Nie trzeba kończyć psychologii, aby wiedzieć, że uśmiech, życzliwość, dobre słowo skierowane do innych, mają bardzo dobry wpływ zarówno na ich odbiorcę, jak i na ich dawcę. Działają jak psychologiczna witamina D wzmacniająca psychikę, poprawiająca nastrój. Trudno przecenić jej pozytywny wpływ na przeżywane uczucia, emocje, jak i na sposób myślenia i widzenia świata. Okazuje się jednak, że mamy problem zarówno z byciem dawcą, jak również często nie potrafimy przyjąć ofiarowanego uśmiechu, życzliwości, czy dobrego słowa. Bywa i tak, że wywołują one nerwowe reakcje.
Zagadnienie to od lat koncentruje moją uwagę. Poza tym, że interesowałem się, co na ten temat mówi psychologia i socjologia, to sam obserwowałem i obserwuję zachowania ludzi szczególnie, kiedy robię zakupy, chodzę po supermarketach. Wielokrotnie miałem i mam okazję doświadczać pozytywnego wpływu tej psychologicznej witaminy D, kiedy uśmiechem, lub życzliwym słowem prowokuję reakcje innych. Lubię to robić. W takich chwilach czuję jak pomiędzy mną, a osobą z którą wymienię uśmiech, lub przez chwilę wymienię poglądy na temat kupowanych artykułów, pojawia się pozytywna energia.
Dlaczego ten tak prosty sposób wpływania na własną psychikę, wykorzystujemy tak rzadko ? Pytanie to pojawia się u mnie szczególnie wtedy, kiedy wiedzę smutnych, przygnębionych ludzi, kiedy w odpowiedzi na mój życzliwy uśmiech zdarza mi się dostrzec w ich oczach podejrzenie i pytanie o co mi chodzi.
Bycie dawcą wymaga spełnienia dwóch warunków. Po pierwsze trzeba samemu być w dobrym nastroju (nie wchodząc w szczegóły, czy jest on wynikiem tego, że przeżywamy akurat coś dla nas pozytywnego, czy jest to nasz naturalny stan). Po drugie wyrażanie na zewnątrz swoich uczuć, co charakteryzuje dawcę, to efekt ekstrawertycznej osobowości. Stąd kiedy jesteśmy introwertykami, to możemy być tylko dobrymi biorcami, co również jest ważne dla wytworzenia pozytywnej energii we wzajemnych relacjach.
Problem pojawia się wtedy, kiedy zachowanie i postawa człowieka zdominowane są brakiem zaufania, kiedy postrzega on życie głównie jako zagrożenie. Sprawia to, że musi być cały czas czujny i ostrożny. Pojawienie się życzliwości, dobrego słowa , czy uśmiechu ze strony innych, zupełnie nie współgra z jego wizją świata. Dlatego takie zachowania ocenia jako manipulację, przed którą trzeba się bronić. Stąd reaguje głównie zachowaniami obronnymi . Stara się unikać dawców psychologicznej witaminy D, albo reagują nie ukrywaną niechęcią, a nawet złością. Pamiętam reakcję jednej pani, która przy kasie pakowała do wózka dużą ilość zakupów, a ja chciałem jej pomóc. Kiedy zagadnąłem ją stwierdzeniem : widzę, że to na panią spadł obowiązek zakupów dla całej rodziny, a zaraz potem zapytałem, czy mogę jej pomóc, w odpowiedzi usłyszałem : a co to pana obchodzi, sama sobie poradzę. Nie tylko ja, ale i kasjerka, byliśmy zaskoczeni taką reakcją, w której była głównie nieskrywana złość i niechęć.
Nie znam badań, które mówiłyby, ilu jest wśród nas takich ludzi. Nie wykluczam, że moja ocena jest subiektywna, osobiście uważam jednak, że niestety jest ich dużo. Tego typu reakcje nie są wynikiem chwilowego obniżenia nastroju, czy obciążenia nabrzmiałymi problemami, czy trudnościami. Ludzie ci najczęściej właśnie tak reagują, uznając swoje zachowanie za w pełni uzasadnione.
Kiedy spotykamy ich na swojej drodze, powinniśmy patrzeć na nich z dozą zrozumienia i tolerancji. Oni najczęściej nie mają świadomości, że ich postawa jest destrukcyjna przede wszystkim dla nich samych. Nie jesteśmy w stanie im pomóc. Proces zmian ich postawy najczęściej wymaga fachowego wsparcia, albo…autorefleksji, która niestety pojawia się u nich dopiero w wyniku traumatycznych wydarzeń lub ciężkiej choroby. Zupełnie innym tematem jest co buduje taka postawę i co, albo kto ją wspiera.
Ważne, aby zachowanie i postawa takich ludzi nie zmieniła naszej pozytywnej oceny psychologicznej witaminy D. Ważne jest, abyśmy jak najczęściej obdzielali innych uśmiechem, życzliwością i dobrym słowem. A ten kto ma osobowość introwertyczną, to w odpowiedzi na takie zachowanie innych, niech przynajmniej odwzajemni się uśmiechem.
Od pewnego czasu wyraźnie narasta krytycyzm wobec władz. Widać to w sejmie i nie tylko. Z nastaniem wiosny 2013 zapowiadane są liczne protesty i strajki. Związki zawodowe, studenci, ludzie zgromadzeni wokół rozgłośni Radia Maryja, przygotowują się do wiosennej ofensywy, aby wyrazić swoje niezadowolenie. Nie potrzeba nawet dużej wnikliwości, aby dostrzec jak wiele sfer naszego życia wymaga pilnych zmian. Jednak czy zmiana aktualnie rządzących jest warunkiem wystarczającym do przeprowadzenia niezbędnym reform ? Kto miałby zająć ich miejsce ? Odpowiedź na te pytania można uzyskać tylko przy odpowiednio wysokim poziomie świadomości obywatelskiej.
Doświadczenia naszej młodej demokracji pokazują interesujące zjawisko. Z jednej strony coraz częściej i odważniej wyrażamy niezadowolenie wobec rządzących zapominając, że sami ich wybraliśmy. Specjalizujemy się w krytycyzmie, nie podnosząc własnych umiejętności w identyfikacji kompetentnych polityków. Funkcjonujemy w ograniczonej świadomości w której głównie koncentrujemy się na przyłapywaniu władzy na tym „co nie działa”.
Dlaczego ograniczamy się do krytycyzmu ?
Brak satysfakcji, niezadowolenie, niekiedy przeradzające się w złość, jest pierwszą i naturalną reakcją na problemy jakie napotykamy w życiu. Brak pracy, trudność w przeżyciu „od pierwszego do pierwszego”, utrudniony dostęp do specjalistów kiedy pojawiają się kłopoty ze zdrowiem, niewydolny, a niekiedy niesprawiedliwy wymiar sprawiedliwości, wszystko to wzbudza naturalną frustrację. Jeżeli do tego dołoży się brak satysfakcji z życia osobistego, brak życiowej zaradności, własne kompleksy, to w sumie powstaje mieszanka bardzo dolegliwych emocji.
Sposobem na zmniejszenie tego dyskomfortu jest krytycyzm skierowany na zewnątrz. Jak pokazuje życie można się wręcz od niego uzależnić, podobnie jak od środków psychoaktywnych. Kiedy jesteśmy uzależnieni od krytycyzmu, naszą świadomość wypełnia głównie ta potrzeba, podobnie jak świadomość alkoholika wypełnia alkohol, a narkomana narkotyki. Dzięki naszej inteligencji wynajdujemy kolejne argumenty potwierdzające słuszność naszej krytycznej oceny wobec świata, i wówczas przynajmniej na jakiś czas czujemy się lepiej. Można tego doświadczyć przyglądając się własnym uczuciom przed i zaraz po tym jak wyartykułujemy krytyczne uwagi.
Skuteczne przeprowadzenie zmian w naszym kraju wymaga odpowiednich kompetencji rządzących, a te rozpoznamy tylko wtedy, kiedy będziemy posiadali wysoki poziom obywatelskiej świadomości. Nie wystarczy doprowadzić do zmiany władzy, niezbędna jest umiejętność rozpoznania tych, którzy ją zastąpią. Mamy w tym względzie chyba wystarczająco duże bolesnych doświadczeń, aby nie polegać tylko na złudzeniu, że „nie ma znaczenia kto, ważne aby był inny”. Mam jednak poważne obawy, że większość polityków, w tym tych z pierwszych stron gazet, nie jest zainteresowana rozwijaniem obywatelskiej świadomości.
Doświadczenie pokazuje, że wysokie kompetencje polityków nigdy nie idą w parze z postawą krytykanta, a wręcz są ich zaprzeczeniem. Przejawem wysokich kompetencji jest koncentracja na sprawach do załatwienia, a nie na władzy. One nie potrzebują rozgłosu, stąd często są niezauważalne. Rzucająca się w oczy i pociągająca charyzma może być zarówno charakterystyczną cechą wysokich kompetencji, jak również ich braku. Stąd to nie ona powinna być główną cechą rozpoznawczą tych, których chcemy obdarzyć zaufaniem.
Wiosna 2013 będzie wiarygodnym sprawdzianem poziomu świadomości obywatelskiej Polaków. Czas pokaże, czy będzie przepełniona głównie krytycyzmem, czy racjonalnymi propozycjami niezbędnych zmian obejmujących również aktualnie rządzących.
Zdobywcy Broad Peak Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zostali uznania za zaginionych. Co kieruje ludźmi, którzy świadomie narażają własne życie ? Co człowiek chce udowodnić podejmując takie ryzyko ? Być może nie miałbym takich pytań, wątpliwości co do sensu takich wypraw, gdybym był himalaistą. Ale nim nie jestem i chciałbym zrozumieć, a być może wyciągnąć jakieś wnioski.
Każde działanie człowieka poprzedzone jest jakąś motywacją. To często nieuświadomiona siła, która ukierunkowuje jego uwagę, opanowuje myśli i uczucia. Kiedy zaspokoimy nasze podstawowe potrzeby egzystencjonalne, kiedy mamy co jeść i kiedy mamy gdzie mieszkać, uruchamiają się kolejne potrzeby motywując do działania. I tak wspinamy się w hierarchii potrzeb, które opisał Maslow – psycholog nurtu humanistycznego. Na ich szczycie jest potrzeba samorealizacji i transcendencji. To w wyniku tych potrzeb ludzie doznają jedności z całym światem, motywowani są do działań na rzecz innych. Dzięki temu, że osiągnęli autonomię, poczucie własnej wartości, kiedy już nie musza nic sobie, ani innym udowadniać, ich uwaga kierowana jest na innych. W tym zaczynają dostrzegać możliwość samorealizacji.
Doskonałym przykładem obrazującym ten proces jest życiorys Anny Lichoty, zdobywczyni Korony Ziemi. Dziś poświęca wiele czasu i energii na rzecz działalności charytatywnej . „Jej wielkim marzeniem jest utworzenie funduszu na sfinansowanie projektu – pomnika Sarswati Peace School. Będzie to pierwsza szkoła pokoju dla dzieci z Nepalu, której zostaną nadane imiona Wandy Rutkiewicz i Jerzego Kukuczki. Szkoła będzie rodzajem pomnika upamiętniającego życie i osiągnięcia światowej sławy polskich alpinistów.” (www.national-geographic.pl)
Niekiedy obserwując podejmowane działania przez innych, można odnieść wrażenie jak gdyby chcieli nieustannie coś sobie (a być może również innym) udowadniać. Najczęściej nieświadomie podejmują coraz większe wyzwania, coraz bardziej ryzykowne, które tak naprawdę niczemu , ani nikomu nie służą, poza wykazaniem własnych coraz większych możliwości. Uzależniają się od adrenaliny, zatrzymują się na poziomie nieustannego budowania własnej autonomii. Jak gdyby nie potrafili przebić się na wyższy poziom potrzeb, które opisał Maslow.
Z niepokojem wysłuchiwałem wiadomości na temat losów Macieja Berbeka i Tomasza Kowalskiego. Kiedy tylko usłyszałem informację o uznaniu ich za zaginionych ogarnęła mnie mieszanina uczuć. Z jednej strony ogromny żal i smutek. Bardzo współczuję rodzinie oraz ich przyjaciołom. Na pewno są to dla nich wyjątkowo trudne chwile. Z drugiej strony poczułem złość i pytanie dlaczego i po co… ? Czy ich śmierć zostanie skwitowana tylko stwierdzeniem „bo tak bywa i nie można tego zmienić” ? Nie potrafię i nie chcę oceniać tego, co legło u podstaw motywacji Pana Macieja i Pana Tomasza, uważam jednak, że ich śmierć powinna wyzwolić głęboką autorefleksję nad własnymi motywacjami, i to nie tylko u himalaistów. I to byłby największy hołd złożony ku ich czci.
Gdyby dzisiaj ktoś mnie zapytał : na co powinienem zwrócić szczególną uwagę , co albo kto jest dla mnie największym zagrożeniem dla jakości mojego życia, bez wahania odpowiedziałbym : twoje ego. Mam świadomość, że to stwierdzenie wywołuje opór pochodzący z wnętrza człowieka. Sam pisząc te słowa czuję lekki bunt. To moje ego sprzeciwia się takiemu stwierdzeniu. Zdecydowanie lepiej czujemy się dostrzegając przyczyny naszych niepowodzeń, trudności, czy problemów głównie na zewnątrz nas.
Ego wyzwala emocje, potrafi całkowicie opanować nasze myślenie i system poznawczy- nasze postrzeganie rzeczywistości. Jak twierdzą psychologowie ewolucyjni, którym w pełni przyznaję rację, nasze ego nie jest dostosowane do czasów w jakich żyjemy. Ewolucja nie nadąża za zmianami jakie na przestrzeni tysiącleci zaszły w życiu człowieka, pozostawiając mechanizmy będące w dyspozycji ego niemalże w niezmienionym stanie. Spotkałem się ze stwierdzeniem, że ego uruchamia dziś reakcje w relacjach z innymi, podobne do tych, jakie uruchamiały się dawniej na widok dzikiej bestii.
Ego złości się na innych kiedy nie przyznają nam racji. Sprawia, że z tego powodu obrażamy się. Kiedy jest silnie pobudzone, każe nam krzyczeć, inspiruje agresywne zachowanie.
Ego potrafi mieć tak mocno zaostrzone kryteria oceny stosunku innych do nas, że nawet ich brak uśmiechu potrafi zinterpretować jako brak życzliwości. Wówczas przyjmuje jedną z form reakcji :„walka”, albo „ucieczka”. Obserwowałem to w relacjach służbowych kierując zespołami ludzkimi, jak i parnterskich występując w roli mediatora pomiędzy małżonkami.
Ego potrafi stworzyć filtry naszej percepcji, w wyniku których postrzegana rzeczywistość jawi się jako zupełnie „czarna”, albo jednolicie „różowa” („różowe okulary”). Ich konsekwencją są adekwatne do nich decyzje i wybory, zupełnie nie uwzględniające rzeczywistość.
Motywacje ego pochodzi z przekonania : „muszę”. Stąd wszelkie działania mają charakter siłowy. Z kolei brak motywacji przejawia się przekonaniem „nie potrafię”. Może ono być tak silne, że nawet ktoś o wysokich kompetencjach adekwatnych do stojącego przed nim zadania, nie podejmie go.
Ego nie znosi krytyki i potępienia. Dla niego nie ma znaczenia, czy atak przychodzi z zewnątrz, czy sami go potępiamy. Reakcja jest taka sama : „walka”, albo „ucieczka”, dlatego krytyczny stosunek do siebie samego pobudza działanie ego. Każdy chyba doświadczył jak różna jest reakcja kogoś, kogo obdarzymy życzliwością, a jak inna kiedy jesteśmy wobec niego krytyczni. Podobnie reaguje nasze ego.
Identyfikując je w naszym Ja, a następnie obdarzając życzliwością możemy skutecznie je neutralizować. Dobrze jest jak zrobi to ktoś inny, ale najczęściej ci inni również mają kłopot ze swoim ego. Stąd najlepiej liczyć na siebie.
Przypomniały mi się w tym miejscu słowa C. G. Junga „Dopóki nie uczynisz świadomym to, co nieświadome, będzie to kierowało twoim życiem, a ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.”
Poszukuję osób, które rozumieją przyjaźń podobnie jak ja, i które chciałyby się ze mną zaprzyjaźnić. Moja determinacja nie wynika z faktu, że brakuje mi bliskości innych, ale przede wszystkim z potrzeby rozwijania relacji opartych na wartościach bardzo mi bliskich. Doświadczenie pokazuje jak różnie można rozumieć pojęcia, które w powszechnej opinii są znane i jednoznaczne. Widziałem jak często nieuświadomiona różnorodność przekonań tworzy wiele nieporozumień, a nawet konfliktów. Stąd uznaję za niezbędne, a wręcz konieczne, skierowanie do osób zainteresowanych przyjaźnią ze mną opisu, czym dla mnie jest przyjaźń.
Przyjaźń rozumiem jako szczególną formę relacji. Dominuje w niej przede wszystkim wzajemny szacunek, bezwarunkowa akceptacja, życzliwość i empatia, które są jednocześnie podstawowymi wartościami jakimi kierują się przyjaciele. Przyjaźń nie stawia granic w zakresie wieku, płci, koloru skóry, wyznawanej religii, preferencji seksualnych, czy przekonań politycznych. Przyjaźń to relacje stanowiące źródło wsparcia poprzez wyjątkowo wysoki poziom bezpieczeństwa relacyjnego, oraz wysoki poziom empatii, a jednocześnie miejsce sprzyjające samodoskonaleniu.
Relacje przyjacielskie są w pełni partnerskie, gdzie poszanowanie równości przez przyjaciół manifestowane jest zarówno w inicjowaniu kontaktów jak i w czasie spotkań.
Kontaktuję się z przyjacielem zawsze wtedy, kiedy mam na to ochotę. Nie pytam siebie „czyja teraz kolej, kto powinien wyjść z inicjatywą rozmowy, czy spotkania”. Brak odpowiedzi na moją inicjatywę kontaktu (np. nie odebrany telefon) nie traktuję jako akt odrzucenia, a jedynie jako obiektywną, chwilową trudność w nawiązaniu rozmowy. Kiedy jednak przez dłuższy czas nie otrzymuję odpowiedzi na moje próby kontaktu, wykorzystując wszystkie dostępne mi kanały komunikacji, poszukuję informacji o moim przyjacielu.
Również w czasie spotkań, lub rozmów prowadzonych przez telefon lub internet, zachowuję zasadę równości. Dbam o to, aby wspólnie spędzony czas w połowie poświęcony był mojemu przyjacielowi. Wyjątek stanowią sytuacje, kiedy ja bądź mój przyjaciel jesteśmy pod wpływem wydarzeń w życiu osobistym lub zawodowym, wyzwalających szczególnie silne emocje (pozytywne lub negatywne). Wówczas wspólnie spędzony czas poświęcony jest głównie temu wydarzeniu.
Przyjaźń wolna jest od rywalizacji, zazdrości, dominacji, presji i sztuczności.
Przyjaźń zakłada, że nie każdy posiada wysoki poziom cech leżących u jej fundamentów, ale to właśnie dzięki niej każdy może je rozwijać deklarując swoją gotowość do zmian. Cechy te mają szczególną wartość nie tylko dla samej przyjaźni. Ich wysoki poziom przekłada się również na wzrost jakości i skuteczności życia osoby, która je rozwija, o czym jednoznacznie mówi psychologia. Stąd można powiedzieć, że przyjaźń ma bardzo pozytywny wpływ nie tylko na relacje, ale również na życiową postawę przyjaciół.
Poszukuję osób, które tak właśnie rozumieją przyjaźń, i które chciałby się ze mną zaprzyjaźnić.
Ostatnio moją uwagę zwróciły sentencje jakie coraz częściej pojawiają się facebooku. Robią wrażenie poprzez zawartą w nich mądrość. W jakiś dziwny sposób otwierają świadomość na sfery, zagadnienia, które na co dzień nie dostrzegamy, a które intuicyjnie wyczuwamy, że są ważne. Dotykają niezmiernie istotnych, jeżeli nie najważniejszych sfer naszego życia, pokazując nie tylko to, co jest ważne, ale i pokazując, w którą stronę powinniśmy zwrócić naszą uwagę, aby być człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Najczęściej jednak pozostają tylko w sferze marzeń, wzbudzając jednocześnie uczucie tęsknoty.
Gdzie tkwi problem ? Dlaczego nie potrafimy skorzystać z mądrości innych ? Filozof Leszek Kołakowski stwierdził, że „gdy filozof dojdzie do końca drogi, do mądrości, dowiaduje się rzeczy, jakie ludzie prości i mądrzy wiedzieli od zawsze.”
Człowiek doskonale potrafi korzystać z wiedzy innych uzupełniając ją o swoje doświadczenia. Od chwili kiedy Bell opatentował swój telefon minęło 137 lat. Dziś mam w kieszeni telefon bezprzewodowy, dzięki któremu mogę połączyć się z każdym, na całym świecie. 110 lat temu bracia Wright wykonali lot pierwszym samolotem. Dziś świat połączony jest stałymi liniami, a dystans 6 tysięcy km do Toronto, gdzie latam do brata, pokonuję szybciej niż jadąc w Polsce samochodem 600 km. Od chwili kiedy internet został przekazany do powszechnego użytku, minęła nie całe 30 lat (wcześniej w USA wykorzystywany był tylko do celów militarnych). Dziś trafił „pod strzechy” rewolucjonizując komunikację międzyludzką.
Wspaniałe osiągnięcia napawające dumą. Kiedy dziś kupujemy najnowszej generacji komputer, jutro może się okazać, że są już od niego lepsze. Można odnieść wrażenie, że umysł ludzki nie zna granic w zakresie rozwoju techniki, a jednocześnie jest zupełnie bezradny w takich sferach jak opanowanie destrukcyjnych emocji, podnoszenie wiary w siebie, budowanie relacji opartych na wzajemnej życzliwości. Współczesna psychologia jednoznacznie opisuje osobowość, której efektem jest nie tylko zdrowie psychiczne, ale również skuteczność życiowa, wysokie umiejętności interpersonalne, a jednocześnie według Światowej Organizacji Zdrowia w latach trzydziestych bieżącego wieku depresja będzie największym problemem zdrowotnym człowieka.
Okazuje się, że czym innym jest korzystanie z wiedzy innych dotyczących sfery techniki, która da się sumować, a czym innym zmiana naszych postaw i zachowań. Akurat ta sfera jest poza zasięgiem naszego intelektu, chociaż niektórzy usiłują ją opanować wykorzystując własne IQ.
Fiodor Dostojewski powiedział, że „By rozumnie postępować, sam rozum nie wystarczy.”, a Heraklit z Efezu stwierdził, że „Nie wystarczy dużo wiedzieć, żeby być mądrym”. Jeżeli chcemy korzystać z mądrości innych, tej którą dziś tylko intuicyjnie wyczuwamy, że jest dla nas ważna, powinniśmy zrezygnować z myślenia, z gloryfikacji naszego IQ, na rzecz budowania świadomości. To dwa zupełnie różne procesy. Pierwszy mamy już bardzo dobrze opanowany, teraz już czas, aby skoncentrować się na tym drugim, a wtedy sentencje, mądrości innych staną się również treścią naszego życia, a nie tylko treścią czytaną.
Zawsze byłem pod wrażeniem ludzi, którzy prowadząc dyskusje, z taką swobodą i pewnością siebie potrafili uzasadnić swoje racje. Czasami odnosiłem wrażenie, że kiedy wchodzili na grunt sporu o racje, to czuli się jak ryba w wodzie. Kilka dni temu byłem świadkiem spotkania, podczas którego jeden z uczestników prezentował właśnie taką wyjątkową umiejętność. W jego twarzy było wyraźnie widać pewność siebie i taki niewerbalny przekaz „ ja tu rządzę”. Jego interlokutor wykonywał najróżniejszą słowną ekwilibrystykę, ale to tylko podkreślało słabość jego argumentów.
Bardzo dobrze znam to uczucie, kiedy nawet mając głębokie przekonanie, co do swoich racji, poparte dowodami, stając naprzeciw takim ludziom, nie miałem szans na uzyskanie poparcia dla swojego punktu widzenia. Początkowo zanim przystępowałem do rozmów zgłębiałem swoją wiedzę, aby mieć więcej argumentów, ale i to na nic się zdało. Wyraźnie mój intelekt odstawał od intelektu mojego interlokutora, gdyż mimo „twardych danych”, nie potrafił skonstruować odpowiedniego kontrargumentu. Czułem się z tym źle, a moje poczucie własnej wartości ulegało poważnemu zachwianiu. Potrzebowałem trochę czasu, aby zrozumieć ten mechanizm.
Z pomocą przyszły mi doświadczenia tych, którzy przede mną „dotknęli’ to zjawisko. Pamiętam jakie wrażenie zrobiło na mnie stwierdzenie uznanego w świecie człowieka zajmującego się myśleniem Edwarda DeBono, który stwierdził, że człowiek wysoce inteligentny przyjmuje jakiś pogląd tylko dlatego, że potrafi go obronić. Zgłębianie tego mechanizmu ukazało mi kryteria, jakie powszechnie stosujemy w ocenie swoich racji. Jeżeli tylko potrafimy skonstruować odpowiednie argumenty i do tego pojawi się silne uczucie pewności siebie, to rzeczywiście trudno nie uwierzyć we własny punkt widzenia. Wielokrotnie widziałem ludzi, którzy byli skłonni jeszcze raz przemyśleć swoje racje, ale cały czas wychodziło im to samo. Widziałem jak pod wpływem kontrargumentów usiłowali przemyśleć jeszcze raz swoje decyzje biznesowe. Widziałem osoby, które w wyniku informacji uzyskanych od innych, poddawali powtórnej ocenie swoje wybory życiowego partnera. A jednak wychodził im cały czas ten sam wynik myślenia. Dopiero czas był w stanie wykazać im, jak bardzo się mylili.
To niekorzystne, a nawet czasami niebezpieczne zjawisko wynika z faktu, iż w ogóle nie bierzemy pod uwagę, że możemy mieć zakłóconą strategię myślową. Klasycznym przykładem obrazującym to zjawisko jest sposób myślenia człowieka z zaniżonym poczuciem własnej wartości, który nie wierzy w swój potencjał. Jego intelekt będzie pracował na rzecz wykazania, że sobie nie poradzi, że propozycja awansu, którą właśnie otrzymał nie jest dla niego. Miałem okazję obserwowani człowieka, który mimo takich przekonań został awansowany. W sowich działaniach robił wszystko, aby udowodnić sobie i innym, że na to nie zasługuje. Z kolei myślenie kogoś z zawyżoną, nieadekwatną samooceną będzie pełne argumentów „za”. W świadomości takiego człowieka pojawiają się nie tylko przekonywujące argumenty, ale i silne uczucie potwierdzające jego przekonania. Życie niesie pełno przykładów obu tych scenariuszy, których efektem jest wiele ludzkich tragedii.
Jak twierdzi Dawid Hawkins „Intelekt, w przeciwieństwie do swoich złudzeń o wielkości, nie posiada zdolności, aby rozpoznać nieprawdę” (D. R. Hawkins „Siła czy moc”). Myślę, że najwyższy czas, aby zdjąć go z piedestału i podjąć wysiłek rozpoznawania własnej strategii myślowej. A jest to możliwe. Poprzez budowanie świadomości samego siebie, można nie tylko zidentyfikować własną strategię, ale również modyfikować ją. O znaczeniu samoświadomości dla życia człowieka mówił już Sokrates. Moim zdaniem trudno ją przecenić.
Pytanie to pojawiło się u mnie kiedy słuchałem wystąpień publicznych polityków, którzy głośno i często deklarują swoją przynależność do Kościoła Katolickiego oraz słuchając wypowiedzi niektórych księży. Zacząłem się mocno zastanawiać, co to znaczy być prawdziwym katolikiem ? Uznałem, że najbardziej wiarygodną odpowiedź uzyskam w Katechizmie Kościoła Katolickiego oraz w Piśmie Świętym.
Jan Paweł II we wstępie do Katechizmu Kościoła Katolickiego napisał: „…by służył jako pewny i autentyczny punkt odniesienia w nauczaniu doktryny katolickiej.” , co odczytałem jako jednoznaczną informacją o jego fundamentalnym znaczeniu dla wyjaśnienia, czym powinien przejawiać się prawdziwy katolicyzm. Na kolejnych stronach dowiedziałem się, że „…każdy prawdziwie chrześcijański akt cnoty nie ma innego źródła niż miłość ani innego celu niż miłość.” (25)
Szukając wyjaśnienia czym dla chrześcijanina powinna być miłość sięgnąłem do Biblii, gdzie przeczytałem, że miłość jest „cierpliwa, dobrotliwa, nie jest chełpliwa, nie nadyma się, nie myśli nic złego, nie raduje się z niesprawiedliwości.” (1 Kor 13.4,5,6), jak również, że „…kto się więc boi nie jest doskonały w miłości” (I Jana 4.18)
A co słychać z ust katolickich polityków, a nawet księży ? W ich narracji dominuje niechęć do inaczej myślących, a nawet złość. Przykłady można by mnożyć. W wypowiedziach wielu zdeklarowanych katolików słychać lęk. Jak często z ust księży słyszę, że żyjemy w czasach wielkich zagrożeń. Ich kazania zamiast przynosić nadzieję, napawać wiarą, przygnębiają i potęgują niepokój.
Jak widzę niestety nie jest to zjawisko będące przejawem chwilowej słabości tych ludzi, ale ich trwałą postawą, która jest w zupełnej sprzeczności z „punktem odniesienia” – Katechizmem Kościoła Katolickiego. Zastanawiałem się, że być może popełniam błąd w mojej interpretacji, ale dalsze zgłębianie myśli zawartych w Katechizmie jedynie potwierdzały moje stanowisko. I tak przeczytałem w nim, że „Nie można wierzyć w Jezusa Chrystusa nie mając udziału w Jego Duchu” (152), a w innym miejscu, że owocem Ducha jest „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.” (736)
W obliczu tych słów : jak można mówić, że wierzy się w Jezusa Chrystusa jednocześnie w swojej postawie demonstrując niechęć, a nawet nienawiść? Jak można być tak bardzo przywiązanym do lękowej interpretacji otaczającej nas rzeczywistości ? Czy jest to przejaw wiary w Boga ? Mam poważne obawy, że większość ludzi tak głośno demonstrujących swój katolicyzm, nie ma pojęcia, co to znaczy być prawdziwym katolikiem w interpretacji „punktu odniesienia” – Katechizmu Kościoła Katolickiego.
Zawsze słyszałem, że aby człowiek mógł przyjąć czyjąś pomoc, musi być do tego gotowy. Trzeba do niej dojrzeć, nawet jeżeli dotyczy ona tak ważnych sfer jak zdrowie fizyczne czy psychiczne. Wiem o tym, a ciągle robię to samo. Kiedy widzę kogoś, kogo postawa jest wyraźnie lękowa, mam tak ogromną potrzebę pomocy mu, że praktycznie zawsze wychodzę z moją ofertą wsparcia.
Dzieje się tak m.in. dlatego, że bardzo dobrze znam efekt zawyżonego poziomu lęku, który psychologia nazywa pierwotnym. Nie jest to lęk przed czymś, który najczęściej nazywany jest strachem. Jest to uczucie płynące ze środka człowieka, które odbiera energię, może nawet wywołać ból psychiczny. W takim stanie zanika motywacja do jakichkolwiek działań, w świadomości dominują natrętne myśli, w których człowiek potrafi się całkowicie zanurzyć nie dostrzegając tego co na zewnątrz. Dobrze znam ten stan i jego skutki nie tylko z podręczników psychologii.
Zdarza się, że w wyniku mojej deklaracji osoba otwiera się na wsparcie. Bywa jednak i tak, że kiedy „zagajam” nawet w wyjątkowo subtelny sposób moja oferta jest odrzucana, a nawet spotkałem się z przejawami złości. Wielokrotnie słyszałem, że nie powinienem się wychylać. Jednak poza wiedzą i osobistym doświadczeniem związanym z lękiem, które motywuje mnie do wyrażania deklaracji wsparcia, jest wydarzenie, które miało miejsce wiele lat temu, a które wpłynęło w znacznym stopniu na moją postawę wobec innych.
Rozwijając kontakty służbowe, które były mi niezbędne w mojej pracy zaprzyjaźniłem się z kierowników oddziału jednej z firm. Był to człowiek wyjątkowo ciepły w kontaktach, ale jednocześnie przy pewnej wnikliwości można było dostrzec jego smutne oczy. W rozmowie z jego żoną usłyszałem, że miał jakieś kłopoty ze sobą, co przejawiało się m.in. tym że często po pracy sięgał po alkohol. Nie rozmawiałem z nim na ten temat uznając za niestosowne „wchodzenie z butami” w czyjeś życie. Pewnego razu zadzwoniłem do niego i usłyszałem dziwny głos sekretarki : szefa nie ma. Na moje pytanie kiedy mogę go zastać usłyszałem, że nie będzie go już nigdy, ponieważ popełnił samobójstwo. Na przyjęciu po pogrzebie, na które zostałem zaproszony jego znajomi i przyjaciele zadawali sobie tylko jedno pytanie : dlaczego nie próbowaliśmy podać mu ręki ? Oczywiście mógł ją odrzucić, jednak nigdy nie dowiemy się czy deklaracja pomocy nie uratowałaby go przed tak drastycznym krokiem.
Rozsądek podpowiada mi „nie wychylaj się, człowiek musi dojrzeć do przyjęcia pomocy”, a jednocześnie czuję silną motywację do wyrażania deklaracji wsparcia. Nie chcę z nią walczyć, nawet kosztem narażenia się na złość, czy odrzucenie.
Niektóre poradnik mówią : „myśl pozytywnie”, „koncentruj się na tym co w tobie pozytywnego”, „jesteś OK.”. Również w czasie szkoleń, w których uczestniczyłem wiele lat temu, byłem namawiany do koncentrowania się głównie na tym, co jest przejawem moich mocnych stron, jednocześnie wypierając wszystko to, co niedoskonałe. Potrzebowałem trochę czasu, aby odczuć i zrozumieć, że taka postawa wobec siebie, przypomina niekiedy wgrywanie do komputera super programu, ale na zawirusowany system operacyjny, co sprawia, że program ten nie dziiała.
Dostrzegłem, że kiedy ktoś wypiera ( przykrywa) własne niedoskonałości, to często mają one większą siłę oddziaływania na jego postawę i zachowanie. Próba zmiany głęboko zakorzenionego poczucia niskiej wartości poprzez odgrywanie postawy siłacza manifestuje się karykaturalną postawą, a do tego ktoś, kto podjął taki wysiłek tylko chwilami czuje się lepiej. Zmiana wymaga jak najgłębszej świadomości samego siebie. Niezbędna jest „obnażona wiedza” na swój temat, oraz wiedza o tym, jacy chcemy być, aby zmiana była skuteczna i trwała. Podobnie jak GPS w samochodzie, aby pokazać drogę, potrzebuje informacji o tym gdzie jesteśmy, oraz o miejscu dokąd zmierzamy.
Charakterystycznym przykładem nie zrozumienia tych niezbędnych warunków do zmian jest dla mnie postawa wielu katolików. Jak często można obserwować ich niechęć, a nawet nienawiść, która jest w zupełnej sprzeczności z fundamentami chrześcijaństwa. Oni często doskonale znają treść Biblii, która jednoznacznie opisuje czym przejawia się miłość do bliźniego, a jednocześnie potrafią być tak mało tolerancyjni do myślących inaczej niż oni.
O niezbędnej potrzebie świadomości samego siebie, a nie tylko o tym jacy chcemy być, mówił już Sokrates, mówi o tym Biblia, i mówią o tym wszyscy ci, którzy dobrze znają skuteczny mechanizm samodoskonalenia. W pełni się z nimi zgadzam, gdyż osobiście wielokrotnie go sprawdziłem. Prawdą jest, że jego mankamentem jest dyskomfort, a nawet ból jak pojawia się, gdy poznajemy własne niedoskonałości, ale to, co pojawia się potem warte jest każdego wysiłku.