Kilka lat temu po raz pierwszy usłyszałem, że szczęście potęguje lęk. Mówiła o tym jedna z moich klientek w czasie sesji coachingowej. Bardzo mnie to zaskoczyło. Wówczas zupełnie nie rozumiałem, jak to jest możliwe. Dziś, mimo że rozumiem, wciąż, kiedy ktoś tak mówi, wywołuje to u mnie zaskoczenie. Doznałem tego po raz kolejny kilka dni temu podczas innej sesji coachingowej.
Podstawową motywacją, w wyniku której pan Jan (zmieniłem imię) podjął współpracę ze mną, był brak odczuwania przez niego satysfakcji i szczęścia. Z racjonalnego punktu widzenia miał pełne podstawy do takich doznań. Trudno było cokolwiek zarzucić jego życiu osobistemu i zawodowemu. Miał wspaniałą rodzinę, dobrze prosperujący biznes, a do tego nie miał większych kłopotów ze zdrowiem. A jednak… Męczyła go nieadekwatność tego, co miał „na zewnątrz” z tym, co czuł „w środku”. Przez długi czas kierował swoją uwagę na zewnątrz licząc na to, że coś albo ktoś wywoła w nim to tak oczekiwane przez niego uczucie szczęścia.
Przez całe dotychczasowe życie jego motywacją do działań był lęk. To obawa o przyszłość rodziny „nakręcała” go do aktywności biznesowej. Dbał o relacje małżeńskie, gdyż głównie w nich widział wsparcie dla siebie. Jednak jego życie przypominało bardziej budowanie fortyfikacji przed zagrożeniami niż budowanie szczęścia.
Jednocześnie na pana Jana oddziaływała wpisana w jego naturę, działająca poza jego świadomością, motywacja do osiągania szczęścia. Nie tylko on, ale i każdy człowiek motywowany jest do poszukiwania szczęścia, o czym mówił już Arystoteles. Także doktryna Kościoła Katolickiego szczęście określa jako „cel ostateczny człowieka”.
Każdy człowiek „wyposażony” jest zarówno w lęk, jak i w uczucie szczęścia. To głównie we wczesnym dzieciństwie kształtuje się życiowa strategia, która wykorzystuje jedno albo drugie uczucie. I tak, kiedy jest to lęk, człowiek motywowany jest głównie do unikania zagrożeń. I taką strategię realizował pan Jan. Z kolei druga strategia motywuje do takiego budowania życia, aby jego efekty były spójne z wewnętrznym szczęściem.
Ludzie mogą osiągać te same efekty w wyniku zupełnie różnych strategii życiowych. Satysfakcjonujące relacje rodzinne czy udany biznes można osiągnąć zarówno będąc motywowanym przez lęk, jak i przez potrzebę odczuwania szczęścia.
Pan Jan stanął przed wyzwaniem zmiany motywacji swojej życiowej strategii – na tę zgodną z naturą człowieka. Jest na dobrej drodze w tej poważnej zmianie. Jednak jeszcze nadal dziś, kiedy zaczyna odczuwać szczęście, jednocześnie odzywa się w nim lęk wywołujący myśl: a co się stanie, gdy przestanę odczuwać szczęście? Czy nie będzie to dla mnie zbyt bolesne? Spotęgowane uczucie lęku pojawia się u niego w chwilach, kiedy smakuje uczucie szczęścia. Ale tak właśnie przebiega proces tych wewnętrznych przemian.
Nie można dokonać przeprogramowania strategii życiowych tak jak przełącza się kanały w telewizorze. To jest proces, który ma swoje etapy. Dziś już pan Jan wie o tym i dlatego z większym spokojem idzie tą niełatwą drogą. Jestem przekonany, że w niedługim czasie będziemy wspólnie świętowali jego zwycięstwo nad samym sobą, kiedy to szczęście, a nie lęk będzie dominującym uczuciem w jego świadomości.
A czy Ty jesteś gotowy na szczęście?
Kiedy przeczytałem w internecie, jak bardzo nasz organizm zatruwany jest toksynami, nie będę ukrywał, że trochę się przeraziłem. Okazuje się, że w ciągu roku organizm ludzki gromadzi ok. 8 kg toksyn. Mając jednocześnie wiedzę o truciznach naszego umysłu, zacząłem zastanawiać się, czy nie bagatelizujemy faktu, że możemy być zatruci na różne sposoby.
Toksyny, według Wikipedii, to „trucizny organiczne wytwarzane przez drobnoustroje, rośliny i zwierzęta”. Jak czytam na portalu www.revitum.pl: „Żyjemy w czasach globalnego zatrucia środowiska naturalnego i często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy narażeni na działanie toksyn, przyswajanych wraz z powietrzem, wodą, a przede wszystkim z pożywieniem.”
Wgłębiając się w temat zatrucia naszego organizmu toksynami natrafiłem na artykuł, który znacznie ograniczył mój stan niepokoju. Dowiedziałem się z niego o mechanizmie, w jaki jesteśmy wyposażeni: „Organizm potrafi oczyścić się ze „śmieci” między innymi za sprawą procesu zwanego autofagią. Termin ten, pochodzący z greki, oznacza „samotrawienie się”: komórki odprowadzają niechciany materiał, taki jak bakterie czy wirusy, resztki błony komórkowej, uszkodzone cząstki białek i wszystko to spalają, zamieniając w energię. Niektórzy uczeni podejrzewają, że to zaburzony mechanizm autofagii prowadzi do szeregu chorób, w tym do cukrzycy, alzheimera i raka.” (www.kobieta.onet.pl)
Jak wynika z tego artykułu, poprzez ćwiczenia fizyczne uaktywnia się proces samooczyszczenia organizmu: „W badaniu opublikowanym w zeszłym roku uczeni z Belgii przyjrzeli się małej grupie biegaczy uczestniczących w wyścigu na 200 km. Badanie mięśni przed i po wyczynie pokazało, że niewątpliwie długotrwały wysiłek wywołał w organizmie silną autofagię.”
I to jest bardzo pocieszające. Okazuje się, że nawet niezbyt rygorystyczna dieta, a do tego wysiłek fizyczny, mogą sprawić, że nasz organizm skutecznie będzie pozbywał się toksyn.
A co z truciznami naszego umysłu?
Najgroźniejsze z nich to przekonania typu: nic nie jestem wart, nikt mnie nie lubi, świat wypełniony jest głównie zagrożeniami, tylko walką można w życiu coś osiągnąć. Trucizny umysłu wpływają na postawę człowieka, jego zachowanie, decyzje i wybory. Uniemożliwiają wykorzystanie jego potencjału: wiedzy, doświadczeń, umiejętności i talentów. Są przyczyną problemów i konfliktów w każdej sferze życia. Trucizna umysłu może być na tyle silna, że w jej wyniku mogą pojawić się choroby psychiczne, takie jak na przykład depresja.
Są również trucizny nieco mniej groźne w skutkach, ale uniemożliwiające osiągnięcie poczucia życiowego spełnienia, satysfakcji i szczęścia.
Niektórzy ludzie mają świadomość, jak groźne są trucizny umysłu, o czym dowiedzieli się z książek lub na szkoleniach. Jednak w wyniku wiedzy, jaką zdobyli, jedyne, co potrafią zrobić, to wypychanie tych trucizn ze swojej świadomości. Przypomina to zamiatanie brudów pod dywan. Niekiedy nawet udaje im się przez dłuższy czas utrzymać postawę osoby wierzącej w siebie, otwartej na ludzi i zadowolonej z życia.
Wielokrotnie w swojej pracy widziałem takie osoby. Dopiero dłuższa rozmowa, w której pojawia się atmosfera zaufania i bezpieczeństwa sprawia, że puszczają mechanizmy obronne i z nieświadomości wyłania się wirus. Nierzadko wówczas pojawia się płacz i postawa bezsilności wobec trucizny.
Niestety, sam wysiłek fizyczny nie jest w stanie zwalczyć trucizn pojawiających się w naszych głowach, jak ma to miejsce w przypadku toksyn, które zalegają w organizmie. Nie jesteśmy wyposażeni w mechanizm samooczyszczania zatrutego umysłu. Przykładem potwierdzającym ten fakt jest depresja Justyny Kowalczyk. Jej życie to przecież głównie wysiłek fizyczny. Kiedy przyznała się do swojej choroby, wywołała ogólne zaskoczenie i zdziwienie.
Pierwszym i najważniejszym (i niestety – najtrudniejszym) krokiem w walce z truciznami umysłu jest świadomość tego, że one mieszkają w naszej głowie. Ich odkrywanie nie jest łatwe. Bronią ich wyspecjalizowane mechanizmy obronne robiąc wszystko, aby odwrócić od nich naszą uwagę. Kiedy jednak je odkryjemy, pojawia się dyskomfort, a nawet ból, co sprawia, że wielu ludzi rezygnuje z dalszego procesu ich odkrywania. Ból psychiczny może być tak silny, że osoby takie wolą przystosowywać się do życia z wirusem niż pozbywać się go.
Oczyszczanie umysłu można przeprowadzać na własną rękę, co zresztą sprawdziłem na sobie. Była to jednak droga bardzo czasochłonna. Aby nie przerazić nikogo, nie napiszę, ile zajęła mi lat. W poszukiwaniu odpowiedniej wiedzy często błądziłem, wybierałem działania mało skuteczne. Dlatego dziś, mając na względzie oszczędność czasu oraz niepotrzebnych rozczarowań, namawiam do korzystania ze wsparcia. Oczywiście, można się zastanawiać, jak wybrać odpowiednią osobę, która zapewni skuteczną pomoc. Ważne (jeżeli nie najważniejsze) są jej osobiste doświadczenia w pozbywaniu się własnych wirusów umysłu. Warto zdobyć taką informację przed decyzją o skorzystaniu ze wsparcia, oczywiście jeżeli jest to możliwe. Jak pokazuje doświadczenie, same dyplomy i certyfikaty nie wystarczają.