W powszechnym przekonaniu dając siebie innym (służąc im, wspierając ich) wzmacniamy w ten sposób siebie, gdyż to dobro, które daliśmy powraca do nas. Bez względu na to, czy powraca, czy otwierając się na innych uruchamiamy w sobie dobro, z którego sami korzystamy, zjawisko to daje korzystny efekt dla dającego. Sam z tego korzystałem leżąc w szpitalu, gdzie walczyłem z moim rakiem. Dawałem siebie innym, gdyż to wzmacniało mnie samego. Bywa i tak, że niektórzy dają siebie innym, aby zademonstrować swoją wielkoduszność. Robią to z pozycji głośnego dobroczyńcy: „paczcie jakim jestem dobrym człowiekiem”. W ten sposób dowartościowują się demonstrując postawę powszechnie uznawaną jako pozytywną. Jest jeszcze jedna forma dawania siebie innym, taka cicha, nie oczekująca ani poklasku, ani wdzięczności. Mająca charakter czystej bezinteresowności. Występuje najrzadziej, ale jednak jest. Stąd kiedy inni dają nam siebie, może za tym nie być żadnego ich osobistego interesu. W takim dawaniu siebie nie ma ani ich potrzeby korzystania z dobra, które sami nam dają, ani ich potrzeby dowartościowania siebie. W przypadku dwóch pierwszych form rzeczywiście jesteśmy potrzebni innym, gdyż bez tego nie zrealizowaliby swoich potrzeb. Zarówno dawcy jak i biorcy wynoszą korzyści ze wzajemnych relacji. Jednak w przypadku bezwarunkowej formy dawania siebie pojawiające się dobro ma jednego adresata.