Pytanie to bardzo mocno wybrzmiało w mojej głowie po rozmowie, jaką prowadziłem z moją dobrą znajomą. Często wymieniamy się różnymi spostrzeżeniami i refleksjami, co oboje uznajemy za bardzo skuteczną formę budowania naszej świadomości, w tym również samoświadomości. Jednak tym razem coś we mnie „zazgrzytało”, kiedy z tego, co mówiła, wypłynęła myśl o tym, jak ważna i potrzebna jest akceptacja innych. Ten „zgrzyt” to efekt moich minionych i aktualnych doświadczeń wynikających z obserwacji relacji małżeńskich oraz współpracy z osobami, którym udzielam wsparcia psychicznego.
Jak usłyszałem z ust mojej znajomej: „…każdy jest, jaki jest, może jest mu w tym dobrze, a może nie, jego wybór – nie mnie oceniać, co jest dla kogo dobre, co złe…”. Dodała również, że pracuje nad pełną akceptacją. Z jej słów zrozumiałem, że traktuje ją jako niezmiernie ważny składnik swojej umiejętności budowania relacji z innymi.
Rzeczywiście, to akceptacja ze strony innych sprawia, że nasza psychika doznaje poczucia bezpieczeństwa. Dzięki temu nasza uwaga może śledzić ze spokojem otaczającą nas rzeczywistość, wypatrywać wszystko to, co może być dla nas przydatne i ważne z punktu widzenia budowania naszej życiowej skuteczności. Akceptacja jest sygnałem, informacją dla naszego mechanizmu obronnego: jest bezpiecznie.
Przeciwną postawą do akceptacji jest postawa oceniania, skoncentrowanego na brakach, niedostatkach i błędach. W interpretacji psychiki człowieka jest to stan zagrożenia. Proces ten można porównać do tego, jaki uruchamiał się, kiedy dawniej po wyjściu z jaskini stawaliśmy naprzeciw dzikiej bestii. To porównanie jest o tyle uzasadnione, że tak jak i dawniej, w obliczu tamtych zagrożeń, tak i dziś, w obliczu krytyki, uaktywniają się dokładnie te same mechanizmy obronne. To dlatego psychologowie ewolucyjni twierdzą, że nie jesteśmy dostosowani do czasów, w których żyjemy. Stan zagrożenia, jaki wywołuje krytyka, mobilizuje do obrony zarówno uwagę, jak i wszystkie zasoby człowieka. Nie ma tu miejsca na spokój, harmonię i rozwój.
Z konfrontacji jednej i drugiej postawy rzeczywiście można wysnuć wniosek: jeżeli chcesz wspierać innych, jeżeli chcesz być dobrym człowiekiem, to rozwijaj w sobie postawę akceptacji. I być może na takim założeniu oparła swoją wypowiedź moja znajoma.
Jednak, jak pokazuje doświadczenie, nie zawsze taka postawa jest słuszna. Mało tego: akceptacja może mieć także negatywne skutki: może być przyczyną pogłębiających się problemów i kryzysów, a życie w atmosferze akceptacji może niektóre osoby doprowadzić do destrukcji.
Każdy nosi w sobie pokłady dobra i zła. Mamy odpowiednie zasoby do tego, aby kochać innych bezwarunkowo. Mamy również mechanizmy, które wyzwalają złość i agresję, a nawet przy ich udziale możemy podnieść rękę na innych. Pomiędzy tymi przeciwstawnymi postawami jest cała gama innych, bardziej lub mniej oddalonych od tych skrajności. W tej ciemnej części naszego Ja leży postawa przejawiająca się zawyżonymi oczekiwaniami wobec innych. Kiedy osiągają one wysoki poziom, stają się wyjątkowo destrukcyjne. Oczekiwania te są efektem niezaspokojonych potrzeb, takich jak: potrzeba uznania, docenienia, szacunku czy bycia ważnym. Niekiedy sprowadzane są one do jednego mianownika i nazywane potrzebą miłości. Ta niezaspokojona potrzeba, która zrodziła się jeszcze w dzieciństwie, wywołuje niekiedy tak silne napięcie psychiczne, że potrafi całkowicie zdominować życie człowieka. Wówczas to jego zachowanie i postawa wobec innych ma głównie charakter prośby albo żądania. Przypomina on pieska merdającego ogonem, który łasi się, aby być pogłaskanym albo goryla stojącego dumnie przed swoim stadem, wymuszającego uznanie i posłuch.
Problem w tym, że nikt z zewnątrz nie jest w stanie wypełnić tej „czarnej dziury” w psychice takich osób. Możliwe jest to tylko poprzez podnoszenie poziomu ich samoświadomości, kiedy w procesie samopoznania uzmysłowią sobie, że to nie w innych ludziach, nie w mężu, nie w żonie, nie w przełożonym, tylko w nich samych jest przyczyna ich dyskomfortu, który niekiedy zamienia się w ból i cierpienie.
I pytania, które z oczywistych względów mają charakter retoryczny:
Co się dzieje, kiedy osoby takie otoczone są bezwarunkową akceptacją, a otoczenie dostarcza im kolejnych „głasków psychologicznych”, uśmierzających ich dyskomfort? Czy będą „rozglądały się” w poszukiwaniu prawdziwych przyczyn ich destrukcyjnego stanu? Czy będą motywowane do wglądu w siebie?
Okazywanie akceptacji akurat takim osobom przypomina dawanie alkoholikowi alkoholu, a narkomanowi narkotyków. Miałem okazję poznać małżeństwa, w których jeden z partnerów był dotknięty przypadłością silnie zawyżonej potrzeby miłości, a drugi – w odpowiedzi na to – rozwijał w sobie postawę akceptacji. Dziś wiele z tych małżeństw jest już po rozwodzie, a zakończenie związku nastąpiło z inicjatywy strony z zawyżoną potrzebą miłości, która po wielu latach małżeństwa dochodziła do wniosku, że jest niekochana. Zawyżona potrzeba miłości rodziców nie pozostaje bez wpływu na dzieci. Ma ona wyjątkowo negatywne skutki dla budowania fundamentów ich psychiki.
Nie mogę i nie potrafię zgodzić ze słowami mojej znajomej: „nie mnie oceniać, co jest dla kogo dobre, co złe”. Zbyt dużo widziałem nieszczęśliwych związków, znam zbyt wiele rodzinnych i osobistych tragedii, abym mógł być obojętnym wobec zawyżonej potrzeby miłości, która jest jedną z głównych przyczyn wprowadzających destrukcję w zachowaniu i postawie człowieka. Dlatego nie tylko przyglądam się zachowaniu innych, ale także uważam, że jak tylko są ku temu możliwości, powinienem reagować. Robię to i będę to robił nadal w ramach mojej roli jako coach, trener i terapeuta małżeństw.
Akceptacja jest wyrazem naszej miłości do innych, jest niezbędna do budowania najlepszych relacji, ale ma charakter bierny. Skuteczne wsparcie wymaga, aby zaraz za nią pojawiła się miłość aktywna, która wspiera w budowaniu dojrzałości, pomaga ludziom wyzwalać się z wpływów ich ego, w tym z zawyżonych oczekiwań wobec innych. W wyniku aktywnej miłości pojawia się konstruktywny i najbardziej skuteczny feedback. Wielokrotnie to sprawdziłem.
Zgadzam się z moją znajomą, która powiedziała, że: „każdy ma swoją ścieżkę, nie ma drogi na skróty”. Z pewnym jednak zastrzeżeniem. Musi to być rzeczywiście ta ścieżka. Niestety, ego potrafi tak zdominować zachowanie i postawę człowieka, że ten niekiedy znacznie oddala się od najlepszej dla siebie drogi. I tu właśnie tylko postawa akceptacji, bez aktywnej miłości, nie może mieć miejsca.
W obliczu przedstawionych tu argumentów, odpowiadając na postawione w tytule pytanie: „Czy zawsze akceptacja jest najbardziej właściwą postawą wobec innych?”, należałoby odpowiedzieć: „Tak, z tym, że bardzo często niewystarczającą . Szczególnie wtedy, kiedy chcemy wspierać innych w ich rozwoju”.
W miniony piątek miałem spotkanie z małżeństwem, które usiłuje „skleić” swój rozpadający się związek. Z kolei w sobotę uczestniczyłem w uroczystości zaślubin. Tradycyjnie młodzi przysięgali: „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską…”. Co powinni zrobić, aby nie spotkał ich los pary, która dziś szuka wsparcia, aby nie dopuścić do rozpadu rodziny?
Pytanie to jest zawsze aktualne. Jak pokazuje życie, połączenie szczęścia i trwałości związku to nadal rzadkość. Wyjątkowo na ręce młodej pary złożyłem nie życzenia, a prośbę. Prośbę o to, aby swoim sukcesem małżeńskim udowodnili, że trwałość i szczęście związku jest możliwe. Będę im kibicował z nadzieją, że to się spełni. W kopercie przekazałem im wiersz:
Zauważcie jednak, by w owym byciu razem
rozpostarły się również przestrzenie niczyje,
tak aby między wami wiatry niebios tańczyć mogły.
Kochajcie się nawzajem,
Lecz nie czyńcie z miłości kajdan:
Niech będzie ona raczej morzem
falującym między brzegami dusz waszych.
Napełniajcie sobie nawzajem kielichy,
lecz z jednego nie pijcie.
Częstujcie jedno drugie chlebem,
lecz nie jedzcie z tego samego bochenka.
Śpiewajcie, tańczcie i weselcie się pospołu,
lecz pozwólcie sobie na samotność.
Podobnie struny lutni:
chociaż każda osobno,
dźwięczą tą samą muzyką.
Ofiarujcie sobie serca,
lecz nie w jasyr żadnego z was.
Jako że tylko ręka Życia
Może serca wasze posiąść.
I stójcie razem, lecz nie za blisko siebie,
Gdyż kolumny świątyni stoją osobno,
A dąb i cyprys nie wzrastają w swoim cieniu.
(prorok Khalil Gibran)
Przez wiele lat wydawał mi się, że w pisaniu tekstów najważniejsza jest treść, a nie styl, ortografia, czy gramatyka. Przekonanie takie powstało u mnie w reakcji na kłopoty jakie zawsze miałem z pisaniem dyktanda i wypracowań w szkole. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dotarły do mnie informacje o tym, że niektórzy czytelnicy mojego bloga nie są w stanie skupić się na prezentowanych przeze mnie treściach z powodu pojawiających się tam błędów. W ten sposób obnażone zostało coś, co ukrywałem sam przed sobą. Nie było to przyjemne uczucie.
Od wielu lat zajmuję się przemianami. Pod tym pojęciem rozumiem coś więcej niż tylko zmianę, która jest powierzchowna, i nie wymaga korekty naszych przekonań. Stąd z natury rzeczy przemiana wiąże się z dyskomfortem, który niekiedy przyjmuje nawet formę bólu psychicznego. Uciekając przed tymi nieprzyjemnymi doznaniami często pozostajemy w starych strukturach myślowych, nie zmieniamy naszej postawy i zachowań. Mimo tego, że odczuwamy ich negatywny skutek, to jednak wybieramy to, co stare. Lęk przed dyskomfortem, przed bólem, jest silniejszy od wizji większego powodzenia, szczęścia, bardziej satysfakcjonujących relacji.
Bardzo dobrze jest mi znany ten proces, wielokrotnie w życiu musiałem przełamywać lęk przed dyskomfortem i bólem. Zawsze przekonywałem się, że warto to robić. To z tego powodu mimo tych nieprzyjemnych doznań, podjąłem decyzję o przyjęciu wsparcia w zakresie korekt moich tekstów. Ten jest ostatnim jaki publikuję bez korekty. Traktuję go jako otwarcie na nową drogę moich pisarskich poczynań, licząc na wyrozumiałoś tych, którzy dostrzegą w nim błędy.
Życie wielokrotnie udowodniło mi, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko co nam się przydarza czemuś służy. Poznałem właśnie specjalistkę od języka polskiego Anię Kosman, która zadeklarowała mi swoją pomoc . Poza tym, że bardzo dobrze zna nasz język, zasady jego pisowni, to jest również wspaniałym człowiekiem. Dzięki niej zyskają nie tylko moje teksty, ale również ja osobiście.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że „…nie o to chodzi, jak co komu wychodzi…”. Zawsze są możliwości przemian, które prowadzą nas na wyższy poziom kompetencji, w wyniku których odczuwamy więcej satysfakcji i szczęścia. Życie zawsze podsuwa nam to, co jest do tego niezbędne. Ja Ani Kosman nie szukałem, ona się pojawiła. W tym procesie przemian ważna jest jednak otwartość i brak lęku przed dyskomfortem i bólem.