Zacznę od wyjaśnienia, co rozumiem pod pojęciem „doby człowiek”. Jest to osoba życzliwie nastawiona do innych, trakująca ich z szacunkiem. W przypadku gdy inni są w potrzebie, wspiera ich. Jest to również osoba dopuszczająca fakt, iż jako istoty ludzkie nie jesteśmy doskonali. A co za tym idzie, jest tolerancyjna, wyrozumiała, z dużą dozą akceptacji dla odmienności innych. Ten esencjonalny opis dobrego człowieka, zgodny jest z opisem psychologów, kiedy mówią o człowieku w pełni dojrzałym. Innymi słowy „dobry człowiek” to dojrzała osobowość, a do tego wpisująca się w to, do czego nawołuje chrześcijaństwo.
Wielokrotnie w moim zawodowym życiu podejmowałem działania, których celem było kształtowanie relacji międzyludzkich w oparciu o postawę dobrego człowieka. Robiłem to w firmach, w relacjach małżeńskich, jak i w relacjach obejmujących społeczności lokalne. Wspólnie z tymi grupami ustalaliśmy postawy, które ujmowaliśmy w zasady wzajemnego postępowania. Najczęściej pojawiała się w nich: życzliwość, troska, wsparcie, tolerancja. Praktycznie wszędzie, gdzie próbowałem wdrożyć takie zasady, po czasie okazywało się jednak, że nie przynosiło to jakichś znaczących rezultatów, a niekiedy w ogóle ich nie było.
Żyjemy w sprzeczności z naszą naturalną potrzebą
Naturalną potrzebą każdego (!) człowieka jest życie w otoczeniu dobrych ludzi. Potrzeba ta może mieć różny poziom, ale wszyscy (!) ją mamy, nawet jak się do tego nie przyznajemy. Potrzeba bycia akceptowanym, szanowanym, docenionym, czyli potrzeba miłości wyrażana w różnej formie, jest niemalże tak samo ważna, jak potrzeba tlenu do oddychania. Człowiek, który żyje w otoczeniu dobrych ludzi, otrzymuje od nich „psychologiczny tlen” co sprawia, że się rozwija, w pełni wykorzystuje swój potencjał – swoje możliwości. Klimat przepełniony wzajemną życzliwością, zrozumieniem i akceptacją, sprzyja obniżeniu stresu, wzmacnia system odpornościowy człowieka, co przekłada się na zdrowie, a w przypadku choroby, przyspiesza proces zdrowienia.
W moich kontaktach, nie tylko zawodowych, dostrzegłem pewien paradoks, z jednej strony widziałem w ludziach potrzebę życzliwości, wzajemnego szacunku, tolerancji, a jednocześnie widziałem trudność z jaką mogliby sami zaprezentować taką postawę wobec innych. Widziałem to w firmach, w relacjach społecznych, jak również rodzinnych. Widzę to na scenie politycznej. Wszyscy chcą tego samego, a jednocześnie nie potrafią sobie tego dać. Żyjemy w takim klinczu, gdzie z jednej strony są nasze naturalne potrzeby, a z drugiej nie potrafimy ich sobie nawzajem zaspokoić.
Największa potrzeba każdego człowieka
Bycie dobrym człowiekiem, czego przejawem jest m.in. nasza otwartość na innych, życzliwość, serdeczność, chęć wsparcie w razie potrzeby, to inaczej obdarowywanie innych miłością. Jednak jak mogę swoim zachowaniem i postawą wyrażać miłość wobec innych (czyli być dobrym człowiekiem), kiedy sam jej potrzebuję? Nie mogę dzielić się miłością, której mi samemu brakuje. Wielokrotnie widziałem małżeństwa w poważnym konflikcie, który został spowodowany wzajemnymi oskarżeniami o brak wyrazów miłości. Wielokrotnie widziałem oskarżających siebie nawzajem ludzi, gdzie dominowały głównie pretensje, irytacja i złość, z powodu braku życzliwości i akceptacji.
Wypowiadam się na temat tej potrzeby nie tylko dlatego, że mam o niej wiedzę psychologiczną, ale również dlatego, że osobiście przez wiele lat mojego życia, byłem głodny miłości. Szukałem dobrych ludzi, którzy mogliby zaspokoić mój głód. Wydarzyło się jednak coś w moim życiu, co praktycznie zrewolucjonizowało mój sposób myślenia. W wyniku tego wydarzenia pozbywałem się głodu miłości, i jednocześnie dawałem ją innym.
Potrzebujemy rewolucji w sposobie naszego myślenia
Było to 15 lat temu kiedy przebywałem przez wiele miesięcy w szpitalu, gdzie lekarze walczyli z moim rakiem. Pamiętam jak pewnego razu przysiadłem się do łóżka jednego z chorych, i z dużą dozą empatii wypytywałem go jak przebiega proce leczenia, jak się czuje. Pokazywałem pozytywne efekty jego leczenia, nakreślałem pozytywną przyszłość, ale również powiedziałem mu, że jest wyjątkowo miłym człowiekiem. Po 10 minutach rozmowy dostrzegłem na jego twarzy uśmiech, i coraz większą otwartość na rozmowę ze mną. Jednocześnie czułem jak we mnie narasta spokój, i przypływ energii. Już na drugi dzień przysiadłem się do innego chorego. Widziałem, że moja rozmowa jednoznacznie wywołała w nim pozytywny efekt, a i ja poczułem to samo, co dzień wcześniej. Potem już codziennie praktykowałem moje rozmowy, co przynosiło mi za każdym razem bardzo pozytywne doznania. Przełożyło się to na moje ogólne samopoczucie, co nie pozostało bez wpływu na mój proces leczenia.
Co takiego stało się we mnie?
Wszyscy mamy w sobie pierwiastek miłości, co sprawia, że wszyscy mamy predyspozycje do tego, aby być dobrymi ludźmi. Mówi o tym psychologia, mówią o tym wszystkie przekazy z zakresu duchowości. W Piśmie Świętym czytamy, że Bóg jest miłością, i że Bóg jest w nas. Problem w tym, że rodzimy się z naturalnym głodem miłości, i zamiast już w życiu dorosłym, szukać jej w sobie, koncentrujemy uwagę na zewnątrz, na innych ludziach. Poszukujemy dobrych ludzi, którzy zaspokoiliby nasz głód. Kiedy jednak ich postawa i zachowanie nie wpisuje się w nasze oczekiwania, wyzwala to w nas złość, albo zaczynamy unikać tych relacji.
Szpitalne doświadczenie pokazało mi, że skuteczną metodą na to, aby uaktywnić to, co już w sobie mam, i co zaspokoi mój głód miłości, jest przyjęcie postawy dobrego człowieka. Kiedy dawałem moją miłość innym, jednocześnie sam odczuwałem jej pozytywne efekty. Było mi miło, kiedy chorzy dziękowali mi za rozmowę, a na oddziale szpitalnym czułem sympatię chorych. Jednak nie to stanowiło mój zysk z bycia dobrym człowiekiem. Czułem, że głównym źródłem mojego dobrego samopoczucie byłem ja sam. Doświadczałem tej miłości, która już we mnie jest, a o której wcześniej tylko czytałem w książkach psychologicznych, w książkach o duchowości, jak również w Piśmie Świętym.
To nie inni ludzie mają być źródłem, które zaspokoi naszą naturalną potrzebę miłości. Nie zawsze na swojej drodze spotykamy dobrych ludzi, a ci dobrzy nie zawsze muszą być w pozytywnym nastroju, aby zaspokoić naszą potrzebę. Dlatego potrzebujemy rewolucji w sposobie naszego myślenia.
Tylko postawa dobrego człowieka jest w stanie skutecznie uaktywnić to, co już w sobie mamy, a co wcześniej szukaliśmy w innych ludziach. W ten sposób psychicznie uniezależniamy się od innych, co według psychologii czyni nas ludźmi dojrzałymi.
Opłaca się być dobrym człowiekiem, gdyż taka postawa czyni samo dobro, zarówno w nas, jak i w naszych relacjach ze światem.