Nie znam statystyk, które hierarchizowałyby częstotliwość występowania różnych emocji. Myślę jednak, że gdyby powstała taka lista (być może już jest), to złość byłaby na jej początku. I co ciekawe, cały czas utrzymuje się jej dominacja nad innymi emocjami, mimo jednoznacznie negatywnych skutków, jakie wywołuje. Obserwując zachowanie ludzi i ich zmagania ze złością, można odnieść wrażenie, że złość jest nie do opanowania. Czy rzeczywiście musi tak być?
Niedawno moja klientka rozpoczęła nasze spotkanie od opisu postawy swojego męża. Mówiła o tym, czego on nie robi, a także o jego ignorancji i nieodpowiedzialności. Dawała przykłady braku zaangażowania w prace domowe, w opiekę nad dziećmi. Stwierdziła, że jest bardzo przez niego krzywdzona, gdyż on pozostawia ją samą z tyloma domowymi problemami. Kiedy to mówiła (chociaż bardziej właściwym określeniem byłoby tu „kiedy się nakręcała”), dostrzegłem, jak wzrastała w niej złość i równolegle wzrastał poziom jej energii. W ciągu 15 minut nastąpiła metamorfoza mojej klientki. Z przygnębionej i zgarbionej przeobraziła się w wyprostowaną, energiczną kobietę.
Psychologia dobrze zna zjawisko, w którym źródłem energii staje się złość. Zjawisko to związane jest z pierwotnym mechanizmem przetrwania, który kierował zachowaniem człowieka od zawsze. Kiedy pojawia się zagrożenie, odpowiedni mechanizm poza naszą wolą wywołuje reakcję mobilizującą nasz organizm do zapewnienia bezpieczeństwa. Reakcje te mieszczą się w prostym schemacie „walcz albo uciekaj”. Złość pojawia się wraz z mobilizacją do walki. Organizm, dodatkowo wsparty wydzielaną w takich sytuacjach adrenaliną, daje poczucie siły.
U mojej klientki poczucie siły dał słowny atak na męża. Dzięki temu zmniejszyła poziom stresu, jaki w ostatnim czasie wywoływała u niej praca. Już podczas wcześniejszych sesji mówiła o trudnych relacjach z przełożonym. Do tego starsi stażem współpracownicy negatywnie oceniali jej pracę. Powstały w wyniku tej sytuacji stres stał się wyjątkowo dolegliwy. Kiedy przyszła do mnie, akurat po pracy, poza jej świadomością uruchomił się w niej mechanizm obronny w formie złości, co dało efekt terapeutyczny (psychologia nazywa go projekcją). To dlatego w krótkim czasie nastąpiła w niej taka zmiana. W dalszej rozmowie badaliśmy zależność pomiędzy tym, co dzieje się w pracy a jej dzisiejszą charakterystyką męża. Skoncentrowaliśmy się na jej stresie, jego przyczynach i sposobach ograniczenia. W kolejnych minutach rozmowy klientka powróciła do swojej poprzedniej opinii na temat męża. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że on nie jest aż tak nieodpowiedzialny, jak to jeszcze przed chwilą widziała.
Złość kierowana na innych odwraca uwagę od nas samych. Dla psychiki ważniejsze jest osiągnięcie za wszelką cenę komfortu, a nie obnażenie prawdziwego źródła naszego dyskomfortu. To dlatego moja klientka, nie mając świadomości tego zjawiska, uległa zwodniczym działaniom swojego mechanizmu obronnego.
Podobnie rzecz będzie się miała, kiedy według oceny mechanizmów psychologicznych męża, żona nie będzie zaspokajała jego potrzeby miłości (uznania, docenienia, czułości). Nieustannie będzie miał do niej pretensje o najróżniejsze rzeczy. Będzie zły, że spóźniła się z obiadem, że nie kupiła jego ulubionego pieczywa, że za długo czyta wieczorem w łóżku, co nie daje mu spać itd. W ogóle nie będzie dostrzegał wpływu własnej niezaspokojonej potrzeby na swoje zachowanie. Złość skierowana na żonę będzie doraźnie zmniejszała dyskomfort psychiczny powstały w wyniku tej potrzeby.
Marshall Rosenberg, twórca koncepcji „Porozumienie bez przemocy”, tak opisuje to zjawisko: „Zamiast zwracać się w stronę tego, czego nam naprawdę brakuje, zaczynamy myśleć o ludziach i potępiać ich za to, że nie dają nam czegoś, czego potrzebujemy. Jednak wtedy nasze rzeczywiste potrzeby najpewniej nie zostaną zaspokojone, ponieważ kiedy osądzamy i krytykujemy innych, przybierają oni postawę obronną, a nie łączą się z naszymi potrzebami. Nie stają się przez to bardziej skłonni do współdziałania. A nawet jeśli robią to, czego chcemy, po tym, jak nazwaliśmy ich leniami albo osobami nieodpowiedzialnymi, robią to w sposób, za który przyjdzie nam kiedyś zapłacić. Bo kieruje nimi strach przed karą albo obawa przed kolejną porcją krytyki i negatywnych ocen, lub też poczucia winy czy wstydu, a nie empatia dla nas i chęć pomocy w zaspokojeniu naszych potrzeb.” („W świecie porozumienia bez przemocy”, wyd. MIND, 2013).
Osobiście poznałem mechanizm zmniejszania dyskomfortu, jaki wywoływał mój stres, poprzez złość kierowaną na innych. Oddalałem w ten sposób uwagę od siebie – od tego, co było prawdziwym źródłem moich negatywnych uczuć i emocji. Dawało mi to poczucie komfortu, ale zawsze na krótki czas. Postrzegałem zachowanie innych wobec mnie jako główną przyczynę moich stanów emocjonalnych.
Potrzebowałem wiedzy i czasu, aby zrozumieć, że za moje reakcje pełną odpowiedzialność ponoszą moje predyspozycje – moje „oprogramowanie”, a nie inni ludzie. „Oprogramowanie” to może być zbudowane z przekonań pokazujących mi, że świat jest pełen zagrożeń albo z poczucia bezpieczeństwa i zaufania do niego. Zrozumiałem, że posiadam w sobie zarówno jedne, jak i drugie predyspozycje. Miałem okazję zobaczyć, jak bardzo się one różnią – poprzez efekt, jaki wywoływały w moim zachowaniu i postawie. Ponadto doświadczyłem jak te pierwsze potrafią zakłócić mój sposób postrzegania świata (w tym innych ludzi) i jak łatwo doprowadzają mnie do złości.
Dziś wiem, że w procesie detronizowania złości w naszym życiu niezbędna jest przede wszystkim świadomość oporu psychiki, która nie jest zainteresowana odkrywaniem własnej niedoskonałości. Dopiero zauważenie tego oporu i skutków jego działania pozwala go opanować. Dzięki temu naszą uwagę możemy zdjąć z innych i skierować na nas samych, na mechanizmy kierujące naszą postawą i zachowaniem.
Wówczas odkrywamy, że wyposażeni jesteśmy również w predyspozycje służące innemu sposobowi uśmierzania dyskomfortu psychicznego niż tylko złość. Kiedy dalej realizujemy ten proces odkrywania samych siebie, dochodzimy do takiego momentu, w którym uświadamiamy sobie, że dzięki tym samym predyspozycjom odczuwamy prawdziwą radość życia, satysfakcję i szczęście. I wówczas pojawia się pasja rozwijania samoświadomości, wsparta coraz bardziej pozytywnym bilansem przeżywanych uczuć i emocji.
Osobiście doświadczam efektów tego procesu przemian i to on w zasadniczy sposób wyznacza strategię mojej pracy z klientami.
Bez względu na to, czy tego chcemy, czy też nie, życie wymusza na nas proces przemian. Jak pokazuje doświadczenie, kiedy odczuwamy ból, cierpienie, czy chociażby dyskomfort albo kiedy chcemy udoskonalić jakość naszego życia, nie wystarczy go korygować poprzez dodanie lub ujęcie czegoś. Niezbędna jest nowa wiedza i większa świadomość, aby przeprowadzić przynoszące satysfakcję trwałe zmiany w życiu. Już Albert Einstein powiedział, że prawdziwe zmiany nie mogą zachodzić na poziomie wiedzy i świadomości, na jakiej powstał problem i potrzeba zmian. Niezbędna jest nowa perspektywa oparta na wiedzy i nowej – poszerzonej – świadomości. Okazuje się jednak, że nie wszyscy to rozumieją.
Od wielu lat, z racji funkcji, jaką pełnię, mam okazję obserwowania różnych strategii, jakie przyjmują ludzie w obliczu problemów czy też z potrzeby doskonalenia jakości życia. Kiedy zgłasza się do mnie para z problemami, które utrudniają, a niekiedy uniemożliwiają jej funkcjonowanie, w obojgu partnerach aktywizują się charakterystyczne postawy zmierzające do rozwiązania ich problemu. Postawy te obserwuję również u osób , z którymi współpracuję jako coach lub trener osobistego rozwoju.
W obliczu niezbędnych przemian charakterystyczne są następujące postawy:
Postawa pierwsza: „Mam już wystarczającą wiedzę i doświadczenie, aby rozwiązać swój problem. Potrzebuję jedynie bardziej pogłębionej analizy sytuacji, aby znaleźć jak najlepsze rozwiązanie.”
W grupie tej są osoby, które przede wszystkim wierzą w swój intelektualny potencjał. Zakładają, że praktycznie wiedzą już wszystko to, co jest im niezbędne do rozwiązania ich problemów, a jedyne, czego potrzebują, to poukładanie tej wiedzy w sposób, który da im najlepsze dla nich rozwiązanie. Ich charakterystycznym stwierdzeniem jest: „Muszę to wszystko przemyśleć”. Brak efektów tych przemyśleń mobilizuje ich jedynie do kolejnego wysiłku intelektualnego – kolejnej analizy w zakresie już posiadanej wiedzy i doświadczeń.
Postawa druga: „Brakuje mi wiedzy i doświadczenia, aby rozwiązać swoje problemy, ale znajdę to wszystko w książkach, kursach i szkoleniach.”
Osoby z taką postawą często mają problem ze znalezieniem na półce miejsca na kolejną zakupioną książkę. Dla wielu z nich dłuższa przerwa pomiędzy kolejnymi szkoleniami jest źródłem prawdziwego stresu. Taki stan może trwać niekiedy nawet całymi latami. Brak odczuwalnych skutków życiowych przemian jest motywacją do poszukiwania następnej książki czy następnego szkolenia.
Postawa trzecia: „Potrzebuję wsparcia fachowca – osoby z odpowiednią wiedzą i doświadczeniem.”
Osoby kwalifikujące się do tej postawy, kiedy tylko pojawi się potrzeba życiowych przemian, szukają zewnętrznego wsparcia. Są bardzo otwarte na wiedzę i doświadczenie. Chętnie przyjmują sugestie dotyczące proponowanych im lektur i pogłębiają wiedzę poprzez czytanie. Gdy pozytywne przemiany nie następują lub są niezadowalające, na ogół intensyfikują kontakty z osobą wspierającą.
A jaka jest Twoja strategia życiowych przemian?
Wiele lat temu, nie mając jeszcze świadomości jak różne mogą być strategie przemian, tkwiłem w postawie drugiej. Co prawda osiągnąłem poczucie, iż staję się specjalistą w zakresie ludzkich postaw i zachowań, brakowało mi jednak satysfakcji z postępów w moim samorozwoju. Kiedy jednak spotkałem na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy swoim doświadczeniem i autorytetem pogłębiali moją świadomość, pojawiły się zmiany, których wcześniej nigdy nie zaznałem. Pamiętam moje długie rozmowy z księdzem, którego poznałem w klasztorze. Spędzony tam czas był szczególny na mojej drodze przemian. Pamiętam także doradcę duchowego, którego spotkałem na targach izoterycznych. To on skierował moją uwagę na te aspekty mojej osobowości, których wcześniej nie dostrzegałem.
Dziś pytanie: „Która z powyższych postaw zapewnia największą skuteczność w procesie przemian?” jest dla mnie pytaniem retorycznym. Nie tylko ze względu na skuteczność, ale i czas niezbędny w procesie przemian, najbardziej pożądaną jest postawa trzecia. Moje stanowisko nie wynika jedynie z faktu, że dziś występuję w roli osoby wspierającej, co sugerowałoby, że bronię własnego interesu. Moje przekonanie o potrzebie fachowego wsparcia pochodzi głównie z moich osobistych doświadczeń.
Największym naszym problemem na drodze życiowych przemian jest brak akceptacji faktu, że nie wszystko widzimy i rozumiemy. Jako kierowcy akceptujemy istnienie tzw. martwego punktu, ograniczającego nam widoczność, ale już w życiu trudno nam zaakceptować to, że możemy czegoś nie dostrzegać. A być może jest to coś, co ma ogromne znaczenie dla naszego życia. Ponadto trudno nam pogodzić się z faktem, że nasze postrzeganie rzeczywistości może być niekiedy nawet bardzo zakłócone, mimo posiadanej wiedzy.
Mam świadomość, że tym stwierdzeniem nie „odkrywam Ameryki”. O tym naszym największym problemie, jakim jest nasze przekonanie, że widzimy świat takim, jaki on jest, dwa i pół tysiąca lat temu mówił już Budda. Mówi o tym również religia katolicka, a współczesna psychologia jedynie to potwierdza, powołując się na „twarde” dane, będące wynikiem licznych badań. Jest jednak jeszcze wielu ludzi, którzy nie mają świadomości tego zjawiska.
Wielokrotnie widziałem tych, którzy, mocno zakotwiczeni we własnych racjach, wykorzystując własną inteligencję, na wszelkie sposoby wymyślali swoje życie (postawa pierwsza). Kiedy po długim czasie takiego wysiłku nie otrzymywali pozytywnych rezultatów, osiągali spokój dzięki złudnej refleksji, że to świat zewnętrzny i inni ludzie stoją na przeszkodzie ich życiowej satysfakcji. A to jest już przecież poza ich kręgiem wpływu.
Z kolei obserwując tych, którzy jak „Zosia samosia” szukają najlepszej dla siebie drogi życiowych przemian (postawa druga), widziałem przeżywany przez nich efekt „aha”. Wówczas robią wrażenie, jak gdyby dokonali odkrycia na miarę teorii heliocentrycznej Kopernika. Często ich „eureka” poprzedzona była miesiącami, a niekiedy latami dociekań, co nie zawsze przekładało się na rozwiązanie ich dylematów. Jednak frajda z odkrycia jakiegoś zjawiska – zależności, w pełni to kompensowała. Jak już wspomniałem wyżej, osobiście poznałem to zjawisko.
Dlaczego niezbędny jest mentor, coach lub przewodnik duchowy?
Proces przemian realizowany pod okiem osoby z odpowiednim doświadczeniem, wiedzą i świadomością, znacznie upraszcza ten proces. Dzięki takiej osobie stosunkowo łatwo można zniwelować własne „martwe punkty”, a także uniknąć wielu ślepych dróg, oraz niebezpiecznej pychy, kiedy pojawiają się pierwsze efekty przemian.
Problemem pozostaje znalezienie takiej osoby. I tu również powołam się na moje osobiste doświadczenia. W pełni sprawdza się biblijny nakaz „szukajcie, a znajdziecie”. Poza tym sprawdza się słuchanie siebie – słuchanie „głosu serca”, do czego od tysięcy lat tak bardzo namawiają praktycznie wszyscy: mędrcy, duchowni, filozofowie i psychologowie. To dlatego osobom, które oczekują ode mnie wsparcia, zalecam, aby na każdym etapie naszej współpracy wsłuchiwały się w siebie, gdyż tylko tam dostaną wiarygodną odpowiedź czy jestem tą osobą, która zapewni najlepszy efekt przemian.