W 2005 roku Steve Jobs wygłosił bardzo osobistą przemowę do absolwentów Stanford University. Mówił o własnym życiu, o swojej pasji, osiągnięciach oraz o swojej chorobie. Powiedział również o czymś szczególnym, co legło u podstaw jego sukcesu i co było głównym przesłaniem skierowanym do młodych ludzi stojących na progu samodzielnego życia: „…miej odwagę iść za własnym sercem i intuicją. One w jakiś sposób wiedzą z góry, kim chcesz zostać naprawdę.”
To, o czym mówił Steve Jobs, nie jest niczym nowym. On potwierdził jedynie prawdę, o której mówili przed nim inni, i to wieki temu. Już prorocy hebrajscy głosili potrzebę odnajdywania „słusznej drogi” w świecie i kroczenia nią. Stoicy (przedstawiciele stoicyzmu – kierunku filozoficznego zapoczątkowanego w III w p.n.e.) twierdzili, że dla każdego człowieka istnieje „boski plan”. Mówi o tym również religia chrześcijańska, a filozofowie, Heidegger, Sartre, Merleau-Ponty nazywają go „projektem życia”.
Jeżeli istnieje „boski plan” zapisany w naszym sercu, którego wystarczy słuchać, jak radzi Steve Jobs, to oznacza, że życia nie powinniśmy wymyślać, tylko odkrywać je. Do takiego wniosku doszedł psycholog Viktor Frankl twierdząc, że „Nie wymyślamy znaczenia naszej egzystencji, lecz raczej je odkrywamy”.
Współcześnie praktycznie w każdym poradniku z zakresu osobistego rozwoju, budowania sukcesu i szczęścia, mowa jest o potrzebie rozwijania umiejętności słuchania wewnętrznego głosu, który prowadzi człowieka na najlepszą dla niego drogę. Tylko będąc na tej drodze jesteśmy w stanie osiągnąć stan „optymalnego doświadczenia”, opisywanego przez współczesnych psychologów.
Dlaczego tak trudno dotrzeć do tego tak ważnego dla nas źródła informacji? Co jest potrzebne, aby ten wewnętrzny głos był słyszalny?
Paulo Coelho napisał w „Alchemiku”: „Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia. Większość świata jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat staje się w końcu dla wszystkich zagrożeniem.”
To ewolucja sprawiła, że pierwszeństwo w absorbowaniu naszego umysłu i naszej uwagi ma mechanizm obronny, a nie serce. Mechanizm ten wraz z popędem seksualnym miał zapewnić przetrwanie naszego gatunku. Kiedy świat jawi się jako zagrożenie, to mechanizm obronny jest tak „głośny”, że praktycznie niemożliwe jest usłyszenie czegoś innego. „Głośność” mechanizmu obronnego zależy od stopnia zagrożenia. Im jest ono większe, tym mechanizm obronny jest „głośniejszy”. Wówczas umysł wypełniają tylko myśli, uczucia i emocje związane z zagrożeniem.
Współcześnie zagrożeniem nie jest już dzika bestia, a utrata pracy, porzucenie przez partnera, krytyka, a nawet brak aprobaty ze strony innych. Zmianie uległo źródło zagrożenia, ale reakcja mechanizmu obronnego jest taka sama jak dawniej. Jest on tak samo głośny, jak wtedy, kiedy stawaliśmy naprzeciw dzikiej bestii.
Poważnym felerem tego mechanizmu jest to, że reaguje on na obraz świata stworzony w naszym umyśle, a nie na ten rzeczywisty. Nie ma problemu, kiedy te dwa obrazy są podobne. Wówczas nasza reakcja jest adekwatna do zagrożenia. Gorzej, gdy obrazy odbiegają od siebie, a tragedią może być sytuacja, kiedy są sprzeczne – wówczas reagujemy na coś, czego tak naprawdę nie ma, na coś nierzeczywistego.
W sposób szczególny zjawisko to obrazuje stan, w jakim znajduje się człowiek w depresji. Nie dostrzega on nawet skrawka jasnej strony życia. Wszystko jawi mu się jako jedno wielkie zagrożenie, z którym nie może sobie poradzić. Jego mechanizm obronny krzyczy tylko: „uciekaj przed życiem”.
Jak pokazuje doświadczenie, wcale nie trzeba mieć depresji, aby aktywny był mechanizm obronny. Obraz świata stworzony w dzieciństwie albo w wyniku traumatycznych wydarzeń, może niekiedy znacznie odbiegać od rzeczywistego obrazu świata i siebie samego. Zjawisko nadaktywnego mechanizmu obronnego jest bardzo powszechne. To zapewne dlatego Paulo Coelho napisał: „Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia.”
Uważam, że wiedza, jaką przez tysiąclecia zgromadziliśmy na temat człowieka, jest na tyle wystarczająca, że jesteśmy w stanie doprowadzić do sytuacji, w której nasz obraz świata będzie co najmniej zbliżony do rzeczywistego. Wówczas reakcja mechanizmu obronnego będzie adekwatna do zagrożenia, co sprawi, że mechanizm ten nie będzie cały czas tak głośny. Dzięki temu będzie lepiej słyszalny nasz wewnętrzny głos – głos naszego serca. To jedyna droga do odnajdywania własnej Legendy, o której pisze Paulo Coelho, jedyna droga odkrywania „boskiej drogi”, o której mówi m.in. religia chrześcijańska.
Praktycznie są dwa podstawowe i niezbędne działania, dzięki którym wewnętrzny głos będzie lepiej słyszalny: rozwijanie samoświadomości i uważności. Samoświadomość pozwala odkrywać wszystko to, co wykrzywia postrzegany przez nas obraz świata. Przypomina to działania informatyka, który przywołuje na ekran komputera strukturę jego oprogramowania, dzięki czemu może dostrzec jak zbudowany jest program, w tym jego wirusy, jeżeli takowe są. Ćwiczenie uważności „czyści” nasz umysł z wszelkich szumów i zakłóceń powstałych w przeszłości i tych powstałych z lęków przed przyszłością. Uważność zakotwicza umysł w teraźniejszości.
Dziś mija 25 lat od chwili, kiedy zacząłem interesować się strukturą naszej psychiki, mechanizmami pozwalającymi najlepiej radzić sobie w życiu, jak również wszystkim tym, co prowadzi do spełnienia, radości życia i szczęścia. Moja droga wiodła mnie nie tylko przez psychologię, ale również przez filozofię, socjologię, pedagogikę i przez różne religie. Dziś jestem w miejscu głębokiej wiary w to, że życia nie musimy wymyślać, a najlepsze rezultaty otrzymamy wsłuchując się w siebie, w swój wewnętrzny głos.
Jest jeszcze jedna ważna dla mnie lekcja z przebytej dotychczas drogi. Pokrywa się ona w pełni z wnioskiem, jaki wysunął ze swojego życia prof. John Nash, którego historię życia pokazuje film p.t. „Piękny umysł”. Na uroczystości wręczania nagrody Nobla prof. Nash powiedział: „ Zawsze wierzyłem w liczby, w logikę i cyfry, które potrafią odnaleźć sens. Ale po życiu poświęconym takim poszukiwaniom pytam, czym jest logika? Gdzie jest ukryty sens? Moje poszukiwania wiodły mnie przez świat fizyczny, metafizyczny, urojony i z powrotem. I dokonałem najważniejszego odkrycia w mojej karierze. Najważniejszego odkrycia w życiu. Tylko w tajemniczych równaniach miłości można odnaleźć prawdziwy sens.”
Wiele lat temu, kiedy zacząłem interesować się mechanizmami kierującymi zachowaniem i postawą człowieka, często w czasie rozmów towarzyskich przyjmowałem rolę obserwatora. Wówczas dostrzegłem ciekawe zjawisko. Ktoś, kto był mało aktywny w prowadzonych rozmowach, nagle stawał się ożywiony i wyjątkowo aktywny, kiedy tylko rozmowa dotyczyła krytyki innych osób. Robił wrażenie, jak gdyby dostał zastrzyk energii. Potrzebowałem czasu i wiedzy, aby zrozumieć to dziwne (jak wówczas je oceniałem) zjawisko.
Edward de Bono w książce „Myślenie kreatywne” stwierdził: „Nie ma wątpliwości, że krytycyzm jest bardzo atrakcyjny i satysfakcjonujący emocjonalnie”. Stanowisko to w pełni uzasadniają studia nad ludzką psychiką. Jak się okazuje, jej największą potrzebą jest poczucie, że jesteśmy wartościowymi ludźmi, że jesteśmy O.K. Mechanizm oceny, w który wszyscy jesteśmy wyposażeni, nieustannie monitoruje wszystkie sfery naszego życia i ocenia: jesteśmy O.K., czy też nie. Szczególnej ocenie podlega nasz obraz na tle innych osób. Kiedy ktoś popełni błąd, podejmie niewłaściwą decyzję, czy zachowa się niestosownie, to takie sytuacje stają się okazją do poprawienia obrazu nas samych. W wyniku działania mechanizmu oceny powstaje przekonanie: ja na pewno nie zrobiłbym takiego błędu jak on, nie podjąłbym tak kiepskiej decyzji, nie zachowałbym się tak głupio. A skoro tak, to oznacza, że jestem O.K.
I tu pojawia się „satysfakcja emocjonalna”, o której mówi de Bono. Satysfakcja ta jest szczególnie silna u osób z wysoką potrzebą bycia O.K. Pojawienie się kogoś, kto w rozumieniu tych mechanizmów jest gorszy, wyzwala emocjonalną satysfakcję, ożywia, motywuje do dalszej krytyki. To dlatego jest tak wielu ludzi monotematycznych. Zajmują się głównie krytyczną oceną i są od niej wręcz uzależnieni.
Zdarzało się, że kiedy prowokacyjnie pytałem takie osoby, czy widzą coś pozytywnego w kimś, kogo z takim zaangażowaniem krytykują, nie były w stanie dostrzec w nim nawet najdrobniejszej wartościowej cechy czy przykładów pozytywnego zachowania. Mimo mojej dociekliwości nie potrafiły zdobyć się na opinię, którą można by uznać za pozytywną.
Oczywiście krytykanci nie zdają sobie sprawy z mechanizmów, które nimi kierują. Część z nich jest nawet przekonana, że wykonują dobrą robotę. Uważają, że dzięki ich krytycyzmowi możliwe jest, aby inni dostrzegli w sobie to, co negatywne, dzięki czemu mogą stawać się coraz lepszymi ludźmi. Przypominają ogrodników, którzy uważają, że wystarczy samo wyrywanie chwastów, żeby ogród był piękny.
Nie tylko psychologia, ale także dużo starsza od niej filozofia, przyznaje priorytet (zaraz po potrzebie bezpieczeństwa) potrzebie bycia O.K., w jaką jesteśmy wyposażeni. Dziś, kiedy już nie musimy stawiać czoła dzikim bestiom, potrzeba bycia O.K. stała się najważniejsza. Kiedy człowiek ma tę potrzebę zaspokojoną, dopiero wtedy staje się możliwe korzystanie z całego potencjału, jaki posiada, a więc z wiedzy, doświadczeń, zdolności. Podobnie, kiedy jesteśmy bardzo głodni, niemożliwe jest myślenie o niczym innym jak o jedzeniu, toteż o skutecznym działaniu na rzecz innych spraw nie ma nawet mowy. Kiedy człowiek czuje się O.K., sam zainteresowany jest odkrywaniem swoich niedostatków. Bez trudu potrafi odróżnić to, co może jeszcze udoskonalić od tego, z czym po prostu musi się pogodzić.
Mając świadomość najważniejszej potrzeby psychologicznej człowieka, wielokrotnie w sposób wyjątkowo delikatny podejmowałem próbę wskazania błędów osobom, z którymi współpracowałem lub moim bliskim. Praktycznie zawsze otrzymywałem ten sam efekt: albo wycofanie się tych osób, albo wywołanie nieukrywanej przez nich złości. Z kolei, kiedy koncentrowałem się głównie na ich mocnych stronach, czyli przekazywałem im informację: jesteś O.K., często osoby te potrafiły same dostrzec to, co wymagało w nich zmiany albo udoskonalenia.
Myślę, że wielu czytelnikom tego tekstu zjawisko to jest znane. Uważam jednak, że wciąż powinniśmy je obnażać, gdyż, niestety, jest ono nadal wszechobecne. Krytykanci najczęściej nie zdają sobie sprawy z tego, że nie tylko robią przykrość osobie, którą krytykują, ale również wzmacniają swoje mechanizmy, która dla nich samych są destrukcyjne. Osądzanie innych wyzwala reakcje, które oddalają człowieka od szczęścia. Mówili już o tym starożytni filozofowie, mówi o tym religia katolicka, a współczesna psychologia w pełni to potwierdza.
Staje się już tradycją, że przed Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy pojawiają się informacje o tym, czego dorobił się Jerzy Owsiak prowadząc Orkiestrę, jakie wille kupił i jakie podejrzanie decyzje finansowe podejmował. Zjawisko deprecjonowania tych, którzy robią dobre rzeczy, którzy działają na rzecz innych, niestety, jest dość powszechne. Sam byłem dotknięty tym zjawiskiem, działając społecznie w mojej wsi. Warto bliżej przyjrzeć się temu, dlaczego niektórych ludzi dobro w oczy kole.
Bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, określone mechanizmy działające poza naszą wolą nieustannie porównują nas do innych. Poziom potrzeby porównywania się do innych jest różny u różnych ludzi. Opis przyczyn, które wywołują te różnice, wykracza poza zakres poruszanego tu tematu.
Porównywanie się do innych może obejmować wygląd zewnętrzny, status materialny, pozycję społeczną, kompetencje i osiągnięcia. Jeśli wynik porównania jest dodatni, co oznacza, że jesteśmy w jakimś obszarze porównań lepsi, pojawia się satysfakcja, a nawet radość. Niektórzy usiłują skrywać nawet przed samym sobą te uczucia, ale i tak w ich świadomości pojawia się stan należący do kategorii pozytywnych.
Sprawa wygląda inaczej, kiedy wynik porównań jest ujemny. Wówczas może pojawić się wyjątkowo nieprzyjemny dyskomfort. Wyćwiczone na taką sytuację psychologiczne mechanizmy obronne znajdują na to rozwiązanie: trzeba zdeprecjonować obiekt porównań. Zaangażowany w to intelekt bez trudu znajduje odpowiednie argumenty uzasadniające negatywny obraz tego obiektu.
Wielu krytykantów Owsiaka ma swoje korzenie lub też mocodawców w organizacjach, które również zajmują się niesieniem pomocy innym. Pracujący w tych organizacjach ludzie, często robiący bardzo dużo dobrych rzeczy, posiadają jednak silną potrzebę porównywania się. W konfrontacji z Owsiakiem mogą odczuwać naprawdę bardzo silny dyskomfort. Jedyną, skuteczną „tabletką przeciwbólową” jest dla nich tworzenie takiego obrazu Owsiaka, który da im dodatni wynik porównania. Znaki zapytania stawiane przy wydatkach lidera WOŚP przynoszą im wyraźną ulgę, no bo oni przecież są na wskroś uczciwi.
Jest jeszcze jeden paskudny mechanizm, zmuszający ludzi do deprecjonowania dobra tworzonego przez innych.
Każdy z nas posługuje się ogólnym przekonaniem – obrazem otaczającego nas świata. Jedni uważają go za pełen szans i możliwości, inni zaś widzą w nim głównie zagrożenia, a pozostali ze swoimi przekonaniami są gdzieś pośrodku. Najlepiej czujemy się wtedy, gdy to, co postrzegamy, zgodne jest z naszymi przekonaniami. Brak tej zgodności tworzy dyskomfort. To z tego powodu, najczęściej bez udziału naszej woli, tak interpretujemy to, co widzimy, aby było nam dobrze.
Ci, dla których otaczająca ich rzeczywistość przepełniona jest głównie złem, szukają tego, co potwierdza ich przekonania. To dlatego zło, obawy i lęki są dla nich wręcz terapeutyczne (są badania naukowe potwierdzające to zjawisko). Jerzy Owsiak swoją postawą pokazuje, że świat ma ogromne zasoby dobra. A to akurat nie wpisuje się w obraz świata tych ludzi. To dlatego robią wszystko, aby wizerunek Owsiaka wpisywał się w ich obraz.
Czy można coś zrobić, aby ograniczyć negatywne skutki tych mechanizmów psychologicznych?
Moim zdaniem niezbędna jest przede wszystkim powszechna psychoedukacja, budowanie świadomości ludzi w zakresie działania tych wyjątkowo paskudnych mechanizmów. Brak tych działań sprawi, że wiele dobra nie ujrzy światła dziennego, a to, które już jest, będzie zawsze zagrożone.