Wiele lat temu, studiując mechanizmy psychologiczne kierujące człowiekiem, dostrzegłem, jak destrukcyjnie na życie człowieka wpływa głód miłości. W pierwszej kolejności dostrzegłem to zjawisko u siebie. Potem zdobywałem wiedzę o nim, zarówno studiując psychologię (studia podyplomowe i liczne szkolenia), jak również obserwując innych. Ten szczególny głód, który wcześniej nazywałem „pierwotną potrzebą psychologiczną”, stał się dla mnie jedną z głównych inspiracji do napisania książki „Psychologia jednostki. Odkoduj szyfr do swego umysłu” (wyd. Helion, 2008). Kolejne doświadczenia i obserwacje potwierdzały ogromne, żeby nie powiedzieć: fundamentalne, znaczenie poziomu głodu miłości w kształtowaniu relacji – zarówno małżeńskich i zawodowych, jak również społecznych i politycznych. Być może kojarzenie sceny politycznej z głodem miłości może się niektórym wydawać dziwne albo wręcz absurdalne, ale kiedy poznaje się istotę tego zjawiska, pojawia się zrozumienie (co nie oznacza akceptacji) zachowań wielu polityków.
Ostatnich kilka miesięcy uświadomiło mi, że głód miłości to jeszcze nie największy problem. Jest jeszcze inny, znacznie większy.
Zacznijmy jednak od głodu miłości.
Nasz organizm, poza naszą wolą, czyli bez naszego udziału, zawiaduje wieloma funkcjami, które utrzymują nas przy życiu. I tak dla przykładu nasze serce bije rytmem, którym nie my sterujemy. To nie my decydujemy, ile w ciągu minuty jest skurczów i rozkurczów serca. Jest ono sterowane swoistym programem, dzięki któremu w całym naszym organizmie, za pośrednictwem krwi, rozprowadzane są w odpowiednich dawkach i czasie, niezbędne do życia składniki. Podobnie jest z naszym oddychaniem, gdyż nie musimy pamiętać o tym, aby dostarczyć organizmowi odpowiednią ilość tlenu. Czytając ten artykuł nie musisz myśleć o tym, aby wprowadzić do płuc potrzebną ilość powietrza. To dzieje się samo – poza Twoją wolą.
Podobnie rzecz się ma z naszą postawą i reakcją na świat zewnętrzny, w tym na innych ludzi, na wydarzenia, problemy, konflikty. Jest taki mechanizm, również posiadający swój program, który wyzwala nasze reakcje. Większość z nas jest głęboko przekonana, iż sami – autonomicznie – decydujemy o swoich reakcjach. Tymczasem to, że potrafimy uzasadnić nasze zachowanie, nie oznacza, że to my, tak do końca, decydowaliśmy o tym, jakie ono było. To, że bez trudu potrafię uzasadnić mój wybuch emocjonalny w reakcji na kierowcę, który wymusił pierwszeństwo przejazdu, nie oznacza, że to ja świadomie decydowałem o mojej reakcji. Inny kierowca, w tej samej sytuacji zareagowałby tylko odpowiednim manewrem, który pozwoliłby mu uniknąć kolizji. Reakcja męża na sytuację, kiedy żona przez dłuższy czas skupia uwagę na pisaniu SMS-ów, zależy od oprogramowania, jakie steruje jego psychiką. Albo, ledwo tłumiąc wybuch gniewu, powie z wyrzutem: do kogo tak ciągle piszesz? Mogłabyś to skończyć! Albo powie: jak skończysz pisać, to może obejrzymy wspólnie jakiś dobry film? Różnica w tych zachowaniach to efekt różnego oprogramowania mechanizmów reakcji na świat zewnętrzny (tu na żonę, gdy podstawowym składnikiem tego oprogramowania jest głód miłości). W przypadku pierwszej reakcji był on wyjątkowo duży. To dlatego mechanizm reakcji uruchamiał strategię „walcz”, gdyż żona, zamiast kierować uwagę na męża i pokazywać w ten sposób, jak jest dla niej ważny, zaangażowana jest w korespondencję , w dodatku z kimś niezidentyfikowanym. Przy wysokim poziomie głodu miłości sytuacja taka interpretowana jest przez mechanizm reakcji, jako zagrożenie dla tego mężczyzny, co sprawia, że uruchamiają się adekwatne do tej interpretacji emocje (złość, gniew, a nawet agresja). Niektórzy mężczyźni reagują wycofaniem się, smutkiem, a nawet przygnębieniem. Chowają się w sobie, podobnie jak ślimak w skorupie w obliczu zagrożenia. To charakterystyczne zachowanie, kiedy zostanie uruchomiona strategia ucieczki.
Głód miłości to potrzeba uznania, zauważenia, doceniania, bliskości. To potrzeba bycia ważnym dla innych. Zjawisko to dokładnie zostało przebadane przez wielu psychologów. I tak na przykład już w 1958 roku Harry Harlow na podstawie całej serii przełomowych eksperymentów, w artykule „Natura miłości” wykazał, że potrzeba miłości może być tak samo pierwotna jak głód czy pragnienie. Mógłbym tu podać dziesiątki, a może nawet setki dowodów z własnych obserwacji, potwierdzających wpływ głodu miłości na relacje małżeńskie i zawodowe. Potrzeba władzy czy potrzeba posiadania racji, jaką obserwujemy na scenie politycznej, to bardzo charakterystyczne postawy, których celem jest skompensowanie głodu miłości. To charakterystyczne przejawy strategii walki.
Praktycznie wszyscy jesteśmy głodni. Głodny jest Twój życiowy partner, dzieci, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi. Głodni są również politycy. Różnimy się jedynie poziomem tego głodu oraz sposobem jego zaspokajania.
Im bardziej jesteśmy głodni, tym bardziej nasze zachowania będą destrukcyjne, tym więcej będzie w nich negatywnych emocji, oskarżeń, walki albo… będzie to ucieczka przed relacjami – wewnętrzna „emigracja”. Opis przyczyn, dla których różnimy się poziomem głodu wykracza poza zakres niniejszego artykułu. Wspomnę tu tylko, że na wielkość tego głodu wpływa środowisko, w jakim byliśmy wychowywani i jego klimat, a także nasze relacje z rodzicami: ile było w nich akceptacji, zainteresowania czy uznania. Im tych czynników było więcej, tym dzisiejszy głód jest mniejszy.
Głód miłości można obniżać do poziomu, gdy nie ma on już destrukcyjnego wpływu na relacje z innymi, gdy pojawia się wewnętrzny spokój i zanika nadwrażliwość na to, jak traktują nas inni. Jak to zrobić, to również jest szerokie zagadnienie, wykraczające poza obszar zasadniczego tematu niniejszego artykułu. Zaakcentuję tylko to, co jest najważniejsze w tym ważnym procesie. W pierwszej kolejności niezbędna jest świadomość swojego głodu, przyznawanie się przed samym sobą, że jesteśmy głodni. Im bardziej jesteśmy otwarci na jego obnażanie, im bardziej uświadomimy sobie, że w nas jest, tym większe szanse, że przestanie na nas oddziaływać. Z kolei kiedy w sytuacjach konfliktowych, w przypadku problemów, automatycznie kierujemy uwagę na zewnątrz, szukając głównie tam przyczyn naszych niepowodzeń, wówczas głód ugruntowuje swój destrukcyjny wpływ na nas. Bez odpowiednio wysokiego poziomu świadomości samego siebie, nie zadziałają nawet najbardziej wyrafinowane techniki rozwoju osobistego. Kiedy już jesteśmy naprawdę zainteresowani obniżaniem poziomu naszego głodu, przynajmniej na początku pomocne jest zwrócenie się o wsparcie do osoby, która ma już doświadczenie w tym procesie.
Czy może być większy problem od samego głodu miłości?
Tak, może, i to bardzo poważny w skutkach. Okazuje się, że zdecydowanie większym problemem od poszukiwania w innych ludziach miłości, jest wewnętrzna blokada, przejawiająca się brakiem umiejętności przyjmowania jej. Mimo nawet dolegliwego głodu miłości, oferowane przez innych zainteresowanie, docenianie, uznanie i życzliwość nie eliminują wewnętrznego poczucia braku. Człowiek z taką przypadłością nie wierzy, że może być kochany przez innych. Nieustannie szuka na zewnątrz siebie przyczyn wyjaśniających jego destrukcyjny stan. Osoby o wysokim poziomie inteligencji obciążone tą przypadłością, wpadają w pułapkę własnej inteligencji, która jak na zawołanie wykreuje dowolną ilość argumentów potwierdzających przekonanie: nie jestem kochany/ kochana. W skrajnych przypadkach może nawet prowokować sytuacje, które mają potwierdzić jego przekonanie. Destrukcyjność tej szczególnej blokady, wyjątkowo mocno uwidacznia się w relacjach małżeńskich/partnerskich.
Moim zdaniem populacja ludzi z
takim deficytem nie jest mała.
Dotychczas nie znalazłem badań, które dałyby informację na ten temat. Moje
stanowisko jest efektem prawie dwudziestoletnich obserwacji relacji
małżeńskich/partnerskich, gdzie w pewnym momencie dostrzegłem, iż on albo ona,
po prostu, z jakichś dziwnych powodów
nie przyjmują aktów miłości, mimo tego, że bardzo jej pragną.
Na zawsze pozostanie w mojej pamięci małżeństwo, które miałem okazję obserwować przez wiele lat. On pełen życzliwości, ciepła, co zauważali n znajomi, bliscy, tylko nie żona. Reagował ze spokojem na zgłaszane przez nią coraz to nowe oczekiwania. W reakcji na nie często można było usłyszeć jego słowa: „Tak, kochanie”. Nie były to reakcje mężczyzny nie posiadającego własnego zdanie, a starającego się zaspokoić potrzeby swojej żony, którą kochał, o czym zresztą wielokrotnie mówił. Jej głód miłości rzucał się w oczy podczas praktycznie każdego spotkania towarzyskiego. Robiła wszystko, aby zasłużyć na uznanie. Kiedy przygotowała jakiś posiłek, to praktycznie wymuszała słowa pochwały. Przyjęcie, jakie zorganizowała z okazji zakupu nowego domu, co było możliwe dzięki biznesowi męża, stało się dla niej okazją, aby wejść „na scenę towarzyską” i tam brylować przez cały wieczór, gdzie oczekiwała na słowa docenienia. Po dwudziestu latach małżeństwa wniosła sprawę o rozwód. Przedstawiając powód zerwania więzi małżeńskich powiedziała, że mąż ją nigdy nie kochał.
Wielokrotnie miałem okazję obserwować małżeństwa, w których żona zabiegała o wyrazy miłości ze strony męża, niekiedy przez wiele lat. Mimo jej starań, on cały czas żył w przekonaniu, że żona go nie kocha.
Pamiętam, kiedy po jednym ze spotkań ze studentami, gdzie mówiłem o głodzie miłości, podeszła do mnie dziewczyna i ze szklącymi się oczami pytała, co ma zrobić, gdyż jej chłopak nie wierzy w jej miłość, mimo jej wielu zapewnień oraz zachowań, które wychodziły naprzeciw jego oczekiwań.
Ta szczególna ludzka przypadłość, z czasem, w wyniku wielu lat kolejnych doświadczeń, utrwala przekonanie: nikt mnie nie kocha. Jeżeli nie jest to zbyt dolegliwe, to wielu ludzi uczy się z tym żyć. W konsekwencji godzą się na brak możliwości smakowania prawdziwego szczęścia, chociaż cały czas za nim tęsknią.
Czy jest jakiś sposób, aby to zmienić?
Pisząc niniejszy artykuł zatrzymałem się na tym pytaniu. Miałem w głowie odpowiedź, ale nasączona była wątpliwościami: czy na pewno dobrze myślę? A co, jeżeli się mylę i do tego jeszcze moje stanowisko zostanie odrzucone, a co najmniej niezrozumiane ? Tego nie chciałem.
Kiedy targały mną wątpliwości, przydarzyło się coś, co uznałem, iż powinienem tu opisać.
W czasie kiedy odłożyłem niniejszy artykuł będąc zablokowany wątpliwościami, zostałem zaproszony na konferencję omawiającą proces ewangelizacji. Miałem na niej nie być, gdyż wcześniej na ten sam termin miałem już bilet na lot na Sycylię, do mojego przyjaciela. Dwa dni przed odlotem samolot został odwołany i w ten sposób znalazłem się na konferencji. Na jej zakończenie podszedłem do stolika, gdzie leżały resztki książek, nie wykupionych jeszcze przez uczestników konferencji. Mój wzrok padł na książkę „Filtr przeciwsłoneczny”, a w podtytule przeczytałem „Jak chrześcijanie nieświadomie zamykają się na łaskę”.
Napisała ją terapeutka rodzin z dwudziestoletnim stażem – dr Carol Razza wraz z Denisem Eirikisem. Razza, bazując na własnym doświadczeniu, stwierdza, iż największym problemem w relacjach małżeńskich jest blokada przed miłością. Użyła metafory filtru przeciwsłonecznego, który blokuje ciało przed promieniami słonecznymi, podobnie jak działa blokada przed miłością, która jest w ludziach. Bazując na własnych doświadczeniach stwierdza, iż żadne techniki nie są w stanie wesprzeć związku, jeżeli w partnerach występuje blokada przed miłością. Niezbędna jest tu świadomość tej blokady, a nie oskarżanie innych za brak wyrazów miłości. Jej stanowisko, jak i opis sposobu przełamania blokad niemalże w 100% pokrywa się z moimi wnioskami!
Od wielu lat żyję z przekonaniem, jak ważny jest wewnętrzny głos – wewnętrzna inspiracja. Kiedy się na nią otworzymy, to poprowadzi nas do najlepszego dla nas miejsca, podpowie nam najlepsze dla nas rozwiązania. Ja się poddałem. Kiedy odwołano lot, miałem poczucie, że tak musi być. Potem znalazłem się na konferencji, a tam przy stoliku z książkami.
Dziś mając przeświadczenie, że w moich poglądach nie jestem sam nabrałem odwagi, aby odpowiedzieć na postawione wyżej pytanie: czy istnieje jakiś sposób na pozbycie się blokad przed miłością: w pierwszej kolejności musimy (!) uwierzyć, że już jesteśmy kochani, że już mamy w sobie miłość. Mamy już w sobie wszystko to, czego dotychczas szukaliśmy na zewnątrz nas, w żonie/ w mężu, w innych ludziach. Mamy już w sobie wszystko to, co daje poczucie pełni i co pozwala odczuwać prawdziwe szczęście.
Wydarzenie to wpisuję na długą listę moich doświadczeń potwierdzających, iż nie tylko warto, ale i opłaca się wierzyć w Boga, czyli w miłość. Ona jest już w nas, i stanowi fundament naszego Ja, jakże innego od tego kierowanego obawami, lękami i głodem miłości. To z tego innego Ja pochodzi inspiracja – wewnętrzny głos, który prowadzi nas na najlepszą dla nas drogę. Uaktywnianie tego Ja poprzez wiarę sprawia, że dokonujemy coraz lepszych dla nas wyborów, coraz skuteczniej stawiamy czoła problemom i jednocześnie zanika w nas głód miłości.
Na mojej liście doświadczeń z wiarą, o której tu mówię, znajduje się między innymi mój proces wychodzenia z choroby nowotworowej oraz to, jak odnalazłem skuteczny sposób na wyjście z bardzo poważnego problemu finansowego.
Mam pełną świadomość, iż nie odkrywam tu przysłowiowej ameryki mówiąc, że wiara w tę miłość – w Boga, uaktywnia najlepszy dla nas scenariusz życia. Uważam jednak, że warto nieustannie przypominać o sile wiary, gdyż jak pokazuje doświadczenie, ta wielowiekowa Prawda wciąż nie dociera do bardzo wielu. Odnoszę niekiedy wrażenie, że większość ludzi wciąż szuka własnej recepty na szczęśliwe i spełnione życie, gdy tymczasem sprawdzony przepis już dawno jest. Nawet do zdeklarowanych chrześcijan nie dociera nauka Jezusa, która przecież zawiera ten przepis. Biblia jednoznacznie mówi o miłości w nas, miłości, która jest Bogiem: „Bóg jest miłością” (1J 4,9). Być może fizyka kwantowa zmieni ten stan rzeczy naukowo uzasadniając tę odwieczną Prawdę.