Pamiętam jak na jednym ze szkoleń prowadzący zalecał poranne ćwiczenie: stań przed lustrem, wyprostuj przed siebie prawą rękę, zegnij ją w łokciu, poklep się po lewym ramieniu wypowiadając słowa: „jestem O.K.”. Czytałem wiele poradników z zakresu rozwoju osobistego, które zalecały afirmację w stylu: „jestem szczęśliwy, spełniony i bogaty”. Na takiej strategii opierał się narodowy program podnoszenia samooceny mieszkańców USA zainicjowany w latach 70 ubiegłego wieku. Po latach okazało się, że nie przyniósł on oczekiwanych rezultatów, a gabinety terapeutyczne nie tylko, że nie odnotowały spadku liczby klientów, ale wręcz umocniły swoją pozycję na rynku usług.
Miejscem, w którym manifestuje swoje działania nasza psychika jest nasza świadomość – ekran umysłu. To na nim możemy dostrzec nasze myśli (w tym te dotyczące samooceny), uczucia, jak również informacje pochodzące z naszych zmysłów (wzrok, słuch, węch, smak, dotyk). Ekran umysłu przypomina monitor komputera. Wszystkie złożone (niekiedy niewyobrażalnie złożone) procesy prowadzące do końcowego efektu pracy komputera, mają miejsce poza monitorem. Jest on miejscem do wydawania komputerowi poleceń realizacji określonych zadań, jak również miejscem wczytywania potrzebnych nam programów użytkowych. Podobnie rzecz się ma z naszym monitorem umysłu – świadomością.
Według amerykańskich naukowców – autorów narodowego programu podnoszenia samooceny , „program” w formie myśli zawierających przekaz „jestem O.K.”, to skuteczna droga do podnoszenia samooceny. Proces ten traktowali jako najlepszy sposób na budowanie pozytywnych postaw, na odblokowanie całego potencjału jaki tkwi w ludziach.
Założenia amerykańskich naukowców są słuszne pod jednym warunkiem, że „system operacyjny” człowieka będzie w pełni sprawny! Wówczas rzeczywiście myśli w stylu „jestem O.K.” są konstruktywne dla psychiki, skutecznie budują wiarę w siebie. Kiedy jednak „system operacyjny” szwankuje, wówczas psychika człowieka reaguje podobnie jak komputer z zawirusowanym systemem operacyjnym. Wówczas pojawiają się trudności z pracą komputera, a nowe programy użytkowe niekiedy w ogóle nie dają się uruchomić. Można odnieść wrażenie, że amerykańscy naukowcy nie do końca znali strukturę ludzkiej psychiki.
Co należy rozumieć pod pojęciem „systemu operacyjnego” człowieka.
Gdyby tak ułożyć łańcuch przyczynowo-skutkkowy wszystkiego tego, co rejestrujemy na monitorze naszego umysłu, to na jego początku będzie odczuwany przez nas poziom bezpieczeństwa, manifestujący się wiarą w siebie. Parametr ten niedostępny świadomości większości ludzi, decyduje o ich strategii myślowej. Jest to albo strategia walki lub ucieczki, albo strategia pokoju. Ponadto parametr ten decyduje o rodzaju doznawanych uczuć, emocji, a nawet o sposobie postrzegania świata. Niedostępność tego parametru (brak informacji o tym parametrze na ekranie umysłu), wynika z braku odpowiednio wysokiego poziomu samoświadomości. Podobnie jak niewiele wiemy o oprogramowaniu naszych komputerów, gdyż jesteśmy głównie ich użytkownikami, a nie programistami.
Psychologia nie ma już dziś wątpliwości, że to co rejestrujemy na monitorze naszego umysłu, to efekt końcowy tego, co zadziało się poza naszą świadomością (poza monitorem umysłu). Analogia do góry lodowej, której widzimy tylko wierzchołek, w pełni została potwierdzona przez naukę. Stąd również analogia do komputera jest w pełni uzasadniona.
Czym przejawia się niesprawny „system operacyjny” człowieka.
Często mam okazję obserwowania ludzi, w których postawie widać wyjątkowo silnie demonstrowany przekaz: „wszystko jest O.K.”. Jednocześnie kiedy napotykają sytuacje trudne emocjonalnie, to albo szybko się załamują, albo pojawia się w nich złość, a nawet agresja. Ludzie ci potrafią być wyjątkowo krytyczni, a nawet złośliwi wobec innych, nie obca jest im również zazdrość. Taka postawa jest w zupełnej sprzeczności z postawą opartą na głębokiej wierze w siebie (na w pełni sprawnym „systemie operacyjnym”). Kiedy mam możliwość rozmawiania z takimi ludźmi, najczęściej okazuje się, że ich postawa to efekt jakiegoś szkolenia, albo lektury poradnika, albo życzliwych porad. W wyniku poszukiwań podyktowanych potrzebą zmian swojej postawy odnaleźli sposób polegający na utrzymywaniu na ekranie umysłu myśli o charakterze „jestem O.K., życie jest piękne”.
Kiedy mamy niesprawny „system operacyjny” (brak wiary w siebie) niezbędna jest jego korekta. Inaczej nawet najlepszy „program użytkowy” nie będzie działał. Korekty możemy dokonać tylko wtedy, kiedy nasz „system operacyjny” wywołamy na ekran naszego umysłu, kiedy uświadomimy sobie, że nie jesteśmy tak doskonali, że brakuje nam wiary w siebie. Może to być proces trudny, a nawet bolesny, ale nie ma innej drogi przemian prowadzących do prawdziwego, życiowego sukcesu.
Uważam, że warto skorzystać z amerykańskich doświadczeń, w pełni potwierdzanych postawami jakie możemy obserwować niemalże codziennie. Najwyższy czas, aby obnażyć nieskuteczność działań, które są powierzchowne i nie tylko, że nie korygują postaw i zachowań, ale wręcz mogą im szkodzić. Znam historię osoby, które propagowała bardzo atrakcyjne „programy użytkowe” bez uwzględniania stanu „systemu operacyjnego”. Manifestowała swoją postawą przesłanie: „bądź szczęśliwy i bogaty”. Kilka lat temu osoba ta popełniła samobójstwo.
Każdy człowiek posiada niezbędny potencjał, aby budować prawdziwe, oparte na silnych fundamentach szczęście. Każdy może zostać własnym, kompetentnym programistą, który potrafi korygować „system operacyjny”. Mówię o tym jako praktyk, a nie teoretyk. Wystarczy do tego odpowiednia wiedza, na bazie której budowana jest samoświadomość. Warto przy tym pamiętać, że w tym procesie prawdziwych przemian może pojawić się chwilowy ból i cierpienie. Wiedział już o tym ponad dwa tysiące lat temu Seneka Młodszy, wypowiadając słowa: „przez ciernie do gwiazd”.
W zachowaniu bardzo wielu ludzi obserwuję coś, co jest mi bardzo dobrze znane. To silna potrzeba bycia lubianym, która towarzyszyła mi przez większość mojego życia. Było mi dane poznać jej wpływ nie tylko na sferę relacji z innymi. Kiedy bardzo chcemy być lubiani przez innych, potrzeba ta potrafi zdominować nie tylko nasze działania, ale i myślenie, uczucia, jak również sposób postrzegania świata. Może ona umykać naszej świadomości, co nie zmniejsza jej wpływu na praktycznie wszystkie sfery naszego życia. Stajemy się marionetką sterowaną tą potrzebą, która skryta jest w naszej nieświadomości.
Potrzeba bycia lubianym przyjmuje różne formy. Może to być potrzeba bycia akceptowanym, ważnym w oczach innych, docenionym, i uznanym jako osoba wyjątkowa. Praktycznie każdy wyposażony jest w tę potrzebę. Potrzeba bycia lubianym bardzo dobrze znana jest psychologii. Abraham Maslow – twórca hierarchii potrzeb człowieka, już w szkole z pewnym zdziwieniem stwierdził jak pozytywny wpływ na niego mają życzliwe słowa nauczycielki skierowane pod jego adresem. I właśnie to spostrzeżenie ukierunkowało jego późniejsze zainteresowania.
Nie ma problemu kiedy potrzeba bycia lubianym ma zdrowy poziom. Wówczas nawet sprzyja ona budowaniu relacji z innymi. Gorzej jest kiedy przyjmuje zawyżony poziom. W takiej sytuacji może być nawet bardzo destrukcyjna. Widać to wyraźnie w postawie człowieka, który posiada zawyżony poziom tej potrzeby, i który nie otrzymuje jednoznacznych informacji od innych: „lubimy cię”. Niekiedy przypomina on psa merdającego ogonem, wpatrzonego w oczy swojego pana. Skrajna destrukcja pojawia się kiedy z otoczenia płyną informacje przepełnione głównie krytyką. Wówczas jego postawa przypomina obraz „zbitego psa”. Poczucie własnej wartości w takiej sytuacji może spaść niemalże do zera. Skutki takiego stanu rzeczy przejawiają się nie tylko brakiem skuteczności działania, pogorszeniem relacji z innymi, ale i większą podatnością na choroby. Doświadczyłem tego osobiście.
Próba szukania środowiska, które najlepiej zaspokajałoby zawyżoną potrzebę bycia lubianym, to wyjątkowo nieskuteczna strategia poprawy jakości życia. Błędem jest również szukanie rozwiązania tego problemu w doskonaleniu własnych umiejętności zdobywania sympatii innych. Działania takie mogą przynieść pozytywne rezultaty, ale tylko doraźnie. Działają jak tabletki przeciwbólowe, które chwilowo potrafią zmniejszyć uczucie dyskomfortu, ale nie likwidują źródła problemu.
Potrzebowałem wiedzy, doświadczenia i czasu, aby najpierw odkryć w sobie zawyżoną potrzebę bycia lubianym, a potem podjąć działania na rzecz neutralizowania jej wpływu na moje życie. Niestety nie spotkałem na swojej drodze nikogo kto mógłby mi w tym pomóc. To dlatego proces samopomocy rozciągnięty był w czasie.
Od chwili kiedy osiągnąłem wyższy poziom samoświadomości, moją uwagę nie kieruję na innych w poszukiwaniu „głasków psychologicznych”, a na sobie, na własnych uczuciach. Uzyskuję w ten sposób coraz większy dostęp do tego, co wcześniej było poza moją świadomością. Dziś czuję się jak kompetentny informatyk, który potrafi dotrzeć w głębokie struktury oprogramowania komputera. Efektem tego jest skuteczna neutralizacja mojej zawyżonej potrzeby. Tak w największym skrócie wygląda proces opanowania zawyżonej potrzeby bycia lubianym.
Pozytywnym efektem drogi jaką dotychczas przeszedłem jest bardzo dobra znajomość różnych objawów jakie wywołuje ta zawyżona potrzeba. Bez trudu diagnozuję zachowania i postawy będące efektem jej działania. Jest mi to bardzo pomocne w skutecznym pomaganiu innym. Do tego nie mam problemu z wyzwoleniem u siebie empatycznych reakcji, gdyż bardzo dobrze pamiętam swoje uczucia i całą masę problemów, których źródłem była moja destrukcyjna – zawyżona potrzeba.
Dziś czuję, że muszę o tym głośno mówić. Mam nadzieję, że w ten sposób uświadomię komuś, że brak satysfakcji jaki odczuwa w relacjach z innymi, brak poczucia skuteczności działania, to być może efekt wpływu tej potrzeby. Pamiętając jak byłem osamotniony w poszukiwaniach najlepszych dla siebie rozwiązań, jestem otwarty na bezwarunkowe wsparcie innych. Chętnie odpowiem na pytania, wskażę pomocną literaturę.
Rok temu lekarz z jakim konsultowałem mój problem z kręgosłupem, podjął decyzję o skierowaniu mnie na operację. Dziś jestem już po zabiegu. Kilka dni temu wróciłem ze szpitala, gdzie lekarze dokonali stosownej korekty kręgosłupa. Oczekiwanie na operację, potem pobyt w szpitalu pozwolił mi osobiście „dotknąć” problemu naszej służby zdrowia. W sumie mam mieszane wrażenia.
Oczekiwanie na operację jeden rok to dużo, tym bardziej, że coraz gorzej radziłem sobie z bólem. Kiedy jednak skonfrontowałem ten czas z okresem pomiędzy decyzją o operacji, a operacją w Kanadzie uznałem, że w Polsce nie jest aż tak źle. Tam mój brat czekał na operację kolana półtora roku. Żadne to pocieszenie, ale uznałem, że oceniając służbę zdrowia w Polsce powinienem konfrontować ją z tymi, które działają w innych krajach. Miałem dostęp tylko do sprawdzonych informacji z Kanady.
Efekt operacji ocenię za kilka miesięcy, ale już dziś mam swoje zdanie na temat opieki szpitalnej. Co prawda w szpitalu byłem tylko siedem dni, ale był to wystarczający czas, aby przyjrzeć się z bliska jak ta opieka jest realizowana. Jeżeli chodzi o wyżywienie to można było odnieść wrażenie, że ktoś mając do dyspozycji głodową stawkę dzienną na jednego chorego usiłuje go nakarmić. Nie zawsze to wychodziło, ale starania były widoczne.
Ogólne moje wrażenie było takie, że opieka nad chorym od strony medycznej spoczywa głównie na paniach pielęgniarkach. Lekarze poza zdawkowymi, schematycznymi pytaniami zadawanymi podczas wizyty praktycznie są nieobecni. To panie pielęgniarki przynoszą leki, sprawdzają temperaturę, reagują praktycznie na wszystkie potrzeby pacjentów. Jeżeli miałbym zastosować szkolną skalę ocen, to postawiłbym im szóstkę. Każda z nich poza wysokim poziomem kompetencji jaki dało się zauważyć, miała w sobie ponad przeciętny poziom empatii, życzliwości i tolerancji. Troska jaką wykazywały wobec chorych przypominała tę, jaką wyraża się dla najbliższych. Kiedy dzień po operacji wzrosła mi temperatura, w nocy pielęgniarka przychodziła do mnie, dotykała mojego czoła sprawdzając, czy zadziałały leki. Przypominało mi to czasy dzieciństwa, kiedy byłem pod opieką mamy.
Ocena ogólna jaką wystawiłbym służbie zdrowia to 3+. W pamięci staram się utrzymywać głównie postawę pań pielęgniarek. Wiem, że te pozytywne wspomnienia wspierają mój proces rehabilitacji. Jednocześnie zastanawiam się jakie możliwe są jeszcze z mojej strony działania, abym nie musiał korzystać z usług służby zdrowia.
Czasu nie cofnę, ale wiem jak pomocna byłaby odpowiednia profilaktyka. Gdybym odpowiednio wcześniej otrzymał niezbędną wiedzę, gdyby odpowiednio wcześniej ktoś budował moją świadomość w zakresie „korzystania z kręgosłupa”, to być może nie byłaby potrzebna operacja. Może w tym tkwi tajemnica poprawy funkcjonowania służby zdrowia. Taniej jest zapobiegać niż leczyć.