję obserwowania różnych strategii, jakie przyjmują ludzie w obliczu problemów czy też z potrzeby doskonalenia jakości życia. Kiedy zgłasza się do mnie para z problemami, które utrudniają, a niekiedy uniemożliwiają jej funkcjonowanie, w obojgu partnerach aktywizują się charakterystyczne postawy zmierzające do rozwiązania ich problemu. Postawy te obserwuję również u osób , z którymi współpracuję jako coach lub trener osobistego rozwoju.
W obliczu niezbędnych przemian charakterystyczne są następujące postawy:
Postawa pierwsza: „Mam już wystarczającą wiedzę i doświadczenie, aby rozwiązać swój problem. Potrzebuję jedynie bardziej pogłębionej analizy sytuacji, aby znaleźć jak najlepsze rozwiązanie.”
W grupie tej są osoby, które przede wszystkim wierzą w swój intelektualny potencjał. Zakładają, że praktycznie wiedzą już wszystko to, co jest im niezbędne do rozwiązania ich problemów, a jedyne, czego potrzebują, to poukładanie tej wiedzy w sposób, który da im najlepsze dla nich rozwiązanie. Ich charakterystycznym stwierdzeniem jest: „Muszę to wszystko przemyśleć”. Brak efektów tych przemyśleń mobilizuje ich jedynie do kolejnego wysiłku intelektualnego – kolejnej analizy w zakresie już posiadanej wiedzy i doświadczeń.
Postawa druga: „Brakuje mi wiedzy i doświadczenia, aby rozwiązać swoje problemy, ale znajdę to wszystko w książkach, kursach i szkoleniach.”
Osoby z taką postawą często mają problem ze znalezieniem na półce miejsca na kolejną zakupioną książkę. Dla wielu z nich dłuższa przerwa pomiędzy kolejnymi szkoleniami jest źródłem prawdziwego stresu. Taki stan może trwać niekiedy nawet całymi latami. Brak odczuwalnych skutków życiowych przemian jest motywacją do poszukiwania następnej książki czy następnego szkolenia.
Postawa trzecia: „Potrzebuję wsparcia fachowca – osoby z odpowiednią wiedzą i doświadczeniem.”
Osoby kwalifikujące się do tej postawy, kiedy tylko pojawi się potrzeba życiowych przemian, szukają zewnętrznego wsparcia. Są bardzo otwarte na wiedzę i doświadczenie. Chętnie przyjmują sugestie dotyczące proponowanych im lektur i pogłębiają wiedzę poprzez czytanie. Gdy pozytywne przemiany nie następują lub są niezadowalające, na ogół intensyfikują kontakty z osobą wspierającą.
A jaka jest Twoja strategia życiowych przemian?
Wiele lat temu, nie mając jeszcze świadomości jak różne mogą być strategie przemian, tkwiłem w postawie drugiej. Co prawda osiągnąłem poczucie, iż staję się specjalistą w zakresie ludzkich postaw i zachowań, brakowało mi jednak satysfakcji z postępów w moim samorozwoju. Kiedy jednak spotkałem na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy swoim doświadczeniem i autorytetem pogłębiali moją świadomość, pojawiły się zmiany, których wcześniej nigdy nie zaznałem. Pamiętam moje długie rozmowy z księdzem, którego poznałem w klasztorze. Spędzony tam czas był szczególny na mojej drodze przemian. Pamiętam także doradcę duchowego, którego spotkałem na targach izoterycznych. To on skierował moją uwagę na te aspekty mojej osobowości, których wcześniej nie dostrzegałem.
Dziś pytanie: „Która z powyższych postaw zapewnia największą skuteczność w procesie przemian?” jest dla mnie pytaniem retorycznym. Nie tylko ze względu na skuteczność, ale i czas niezbędny w procesie przemian, najbardziej pożądaną jest postawa trzecia. Moje stanowisko nie wynika jedynie z faktu, że dziś występuję w roli osoby wspierającej, co sugerowałoby, że bronię własnego interesu. Moje przekonanie o potrzebie fachowego wsparcia pochodzi głównie z moich osobistych doświadczeń.
Największym naszym problemem na drodze życiowych przemian jest brak akceptacji faktu, że nie wszystko widzimy i rozumiemy. Jako kierowcy akceptujemy istnienie tzw. martwego punktu, ograniczającego nam widoczność, ale już w życiu trudno nam zaakceptować to, że możemy czegoś nie dostrzegać. A być może jest to coś, co ma ogromne znaczenie dla naszego życia. Ponadto trudno nam pogodzić się z faktem, że nasze postrzeganie rzeczywistości może być niekiedy nawet bardzo zakłócone, mimo posiadanej wiedzy.
Mam świadomość, że tym stwierdzeniem nie „odkrywam Ameryki”. O tym naszym największym problemie, jakim jest nasze przekonanie, że widzimy świat takim, jaki on jest, dwa i pół tysiąca lat temu mówił już Budda. Mówi o tym również religia katolicka, a współczesna psychologia jedynie to potwierdza, powołując się na „twarde” dane, będące wynikiem licznych badań. Jest jednak jeszcze wielu ludzi, którzy nie mają świadomości tego zjawiska.
Wielokrotnie widziałem tych, którzy, mocno zakotwiczeni we własnych racjach, wykorzystując własną inteligencję, na wszelkie sposoby wymyślali swoje życie (postawa pierwsza). Kiedy po długim czasie takiego wysiłku nie otrzymywali pozytywnych rezultatów, osiągali spokój dzięki złudnej refleksji, że to świat zewnętrzny i inni ludzie stoją na przeszkodzie ich życiowej satysfakcji. A to jest już przecież poza ich kręgiem wpływu.
Z kolei obserwując tych, którzy jak „Zosia samosia” szukają najlepszej dla siebie drogi życiowych przemian (postawa druga), widziałem przeżywany przez nich efekt „aha”. Wówczas robią wrażenie, jak gdyby dokonali odkrycia na miarę teorii heliocentrycznej Kopernika. Często ich „eureka” poprzedzona była miesiącami, a niekiedy latami dociekań, co nie zawsze przekładało się na rozwiązanie ich dylematów. Jednak frajda z odkrycia jakiegoś zjawiska – zależności, w pełni to kompensowała. Jak już wspomniałem wyżej, osobiście poznałem to zjawisko.
Dlaczego niezbędny jest mentor, coach lub przewodnik duchowy?
Proces przemian realizowany pod okiem osoby z odpowiednim doświadczeniem, wiedzą i świadomością, znacznie upraszcza ten proces. Dzięki takiej osobie stosunkowo łatwo można zniwelować własne „martwe punkty”, a także uniknąć wielu ślepych dróg, oraz niebezpiecznej pychy, kiedy pojawiają się pierwsze efekty przemian.
Problemem pozostaje znalezienie takiej osoby. I tu również powołam się na moje osobiste doświadczenia. W pełni sprawdza się biblijny nakaz „szukajcie, a znajdziecie”. Poza tym sprawdza się słuchanie siebie – słuchanie „głosu serca”, do czego od tysięcy lat tak bardzo namawiają praktycznie wszyscy: mędrcy, duchowni, filozofowie i psychologowie. To dlatego osobom, które oczekują ode mnie wsparcia, zalecam, aby na każdym etapie naszej współpracy wsłuchiwały się w siebie, gdyż tylko tam dostaną wiarygodną odpowiedź czy jestem tą osobą, która zapewni najlepszy efekt przemian.
Podobno, kiedy schwytane kraby są w wiadrze, a któryś z nich chciałby się z niego wydostać, pozostałe ściągają go z powrotem na dno. Słyszałem to wiele lat temu, na jednym ze szkoleń, jako metaforę relacji międzyludzkich. Do dziś często kraby przychodzą mi na myśl, kiedy obserwuję zachowania niektórych osób wobec tych, którzy chcą „wydostać się z dna wiadra”.
Małżeństwo Ewy i Roberta trafiło do mnie w poszukiwaniu sposobu na zażegnanie konfliktów, które praktycznie wypełniały cały czas, jaki ze sobą spędzali. Jednym z ważniejszych zarzutów Roberta pod adresem żony były jej studia. On sam twierdził, że mimo braku wyższego wykształcenia doskonale radzi sobie w pracy i ma zupełnie niezłe wynagrodzenie. Nie potrafił zrozumieć, po co Ewie ten „papier” – jak wyraził się o dyplomie ukończenia studiów.
Jaki to ludzki mechanizm wyzwala zachowanie podobne do tego, jakie pojawia się u krabów na dnie wiadra?
Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu kierowani przez nasze ego. Kiedy jest ono nadaktywne, wówczas pojawiają się łatwe do zaobserwowania wskaźniki, które ja nazywam markerami ego. Jednym z nich jest permanentne i zautomatyzowane porównywanie się z innymi. Kiedy wynik porównania jest dodatni, co w interpretacji ego oznacza, że jesteśmy od kogoś lepsi, wówczas pojawiają się takie doznania, jak:
- samozadowolenie,
- poczucie wyższości,
- wzrost poczucia własnej wartości,
- duma,
- pycha.
Z kolei, kiedy wynik porównania jest ujemny, co w interpretacji ego oznacza, że jesteśmy od innych gorsi, wówczas może pojawić się:
- złość, a nawet agresja,
- zawiść,
- unikanie,
- poczucie przegranej,
- zazdrość,
- niechęć do współpracy,
- krytycyzm.
Byłem świadkiem takich relacji towarzyskich, w których jednemu z małżeństw zaczęło się wyraźnie lepiej powodzić. Nowy samochód, mieszkanie – wszystko to było efektem dobrze rozwijającej się własnej firmy. W komentarzach, jakie wypowiadali niektórzy z ich znajomych, dało się słyszeć zarzuty, że pieniądze zmieniły ich na gorsze, chociaż w zachowaniu tego małżeństwa, poza przejawami radości, nie można było dostrzec większych zmian.
Nie wiem, co sprawia, że jedne kraby nie pozwalają pozostałym krabom wznieść się ponad dno wiadra. Wiem jednak na pewno, że u ludzi to nadaktywne ego buntuje się na widok wzrostu innych osób. Bez względu na to, jak bardzo człowiek ukrywa tę „przypadłość” przed innymi, a nawet przed samym sobą, i tak zmianie ulega jego stosunek do tych, którzy w jakiejś dziedzinie życia go wyprzedzili . Niektórzy, dla zapewnienia sobie komfortu psychicznego, po prostu unikają wszystkich osób, z którymi porównanie może dać wynik ujemny.
Odpowiadając na pytanie postawione w tytule: „Czy ktoś poza nami zainteresowany jest naszym rozwojem?”, odpowiem: niestety, bardzo niewiele osób. I dlatego tak ważna jest nieustanna praca nad uaktywnianiem własnego potencjału – esencji, która nie tylko wspiera nasz wzrost, ale i czyni nas osobami autonomicznymi, niezależnymi od pochwał i uznania innych.
Love, just as the wind, can only truly be understood by experiencing its effects. Therefore, one can talk about love only through the prism of its manifestations which have been observed not only in interpersonal relationships but also in an individual himself or herself.
The Attitude of love
- When a person is filled with love, it is reflected in their feelings, thoughts, motivations and reactions to their surrounding reality, including other people.
The Feelings of love
Love is manifested through feelings, such as happiness, joy, personal satisfaction, trust in one’s own potential and ability to cope with life’s challenges. These feelings are also accompanied by gratitude and humility.
The Thoughts of love
Thoughts filled with love are calm and concentrate only on what happens in the present moment – the “here and now”.
The Motivations of love
Love provides motivation for self-development and activity in areas that correspond with one’s predispositions and talents.
The Reactions of love
The Reactions to one’s reality that are characteristic of love involve curiosity and openness to experience. A person filled with love is especially sensitive to the beauty and harmony of nature. When problems arise, love activates all of a person’s resources, knowledge, experience, ability, intuition and a strong belief that any encountered difficulties can be solved. As such, every problem is perceived as a valuable life lesson.
- When a person is under the influence of love, he or she takes a specific attitude towards other people. It is characterized by empathy – the ability to feel what another person is experiencing – and also by autonomy – psychological independence. An Indication of such independence includes, but is not limited to, a lack of focus of one’s attention on the approval of other people.
In addition:
– In relations with those in need, love manifests itself in an interest in their situation and the undertaken actions to support them – in a form and to an extent that is possible to accomplish,
– As a reaction to anger and aggression of other people, love creates an assertive attitude: the ability to set boundaries and calmly express one’s stance and needs while respecting the aggressor as a human being,
– In relations with our close ones, apart from concern, kindness, and respect for them, love releases the need to support them in building their own attitude of love.
Sources of love
People have two basic sources of love at their disposal: the first – external, which includes other people and their love towards us, and the second one – internal, which is hidden in each of us. We all possess our own independent and inexhaustible source of love. It belongs within the so-called spiritual sphere. This is the only source that releases the attitude of love.
A call for building an attitude of love.
A call for building an attitude of love is inscribed in human nature. It is manifested through the need of love, which draws attention and releases the motivation and commitment to search for it. In our first years of life, other people are our main source of love. Later, in adult life, every person – as a result of his or her free will and certain actions (such as, for example, the development of self-consciousness, meditation, prayer, mindfulness) – should “switch over” to their internal source of love. If one fails to answer the call for building an attitude of love and no indispensable transformation (from the Greek metanoia, or Latin conversio) takes place, it may result in difficulties in life, conflicts, health problems, as well as a lack of happiness and joy in life.
Kiedy podsumowuję moje 25 lat zgłębiania ludzkiej psychiki, jak również zagadnień związanych z budowaniem powodzenia, szczęścia, satysfakcji i radości życia, kiedy myślę o tym, co w życiu jest najważniejsze, w podsumowaniu zawsze wychodzi mi, że jest to miłość. Dziś wiem, że nie jest to nic odkrywczego. Zdobyta przeze mnie wiedza, jak również moje doświadczenia potwierdzają jedynie to, co od wieków mówią inni.
W moich dociekaniach uwidocznił się jednak poważny problem, który obserwuję od lat, i którego skutki są niekiedy wyjątkowo negatywne. Okazuje się bowiem, że miłość z jednej strony postrzegana jest jako coś bardzo ważnego, wręcz pożądanego, a jednocześnie wielu widzi w niej źródło bólu i cierpienia. Są ludzie, którzy mówią o swojej miłości do kogoś, a jednocześnie są nieszczęśliwi. A przecież nie tylko Biblia mówi, że miłość jest źródłem powodzenia, szczęścia i radości życia. Moim zdaniem problem w niezrozumieniu miłości wynika z tego, że duża część ludzi źródło miłości widzi głównie w innych, a nie w sobie.
W obliczu tej niejednoznaczności i wynikających z tego problemów, których dawniej osobiście doświadczałem, podjąłem dziś próbę opisu, jak należy rozumieć miłość. Korzystając z różnych źródeł stworzyłem jej obraz. Mam nadzieję, że będzie on pomocny zarówno tym, którzy jej poszukują, jak również tym, którzy pogłębiają jej udział w swoim życiu.
ZROZUMIEĆ MIŁOŚĆ
Miłość, podobnie jak wiatr, można poznać jedynie przez doświadczanie jej skutków. To dlatego mówienie o miłości możliwe jest tylko przez pryzmat jej przejawów. Można te przejawy dostrzec nie tylko w relacjach człowieka z innymi ludźmi, ale również w nim samym.
Miłość w postawie człowieka
- Kiedy miłość opanowuje człowieka, przejawia się ona w jego uczuciach, myślach, motywacji oraz w reakcjach na otaczającą go rzeczywistość, w tym na innych ludzi.
Uczucia miłości.Przejawem miłości są m.in. takie uczucia jak: szczęście, radość życia, satysfakcja oraz wiara w swój potencjał i w swoje możliwości postrzegane jako wystarczające do radzenia sobie z wyzwaniami, jakie niesie życie. Wszystkim tym uczuciom towarzyszą wdzięczność i pokora.
Myśli miłości.Myśli opanowane przez miłość są spokojne i koncentrują się głównie na tym, co dzieje się w chwili obecnej – „tu i teraz”.
Motywacja miłości.Miłość motywuje do samorozwoju i życiowej aktywności, która pojawia się w obszarach zgodnych z predyspozycjami i talentami człowieka.
Reakcje miłości. Charakterystyczne reakcje miłości na otaczającą człowieka rzeczywistość to ciekawość i otwartość na doświadczenia. Szczególne wrażenie na człowieku opanowanym miłością robi przyroda, w której dostrzega wyjątkowe piękno i harmonię. Kiedy pojawiają się problemy, miłość angażuje wszystkie zasoby człowieka, jego wiedzę, doświadczenia, umiejętności, intuicję oraz głęboką wiarę w rozwiązanie napotkanych trudności. Każdy problem traktowany jest jak cenna lekcja życia.
- Człowiek będący pod wpływem miłości przyjmuje bardzo charakterystyczną postawę wobec innych. Jest w niej empatia – współodczuwanie, a jednocześnie autonomia – niezależność psychiczna. Przejawy tej niezależności to m.in. brak koncentracji uwagi na akceptacji i uznaniu ze strony innych. Ponadto:
– w relacjach z potrzebującymi miłość przejawia się zainteresowaniem sytuacją, w jakiej się znaleźli oraz działaniami na rzecz ich wsparcia – w formie i zakresie możliwym do zrealizowania,
– w reakcji na złość i agresję innych miłość wyzwala postawę asertywną: stawianie granic, spokojne artykułowanie swojego stanowiska, swoich potrzeb, z jednoczesnym poszanowaniem agresora jako człowieka,
– w relacjach z bliskimi, poza troską, życzliwością i uznaniem, miłość wyzwala potrzebę wspierania ich w budowaniu postawy miłości.
Źródła miłości
W dyspozycji człowieka są dwa podstawowe źródła miłości: pierwsze – zewnętrzne: to inni ludzie i ich miłość do nas i drugie – wewnętrzne, skryte w nas. Wszyscy posiadamy własne, niezależne i niewyczerpane źródło miłości. Znajduje się ono w sferze określanej mianem duchowej. Jedynie to źródło wyzwala postawę miłości.
Wezwanie do budowania postawy miłości
W naturę każdego człowieka wpisane jest wezwanie do budowania postawy miłości. Przejawia się ono potrzebą miłości, która ukierunkowuje uwagę, motywuje i wyzwala zaangażowanie na rzecz jej poszukiwania. W pierwszych latach życia podstawowym źródłem miłości są inni ludzie. Potem, w życiu dorosłym, każdy za sprawą wolnej woli, w którą jest wyposażony oraz odpowiednich działań (takich jak m.in. rozwój samoświadomości, medytacja, modlitwa, trening uważności), powinien dokonać „przełączenia” na wewnętrzne źródło miłości. Brak odpowiedzi człowieka na wezwanie do budowania postawy miłości, brak niezbędnych przemian (gr. metanoia, łac. conversio) może skutkować trudnościami w życiu, konfliktami, problemami ze zdrowiem, brakiem poczucia szczęścia i radości życia.
Zgodnie z wykładnią Jana Pawła II, „pewnym i autentycznym punktem odniesienia w nauce doktryny katolickiej” jest Katechizm Kościoła Katolickiego, nazwany przez naszego Papieża mianem Konstytucji. Czytam w nim, że jako wiernemu świeckiemu przysługuje mi „prawo, a niekiedy nawet obowiązek wyjawiania swego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła” (KKK, 907).
Powołując się na powyższy zapis, pragnę wyrazić moje oczekiwania wobec Kościoła Katolickiego. Nie wynikają one z mojej subiektywnej oceny, a głównie z konfrontacji postawy Kościoła z treścią Katechizmu. Dostrzegam tu niekiedy znaczącą rozbieżność.
I. Oczekuję, aby mój Kościół więcej mówił o miłości i szczęściu, a mniej o zagrożeniach.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „miłość ponad wszystko”. Przypomina zasadę pastoralną zawartą już w Katechizmie Rzymskim (opublikowanym w 1566 roku): „przede wszystkim trzeba zawsze ukazywać miłość naszego Pana, by wszyscy zrozumieli, że każdy prawdziwie chrześcijański akt cnoty nie ma innego źródła niż miłość ani innego celu niż miłość” (KKK, 25).
W obowiązującym obecnie Katechizmie z 1992 roku czytamy: „cel ostateczny człowieka stworzonego na obraz Boży – szczęście” (KKK, 16). „Gdy szukam mojego Boga, szukam życia szczęśliwego.” (KKK,1718)
Bez wątpienia mówienie o zagrożeniach, jakie czyhają na człowieka, jest ważne. Wskazywanie zła, przypominanie o nakazach zawartych w dekalogu, należy do zadań Kościoła. Nie mogą one jednak przysłaniać najważniejszej jego misji. Katechizm mówi, że „Duch Święty jest […] nadrzędnym podmiotem całej misji Kościoła” (KKK, 852). Duch Święty, którego owocami są m.in. miłość, radość i pokój.
Lęk odbiera człowiekowi możliwość odczuwania miłości i szczęścia.
Każdy człowiek wyposażony jest w mechanizm, działający poza jego świadomością, który chroni go przed zagrożeniami. To ten mechanizm monitoruje otaczającą rzeczywistość, wyzwalając odpowiednie reakcje obronne, kiedy pojawia się taka potrzeba. U osób, które posiadają zawyżony poziom lęku, reakcje te stają się nieadekwatne do zagrożeń, a nawet mogą pojawić się w chwilach, kiedy ich nie ma. Prawdą jest, o czym mówi psychologia i socjologia, że poczucie zagrożenia jednoczy ludzi. Kościół nie może jednak wykorzystywać tego zjawiska, gdyż nadaktywność mechanizmu obronnego opanowuje człowieka, angażuje jego całą uwagę, odbierając jednocześnie możliwość odczuwania miłości i szczęścia. Potwierdza to także nauka.
Być może to z tego powodu cały pontyfikat Jana Pawła II zdominowany był przesłaniem „nie lękajcie się”. Nasz Papież doskonale wiedział o tym, że poszukiwanie drogi wyznaczonej człowiekowi przez Chrystusa, a potem koncentracja na niej możliwa jest tylko wtedy, kiedy człowiek nie będzie opanowany przez lęk. Katechizm mówi, że ludzie „muszą zdążać do swego ostatecznego przeznaczenia […] przede wszystkim przez miłość uprzedzającą” (KKK, 311). Dzięki niej chrześcijanin osiąga „duchową wolność dzieci Bożych”. „ Nie stoi już przed Bogiem z lękiem jak niewolnik ani jak najemnik oczekujący zapłaty, lecz jak syn, który odpowiada na miłość Tego, który „sam pierwszy nas umiłował” (1 J 4, 19), (KKK, 1828). Z kolei Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu wiele razy (około trzystu sześćdziesięciu) zachęca wiernych, aby się nie lękali.
Współczesny świat nie sprzyja łagodzeniu aktywności mechanizmu obronnego, a co za tym idzie – obniżaniu poziomu lęku. Nakłada to dziś na Kościół szczególne zadanie: koncentrację uwagi na tym, co stanowi przeciwwagę dla lęku, czyli na miłości. To dlatego zdecydowanie częściej w czasie kazań powinny podać słowa, że „Bóg jest miłością (..) Ta miłość rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany.” (KKK,733)
II. Oczekuję, aby mój Kościół nie straszył mnie piekłem, tylko nieustannie przypominał mi o boskim potencjale, który jest we mnie i uczył mnie, jak go odkrywać.
W wyniku problemów i konfliktów, w jakich uczestniczę, zdarza mi się postrzegać siebie jako człowieka o niskiej wartości. Wówczas tracę wiarę w siebie, w swoje możliwości. Przekłada się to na pogorszenie moich relacji z innymi, w swoich działaniach popełniam coraz więcej błędów, a moje decyzje i wybory wprowadzają mnie w coraz większe kłopoty. Kiedy w takich okolicznościach dodatkowo słyszę o tym, jak wielkim jestem grzesznikiem, a do tego Kościół grozi mi piekłem, wówczas głęboko zaczynam powątpiewać w sens mojego życia.
Tymczasem Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że „Bóg nie przeznacza nikogo do piekła” (KKK, 1033), a moich problemów i kłopotów nie mogę traktować jak „rodzaju zemsty, którą Bóg stosuje od zewnątrz” (KKK, 1472).
Co prawda Kościół mówi mi o tym, że mam w sobie niezbędne predyspozycje nadane przez Boga do tego, aby radzić sobie z trudnościami życia i być szczęśliwym, jednak sama wiedza bez umiejętności to zbyt mało.
Współczesna psychologia szeroko opisuje nieskuteczność racjonalnych argumentów, nawet tych najbardziej dla człowieka ważnych i potrzebnych. Profesor psychologii Daniel Kahneman za ukazanie tego zjawiska otrzymał nawet Nagrodę Nobla. Katechizm także mówi o trudnościach, jakie sprawia ludzki rozum w „skutecznym i owocnym” wykorzystaniu tego, czym obdarował nas Bóg (KKK, 37).
Zarówno współczesna nauka, jak i katechizm, mówią jednym głosem o tym, że pierwotne źródło ludzkich postaw i zachowań umiejscowione jest poza ludzkim rozumem. To dlatego Kościół, oprócz Starego Prawa zawierającego dziesięć przykazań, ustanowił Nowe Prawo. Po prostu nie wystarczy tylko nakazywać przestrzegania Dekalogu. Nowe Prawo jest „łaską Ducha Świętego” i dlatego nazywane jest również „prawem miłości” (KKK, 1965). „Nie dodaje ono nowych zewnętrznych przepisów, ale przemienia samo źródło czynów, czyli serce, gdzie człowiek wybiera między tym, co czyste i nieczyste” (KKK, 1968). Jak z tego wynika, katechizm nie pozostawia cienia wątpliwości, gdzie jest „źródło czynów” człowieka.
Nie tylko ze zdziwieniem, ale i ze smutkiem odnotowuję fakt, jak mało Kościół mówi o potrzebie rozwijania „człowieka wewnętrznego”, na co zwraca uwagę katechizm. Trudno mi zrozumieć, dlaczego kontemplacja, która jest „najbardziej intensywnym czasem modlitwy” (KKK, 2714), tak mało obecna jest w Kościele. To szczególna modlitwa, określona w katechizmie mianem „milczącej miłości”, która w sposób wyjątkowy otwiera człowieka na Ducha Świętego, który jest w nas i który sprawia, że wybieramy „to, co czyste”.
Katechizm mówi, że kontemplacja jest nieznośna dla człowieka „zewnętrznego” (KKK, 2717) i to może być główną przyczyną, dla której tak trudno Kościołowi skupić się na wnętrzu człowieka.
III. Oczekuję, aby mój Kościół wspierał mnie w kształtowaniu mojej chrześcijańskiej postawy, a nie tylko nakazywał przestrzegania norm moralnych.
Jako jednostka ludzka mam silną potrzebę wolnego wyboru, a nie realizacji zewnętrznych nakazów. Tymczasem normy moralne przekazywane mi przez Kościół mają charakter represyjny, co leży w sprzeczności z Katechizmem Kościoła Katolickiego, w którym czytam: „Aniołowie i ludzie – stworzenia rozumne i wolne – muszą zdążać do swego ostatecznego przeznaczenia przez wolny wybór…” (KKK, 311).
„W swojej nieskończonej mądrości i dobroci Bóg chciał w sposób wolny stworzyć świat „w drodze” do jego ostatecznej doskonałości. To stawanie się dopuszcza w zamyśle Bożym pojawianie się pewnych bytów, a zanikanie innych, dopuszcza obok tego, co najdoskonalsze, także to, co mniej doskonałe, obok budowania natury, również zniszczenie. Obok dobra fizycznego istnieje zatem także zło fizyczne tak długo, jak długo stworzenie nie osiągnie swojej doskonałości” (KKK, 310).
Jestem „w drodze”, co oznacza, że w moim zachowaniu i postawie pojawi się „obok tego, co najdoskonalsze, także to, co mniej doskonałe”. Oczekuję, aby mój Kościół wspierał mnie na tej drodze, aby wierzył we mnie, aby nieustannie pokazywał mi miłość, która będzie dla mnie zawsze czytelnym i jednoznacznym drogowskazem. Katechizm nakazuje, aby członkowie Kościoła dążyli do doskonałej świętości, której duszą jest właśnie miłość (KKK, 825, 826).
W pełni zgadzam się ze słowami ojca Ludwika Wiśniewskiego OP, który w „Blasku wolności” napisał: „Kościół pełni niepowtarzalną rolę w stosunku do świata – ale zwłaszcza wtedy, kiedy nie przemawia do człowieka siłą nakazu, lecz siłą świadectwa.”
Według Wikipedii „uzależnienie to nabyta silna potrzeba wykonywania jakiejś czynności lub zażywania jakiejś substancji […] W języku potocznym termin „uzależnienie” jest stosowany głównie w stosunku do osób, które nadużywają narkotyków (narkomania), leków (lekomania), alkoholu (alkoholizm), czy papierosów […]”
Proces uzależnienia od alkoholu zgłębiam od wielu lat. Pracuję m.in. z osobami mającymi problem z alkoholem. Uczestniczyłem w spotkaniu grupy AA, studiuję dostępne materiały i książki. Prowadzę wywiady z alkoholikami, które dają mi obraz procesu uzależnienia. Miałem okazję poznać ich „stan zaprzeczenia”, kiedy otoczenie jednoznacznie dostrzegało uzależnienie, a osoba nadużywająca alkoholu twierdziła, że jej picie mieści się w normie. Widziałem osoby walczące z uzależnieniem, które mimo podejmowanego wysiłku zaliczały „wpadki”. Rozmawiałem również z osobami, które nie piły od wielu lat.
W definicji znajdującej się w Wikipedii czytamy również, że współczesna psychologia dostrzega problem znacznie szerzej i dlatego pojęcie uzależnienia rozszerzyła o „[…] inne wypadki, kiedy ludzie czują, że muszą się angażować w ryzykowne, wymykające się spod kontroli zachowania”.
Badając proces uzależnienia dostrzegłem również ten „inny wypadek” uderzająco podobny do alkoholizmu. Jest nim uzależnienie od uznania, szacunku, życzliwości ze strony innych. Co prawda nie niszczy ono trzustki i wątroby, ale, podobnie jak w przypadku alkoholizmu, może niszczyć życie człowieka i jego najbliższych. Według neurobiologów uzależnienie to uaktywnia te same struktury mózgu, co w przypadku uzależnienia od alkoholu.
Pożądanie uwagi innych, ich zainteresowania i życzliwości – mamy wdrukowane w naszą psychikę. Problem powstaje dopiero wtedy, kiedy jest ono zbyt duże. Alkohol w niewielkich ilościach nie jest szkodliwy, a nawet może wspierać funkcjonowanie człowieka. Uzależnienie pojawia się wówczas, gdy potrzeba wypicia wymyka się spod kontroli i nie wynika już z woli człowieka, a staje się nawykiem – silną potrzebą podporządkowującą sobie całe jego życie, którego celem staje się butelka. Podobnie rzecz się ma w przypadku uzależnienia od uznania z zewnątrz. Kiedy potrzeba miłości ze strony innych zdominuje człowieka, jego podstawowym celem staje się ich miłość.
Według Scotta Pecka, psychiatry z ogromnym doświadczeniem, autora książki „Droga rzadziej wędrowana”, uzależnienie od miłości innych „to bez wątpienia najczęściej spotykane zaburzenie osobowości. Ludzie cierpiący na nie są tak bardzo zajęci zabieganiem o to, by byli kochani, że nie mają siły na to, by kochać. Są jak głodujący, którzy wszędzie usiłują zdobyć odrobinę pożywienia, lecz za żadną cenę sami nie poczęstowaliby nikogo, tak jakby była w nich pustka, bezdenna otchłań, której nie da się zapełnić.”
Inteligencja alkoholika angażowana jest na rzecz organizacji życia tak, aby butelka zawsze była w zasięgu ręki, a inteligencja osoby uzależnionej od miłości innych, pracuje na rzecz takiej organizacji życia, aby było w nim jak najwięcej uznania, życzliwości i troski.
Alkoholik ma swoje wypracowane sposoby, aby zawsze mieć dostęp do alkoholu. To dlatego ma nawet swoje skrytki, w których ukrywa butelki z alkoholem. Osoba uzależniona od miłości innych ma niekiedy do perfekcji wypracowane sposoby zwracania na siebie uwagi oraz wymuszania zainteresowania.
Skuteczny proces wyjścia z uzależnienia od alkoholu jest trudny i najczęściej długotrwały. W jego wyniku rodzi się człowiek z nową osobowością, do końca życia unikający alkoholu.
Wyjście z uzależnienia od miłości innych to proces budowania autonomii – niezależności psychicznej. Autonomia „wyłącza” potrzebę miłości, potrafi nawet zamienić ją w potrzebę dawania życzliwości, uznania i szacunku innym.
Bardzo dobrze znane mi jest uzależnienie od miłości innych. Byłem opanowany tym uzależnieniem przez wiele lat mojego życia. Doświadczyłem jego siły i skutków. Przeszedłem również proces wyjścia z uzależnienia. Podobnie jak wielu niepijących alkoholików, misją swojego życia uczyniłem wspieranie tych, którzy chcą wyjść z uzależnienia. Z tym, że ja pomagam tym osobom, które uzależnione są od uznania, akceptacji i zainteresowania ze strony innych.
Co to są markery?
António Rosa Damásio, profesor Uniwersytetu Południowej Kalifornii, zmiany, jakie wywołują emocje, nazwał markerami somatycznymi. To odczuwalne i możliwe do zaobserwowania wskaźniki naszych emocji. Pojęcie markerów występuje również w medycynie. Tu pozwalają one nie tylko na ocenę stopnia zaawansowania klinicznego chorób nowotworowych, ale również na monitorowanie przebiegu procesu chorobowego i skuteczności leczenia onkologicznego.
Skutki nadaktywnego ego
Nadaktywne ego utrudnia budowanie satysfakcjonujących relacji z innymi, potrafi odebrać możliwość odczuwania szczęścia, potrafi również znacznie ograniczyć efektywność podejmowanych działań. Stanowisko to można odnaleźć nie tylko w myślach wschodu, w tezach głoszonych przez psychologów, ale również w doktrynie Kościoła Katolickiego. Pierwszym krokiem do ograniczenia wpływu ego na nasze życie jest świadomość tego, czym się ono przejawia. Pomocna w tym jest znajomość markerów (wskaźników) ego.
Przejawy nadaktywności ego, czyli markery ego
Nadaktywne ego przejawia się wyjątkowo silnymi potrzebami, które są jego wyznacznikami (markerami) i które łatwo zaobserwować. Monitorowanie tych potrzeb przez pryzmat siły ich oddziaływania na nasze zachowanie i postawę to ważny element procesu dezaktywacji ego. Kiedy obnażamy (uświadamiamy sobie) nasze potrzeby – ego słabnie. To zjawisko jest dobrze znane w psychologii.
Obserwuj codziennie wskaźniki ego poprzez zadawanie sobie następujących pytań:
- Jak bardzo demonstruję własne kompetencje – postawę „wszystko wiem, na wszystkim się znam? (Jak silne jest we mnie przekonanie, iż niewiele jest tematów, na których się nie znam?)
- Jak silna jest moja potrzeba posiadania racji? (Jak silny jest we mnie opór przed przyznaniem komuś racji?)
- Jak silna jest moja potrzeba uznania? (Czy szukam okazji, aby zademonstrować moje osiągnięcia?)
- Jak silna jest moja potrzeba bliskości? (Jak ważne są dla mnie gesty i słowa akceptacji oraz miłości ze strony bliskich?)
- Jak silny jest mój mechanizm porównywania się? (Jak reaguję na innych, kiedy dostrzegam ich osiągnięcia w zakresie dóbr materialnych, wysokich kompetencji, sukcesów zawodowych?)
- Jak silna jest moja potrzeba oceniania innych? (Jak dużo jest w moich wypowiedziach ocen innych ludzi?)
Nie oceniaj, tylko obserwuj. Motywuj się myślą, że wyzwalasz się spod wpływu destrukcyjnego ego, co oznacza, że jesteś na drodze do wolności i szczęścia.
Czesław Miłosz „Czego nauczyłem się od Jeanne Hersch!”
1.Że rozum jest wielkim boskim darem i że należy wierzyć w jego zdolność poznawania świata.
2.Że mylili się ci, którzy podrywali zaufanie do rozumu, wyliczając, od czego jest zależny: od walki
klas, od libido, od woli mocy.
3.Że powinnyśmy być świadomi naszego zamknięcia w kręgu własnych doznań, nie po to jednak,
żeby sprowadzać rzeczywistość do snów i majaków naszego umysłu.
4.Że prawdomówność jest dowodem wolności, a po kłamstwie poznaje się niewolę.
5.Że właściwą postawą istnienia jest szacunek, należy więc unikać towarzystwa osób, które poniżają
istnienie swoim sarkazmem i pochwalają nicość.
6.Że choćby nas oskarżano o arogancję, w życiu umysłowym obowiązuje zasada ścisłej hierarchii.
7.Że nałogiem intelektualistów dwudziestego wieku było „baratin”,czyli nieodpowiedzialne paplanie.
8.Że w hierarchii ludzkich czynności sztuka stoi wyżej niż filozofia, ale zła filozofia może zepsuć sztukę.
9.Że istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch sprzecznych twierdzeń jedno jest prawdziwe, drugie
fałszywe, z wyjątkiem określonych wypadków, kiedy utrzymanie sprzeczności jest uprawnione.
10.Że niezależnie od losu wyznań religijnych powinnyśmy zachować „wiarę filozoficzną”, czyli wiarę
w transcendencję, jako istotną cechę naszego człowieczeństwa.
11.Że czas wyłącza i skazuje na zapomnienie tylko te dzieła naszych rąk i umysłu, które okażą się
nieprzydatne we wznoszeniu, stulecie za stuleciem, wielkiego gmachu cywilizacji.
12.Że we własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczy z powodu naszych błędów i grzechów,
ponieważ przeszłość nie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez nasze późniejsze czyny.
Nigdy więcej nie miej już wątpliwości, że istnieje uniwersalna mądrość prawda i trzeba jej dociekać!
W relacjach rodzinnych, przyjacielskich czy towarzyskich spotykamy osoby, które dzielą się z nami swoimi problemami lub troskami. Wobec takiej sytuacji możemy przyjąć postawę mentora lub postawę osoby wyrażającej empatyczne zrozumienie.
Mentor potrafi z uwagą wysłuchać, a następnie, korzystając ze swojej wiedzy i doświadczeń, proponować najlepsze, według niego, rozwiązanie czy reakcję. Uznaje, że skoro ktoś dzieli się z nim swoimi przeżyciami, to nie tylko obdarza go swoim zaufaniem, ale również uznaje jego doświadczenie i wiedzę za przydatne do znalezienia najlepszego rozwiązania. To dlatego mentor uruchamia wszystkie swoje intelektualne zasoby, aby zaproponować swoją ocenę sytuacji oraz rozwiązania, które według niego są najlepsze.
Empatyczne zrozumienie zaś to postawa słuchania, ale takiego zaangażowanego, w którym pojawiają się pytania pozwalające na lepsze zrozumienie problemu danej osoby. Taki słuchacz nie ocenia, nie proponuje żadnych rozwiązań, a jedynie przyjmuje treści po to, aby zrozumieć. Efektem tej postawy jest pogłębianie się otwartości i zaufania osoby dzielącej się swoimi przeżyciami. Osoba ta, czując, że jest wysłuchiwana, coraz bardziej otwiera się na własne uczucia. Sprawia to, że mówiąc o swoich doznaniach, coraz lepiej rozumie siebie. W wyniku takiego „słuchania samego siebie” często coś, co jeszcze przed chwilą było problemem, zmniejsza swój negatywny wydźwięk, gdy zostanie wypowiedziane. Narracja prowadzona w atmosferze zrozumienia pozwala lepiej zrozumieć siebie i w efekcie uruchamia proces terapeutyczny.
Zarówno jedna, jak i druga postawa daje korzyści psychiczne. Mentor ma możliwość wykazania się swoimi kompetencjami, co nie jest bez znaczenia dla podbudowania jego poczucia własnej wartości. Z kolei osoba wyrażająca empatyczne zrozumienie, wyzwalając pozytywne doznania u tych, z którymi wchodzi w kontakt, za sprawą neuronów lustrzanych również odczuwa pozytywny efekt swojego podejścia do problemu danej osoby.
Doświadczenie potwierdzone przez psychologię nie pozostawia cienia wątpliwości, która postawa przynosi największe korzyści. Przy czym mówię tu korzyściach zarówno osoby słuchającej, jak i tej dzielącej się swoimi przeżyciami. Najbardziej pożądanym podejściem jest empatyczne zrozumienie. Okazuje się, że w ten sposób wspieramy nie tylko innych, ale także siebie, gdyż empatycznie otwierając się na innych, uaktywniamy własne zasoby, które służą również nam samym. Dzięki nim lepiej radzimy sobie nie tylko ze sobą, ale i z wyzwaniami, jakie niesie życie. O tym szczególnym zjawisku, mówili od dawna filozofowie, a współczesna psychologia w pełni je potwierdza.