Pytanie to mocno wybrzmiało w mojej głowie z powodu wyjątkowej sytuacji, jaka miała miejsce kilka dni temu, kiedy jechałem z mojej wsi do Szczecina. Na odcinku poza terenem zabudowanym jadący przede mną samochód nagle zaczął hamować. Jechałem dość szybko i, niestety, w stosunkowo niewielkiej odległości od niego. Mimo wciśniętego do końca hamulca wiedziałem, że nieRead More…
Dziś w komentarzach medialnych jawią się trzy różne obrazy Lecha Wałęsy: jeden pokazujący go jako człowieka, który zaprzedał się służbie bezpieczeństwa, drugi obraz to Wałęsa – narodowy bohater i trzeci, który pojawia się w mediach najrzadziej – Wałęsa jako człowiek o złożonej osobowości, a nawet niekiedy o skrajnie różnych postawach. Który obraz Lecha Wałęsy jestRead More…
Kiedy spotykam się z kolejną parą zgłaszającą się do mnie po wsparcie, kiedy zapoznam się już z ich problemem, bardzo często pojawia się u mnie myśl: dlaczego nie podejmują żadnej profilaktyki w zakresie relacji. Decydujemy się na badania okresowe naszego zdrowia bądź to z nakazu pracodawcy, bądź z własnej inicjatywy, co roku lub co kilkaRead More…
Myślę, że zalecenie „pracuj nad sobą” jest wszystkim znane. Pojawia się ono nie tylko w poradnikach, ale i w rozmowach towarzyskich. Bez wątpienia jest to ważny nakaz, który wskazuje na to, iż prawdziwa zmiana w życiu to przede wszystkim zmiana samego siebie. Pojawia się jednak pewien kłopot w określeniu, na czym ta zmiana ma polegać.Read More…
Pytanie to, chociaż nienowe, mocno mi wybrzmiało po przeczytaniu najnowszego numeru "Charakterów” (1/2016). To psychologiczny magazyn, który czytam praktycznie od początku jego powstania, czyli od 1997 roku. W przewodnim artykule styczniowego numeru pt. "Być sobą, czy grać siebie”, jego autor, prof. dr hab. Wiesław Łukaszewski, odnosi się do zagadnienia zmiany siebie. Poza prezentacją różnych koncepcjiRead More…
Karen Horney, jedna z najważniejszych postaci współczesnej psychiatrii i psychoanalizy, jest autorką teorii opisującej wewnętrzne konflikty człowieka. Przejawem tych konfliktów są opisane przez nią trzy typy osobowości. Jednym z nich jest typ agresywny, którą Horney nazwała nastawieniem „przeciwko ludziom”. Może się mylę, ale czy ten typ osobowości nie jest obecny na naszej scenie politycznej?
Poniżej fragmenty jej książki, opisujące typ agresywny („Nasze wewnętrzne konflikty” ,Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2001).
„Typ agresywny przyjmuje za rzecz oczywistą, że każdy jest nastawiony doń wrogo, i nie chce przyznać, że to nie zawsze jest prawdą. Życie dla niego jest walką wszystkich ze wszystkimi, w której każdy powinien dbać o własną skórę. Wyjątki, na które się zgadza w swojej ocenie rzeczywistości, wprowadzane są niechętnie i z zastrzeżeniami. Taki stosunek do świata czasami jest wyraźnie widoczny, lecz częściej skrywa go pozorna grzeczność, dbałość o sprawiedliwość i granie dobrego kompana. Tę „fasadę” można uznać za makiaweliczny wybieg podyktowany względami czysto praktycznymi. Z reguły jednak jego nastawienie to zlepek roszczeń wobec świata, prawdziwych uczuć i potrzeb neurotycznych. Pragnienie przekonania innych, by wierzyli w to, że jest „porządnym facetem”, może łączyć się z odrobiną szczerej życzliwości, pod warunkiem, że nikt nie kwestionuje jego przywódczej roli. (…) U jednostek agresywnych wszystko nakierowane jest na bycie i stawanie się osobą „twardą”, a przynajmniej na stwarzanie takich pozorów.
Potrzeby jednostki typu agresywnego powstają z przekonania, że świat jest areną walki o byt, gdzie mocni unicestwiają słabych, a przeżyć mogą jedynie najlepiej przystosowani.(…) Stąd też zasadnicze pragnienie takiej osoby sprowadza się do chęci kontroli otoczenia. Zróżnicowanie możliwych środków jej sprawowania jest nieograniczone. Może ona przybrać postać bezpośredniego użycia siły, może mieć formę pośredniej manipulacji poprzez nadmierne zatroskanie drugim człowiekiem, o może też polegać na zobowiązywaniu ludzi do jakichś innych działań. Osoba taka często woli pozostać szarą eminencją i pociągać za sznurki z ukrycia.(…)
Jeśli osoba taka chce pozostać szarą eminencją wskazuje to na obecność dążeń sadystycznych, gdyż wtedy inni są wykorzystywani do jej własnych celów. Równocześnie osoba taka pragnie być lepsza od innych, pragnie osiągnąć sukces oraz zdobyć prestiż i uznanie. Wysiłki w tym kierunku są nastawione częściowo na zdobycie władzy, gdyż prestiż i sukces w społeczeństwie opartym na współzawodnictwie ułatwia jej posiadanie. Prestiż i sukces są także podstawą subiektywnego poczucia siły, która rodzi się przez jej zewnętrzny poklask i dominację nad innymi.(…)
Na całościowy obraz osoby, o której tu mowa, składa się także silne pragnienie wykorzystania drugiego człowieka, przechytrzenie go, zrobienie z niego uległego narzędzia.(…)
Typ agresywny….zakłada po prostu, że to on ma rację, ponieważ fakt ten potrzebny mu jest jako podstawa subiektywnej pewności, tak samo jak walczącej armii potrzebny jest jakiś przyczółek, z którego mogłaby rozpocząć atak. Przyznanie się do błędu, kiedy nie jest to absolutnie konieczne, jest uważane przez osobę typu agresywnego za niewybaczalny przejaw słabości, a może i za totalną głupotę.(…)
Człowiek tego typu postrzega siebie jako silnego, uczciwego i realistycznie spoglądającego na świat i wszystko to jest prawdą, jeśli patrzy się na to z jego punktu widzenia. Zgodnie z jego założeniami, własna ocena siebie jest całkowicie zgodna z logiką, gdyż bezwzględność to dla niego siła…Jego przeświadczenie co do swojej uczciwości jest wynikiem trzeźwej demaskacji istniejącej wokół niego powszechnych objawów hipokryzji.”
Studiując zagadnienia z zakresu ludzkiej psychiki (to już 25 lat!) zauważyłem, że to, co w człowieku jest negatywne, w literaturze przedmiotu najczęściej określane jest pojęciem ego. Utożsamia ono tę część naszego Ja, która odpowiedzialna jest za adaptację w świecie, a więc za bezpieczeństwo oraz zaspokojenie niezbędnych do życia potrzeb. Siłą napędową ego jest lęk, określony przez psychologów mianem lęku pierwotnego. Tylko wówczas adaptujemy się w świecie zewnętrznym harmonijnie i reagujemy adekwatnie do okoliczności i zagrożeń, w jakich się znajdziemy, gdy ten lęk występuje na „zdrowym” poziomie. Natomiast kiedy jest on zbyt wysoki (co, niestety, zdarza się bardzo często), wówczas ego, bez względu na sytuację w świecie zewnętrznym, realizuje swoje zadanie.
Znajomość form, w jakich przejawia się aktywność ego, jest nie tylko pomocna, ale i niezbędna w ograniczaniu jego destrukcyjnego wpływu na nasze życie. To dlatego uznałem, iż kilka fragmentów książki franciszkanina Richarda Rohra pt. „Oddychając pod wodą”, którą właśnie czytam, może wspierać proces identyfikacji własnego ego.
„Ego prędzej umrze niż zgodzi się na zmianę, niż przyzna się do błędu. Chętnie zamieszka w świecie, w którym panuje system „wygrana/przegrana”, i w którym większość przegrywa, niż pozwoli na zwycięstwo Boga zgodne z regułą wygrana/wygrana.”
„Jeśli spróbujemy zmienić własne ego z pomocą własnego ego, otrzymamy to samo ego, tyle że lepiej zamaskowane. Często i na różne sposoby mówił o tym Albert Einstein: żaden problem nie może być rozwiązany przy pomocy tej samej świadomości, która problem spowodowała.”
„Reakcja ego zawsze jest nieadekwatna, a nawet niewłaściwa. Nie jest ono w stanie pogłębić i poszerzyć miłości, życia albo wewnętrznego szczęścia. Ponieważ samo w sobie nie posiada wewnętrznej substancji, zawsze przywiązuje się tylko do tego, co zewnętrzne. Ego definiuje siebie poprzez swoje przywiązania i niechęci wobec innych.”
„Ego nienawidzi zmiany bardziej niż czegokolwiek innego na świecie – nawet jeśli obecna sytuacja jest straszna albo bezużyteczna. Zamiast cokolwiek zmieniać, wykonujemy coraz więcej bezsensownych czynności, które nie przynoszą żadnego pozytywnego skutku. W ten sposób wielu mówi o osobach uzależnionych, a ja rozciągnąłbym to zadanie na nas wszystkich. Powtarzamy te czynności, bowiem za każdym razem, kiedy je wykonujemy, nie dają nam głębokiej satysfakcji. Angielski poeta, W.H. Auden powiedział o tym w wierszu „Apropos of many things”: Wolimy dać się zniszczyć niż się zmienić. Wolimy umrzeć w strachu niż wspiąć się na krzyż teraźniejszości i pozwolić, aby umarły nasze złudzenia.”
Już od chwili narodzin podlegamy procesowi nieustannych przemian. Wzrasta nasza waga ciała, rośniemy, z biegiem lat nabieramy kształtów podkreślających naszą męskość/kobiecość. Rozwija się nasza fizyczność, co sprawia, że stajemy się dorośli. Jednak dorosłość nie oznacza jeszcze dojrzałości, którą należy tu rozumieć zarówno jako umiejętność skutecznego radzenia sobie z wyzwaniami, jakie niesie życie, jak również jako umiejętność budowania satysfakcjonujących relacji z innymi. Ponadto pod pojęciem dojrzałości kryje się umiejętność smakowania prawdziwego szczęścia i radości życia.
Dojrzałość nie rodzi się sama
Dojrzałość, w odróżnieniu od dorosłości, nie rodzi się sama. Dojrzałość człowieka pojawia się w wyniku niezbędnych wewnętrznych przemian. Obejmują one przede wszystkim weryfikację przekonań, identyfikację tych destrukcyjnych, odkrywanie tych konstruktywnych oraz wzrost poziomu świadomości. Proces ten może przeprowadzić tylko sam człowiek, gdyż tylko on ma dostęp do sfer, które powinny podlegać przemianom. Inni mogą być jedynie drogowskazem i wsparciem, które, jak pokazuje praktyka, najczęściej jest niezbędne.
Podnoszenie jakości życia zawsze wiąże się z przemianą
Podjęcie wezwania do przemian i właściwa realizacja tego procesu daje efekt w postaci poczucia coraz większego sprawstwa i życiowej skuteczności. Bez trudu można to zaobserwować w coraz lepszym radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami. Napinanie się i wysiłek są zastępowane przez spokój i rozwagę. W reakcji na innych zaczyna dominować asertywność. Jednocześnie coraz częściej pojawia się przekonanie: jestem tu, gdzie powinienem być i robię to, co powinienem robić.
Wewnętrzna przemiana to jedyna droga do prawdziwego szczęścia
„Nie szukaj radości w rzeczach – ona mieszka w nas samych.” Ryszard Wagner
Niezbędne jest tu użycie pojęcia „prawdziwego szczęścia”, gdyż wielu ludzi myli szczęście z przyjemnością. Prawdziwe szczęście jest bezwarunkowe i pochodzi z nas, z naszych wewnętrznych zasobów. Przyjemność jest uwarunkowana tym, co niesie nam świat zewnętrzny. Pojawia się, gdy zaspokoimy nasze potrzeby materialne, gdy zdobędziemy sympatię lub miłość albo kiedy zdobędziemy władzę.
Już Arystoteles stwierdził, że każdy człowiek ma określony cel do osiągnięcia w swoim życiu. Celem tym jest eudajmonia, czyli szczęście (to prawdziwe). Katechizm Kościoła Katolickiego osiągnięcie tego celu określa jako największe wyzwanie stojące przed człowiekiem, gdyż „szczęście czyni nas uczestnikami Boskiej natury.” (KKK,1720)
Wszyscy jesteśmy wzywani do przemian, ale nie wszyscy potrafimy na to wezwanie odpowiedzieć.
„Jeśli ktoś przez cały czas chroni swoje ego, to nigdy się nie rozwinie.” Elliot Aronson
W naturę każdego człowieka wpisane jest wezwanie do przemian. Może ono mieć charakter od łagodnego po dolegliwy, w zależności od tego, czy odpowiadamy na te wezwania, czy też konsekwentnie ich unikamy, nie słysząc tych ważnych dla naszego życia sygnałów do zmian. Pierwsze wezwanie do przemian pojawia się w formie odczuwanej na poziomie świadomym motywacji do zmian lub poczucia dyskomfortu, niepokoju, braku satysfakcji i radości życia. Brak reakcji na te sygnały sprawia, że życie człowieka zaczynają wypełniać konsekwencje błędnych decyzji i wyborów, a w relacjach z innymi dominującą rolę przejmują konflikty. W dalszej kolejności, kiedy wciąż nie reagujemy na wezwania do przemian, mogą pojawić się problemy ze zdrowiem.
Dlaczego tak wielu ludzi nie reaguje na wezwania do przemian?
„Ludzie boją się zmian, nawet na lepsze.” Józef Ignacy Kraszewski
Niestety, wezwanie do przemian napotyka wyjątkowo silny opór, jaki stawia nasza psychika. Bez względu na destrukcyjne konsekwencje braku przemian, ona najbardziej zainteresowana jest status quo. Kiedy w wyniku działania tego oporu (jego przejawem jest lęk, często nieuświadomiony) nie reagujemy na wezwania do przemian, wówczas pojawiają się trudne do zniesienia myśli, uczucia i emocje. W takiej sytuacji destrukcyjna część naszego Ja podsuwa nam „znieczulacze”. Może to być na przykład alkohol albo jedzenie w nadmiarze. Niektórzy sięgają po narkotyki albo oddają się hazardowi. Lista „znieczulaczy”, jakie zostały wypracowane przez mechanizmy psychologiczne człowieka, jest bardzo długa.
Często po wielu latach, kiedy w wyniku ignorowania wezwań do przemian życie człowieka staje się koszmarem nie tylko dla niego samego, ale i dla jego bliskich, pojawia się stan, który alkoholicy nazywają „dnem”. Wówczas w wyniku odczuwanego bólu i cierpienia, którego nie potrafią już ograniczyć „znieczulacze”, pojawia się autorefleksja i motywacja do wewnętrznych przemian.
Podstawowy warunek budowania dojrzałości człowieka
„W pracy wewnętrznej wakacji nie ma.” św. Urszula Ledóchowska
Ujmując proces budowania dojrzałości człowieka w łańcuch przyczynowo-skutkowy, tuż przed zaangażowaniem w przemiany jest otwartość człowieka. To dzięki niej zachodzi proces przemian. Jest charakterystyczne, że człowiek otwarty nie trzyma się kurczowo swoich przekonań, nie uważa ich za jedynie słuszne. Jego główną motywacją jest poszukiwanie wszystkiego tego, co prowadzi go do dojrzałości, a nie tego, co potwierdza jego przekonania. Kiedy już posmakuje satysfakcji płynącej z procesu przemian, staje się ona jego uzależnieniem. Taki człowiek postrzega życie jako proces stawania się, a nie bycia. Frajda płynąca z coraz częściej i silniej pojawiającego się poczucia szczęścia i radości życia, poparta realnymi efektami, ukierunkowuje jego uwagę i zaangażowanie głównie na wewnętrzne przemiany.
Takie postrzeganie życiowych przemian, to nie tylko efekt zdobytej przeze mnie wiedzy. Została ona w pełni potwierdzona moimi osobistymi doświadczeniami.
Słuchając debat politycznych, a nawet dyskusji w gronie bliskich sobie osób, często można odnieść wrażenie, że osoby biorące w nich udział mówią o zupełnie różnej rzeczywistości. Każda ze stron dyskusji ma tak głębokie przekonanie o swoich racjach i swoim postrzeganiu świata, że brak akceptacji swoich poglądów ze strony innych odbiera nawet jako przejaw braku szacunku. Automatycznie wyzwala to reakcje obronne. Niestety, zjawisko to nasila się, co nie tylko psuje obraz sceny politycznej, ale także dzieli rodziny i przyjaciół – osoby do niedawna jeszcze sobie bliskie.
Do zjawiska tego odnoszę się od wielu lat, między innymi dlatego, że zróżnicowane postrzeganie rzeczywistości jest źródłem konfliktów małżeńskich, a także braku porozumienia w miejscu pracy. Reagujemy na to, co widzimy, a – jak pokazuje doświadczenie – nie zawsze widzimy rzeczy takimi, jakimi one są.
Nie tak dawno miałem okazję obserwować, jak moja klientka w wyniku kolejnych sesji coachingowych zaczynała inaczej patrzeć na swojego męża, mimo że w nim samym nie następowały jakieś radykalne zmiany. Podczas pierwszego spotkania usłyszałem, że jej mąż jest psychoterrorystą, że nadużywa alkoholu, i że ona nie widzi możliwości, aby dalej z nim żyć. Jak się okazało, w budowaniu tego obrazu czynny udział brała jej przyjaciółka, której zwierzała się ze swoich dylematów. Podczas naszych spotkań, które przeplatane były moimi rozmowami z jej mężem, moja klientka powoli, ale w zauważalny sposób, zaczęła inaczej postrzegać swoje małżeńskie relacje. Dziś ma już świadomość, że owszem, mąż w swojej postawie może nie był doskonały, ale na pewno nie był taki, jakim go jeszcze nie tak dawno widziała.
Motywowany moimi zainteresowaniami niekiedy prowokuję rozmowy na temat naszej polskiej rzeczywistości. Okazuje się, że moi rozmówcy mają niekiedy skrajnie różne obrazy naszej ojczyzny. Dla jednych jesteśmy w stanie zagrożenia różnymi nieszczęściami – albo w dziedzinie gospodarki, albo z powodu sytuacji międzynarodowej, a dla innych jesteśmy na drodze rozwoju z widocznymi pozytywnymi efektami tej drogi. Jak się okazuje, ta różnica poglądów nie ma nic wspólnego z wykształceniem, płcią czy statusem materialnym. Istnieją zupełnie inne przyczyny, które sprawiają, że możemy mieć tak różne obrazy tej samej rzeczywistości.
Od lat mam ogromny żal do psychologów, że nie mówią głośno o tym tak ważnym zjawisku, którego zrozumienie mogłoby skutecznie zapobiec wielu nieporozumieniom i konfliktom. Sama świadomość, że to, co widzę, może nie oddawać rzeczywistości takiej, jaką ona jest, zupełnie inaczej ustawia mnie wobec moich przekonań oraz racji drugiej strony. Zamiast upierać się przy swoim stanowisku, otwieram się na argumenty. Zamiast walczyć o swoje racje, jestem bardziej zainteresowany zobiektywizowanym postrzeganiem świata.
Bardzo ucieszył mnie artykuł Tomasza Besta pt. „Krzywe zwierciadło lęku”, który ukazał się w październikowym numerze „Charakterów”. Czytam w nim, że „badania psychologiczne pokazują wyraźnie, że ludzie interpretują napływające informacje przy pomocy poznawczych reprezentacji świata społecznego, czyli własnych jego wizji.” Autor opisuje dalej badania, które potwierdzają „jak bardzo reprezentacje te mogą odbiegać od rzeczywistego stanu.”
O tym, że to lęk i poczucie zagrożenia stanowią pierwotną przyczynę wypaczania obrazu rzeczywistości, dowiedziałem się wiele lat temu, czytając książkę profesora psychiatrii Raj Persauda pt. „Pozostać przy zdrowych zmysłach”. Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła na mnie wówczas ta informacja. Wówczas to pierwszy raz zadałem sobie pytanie, czy w obliczu lęków, które wtedy były mi tak bliskie, na pewno widzę świat takim, jaki on jest? Nie było to miła autorefleksja, gdyż kwestionowała moje przekonania, ale w stosunkowo krótkim czasie zaczęła przynosić pozytywne rezultaty.
Raj Persaud, powołując się na badania, uświadomił mi, że kiedy żyjemy w poczuciu zagrożenia, kiedy mamy zawyżony poziom lęku, posiadanie wroga zewnętrznego jest terapeutyczne. „Rzeczywisty lub nawet wyimaginowany wróg odkrywa niezwykle pożyteczną, unifikującą rolę społeczną. Posiadanie zewnętrznego obiektu naszych agresywnych skłonności zabezpiecza nas przed zwracaniem ich przeciwko samemu sobie… Potrzebujemy czegoś lub kogoś, kogo moglibyśmy przeklinać i obwiniać za wszystko.”
Czy nie tłumaczy to w sposób jednoznaczny, dlaczego niektórzy z tak dużym zaangażowaniem mówią o zagrożeniach i niebezpieczeństwach? Oni je nawet widzą. Podają kolejne argumenty, powołują się na fakty potwierdzające ich stanowisko. Świadomość tego zjawiska pozwala nam zrozumieć, dlaczego gotowi są nawet walczyć w obronie swoich racji.
Kiedy dziś rozmawiam z moim tatą, który konsekwentnie wykazuje, w jak trudnych czasach dziś żyjemy, nie prowadzę już z nim rozmów „na argumenty”. To nie ma sensu. Czuję tylko żal, że ktoś kiedyś tak ukształtował jego psychikę, że życie postrzega głównie w kategoriach zagrożeń. Za czasów minionego ustroju to on mówił mi o Piłsudskim i o 11 listopada, a także uświadamiał mi, na czym polega prawdziwa wolność. Dziś, kiedy ją mamy, on cały czas widzi tylko zagrożenia i niedostatki. Nawet jedynie próba pokazania innego obrazu świata wyzwala w nim irytację, a nawet złość. Mimo tego, że dobrze znam ten mechanizm, to jest mi przykro, że nie mogę z moim tatą wspólnie cieszyć się wolnością, w której dane jest nam żyć, a o której kiedyś mogliśmy tylko marzyć.
Z reguły nie zastanawiamy się nad poziomem naszych znajomości z innymi, ograniczając się niekiedy jedynie do ich oceny przez pryzmat prostych schematów, takich jak np.: unikam, szukam okazji do spotkań, zabiegam o tę znajomość, jest mi ona obojętna. Brak świadomości, czym dla nas są te znajomości, jakie mają dla nas znaczenie, a także niedostrzeganie ich szczegółów sprawia, że nie potrafimy w pełni korzystać z wielu z nich, albo… odczuwamy frustrację stawiając im zbyt wygórowane oczekiwania.
W uniknięciu tych zjawisk pomocna może być świadomość poziomu, na jakim jest dana znajomość. Praktyka pokazuje cztery charakterystyczne poziomy znajomości.
Poziom 1
Tutaj znajomość ma charakter tylko formalny, a spotkania są tylko przypadkowe. Mówimy sobie tylko dzień dobry, do widzenia. Praktycznie nic o sobie nie wiemy. Wyrazy ciepła, szacunku czy sympatii wyrażamy jedynie uśmiechem.
Poziom 2
Nasze kontakty są tu również przypadkowe – nieumówione. Kiedy jednak się spotkamy, podejmujemy rozmowę. Jej treścią są sprawy ogólne np. pogoda, polityka albo aktualne, szczególne wydarzenia. Rozmowa może dotyczyć faktów z naszego życia osobistego np. zdrowia lub ważnych wydarzeń, jednak ma ona charakter formalny – faktograficzny. Nie ma tu komunikacji opartej na empatii. Jest nam miło się spotkać, ale nie na długo. Wobec siebie wyrażamy głównie szacunek i grzecznościowe zainteresowanie.
Poziom 3
Znajomi z tego poziomu to osoby, z którymi szukamy spotkań i planujemy je. Korzystamy z różnych okazji, aby spędzić ze sobą czas. Mogą to być imieniny, urodziny, inne okazje albo spontanicznie zorganizowane spotkania. Kontaktujemy się również telefonicznie wymieniając informacje o sobie. Rozmowy niekiedy mogą mieć charakter pogłębiony, jednak są sfery nie obnażane, których w mniej lub bardziej nieświadomy sposób nie poruszamy. Mogą one dotyczyć naszego życia osobistego, naszych uczuć i emocji, poglądów i przekonań. Kiedy komuś z nas zdarzy się przekroczyć granice tych obszarów, co najczęściej wywołuje negatywne reakcje drugiej strony, natychmiast je opuszczamy w imię budowania pozytywnej atmosfery. Przy tym poziomie relacji musimy być czujni, aby nie wchodzić w „trudne tematy”. Zawsze możemy liczyć tu na miłe spędzenie czasu i dobry relaks, ale nie na w pełni empatyczne zrozumienie naszych radości, problemów i trosk.
Poziom 4
Na tym poziomie praktycznie nie ma obszarów tabu. Spotykamy się nie tylko po to, aby spędzić ze sobą miło czas, ale również po to, aby „przegadać” swoje problemy, podzielić się swoimi radościami. Kiedy nie możemy się spotkać, prowadzimy rozmowy przez telefon. Relacje te dają nam poczucie bezpieczeństwa, poprzez bezwarunkową akceptację, jaką siebie obdarzamy. W tych relacjach nie ma głupich pytań ani głupich tematów. Wiemy nie tylko to, co dzieje się w naszym życiu, ale również to, jak się z tym czujemy. Z życzliwością dzielimy się nawzajem własnymi doświadczeniami. Nawet jeżeli poczujemy chwilowy dyskomfort na skutek negatywnej informacji zwrotnej, jaką sobie wzajemnie możemy dać (krytyka), to mamy pewność, że jest ona przekazywana nam w dobrej wierze i może nieść ważną dla nas informację. Zazwyczaj wzbudza to w nas autorefleksję. Gdy nie widzimy się dłuższy czas, a jednocześnie nie mieliśmy okazji rozmawiać telefonicznie, to cały czas żyjemy w głębokim przekonaniu, że te relacje są trwałe i ważne w naszym życiu.
Moim zdaniem zupełnie nie doceniamy czwartego poziomu relacji. Jego bardzo pozytywny wpływ na higienę psychiczną jest wyjątkowy. Dużo mówi o tym psychologia, a ci, którzy doświadczają takich relacji, w pełni to potwierdzają. Relacje czwartego poziomu nie tylko pozwalają miło spędzać czas, ale i zaspokajają nasze fundamentalne potrzeby psychiczne, potrzebę zrozumienia, akceptacji, zainteresowania ze strony innych. I żeby była jasność – potrzeby te posiadamy wszyscy!
Poziom 4 relacji świetnie pokazuje film Notting Hill z Hugho Grantem i Julią Roberts w roli głównej. Oglądałem go wielokrotnie, głównie dla scen, kiedy w grupie przyjaciół omawiane są ważne dla nich sprawy. W czasie spotkań każdy jest wysłuchany i każdy potrafi przyjąć rolę empatycznego słuchacza. Relacje te przepełnione są wzajemnym szacunkiem i miłością.
Napisałem wyżej, że „nie doceniamy czwartego poziomu relacji”. Myślę jednak, że bardziej odpowiednim byłoby sformułowanie „nie potrafimy tworzyć relacji czwartego poziomu”. Otwartość na uczucia własne, umiejętność ich wyrażania oraz otwartość na uczucia innych – fundamenty 4 poziomu, coraz trudniej stworzyć, a niekiedy można odnieść wrażenie, że jest to wręcz niemożliwe. Dlaczego tak się dzieje, to temat na odrębny artykuł.