Karen Horney, jedna z najważniejszych postaci współczesnej psychiatrii i psychoanalizy, jest autorką teorii opisującej wewnętrzne konflikty człowieka. Przejawem tych konfliktów są opisane przez nią trzy typy osobowości. Jednym z nich jest typ agresywny, którą Horney nazwała nastawieniem „przeciwko ludziom”. Może się mylę, ale czy ten typ osobowości nie jest obecny na naszej scenie politycznej?
Poniżej fragmenty jej książki, opisujące typ agresywny („Nasze wewnętrzne konflikty” ,Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2001).
„Typ agresywny przyjmuje za rzecz oczywistą, że każdy jest nastawiony doń wrogo, i nie chce przyznać, że to nie zawsze jest prawdą. Życie dla niego jest walką wszystkich ze wszystkimi, w której każdy powinien dbać o własną skórę. Wyjątki, na które się zgadza w swojej ocenie rzeczywistości, wprowadzane są niechętnie i z zastrzeżeniami. Taki stosunek do świata czasami jest wyraźnie widoczny, lecz częściej skrywa go pozorna grzeczność, dbałość o sprawiedliwość i granie dobrego kompana. Tę „fasadę” można uznać za makiaweliczny wybieg podyktowany względami czysto praktycznymi. Z reguły jednak jego nastawienie to zlepek roszczeń wobec świata, prawdziwych uczuć i potrzeb neurotycznych. Pragnienie przekonania innych, by wierzyli w to, że jest „porządnym facetem”, może łączyć się z odrobiną szczerej życzliwości, pod warunkiem, że nikt nie kwestionuje jego przywódczej roli. (…) U jednostek agresywnych wszystko nakierowane jest na bycie i stawanie się osobą „twardą”, a przynajmniej na stwarzanie takich pozorów.
Potrzeby jednostki typu agresywnego powstają z przekonania, że świat jest areną walki o byt, gdzie mocni unicestwiają słabych, a przeżyć mogą jedynie najlepiej przystosowani.(…) Stąd też zasadnicze pragnienie takiej osoby sprowadza się do chęci kontroli otoczenia. Zróżnicowanie możliwych środków jej sprawowania jest nieograniczone. Może ona przybrać postać bezpośredniego użycia siły, może mieć formę pośredniej manipulacji poprzez nadmierne zatroskanie drugim człowiekiem, o może też polegać na zobowiązywaniu ludzi do jakichś innych działań. Osoba taka często woli pozostać szarą eminencją i pociągać za sznurki z ukrycia.(…)
Jeśli osoba taka chce pozostać szarą eminencją wskazuje to na obecność dążeń sadystycznych, gdyż wtedy inni są wykorzystywani do jej własnych celów. Równocześnie osoba taka pragnie być lepsza od innych, pragnie osiągnąć sukces oraz zdobyć prestiż i uznanie. Wysiłki w tym kierunku są nastawione częściowo na zdobycie władzy, gdyż prestiż i sukces w społeczeństwie opartym na współzawodnictwie ułatwia jej posiadanie. Prestiż i sukces są także podstawą subiektywnego poczucia siły, która rodzi się przez jej zewnętrzny poklask i dominację nad innymi.(…)
Na całościowy obraz osoby, o której tu mowa, składa się także silne pragnienie wykorzystania drugiego człowieka, przechytrzenie go, zrobienie z niego uległego narzędzia.(…)
Typ agresywny….zakłada po prostu, że to on ma rację, ponieważ fakt ten potrzebny mu jest jako podstawa subiektywnej pewności, tak samo jak walczącej armii potrzebny jest jakiś przyczółek, z którego mogłaby rozpocząć atak. Przyznanie się do błędu, kiedy nie jest to absolutnie konieczne, jest uważane przez osobę typu agresywnego za niewybaczalny przejaw słabości, a może i za totalną głupotę.(…)
Człowiek tego typu postrzega siebie jako silnego, uczciwego i realistycznie spoglądającego na świat i wszystko to jest prawdą, jeśli patrzy się na to z jego punktu widzenia. Zgodnie z jego założeniami, własna ocena siebie jest całkowicie zgodna z logiką, gdyż bezwzględność to dla niego siła…Jego przeświadczenie co do swojej uczciwości jest wynikiem trzeźwej demaskacji istniejącej wokół niego powszechnych objawów hipokryzji.”
Studiując zagadnienia z zakresu ludzkiej psychiki (to już 25 lat!) zauważyłem, że to, co w człowieku jest negatywne, w literaturze przedmiotu najczęściej określane jest pojęciem ego. Utożsamia ono tę część naszego Ja, która odpowiedzialna jest za adaptację w świecie, a więc za bezpieczeństwo oraz zaspokojenie niezbędnych do życia potrzeb. Siłą napędową ego jest lęk, określony przez psychologów mianem lęku pierwotnego. Tylko wówczas adaptujemy się w świecie zewnętrznym harmonijnie i reagujemy adekwatnie do okoliczności i zagrożeń, w jakich się znajdziemy, gdy ten lęk występuje na „zdrowym” poziomie. Natomiast kiedy jest on zbyt wysoki (co, niestety, zdarza się bardzo często), wówczas ego, bez względu na sytuację w świecie zewnętrznym, realizuje swoje zadanie.
Znajomość form, w jakich przejawia się aktywność ego, jest nie tylko pomocna, ale i niezbędna w ograniczaniu jego destrukcyjnego wpływu na nasze życie. To dlatego uznałem, iż kilka fragmentów książki franciszkanina Richarda Rohra pt. „Oddychając pod wodą”, którą właśnie czytam, może wspierać proces identyfikacji własnego ego.
„Ego prędzej umrze niż zgodzi się na zmianę, niż przyzna się do błędu. Chętnie zamieszka w świecie, w którym panuje system „wygrana/przegrana”, i w którym większość przegrywa, niż pozwoli na zwycięstwo Boga zgodne z regułą wygrana/wygrana.”
„Jeśli spróbujemy zmienić własne ego z pomocą własnego ego, otrzymamy to samo ego, tyle że lepiej zamaskowane. Często i na różne sposoby mówił o tym Albert Einstein: żaden problem nie może być rozwiązany przy pomocy tej samej świadomości, która problem spowodowała.”
„Reakcja ego zawsze jest nieadekwatna, a nawet niewłaściwa. Nie jest ono w stanie pogłębić i poszerzyć miłości, życia albo wewnętrznego szczęścia. Ponieważ samo w sobie nie posiada wewnętrznej substancji, zawsze przywiązuje się tylko do tego, co zewnętrzne. Ego definiuje siebie poprzez swoje przywiązania i niechęci wobec innych.”
„Ego nienawidzi zmiany bardziej niż czegokolwiek innego na świecie – nawet jeśli obecna sytuacja jest straszna albo bezużyteczna. Zamiast cokolwiek zmieniać, wykonujemy coraz więcej bezsensownych czynności, które nie przynoszą żadnego pozytywnego skutku. W ten sposób wielu mówi o osobach uzależnionych, a ja rozciągnąłbym to zadanie na nas wszystkich. Powtarzamy te czynności, bowiem za każdym razem, kiedy je wykonujemy, nie dają nam głębokiej satysfakcji. Angielski poeta, W.H. Auden powiedział o tym w wierszu „Apropos of many things”: Wolimy dać się zniszczyć niż się zmienić. Wolimy umrzeć w strachu niż wspiąć się na krzyż teraźniejszości i pozwolić, aby umarły nasze złudzenia.”
Już od chwili narodzin podlegamy procesowi nieustannych przemian. Wzrasta nasza waga ciała, rośniemy, z biegiem lat nabieramy kształtów podkreślających naszą męskość/kobiecość. Rozwija się nasza fizyczność, co sprawia, że stajemy się dorośli. Jednak dorosłość nie oznacza jeszcze dojrzałości, którą należy tu rozumieć zarówno jako umiejętność skutecznego radzenia sobie z wyzwaniami, jakie niesie życie, jak również jako umiejętność budowania satysfakcjonujących relacji z innymi. Ponadto pod pojęciem dojrzałości kryje się umiejętność smakowania prawdziwego szczęścia i radości życia.
Dojrzałość nie rodzi się sama
Dojrzałość, w odróżnieniu od dorosłości, nie rodzi się sama. Dojrzałość człowieka pojawia się w wyniku niezbędnych wewnętrznych przemian. Obejmują one przede wszystkim weryfikację przekonań, identyfikację tych destrukcyjnych, odkrywanie tych konstruktywnych oraz wzrost poziomu świadomości. Proces ten może przeprowadzić tylko sam człowiek, gdyż tylko on ma dostęp do sfer, które powinny podlegać przemianom. Inni mogą być jedynie drogowskazem i wsparciem, które, jak pokazuje praktyka, najczęściej jest niezbędne.
Podnoszenie jakości życia zawsze wiąże się z przemianą
Podjęcie wezwania do przemian i właściwa realizacja tego procesu daje efekt w postaci poczucia coraz większego sprawstwa i życiowej skuteczności. Bez trudu można to zaobserwować w coraz lepszym radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami. Napinanie się i wysiłek są zastępowane przez spokój i rozwagę. W reakcji na innych zaczyna dominować asertywność. Jednocześnie coraz częściej pojawia się przekonanie: jestem tu, gdzie powinienem być i robię to, co powinienem robić.
Wewnętrzna przemiana to jedyna droga do prawdziwego szczęścia
„Nie szukaj radości w rzeczach – ona mieszka w nas samych.” Ryszard Wagner
Niezbędne jest tu użycie pojęcia „prawdziwego szczęścia”, gdyż wielu ludzi myli szczęście z przyjemnością. Prawdziwe szczęście jest bezwarunkowe i pochodzi z nas, z naszych wewnętrznych zasobów. Przyjemność jest uwarunkowana tym, co niesie nam świat zewnętrzny. Pojawia się, gdy zaspokoimy nasze potrzeby materialne, gdy zdobędziemy sympatię lub miłość albo kiedy zdobędziemy władzę.
Już Arystoteles stwierdził, że każdy człowiek ma określony cel do osiągnięcia w swoim życiu. Celem tym jest eudajmonia, czyli szczęście (to prawdziwe). Katechizm Kościoła Katolickiego osiągnięcie tego celu określa jako największe wyzwanie stojące przed człowiekiem, gdyż „szczęście czyni nas uczestnikami Boskiej natury.” (KKK,1720)
Wszyscy jesteśmy wzywani do przemian, ale nie wszyscy potrafimy na to wezwanie odpowiedzieć.
„Jeśli ktoś przez cały czas chroni swoje ego, to nigdy się nie rozwinie.” Elliot Aronson
W naturę każdego człowieka wpisane jest wezwanie do przemian. Może ono mieć charakter od łagodnego po dolegliwy, w zależności od tego, czy odpowiadamy na te wezwania, czy też konsekwentnie ich unikamy, nie słysząc tych ważnych dla naszego życia sygnałów do zmian. Pierwsze wezwanie do przemian pojawia się w formie odczuwanej na poziomie świadomym motywacji do zmian lub poczucia dyskomfortu, niepokoju, braku satysfakcji i radości życia. Brak reakcji na te sygnały sprawia, że życie człowieka zaczynają wypełniać konsekwencje błędnych decyzji i wyborów, a w relacjach z innymi dominującą rolę przejmują konflikty. W dalszej kolejności, kiedy wciąż nie reagujemy na wezwania do przemian, mogą pojawić się problemy ze zdrowiem.
Dlaczego tak wielu ludzi nie reaguje na wezwania do przemian?
„Ludzie boją się zmian, nawet na lepsze.” Józef Ignacy Kraszewski
Niestety, wezwanie do przemian napotyka wyjątkowo silny opór, jaki stawia nasza psychika. Bez względu na destrukcyjne konsekwencje braku przemian, ona najbardziej zainteresowana jest status quo. Kiedy w wyniku działania tego oporu (jego przejawem jest lęk, często nieuświadomiony) nie reagujemy na wezwania do przemian, wówczas pojawiają się trudne do zniesienia myśli, uczucia i emocje. W takiej sytuacji destrukcyjna część naszego Ja podsuwa nam „znieczulacze”. Może to być na przykład alkohol albo jedzenie w nadmiarze. Niektórzy sięgają po narkotyki albo oddają się hazardowi. Lista „znieczulaczy”, jakie zostały wypracowane przez mechanizmy psychologiczne człowieka, jest bardzo długa.
Często po wielu latach, kiedy w wyniku ignorowania wezwań do przemian życie człowieka staje się koszmarem nie tylko dla niego samego, ale i dla jego bliskich, pojawia się stan, który alkoholicy nazywają „dnem”. Wówczas w wyniku odczuwanego bólu i cierpienia, którego nie potrafią już ograniczyć „znieczulacze”, pojawia się autorefleksja i motywacja do wewnętrznych przemian.
Podstawowy warunek budowania dojrzałości człowieka
„W pracy wewnętrznej wakacji nie ma.” św. Urszula Ledóchowska
Ujmując proces budowania dojrzałości człowieka w łańcuch przyczynowo-skutkowy, tuż przed zaangażowaniem w przemiany jest otwartość człowieka. To dzięki niej zachodzi proces przemian. Jest charakterystyczne, że człowiek otwarty nie trzyma się kurczowo swoich przekonań, nie uważa ich za jedynie słuszne. Jego główną motywacją jest poszukiwanie wszystkiego tego, co prowadzi go do dojrzałości, a nie tego, co potwierdza jego przekonania. Kiedy już posmakuje satysfakcji płynącej z procesu przemian, staje się ona jego uzależnieniem. Taki człowiek postrzega życie jako proces stawania się, a nie bycia. Frajda płynąca z coraz częściej i silniej pojawiającego się poczucia szczęścia i radości życia, poparta realnymi efektami, ukierunkowuje jego uwagę i zaangażowanie głównie na wewnętrzne przemiany.
Takie postrzeganie życiowych przemian, to nie tylko efekt zdobytej przeze mnie wiedzy. Została ona w pełni potwierdzona moimi osobistymi doświadczeniami.
Słuchając debat politycznych, a nawet dyskusji w gronie bliskich sobie osób, często można odnieść wrażenie, że osoby biorące w nich udział mówią o zupełnie różnej rzeczywistości. Każda ze stron dyskusji ma tak głębokie przekonanie o swoich racjach i swoim postrzeganiu świata, że brak akceptacji swoich poglądów ze strony innych odbiera nawet jako przejaw braku szacunku. Automatycznie wyzwala to reakcje obronne. Niestety, zjawisko to nasila się, co nie tylko psuje obraz sceny politycznej, ale także dzieli rodziny i przyjaciół – osoby do niedawna jeszcze sobie bliskie.
Do zjawiska tego odnoszę się od wielu lat, między innymi dlatego, że zróżnicowane postrzeganie rzeczywistości jest źródłem konfliktów małżeńskich, a także braku porozumienia w miejscu pracy. Reagujemy na to, co widzimy, a – jak pokazuje doświadczenie – nie zawsze widzimy rzeczy takimi, jakimi one są.
Nie tak dawno miałem okazję obserwować, jak moja klientka w wyniku kolejnych sesji coachingowych zaczynała inaczej patrzeć na swojego męża, mimo że w nim samym nie następowały jakieś radykalne zmiany. Podczas pierwszego spotkania usłyszałem, że jej mąż jest psychoterrorystą, że nadużywa alkoholu, i że ona nie widzi możliwości, aby dalej z nim żyć. Jak się okazało, w budowaniu tego obrazu czynny udział brała jej przyjaciółka, której zwierzała się ze swoich dylematów. Podczas naszych spotkań, które przeplatane były moimi rozmowami z jej mężem, moja klientka powoli, ale w zauważalny sposób, zaczęła inaczej postrzegać swoje małżeńskie relacje. Dziś ma już świadomość, że owszem, mąż w swojej postawie może nie był doskonały, ale na pewno nie był taki, jakim go jeszcze nie tak dawno widziała.
Motywowany moimi zainteresowaniami niekiedy prowokuję rozmowy na temat naszej polskiej rzeczywistości. Okazuje się, że moi rozmówcy mają niekiedy skrajnie różne obrazy naszej ojczyzny. Dla jednych jesteśmy w stanie zagrożenia różnymi nieszczęściami – albo w dziedzinie gospodarki, albo z powodu sytuacji międzynarodowej, a dla innych jesteśmy na drodze rozwoju z widocznymi pozytywnymi efektami tej drogi. Jak się okazuje, ta różnica poglądów nie ma nic wspólnego z wykształceniem, płcią czy statusem materialnym. Istnieją zupełnie inne przyczyny, które sprawiają, że możemy mieć tak różne obrazy tej samej rzeczywistości.
Od lat mam ogromny żal do psychologów, że nie mówią głośno o tym tak ważnym zjawisku, którego zrozumienie mogłoby skutecznie zapobiec wielu nieporozumieniom i konfliktom. Sama świadomość, że to, co widzę, może nie oddawać rzeczywistości takiej, jaką ona jest, zupełnie inaczej ustawia mnie wobec moich przekonań oraz racji drugiej strony. Zamiast upierać się przy swoim stanowisku, otwieram się na argumenty. Zamiast walczyć o swoje racje, jestem bardziej zainteresowany zobiektywizowanym postrzeganiem świata.
Bardzo ucieszył mnie artykuł Tomasza Besta pt. „Krzywe zwierciadło lęku”, który ukazał się w październikowym numerze „Charakterów”. Czytam w nim, że „badania psychologiczne pokazują wyraźnie, że ludzie interpretują napływające informacje przy pomocy poznawczych reprezentacji świata społecznego, czyli własnych jego wizji.” Autor opisuje dalej badania, które potwierdzają „jak bardzo reprezentacje te mogą odbiegać od rzeczywistego stanu.”
O tym, że to lęk i poczucie zagrożenia stanowią pierwotną przyczynę wypaczania obrazu rzeczywistości, dowiedziałem się wiele lat temu, czytając książkę profesora psychiatrii Raj Persauda pt. „Pozostać przy zdrowych zmysłach”. Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła na mnie wówczas ta informacja. Wówczas to pierwszy raz zadałem sobie pytanie, czy w obliczu lęków, które wtedy były mi tak bliskie, na pewno widzę świat takim, jaki on jest? Nie było to miła autorefleksja, gdyż kwestionowała moje przekonania, ale w stosunkowo krótkim czasie zaczęła przynosić pozytywne rezultaty.
Raj Persaud, powołując się na badania, uświadomił mi, że kiedy żyjemy w poczuciu zagrożenia, kiedy mamy zawyżony poziom lęku, posiadanie wroga zewnętrznego jest terapeutyczne. „Rzeczywisty lub nawet wyimaginowany wróg odkrywa niezwykle pożyteczną, unifikującą rolę społeczną. Posiadanie zewnętrznego obiektu naszych agresywnych skłonności zabezpiecza nas przed zwracaniem ich przeciwko samemu sobie… Potrzebujemy czegoś lub kogoś, kogo moglibyśmy przeklinać i obwiniać za wszystko.”
Czy nie tłumaczy to w sposób jednoznaczny, dlaczego niektórzy z tak dużym zaangażowaniem mówią o zagrożeniach i niebezpieczeństwach? Oni je nawet widzą. Podają kolejne argumenty, powołują się na fakty potwierdzające ich stanowisko. Świadomość tego zjawiska pozwala nam zrozumieć, dlaczego gotowi są nawet walczyć w obronie swoich racji.
Kiedy dziś rozmawiam z moim tatą, który konsekwentnie wykazuje, w jak trudnych czasach dziś żyjemy, nie prowadzę już z nim rozmów „na argumenty”. To nie ma sensu. Czuję tylko żal, że ktoś kiedyś tak ukształtował jego psychikę, że życie postrzega głównie w kategoriach zagrożeń. Za czasów minionego ustroju to on mówił mi o Piłsudskim i o 11 listopada, a także uświadamiał mi, na czym polega prawdziwa wolność. Dziś, kiedy ją mamy, on cały czas widzi tylko zagrożenia i niedostatki. Nawet jedynie próba pokazania innego obrazu świata wyzwala w nim irytację, a nawet złość. Mimo tego, że dobrze znam ten mechanizm, to jest mi przykro, że nie mogę z moim tatą wspólnie cieszyć się wolnością, w której dane jest nam żyć, a o której kiedyś mogliśmy tylko marzyć.
Z reguły nie zastanawiamy się nad poziomem naszych znajomości z innymi, ograniczając się niekiedy jedynie do ich oceny przez pryzmat prostych schematów, takich jak np.: unikam, szukam okazji do spotkań, zabiegam o tę znajomość, jest mi ona obojętna. Brak świadomości, czym dla nas są te znajomości, jakie mają dla nas znaczenie, a także niedostrzeganie ich szczegółów sprawia, że nie potrafimy w pełni korzystać z wielu z nich, albo… odczuwamy frustrację stawiając im zbyt wygórowane oczekiwania.
W uniknięciu tych zjawisk pomocna może być świadomość poziomu, na jakim jest dana znajomość. Praktyka pokazuje cztery charakterystyczne poziomy znajomości.
Poziom 1
Tutaj znajomość ma charakter tylko formalny, a spotkania są tylko przypadkowe. Mówimy sobie tylko dzień dobry, do widzenia. Praktycznie nic o sobie nie wiemy. Wyrazy ciepła, szacunku czy sympatii wyrażamy jedynie uśmiechem.
Poziom 2
Nasze kontakty są tu również przypadkowe – nieumówione. Kiedy jednak się spotkamy, podejmujemy rozmowę. Jej treścią są sprawy ogólne np. pogoda, polityka albo aktualne, szczególne wydarzenia. Rozmowa może dotyczyć faktów z naszego życia osobistego np. zdrowia lub ważnych wydarzeń, jednak ma ona charakter formalny – faktograficzny. Nie ma tu komunikacji opartej na empatii. Jest nam miło się spotkać, ale nie na długo. Wobec siebie wyrażamy głównie szacunek i grzecznościowe zainteresowanie.
Poziom 3
Znajomi z tego poziomu to osoby, z którymi szukamy spotkań i planujemy je. Korzystamy z różnych okazji, aby spędzić ze sobą czas. Mogą to być imieniny, urodziny, inne okazje albo spontanicznie zorganizowane spotkania. Kontaktujemy się również telefonicznie wymieniając informacje o sobie. Rozmowy niekiedy mogą mieć charakter pogłębiony, jednak są sfery nie obnażane, których w mniej lub bardziej nieświadomy sposób nie poruszamy. Mogą one dotyczyć naszego życia osobistego, naszych uczuć i emocji, poglądów i przekonań. Kiedy komuś z nas zdarzy się przekroczyć granice tych obszarów, co najczęściej wywołuje negatywne reakcje drugiej strony, natychmiast je opuszczamy w imię budowania pozytywnej atmosfery. Przy tym poziomie relacji musimy być czujni, aby nie wchodzić w „trudne tematy”. Zawsze możemy liczyć tu na miłe spędzenie czasu i dobry relaks, ale nie na w pełni empatyczne zrozumienie naszych radości, problemów i trosk.
Poziom 4
Na tym poziomie praktycznie nie ma obszarów tabu. Spotykamy się nie tylko po to, aby spędzić ze sobą miło czas, ale również po to, aby „przegadać” swoje problemy, podzielić się swoimi radościami. Kiedy nie możemy się spotkać, prowadzimy rozmowy przez telefon. Relacje te dają nam poczucie bezpieczeństwa, poprzez bezwarunkową akceptację, jaką siebie obdarzamy. W tych relacjach nie ma głupich pytań ani głupich tematów. Wiemy nie tylko to, co dzieje się w naszym życiu, ale również to, jak się z tym czujemy. Z życzliwością dzielimy się nawzajem własnymi doświadczeniami. Nawet jeżeli poczujemy chwilowy dyskomfort na skutek negatywnej informacji zwrotnej, jaką sobie wzajemnie możemy dać (krytyka), to mamy pewność, że jest ona przekazywana nam w dobrej wierze i może nieść ważną dla nas informację. Zazwyczaj wzbudza to w nas autorefleksję. Gdy nie widzimy się dłuższy czas, a jednocześnie nie mieliśmy okazji rozmawiać telefonicznie, to cały czas żyjemy w głębokim przekonaniu, że te relacje są trwałe i ważne w naszym życiu.
Moim zdaniem zupełnie nie doceniamy czwartego poziomu relacji. Jego bardzo pozytywny wpływ na higienę psychiczną jest wyjątkowy. Dużo mówi o tym psychologia, a ci, którzy doświadczają takich relacji, w pełni to potwierdzają. Relacje czwartego poziomu nie tylko pozwalają miło spędzać czas, ale i zaspokajają nasze fundamentalne potrzeby psychiczne, potrzebę zrozumienia, akceptacji, zainteresowania ze strony innych. I żeby była jasność – potrzeby te posiadamy wszyscy!
Poziom 4 relacji świetnie pokazuje film Notting Hill z Hugho Grantem i Julią Roberts w roli głównej. Oglądałem go wielokrotnie, głównie dla scen, kiedy w grupie przyjaciół omawiane są ważne dla nich sprawy. W czasie spotkań każdy jest wysłuchany i każdy potrafi przyjąć rolę empatycznego słuchacza. Relacje te przepełnione są wzajemnym szacunkiem i miłością.
Napisałem wyżej, że „nie doceniamy czwartego poziomu relacji”. Myślę jednak, że bardziej odpowiednim byłoby sformułowanie „nie potrafimy tworzyć relacji czwartego poziomu”. Otwartość na uczucia własne, umiejętność ich wyrażania oraz otwartość na uczucia innych – fundamenty 4 poziomu, coraz trudniej stworzyć, a niekiedy można odnieść wrażenie, że jest to wręcz niemożliwe. Dlaczego tak się dzieje, to temat na odrębny artykuł.
Nie znam statystyk, które hierarchizowałyby częstotliwość występowania różnych emocji. Myślę jednak, że gdyby powstała taka lista (być może już jest), to złość byłaby na jej początku. I co ciekawe, cały czas utrzymuje się jej dominacja nad innymi emocjami, mimo jednoznacznie negatywnych skutków, jakie wywołuje. Obserwując zachowanie ludzi i ich zmagania ze złością, można odnieść wrażenie, że złość jest nie do opanowania. Czy rzeczywiście musi tak być?
Niedawno moja klientka rozpoczęła nasze spotkanie od opisu postawy swojego męża. Mówiła o tym, czego on nie robi, a także o jego ignorancji i nieodpowiedzialności. Dawała przykłady braku zaangażowania w prace domowe, w opiekę nad dziećmi. Stwierdziła, że jest bardzo przez niego krzywdzona, gdyż on pozostawia ją samą z tyloma domowymi problemami. Kiedy to mówiła (chociaż bardziej właściwym określeniem byłoby tu „kiedy się nakręcała”), dostrzegłem, jak wzrastała w niej złość i równolegle wzrastał poziom jej energii. W ciągu 15 minut nastąpiła metamorfoza mojej klientki. Z przygnębionej i zgarbionej przeobraziła się w wyprostowaną, energiczną kobietę.
Psychologia dobrze zna zjawisko, w którym źródłem energii staje się złość. Zjawisko to związane jest z pierwotnym mechanizmem przetrwania, który kierował zachowaniem człowieka od zawsze. Kiedy pojawia się zagrożenie, odpowiedni mechanizm poza naszą wolą wywołuje reakcję mobilizującą nasz organizm do zapewnienia bezpieczeństwa. Reakcje te mieszczą się w prostym schemacie „walcz albo uciekaj”. Złość pojawia się wraz z mobilizacją do walki. Organizm, dodatkowo wsparty wydzielaną w takich sytuacjach adrenaliną, daje poczucie siły.
U mojej klientki poczucie siły dał słowny atak na męża. Dzięki temu zmniejszyła poziom stresu, jaki w ostatnim czasie wywoływała u niej praca. Już podczas wcześniejszych sesji mówiła o trudnych relacjach z przełożonym. Do tego starsi stażem współpracownicy negatywnie oceniali jej pracę. Powstały w wyniku tej sytuacji stres stał się wyjątkowo dolegliwy. Kiedy przyszła do mnie, akurat po pracy, poza jej świadomością uruchomił się w niej mechanizm obronny w formie złości, co dało efekt terapeutyczny (psychologia nazywa go projekcją). To dlatego w krótkim czasie nastąpiła w niej taka zmiana. W dalszej rozmowie badaliśmy zależność pomiędzy tym, co dzieje się w pracy a jej dzisiejszą charakterystyką męża. Skoncentrowaliśmy się na jej stresie, jego przyczynach i sposobach ograniczenia. W kolejnych minutach rozmowy klientka powróciła do swojej poprzedniej opinii na temat męża. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że on nie jest aż tak nieodpowiedzialny, jak to jeszcze przed chwilą widziała.
Złość kierowana na innych odwraca uwagę od nas samych. Dla psychiki ważniejsze jest osiągnięcie za wszelką cenę komfortu, a nie obnażenie prawdziwego źródła naszego dyskomfortu. To dlatego moja klientka, nie mając świadomości tego zjawiska, uległa zwodniczym działaniom swojego mechanizmu obronnego.
Podobnie rzecz będzie się miała, kiedy według oceny mechanizmów psychologicznych męża, żona nie będzie zaspokajała jego potrzeby miłości (uznania, docenienia, czułości). Nieustannie będzie miał do niej pretensje o najróżniejsze rzeczy. Będzie zły, że spóźniła się z obiadem, że nie kupiła jego ulubionego pieczywa, że za długo czyta wieczorem w łóżku, co nie daje mu spać itd. W ogóle nie będzie dostrzegał wpływu własnej niezaspokojonej potrzeby na swoje zachowanie. Złość skierowana na żonę będzie doraźnie zmniejszała dyskomfort psychiczny powstały w wyniku tej potrzeby.
Marshall Rosenberg, twórca koncepcji „Porozumienie bez przemocy”, tak opisuje to zjawisko: „Zamiast zwracać się w stronę tego, czego nam naprawdę brakuje, zaczynamy myśleć o ludziach i potępiać ich za to, że nie dają nam czegoś, czego potrzebujemy. Jednak wtedy nasze rzeczywiste potrzeby najpewniej nie zostaną zaspokojone, ponieważ kiedy osądzamy i krytykujemy innych, przybierają oni postawę obronną, a nie łączą się z naszymi potrzebami. Nie stają się przez to bardziej skłonni do współdziałania. A nawet jeśli robią to, czego chcemy, po tym, jak nazwaliśmy ich leniami albo osobami nieodpowiedzialnymi, robią to w sposób, za który przyjdzie nam kiedyś zapłacić. Bo kieruje nimi strach przed karą albo obawa przed kolejną porcją krytyki i negatywnych ocen, lub też poczucia winy czy wstydu, a nie empatia dla nas i chęć pomocy w zaspokojeniu naszych potrzeb.” („W świecie porozumienia bez przemocy”, wyd. MIND, 2013).
Osobiście poznałem mechanizm zmniejszania dyskomfortu, jaki wywoływał mój stres, poprzez złość kierowaną na innych. Oddalałem w ten sposób uwagę od siebie – od tego, co było prawdziwym źródłem moich negatywnych uczuć i emocji. Dawało mi to poczucie komfortu, ale zawsze na krótki czas. Postrzegałem zachowanie innych wobec mnie jako główną przyczynę moich stanów emocjonalnych.
Potrzebowałem wiedzy i czasu, aby zrozumieć, że za moje reakcje pełną odpowiedzialność ponoszą moje predyspozycje – moje „oprogramowanie”, a nie inni ludzie. „Oprogramowanie” to może być zbudowane z przekonań pokazujących mi, że świat jest pełen zagrożeń albo z poczucia bezpieczeństwa i zaufania do niego. Zrozumiałem, że posiadam w sobie zarówno jedne, jak i drugie predyspozycje. Miałem okazję zobaczyć, jak bardzo się one różnią – poprzez efekt, jaki wywoływały w moim zachowaniu i postawie. Ponadto doświadczyłem jak te pierwsze potrafią zakłócić mój sposób postrzegania świata (w tym innych ludzi) i jak łatwo doprowadzają mnie do złości.
Dziś wiem, że w procesie detronizowania złości w naszym życiu niezbędna jest przede wszystkim świadomość oporu psychiki, która nie jest zainteresowana odkrywaniem własnej niedoskonałości. Dopiero zauważenie tego oporu i skutków jego działania pozwala go opanować. Dzięki temu naszą uwagę możemy zdjąć z innych i skierować na nas samych, na mechanizmy kierujące naszą postawą i zachowaniem.
Wówczas odkrywamy, że wyposażeni jesteśmy również w predyspozycje służące innemu sposobowi uśmierzania dyskomfortu psychicznego niż tylko złość. Kiedy dalej realizujemy ten proces odkrywania samych siebie, dochodzimy do takiego momentu, w którym uświadamiamy sobie, że dzięki tym samym predyspozycjom odczuwamy prawdziwą radość życia, satysfakcję i szczęście. I wówczas pojawia się pasja rozwijania samoświadomości, wsparta coraz bardziej pozytywnym bilansem przeżywanych uczuć i emocji.
Osobiście doświadczam efektów tego procesu przemian i to on w zasadniczy sposób wyznacza strategię mojej pracy z klientami.
Bez względu na to, czy tego chcemy, czy też nie, życie wymusza na nas proces przemian. Jak pokazuje doświadczenie, kiedy odczuwamy ból, cierpienie, czy chociażby dyskomfort albo kiedy chcemy udoskonalić jakość naszego życia, nie wystarczy go korygować poprzez dodanie lub ujęcie czegoś. Niezbędna jest nowa wiedza i większa świadomość, aby przeprowadzić przynoszące satysfakcję trwałe zmiany w życiu. Już Albert Einstein powiedział, że prawdziwe zmiany nie mogą zachodzić na poziomie wiedzy i świadomości, na jakiej powstał problem i potrzeba zmian. Niezbędna jest nowa perspektywa oparta na wiedzy i nowej – poszerzonej – świadomości. Okazuje się jednak, że nie wszyscy to rozumieją.
Od wielu lat, z racji funkcji, jaką pełnię, mam okazję obserwowania różnych strategii, jakie przyjmują ludzie w obliczu problemów czy też z potrzeby doskonalenia jakości życia. Kiedy zgłasza się do mnie para z problemami, które utrudniają, a niekiedy uniemożliwiają jej funkcjonowanie, w obojgu partnerach aktywizują się charakterystyczne postawy zmierzające do rozwiązania ich problemu. Postawy te obserwuję również u osób , z którymi współpracuję jako coach lub trener osobistego rozwoju.
W obliczu niezbędnych przemian charakterystyczne są następujące postawy:
Postawa pierwsza: „Mam już wystarczającą wiedzę i doświadczenie, aby rozwiązać swój problem. Potrzebuję jedynie bardziej pogłębionej analizy sytuacji, aby znaleźć jak najlepsze rozwiązanie.”
W grupie tej są osoby, które przede wszystkim wierzą w swój intelektualny potencjał. Zakładają, że praktycznie wiedzą już wszystko to, co jest im niezbędne do rozwiązania ich problemów, a jedyne, czego potrzebują, to poukładanie tej wiedzy w sposób, który da im najlepsze dla nich rozwiązanie. Ich charakterystycznym stwierdzeniem jest: „Muszę to wszystko przemyśleć”. Brak efektów tych przemyśleń mobilizuje ich jedynie do kolejnego wysiłku intelektualnego – kolejnej analizy w zakresie już posiadanej wiedzy i doświadczeń.
Postawa druga: „Brakuje mi wiedzy i doświadczenia, aby rozwiązać swoje problemy, ale znajdę to wszystko w książkach, kursach i szkoleniach.”
Osoby z taką postawą często mają problem ze znalezieniem na półce miejsca na kolejną zakupioną książkę. Dla wielu z nich dłuższa przerwa pomiędzy kolejnymi szkoleniami jest źródłem prawdziwego stresu. Taki stan może trwać niekiedy nawet całymi latami. Brak odczuwalnych skutków życiowych przemian jest motywacją do poszukiwania następnej książki czy następnego szkolenia.
Postawa trzecia: „Potrzebuję wsparcia fachowca – osoby z odpowiednią wiedzą i doświadczeniem.”
Osoby kwalifikujące się do tej postawy, kiedy tylko pojawi się potrzeba życiowych przemian, szukają zewnętrznego wsparcia. Są bardzo otwarte na wiedzę i doświadczenie. Chętnie przyjmują sugestie dotyczące proponowanych im lektur i pogłębiają wiedzę poprzez czytanie. Gdy pozytywne przemiany nie następują lub są niezadowalające, na ogół intensyfikują kontakty z osobą wspierającą.
A jaka jest Twoja strategia życiowych przemian?
Wiele lat temu, nie mając jeszcze świadomości jak różne mogą być strategie przemian, tkwiłem w postawie drugiej. Co prawda osiągnąłem poczucie, iż staję się specjalistą w zakresie ludzkich postaw i zachowań, brakowało mi jednak satysfakcji z postępów w moim samorozwoju. Kiedy jednak spotkałem na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy swoim doświadczeniem i autorytetem pogłębiali moją świadomość, pojawiły się zmiany, których wcześniej nigdy nie zaznałem. Pamiętam moje długie rozmowy z księdzem, którego poznałem w klasztorze. Spędzony tam czas był szczególny na mojej drodze przemian. Pamiętam także doradcę duchowego, którego spotkałem na targach izoterycznych. To on skierował moją uwagę na te aspekty mojej osobowości, których wcześniej nie dostrzegałem.
Dziś pytanie: „Która z powyższych postaw zapewnia największą skuteczność w procesie przemian?” jest dla mnie pytaniem retorycznym. Nie tylko ze względu na skuteczność, ale i czas niezbędny w procesie przemian, najbardziej pożądaną jest postawa trzecia. Moje stanowisko nie wynika jedynie z faktu, że dziś występuję w roli osoby wspierającej, co sugerowałoby, że bronię własnego interesu. Moje przekonanie o potrzebie fachowego wsparcia pochodzi głównie z moich osobistych doświadczeń.
Największym naszym problemem na drodze życiowych przemian jest brak akceptacji faktu, że nie wszystko widzimy i rozumiemy. Jako kierowcy akceptujemy istnienie tzw. martwego punktu, ograniczającego nam widoczność, ale już w życiu trudno nam zaakceptować to, że możemy czegoś nie dostrzegać. A być może jest to coś, co ma ogromne znaczenie dla naszego życia. Ponadto trudno nam pogodzić się z faktem, że nasze postrzeganie rzeczywistości może być niekiedy nawet bardzo zakłócone, mimo posiadanej wiedzy.
Mam świadomość, że tym stwierdzeniem nie „odkrywam Ameryki”. O tym naszym największym problemie, jakim jest nasze przekonanie, że widzimy świat takim, jaki on jest, dwa i pół tysiąca lat temu mówił już Budda. Mówi o tym również religia katolicka, a współczesna psychologia jedynie to potwierdza, powołując się na „twarde” dane, będące wynikiem licznych badań. Jest jednak jeszcze wielu ludzi, którzy nie mają świadomości tego zjawiska.
Wielokrotnie widziałem tych, którzy, mocno zakotwiczeni we własnych racjach, wykorzystując własną inteligencję, na wszelkie sposoby wymyślali swoje życie (postawa pierwsza). Kiedy po długim czasie takiego wysiłku nie otrzymywali pozytywnych rezultatów, osiągali spokój dzięki złudnej refleksji, że to świat zewnętrzny i inni ludzie stoją na przeszkodzie ich życiowej satysfakcji. A to jest już przecież poza ich kręgiem wpływu.
Z kolei obserwując tych, którzy jak „Zosia samosia” szukają najlepszej dla siebie drogi życiowych przemian (postawa druga), widziałem przeżywany przez nich efekt „aha”. Wówczas robią wrażenie, jak gdyby dokonali odkrycia na miarę teorii heliocentrycznej Kopernika. Często ich „eureka” poprzedzona była miesiącami, a niekiedy latami dociekań, co nie zawsze przekładało się na rozwiązanie ich dylematów. Jednak frajda z odkrycia jakiegoś zjawiska – zależności, w pełni to kompensowała. Jak już wspomniałem wyżej, osobiście poznałem to zjawisko.
Dlaczego niezbędny jest mentor, coach lub przewodnik duchowy?
Proces przemian realizowany pod okiem osoby z odpowiednim doświadczeniem, wiedzą i świadomością, znacznie upraszcza ten proces. Dzięki takiej osobie stosunkowo łatwo można zniwelować własne „martwe punkty”, a także uniknąć wielu ślepych dróg, oraz niebezpiecznej pychy, kiedy pojawiają się pierwsze efekty przemian.
Problemem pozostaje znalezienie takiej osoby. I tu również powołam się na moje osobiste doświadczenia. W pełni sprawdza się biblijny nakaz „szukajcie, a znajdziecie”. Poza tym sprawdza się słuchanie siebie – słuchanie „głosu serca”, do czego od tysięcy lat tak bardzo namawiają praktycznie wszyscy: mędrcy, duchowni, filozofowie i psychologowie. To dlatego osobom, które oczekują ode mnie wsparcia, zalecam, aby na każdym etapie naszej współpracy wsłuchiwały się w siebie, gdyż tylko tam dostaną wiarygodną odpowiedź czy jestem tą osobą, która zapewni najlepszy efekt przemian.
Podobno, kiedy schwytane kraby są w wiadrze, a któryś z nich chciałby się z niego wydostać, pozostałe ściągają go z powrotem na dno. Słyszałem to wiele lat temu, na jednym ze szkoleń, jako metaforę relacji międzyludzkich. Do dziś często kraby przychodzą mi na myśl, kiedy obserwuję zachowania niektórych osób wobec tych, którzy chcą „wydostać się z dna wiadra”.
Małżeństwo Ewy i Roberta trafiło do mnie w poszukiwaniu sposobu na zażegnanie konfliktów, które praktycznie wypełniały cały czas, jaki ze sobą spędzali. Jednym z ważniejszych zarzutów Roberta pod adresem żony były jej studia. On sam twierdził, że mimo braku wyższego wykształcenia doskonale radzi sobie w pracy i ma zupełnie niezłe wynagrodzenie. Nie potrafił zrozumieć, po co Ewie ten „papier” – jak wyraził się o dyplomie ukończenia studiów.
Jaki to ludzki mechanizm wyzwala zachowanie podobne do tego, jakie pojawia się u krabów na dnie wiadra?
Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu kierowani przez nasze ego. Kiedy jest ono nadaktywne, wówczas pojawiają się łatwe do zaobserwowania wskaźniki, które ja nazywam markerami ego. Jednym z nich jest permanentne i zautomatyzowane porównywanie się z innymi. Kiedy wynik porównania jest dodatni, co w interpretacji ego oznacza, że jesteśmy od kogoś lepsi, wówczas pojawiają się takie doznania, jak:
- samozadowolenie,
- poczucie wyższości,
- wzrost poczucia własnej wartości,
- duma,
- pycha.
Z kolei, kiedy wynik porównania jest ujemny, co w interpretacji ego oznacza, że jesteśmy od innych gorsi, wówczas może pojawić się:
- złość, a nawet agresja,
- zawiść,
- unikanie,
- poczucie przegranej,
- zazdrość,
- niechęć do współpracy,
- krytycyzm.
Byłem świadkiem takich relacji towarzyskich, w których jednemu z małżeństw zaczęło się wyraźnie lepiej powodzić. Nowy samochód, mieszkanie – wszystko to było efektem dobrze rozwijającej się własnej firmy. W komentarzach, jakie wypowiadali niektórzy z ich znajomych, dało się słyszeć zarzuty, że pieniądze zmieniły ich na gorsze, chociaż w zachowaniu tego małżeństwa, poza przejawami radości, nie można było dostrzec większych zmian.
Nie wiem, co sprawia, że jedne kraby nie pozwalają pozostałym krabom wznieść się ponad dno wiadra. Wiem jednak na pewno, że u ludzi to nadaktywne ego buntuje się na widok wzrostu innych osób. Bez względu na to, jak bardzo człowiek ukrywa tę „przypadłość” przed innymi, a nawet przed samym sobą, i tak zmianie ulega jego stosunek do tych, którzy w jakiejś dziedzinie życia go wyprzedzili . Niektórzy, dla zapewnienia sobie komfortu psychicznego, po prostu unikają wszystkich osób, z którymi porównanie może dać wynik ujemny.
Odpowiadając na pytanie postawione w tytule: „Czy ktoś poza nami zainteresowany jest naszym rozwojem?”, odpowiem: niestety, bardzo niewiele osób. I dlatego tak ważna jest nieustanna praca nad uaktywnianiem własnego potencjału – esencji, która nie tylko wspiera nasz wzrost, ale i czyni nas osobami autonomicznymi, niezależnymi od pochwał i uznania innych.
Love, just as the wind, can only truly be understood by experiencing its effects. Therefore, one can talk about love only through the prism of its manifestations which have been observed not only in interpersonal relationships but also in an individual himself or herself.
The Attitude of love
- When a person is filled with love, it is reflected in their feelings, thoughts, motivations and reactions to their surrounding reality, including other people.
The Feelings of love
Love is manifested through feelings, such as happiness, joy, personal satisfaction, trust in one’s own potential and ability to cope with life’s challenges. These feelings are also accompanied by gratitude and humility.
The Thoughts of love
Thoughts filled with love are calm and concentrate only on what happens in the present moment – the “here and now”.
The Motivations of love
Love provides motivation for self-development and activity in areas that correspond with one’s predispositions and talents.
The Reactions of love
The Reactions to one’s reality that are characteristic of love involve curiosity and openness to experience. A person filled with love is especially sensitive to the beauty and harmony of nature. When problems arise, love activates all of a person’s resources, knowledge, experience, ability, intuition and a strong belief that any encountered difficulties can be solved. As such, every problem is perceived as a valuable life lesson.
- When a person is under the influence of love, he or she takes a specific attitude towards other people. It is characterized by empathy – the ability to feel what another person is experiencing – and also by autonomy – psychological independence. An Indication of such independence includes, but is not limited to, a lack of focus of one’s attention on the approval of other people.
In addition:
– In relations with those in need, love manifests itself in an interest in their situation and the undertaken actions to support them – in a form and to an extent that is possible to accomplish,
– As a reaction to anger and aggression of other people, love creates an assertive attitude: the ability to set boundaries and calmly express one’s stance and needs while respecting the aggressor as a human being,
– In relations with our close ones, apart from concern, kindness, and respect for them, love releases the need to support them in building their own attitude of love.
Sources of love
People have two basic sources of love at their disposal: the first – external, which includes other people and their love towards us, and the second one – internal, which is hidden in each of us. We all possess our own independent and inexhaustible source of love. It belongs within the so-called spiritual sphere. This is the only source that releases the attitude of love.
A call for building an attitude of love.
A call for building an attitude of love is inscribed in human nature. It is manifested through the need of love, which draws attention and releases the motivation and commitment to search for it. In our first years of life, other people are our main source of love. Later, in adult life, every person – as a result of his or her free will and certain actions (such as, for example, the development of self-consciousness, meditation, prayer, mindfulness) – should “switch over” to their internal source of love. If one fails to answer the call for building an attitude of love and no indispensable transformation (from the Greek metanoia, or Latin conversio) takes place, it may result in difficulties in life, conflicts, health problems, as well as a lack of happiness and joy in life.
Kiedy podsumowuję moje 25 lat zgłębiania ludzkiej psychiki, jak również zagadnień związanych z budowaniem powodzenia, szczęścia, satysfakcji i radości życia, kiedy myślę o tym, co w życiu jest najważniejsze, w podsumowaniu zawsze wychodzi mi, że jest to miłość. Dziś wiem, że nie jest to nic odkrywczego. Zdobyta przeze mnie wiedza, jak również moje doświadczenia potwierdzają jedynie to, co od wieków mówią inni.
W moich dociekaniach uwidocznił się jednak poważny problem, który obserwuję od lat, i którego skutki są niekiedy wyjątkowo negatywne. Okazuje się bowiem, że miłość z jednej strony postrzegana jest jako coś bardzo ważnego, wręcz pożądanego, a jednocześnie wielu widzi w niej źródło bólu i cierpienia. Są ludzie, którzy mówią o swojej miłości do kogoś, a jednocześnie są nieszczęśliwi. A przecież nie tylko Biblia mówi, że miłość jest źródłem powodzenia, szczęścia i radości życia. Moim zdaniem problem w niezrozumieniu miłości wynika z tego, że duża część ludzi źródło miłości widzi głównie w innych, a nie w sobie.
W obliczu tej niejednoznaczności i wynikających z tego problemów, których dawniej osobiście doświadczałem, podjąłem dziś próbę opisu, jak należy rozumieć miłość. Korzystając z różnych źródeł stworzyłem jej obraz. Mam nadzieję, że będzie on pomocny zarówno tym, którzy jej poszukują, jak również tym, którzy pogłębiają jej udział w swoim życiu.
ZROZUMIEĆ MIŁOŚĆ
Miłość, podobnie jak wiatr, można poznać jedynie przez doświadczanie jej skutków. To dlatego mówienie o miłości możliwe jest tylko przez pryzmat jej przejawów. Można te przejawy dostrzec nie tylko w relacjach człowieka z innymi ludźmi, ale również w nim samym.
Miłość w postawie człowieka
- Kiedy miłość opanowuje człowieka, przejawia się ona w jego uczuciach, myślach, motywacji oraz w reakcjach na otaczającą go rzeczywistość, w tym na innych ludzi.
Uczucia miłości.Przejawem miłości są m.in. takie uczucia jak: szczęście, radość życia, satysfakcja oraz wiara w swój potencjał i w swoje możliwości postrzegane jako wystarczające do radzenia sobie z wyzwaniami, jakie niesie życie. Wszystkim tym uczuciom towarzyszą wdzięczność i pokora.
Myśli miłości.Myśli opanowane przez miłość są spokojne i koncentrują się głównie na tym, co dzieje się w chwili obecnej – „tu i teraz”.
Motywacja miłości.Miłość motywuje do samorozwoju i życiowej aktywności, która pojawia się w obszarach zgodnych z predyspozycjami i talentami człowieka.
Reakcje miłości. Charakterystyczne reakcje miłości na otaczającą człowieka rzeczywistość to ciekawość i otwartość na doświadczenia. Szczególne wrażenie na człowieku opanowanym miłością robi przyroda, w której dostrzega wyjątkowe piękno i harmonię. Kiedy pojawiają się problemy, miłość angażuje wszystkie zasoby człowieka, jego wiedzę, doświadczenia, umiejętności, intuicję oraz głęboką wiarę w rozwiązanie napotkanych trudności. Każdy problem traktowany jest jak cenna lekcja życia.
- Człowiek będący pod wpływem miłości przyjmuje bardzo charakterystyczną postawę wobec innych. Jest w niej empatia – współodczuwanie, a jednocześnie autonomia – niezależność psychiczna. Przejawy tej niezależności to m.in. brak koncentracji uwagi na akceptacji i uznaniu ze strony innych. Ponadto:
– w relacjach z potrzebującymi miłość przejawia się zainteresowaniem sytuacją, w jakiej się znaleźli oraz działaniami na rzecz ich wsparcia – w formie i zakresie możliwym do zrealizowania,
– w reakcji na złość i agresję innych miłość wyzwala postawę asertywną: stawianie granic, spokojne artykułowanie swojego stanowiska, swoich potrzeb, z jednoczesnym poszanowaniem agresora jako człowieka,
– w relacjach z bliskimi, poza troską, życzliwością i uznaniem, miłość wyzwala potrzebę wspierania ich w budowaniu postawy miłości.
Źródła miłości
W dyspozycji człowieka są dwa podstawowe źródła miłości: pierwsze – zewnętrzne: to inni ludzie i ich miłość do nas i drugie – wewnętrzne, skryte w nas. Wszyscy posiadamy własne, niezależne i niewyczerpane źródło miłości. Znajduje się ono w sferze określanej mianem duchowej. Jedynie to źródło wyzwala postawę miłości.
Wezwanie do budowania postawy miłości
W naturę każdego człowieka wpisane jest wezwanie do budowania postawy miłości. Przejawia się ono potrzebą miłości, która ukierunkowuje uwagę, motywuje i wyzwala zaangażowanie na rzecz jej poszukiwania. W pierwszych latach życia podstawowym źródłem miłości są inni ludzie. Potem, w życiu dorosłym, każdy za sprawą wolnej woli, w którą jest wyposażony oraz odpowiednich działań (takich jak m.in. rozwój samoświadomości, medytacja, modlitwa, trening uważności), powinien dokonać „przełączenia” na wewnętrzne źródło miłości. Brak odpowiedzi człowieka na wezwanie do budowania postawy miłości, brak niezbędnych przemian (gr. metanoia, łac. conversio) może skutkować trudnościami w życiu, konfliktami, problemami ze zdrowiem, brakiem poczucia szczęścia i radości życia.