Co jest krytykanctwem, a co troską?

Pytanie to pojawiło się u mnie jakiś czas temu, gdy negatywnie wypowiedziałem się na temat naszego Kościoła, i kiedy usłyszałem zarzut o moim krytycznym nastawieniu do niego. Ponadto pytanie to wybrzmiewa równie mocno, kiedy w ramach mojej pracy terapeutycznej ze związkami małżeńskimi/partnerskimi, obserwuję zjawisko wzajemnego wypominania sobie negatywnych zachowań. Zgłębiając ten proces krytycznych osądów dostrzegłem, jak ważnym jest odróżnienie tych, które są przejawem krytykanctwa, od tych, które podyktowane są rzeczywistą troską. To dwa, niekiedy nawet bardzo podobne do siebie przekazy, ale wynikające z dwóch zupełnie różnych intencji.

Samo słowo „krytyka” pochodzi od greckiego „krytikós” i oznacza „umiejący rozróżnić, sądzić, oceniać”. Krytykanctwem nazywam tu postawę, której zasadniczym celem jest przyłapywanie innych na ich błędach, wykazywanie  im braku umiejętności i kompetencji oraz obnażanie ich słabości. Pierwowzorem tej postawy jest  Sokrates, który czerpał satysfakcję z obalania cudzych twierdzeń.  Edward de Bono w swojej książce „Myślenie kreatywne” tak opisuje krytykanta:

Kiedy chce wnieść coś od siebie, uczestnicząc w spotkaniu/rozmowie, albo chce zwrócić na siebie uwagę, musi coś powiedzieć. Najprostszą formą tego jest negacja.[…]

Krytykanctwo jest bardzo atrakcyjne i satysfakcjonujące emocjonalnie. Zaatakowanie jakiegoś pomysłu daje natychmiastową przewagę.[…]

Krytykanctwo jest jednym z niewielu sposobów, w jaki niekreatywni ludzie mogą cokolwiek osiągnąć. Wielu krytyków teatralnych stało się w ten sposób ważniejszymi od autorów sztuk.[…]

Edward de Bono to światowej sławy autorytet w dziedzinie twórczego myślenia. Z jego koncepcjami i poglądami pierwszy raz zetknąłem się ponad 20 lat temu. Od tamtej pory zdobyte przeze mnie doświadczenie w pełni potwierdziło jego stanowisko, które można by najkrócej ująć w słowach:  krytykanctwo to efekt działania ego, którego celem jest przede wszystkim potwierdzanie swoich racji, budowanie swojej ważności i wyższości.                                           

Jest również inna motywacja, którą może kierować się człowiek wyrażając krytyczny osąd. Jej celem nie jest dowartościowanie się i budowanie poczucia własnej ważności, czyli zaspokajanie potrzeb ego.   To zupełnie inna intencja, która powodowana jest przede wszystkim troską wynikłą z prawdziwej życzliwości. W swoim założeniu ma być ona konstruktywna, pokazując to, co wymaga zmiany, naprawy czy  udoskonalenia.  Działania te mają przynieść korzyść przede wszystkim osobie, do której kierowany jest krytyczny osąd.   

Jak odróżnić u siebie te tak różne intencje, leżące u podstaw krytycznego osądu  innych?

Kiedy wyrażałem się krytycznie na temat naszego Kościoła, zadawałem sobie pytania: co mną kieruje? co jest dla mnie ważne? jak się czuję wyrażając krytyczny osąd? czy jest to satysfakcja, czy troska? To pytania, które pomagają zdiagnozować swoje prawdziwe intencje. Niezbędny jest jednak do tego wysoki poziom samoświadomości, pozwalający zdiagnozować nasze ego i  rozpoznać jego wpływ na nasze zachowanie i postawę.

Jak pokazuje praktyka, niestety, jest z tym największy problem. Ego potrafi stworzyć taki  system ochrony siebie samego, potrafi tak się zakamuflować, że wytworzy silne przekonanie, iż nasze krytykanctwo to wyraz prawdziwej troski. Widać to szczególnie u osób o niskim poziomie samoświadomości.  Mam okazję obserwowania tego zjawiska w małżeństwach, którym udzielam wsparcia w pokonaniu ich kryzysów małżeńskich. W odpowiedzi na zarzut jednej ze stron, że słyszy głównie krytykę, pada odpowiedz, że „chcę ci tylko pomóc, podzielić się swoimi doświadczeniami i wiedzą, której nie posiadasz.”

Spotykam się również z sytuacjami, nie tylko w małżeństwie, w których ewidentnie widać prawdziwą troskę, jednak jest ona intepretowana jako krytykanctwo.  Mocno utwierdzone przekonania, powstałe w wyniku wcześniejszych doświadczeń,  o tym, że ludzie kierują się  głównie złymi intencjami, rzutuje silnie na takie postrzeganie innych.  Miałem okazję poznania ludzi, którzy mimo tego, iż czuli się w relacjach źle, bardziej byli zainteresowani potwierdzaniem swoich negatywnych  przekonań na temat innych, niż otwarciem się na ich troskę.

Ego, kierując się głównie potrzebą bycia ważnym i docenionym, sprawia, że w relacjach z innymi, najczęściej nieświadomie, przyjmujemy postawę krytykanta, albo… odrzucamy wyrazy prawdziwej troski. Nie widzę innej możliwości w zmianie tego destrukcyjnego stanu rzeczy, jak tylko poprzez zdobywanie wiedzy, czym przejawia się ego i budowanie samoświadomości, czyli odkrywanie markerów ego w sobie. Tylko w ten sposób możliwe jest „odklejanie się” od ego i  budowanie postawy prawdziwej troski, zdobywanie umiejętności przyjmowania jej od innych, a jednocześnie asertywne reagowanie na przejawy krytykanctwa.

Korzystając z okazji, chciałbym zapewnić tych, którzy zarzucają mi krytykanctwo wobec naszego Kościoła, iż wypowiadając negatywne osądy kieruję się  głównie troską. Od wielu lat buduję świadomość samego siebie, co pozwala mi z coraz większą łatwością dostrzec moje ego. Być może są jeszcze obszary życia, w których jest ono jeszcze aktywne.  Na pewno jednak  w stosunku do Kościoła motywowany jestem prawdziwą i  szczerą troską.  Moim zdaniem Kościół nie wykorzystuje swoich wyjątkowych możliwości, jakie posiada w zakresie wsparcia wiernych w ich pracy nad sobą, w wyzbywaniu się ego,  na rzecz prawdziwej miłości.  Odnoszę wrażenie, że wielu duchownych nie rozumie prawa, jakiego Kościół jest zobowiązany przestrzegać i które powinien promować. Katechizm Kościoła Katolickiego nazywa je „prawem miłości”, które pobudza do działania bardziej z miłości niż z bojaźni…, skłania do spontanicznego działania pod wpływem miłości. (KKK, 1972).

Scroll to Top