Święta, to w dużej mierze spotkania w gronie rodziny, znajomych i przyjaciół. Spotkania te tworzą coś na wzór sceny, na której niemalże każdy chce wystąpić, aby zademonstrować siebie, czy też swoje poglądy. Prezentowane są informacje nie tylko dotyczące szczególnych osiągnięć, nowych zakupów, ale i problemów oraz chorób, których nikt z obecnych na pewno nie ma. Scena towarzyska uruchamia publiczne Ja, które bierze udział w rywalizacji, w nieustannym porównywaniu się do innych. To Ja walczy o to, aby być zauważonym i docenionym. Niekiedy puszy się i nadyma. Dopiero działanie alkoholu sprawia, że Ja publiczne „odpuszcza sobie”, pozwalając dojść do głosu Ja prywatnemu. Wówczas daje się zauważyć coraz mniej „przepychanek” na scenie towarzyskiej. Zanika podział na aktorów i widzów. Stajemy się sobą. Zamiast wysiłku, który wymaga Ja publiczne, pojawia się luz i spokój. Czy w ogóle potrzebne jest Ja publiczne ? Na pewno tak, ale pod warunkiem że jest to Ja w pełni świadome, a nie realizujące scenariusz napisany przez brak poczucia własnej wartości, zabiegające o odpowiednią pozycję towarzyską. Ja publiczne jest wręcz niezbędne kiedy wymagane są konwenanse, kiedy relacje mają charakter oficjalny czy służbowy. Wówczas z pełną świadomością przyjmujemy określoną postawę. Święta mogą być okazją do sprawdzenia, jak silne jest w nas to nieświadome, publiczne Ja. W czasie świątecznych spotkań możemy prowadzić samoobserwację i dzięki niej budować świadomości samego siebie. Pozwala to kontrolować Ja publiczne, a kiedy spotykamy się z rodziną, przyjaciółmi, czy znajomymi, bez problemu wybieramy „bycie sobą”.