Refleksja młodego emeryta, czyli co ważnego widzę z perspektywy przeżytych lat

Każde urodziny, szczególnie kiedy już wchodzimy w wiek tak zwanej dorosłości, kiedy stajemy się już odpowiedzialni za własne życie, wyzwalają refleksje. Dziś, kiedy wchodzę w wiek emerytalny, jak widzę, refleksja ta jest szczególna. Skłania ona do tych „wielkich” pytań: jaki jest sens mojego życia, o co w nim tak naprawdę chodzi, co jest w nim najważniejsze?

Mam świadomość, że pytania te nie są nowe, i że nie ja pierwszy zadaję je sobie. Pytania są odwieczne, tymczasem ja, będąc w miejscu, w którym dziś jestem, widzę na nie bardzo czytelne odpowiedzi. I to odpowiedzi coraz bardziej wyraźne  i jednoznaczne. Nigdy nie należałem do ludzi określanych mianem „pewnych siebie”, ale dziś coraz bardziej czuję  pewność, co do tego, o co w tym życiu chodzi. Mówiąc szczerze, nie czuję się odkrywcą w tym zakresie. Po prostu, gdy dziś widzę moje życie, stwierdzam, że ono w pełni potwierdza to, o czym od wieków mówią mędrcy i filozofowie, co potwierdzają przewodnicy duchowi, co  można również wyczytać w Biblii.  Dlatego chcę jedynie dać świadectwo Prawdzie, której doświadczam. Prawdzie, w którą głęboko wierzę. Prawdzie, która mówi o tym, co jest w życiu najważniejsze, aby krok po kroku wznosić się na coraz wyższe poziomy dojrzałości. Psychologia, opisując ją, mówi o coraz większym poczuciu dobrostanu. W ujęciu chrześcijańskim dojrzałość rozumiana jest jako coraz większa jedność z Bogiem, czyli z miłością.

Chciałbym tylko mocno podkreślić, iż to nie jest tak, że  już od rana do wieczora lewituję w obłokach szczęścia. Mam różne chwile, nawet są takie dni, kiedy ledwo radzę sobie z czarnymi myślami. Wiem jednak, że są to tylko chwile, a  kiedy się pojawią, moim głównym zadaniem jest niepozwolenie, aby całkowicie opanowały mój umysł. Odrębnym tematem, wykraczającym poza zasadniczą treść, jaką chcę tu przekazać, jest to, jak sobie z tym radzić.

Prawdę o życiu, której osobiście doświadczam, postrzegam praktycznie w dwóch fundamentalnych myślach:

  1. Miłość istnieje i jest wszechobecna, w tym również w każdym człowieku.
  2. Droga do miłości wiedzie przez wewnętrzne przemiany.

                           Miłość istnieje i jest wszechobecna, w tym również w każdym człowieku

Dziś bez cienia wątpliwości wiem, że poza tym Ja, które ma obawy i lęki, które porównuje się z innymi, zazdrości i złości się, jest również  Ja, które mistycy nazywają „prawdziwym Ja”, „esencją”,  albo „boskim pierwiastkiem w nas samych”, lub  „miłością w nas”. Kiedy jestem pod wpływem tego Ja, wyzwala ono głównie spokój, poczucie bezpieczeństwa i taką cichą (nie euforyczną) satysfakcję i radość życia. I właśnie coraz większy udział tego Ja w moim życiu rozumiem jako przejaw  budującej się mojej dojrzałości. To „nowe Ja”, tak inne od „starego”, inspirowane jest energią miłości, dlatego miłość to dla mnie przede wszystkim szczególna postawa wobec świata i siebie samego.  To w jej wyniku mogę skutecznie stawiać czoła wyzwaniom, jakie niesie życie.

Miłość przypomina mi system operacyjny oprogramowania naszej psychiki. Jej uaktywnienie uaktywnia również moje nowe Ja. Wówczas wszystkie programy użytkowe (takie jak np. reagowanie na trudne sytuacje, na złość i agresję innych, podejmowanie decyzji) działają bardzo sprawnie, to znaczy z korzyścią dla mnie, jednocześnie nie wpływając destrukcyjnie na otoczenie, a niekiedy nawet oddziałując na nie pozytywnie.

Brak miłości to lęk, który  nie jest odrębnym bytem, a jedynie przejawem braku miłości, podobnie jak ciemność jest przejawem braku światła. Zapal światło, aby pokonać ciemność. To dlatego błędem jest walka z lękiem, gdyż wtedy tylko go wzmacniamy. To dlatego we wszystkich technikach  pracy nad samym sobą jedno z podstawowych zaleceń brzmi: nie potępiaj siebie, nie walcz z tym, co pochodzi z lęku.

 

                                              Droga do miłości wiedzie przez wewnętrzne przemiany

Wezwanie do przemian

W naturę każdego człowieka wpisane jest wezwanie do budowania postawy opartej na miłości (uaktywnienie prawdziwego Ja). Wezwanie to przejawia się potrzebą miłości (niedosytem miłości), która praktycznie od chwili narodzin angażuje uwagę, wyzwala motywację na rzecz poszukiwania miłości. W pierwszych latach życia dziecko postrzega źródło miłości głównie na zewnątrz (rodzice, bliscy). Potem są to zazwyczaj życiowi partnerzy. W kolejnych latach życia przychodzi taki czas, kiedy to natura (dla wielu – Bóg) intensywnie wzywa do wewnętrznych przemian (gr. metanoia, łac. conversio), czyli do uaktywniania wewnętrznego źródła miłości. To wezwanie pojawia się najczęściej  około czterdziestego roku życia, chociaż ostatnio obserwuję obniżanie się tego wieku.

Wezwanie do uaktywniania  postawy opartej na miłości (wezwanie do przemian), może przejawiać się m.in. poczuciem dyskomfortu, obniżonym poczuciem satysfakcji i radości życia, obniżoną skutecznością działania, narastającymi konfliktami i problemami. To bardzo charakterystyczne przejawy tego ważnego etapu życia. Praktycznie zawsze odnotowuję je wśród osób zwracających do mnie o wsparcie.

Niektórzy w odpowiedzi na wezwanie do przemian podejmują działania reorganizujące ich otoczenie – świat zewnętrzny. Jedni decydują się na zmianę życiowych partnerów, inni uważają, iż jakieś nowe dobra materialne zniwelują ich dyskomfort, a jeszcze inni dla stłumienia tego wezwania wieczorami piją coraz więcej drinków.

Jedynie skuteczną reakcją na wezwania do uaktywniania postawy miłości, czyli do uaktywniania prawdziwego Ja, są wewnętrzne przemiany.

Aby w ogóle ten proces miał miejsce, niezbędna jest umiejętność wglądu w siebie. Metaforycznie rzecz ujmując przypomina to otwarcie maski samochodu i wiedzę o tym, jak działają poszczególne elementy, jakie jest ich przeznaczenie i jaki efekt ich pracy. Pod naszą „maską” najważniejsze miejsce zajmują nasze przekonania. To one decydują o tym, jak postrzegamy świat (w tym – innych ludzi) oraz o tym, jak na niego reagujemy. Najkrócej rzecz ujmując, proces przemian to zmiana przekonań „starego Ja”, inspirowanego niedosytem miłości, na przekonania „nowego Ja”, które oparte są na miłości (boski pierwiastek w nas).

Otwartość umysłu – narzędzie przemian

Podstawowym i jednocześnie niezbędnym narzędziem przemian jest otwartość umysłu. To taki jego stan, kiedy dominuje w nim chęć poznania i zrozumienia, a nie potrzeba obrony swoich racji. Kiedy jestem otwarty, to bez oporów jestem gotów odkrywać moje niedostatki, moje kompleksy, lęki.

Motywacją do otwartości jest silna, bezwarunkowa wiara w to, że jest we mnie jeszcze inne Ja, niż te to, które dotychczas kierowało moim życiem. Ja, które jest najlepszą wersją mnie samego, które poza spokojem i poczuciem bezpieczeństwa wyzwala radość, a na wyzwania życia reaguje w sposób najlepszy z możliwych. „Nowe Ja”  schowane jest pod zwałami przekonań „starego Ja”. Tylko obnażenie ich, oświetlenie ich światłem mojej uwagi, czyli uświadomienie ich sobie sprawia, że składniki „starego Ja” przestają na mnie oddziaływać. Podobnie jak zapalenie światła w piwnicy sprawia, że giną strachy.

 

Dziś widzę Prawdę o życiu. Oczywiście nie wykluczam, że jest również inna, ale właśnie to te dwie myśli :

  1. miłość istnieje i jest wszechobecna, w tym również w każdym człowieku
  2. droga do miłości wiedzie przez wewnętrzne przemiany

sprawiają, że już nie zadaję sobie pytań z kategorii: jaki jest sens mojego życia, o co  w nim tak naprawdę chodzi, co jest w nim najważniejsze?

Uznałem, iż powinienem dać świadectwo Prawdzie, której doznaję, podobnie jak zrobili to ci, z których doświadczeń Ja korzystałem.

Scroll to Top