„Gdzie ci mężczyźni?”

„Gdzie ci mężczyźni?” – to słowa pochodzące z popularnej niegdyś piosenki Danuty Rinn. Mimo tego, że wpisują się bardziej w wypowiedź kobiety niż mężczyzny, wielokrotnie i ja niemalże wykrzykiwałem to pytanie, kiedy wiele lat temu pracowałem w biurze matrymonialnym. Moim zadaniem było przeprowadzenie pogłębionego wywiadu z osobami poszukującymi życiowych partnerów. I właśnie po takim wywiadzie, kiedy już poznałem klientkę, niekiedy miałem ochotę stanąć w centrum Szczecina i krzyczeć: „Gdzie ci mężczyźni?!”. Wówczas trudno było mi zrozumieć, dlaczego kobieta atrakcyjnie fizycznie, niezależna finansowo, a jednocześnie posiadająca najważniejsze cechy, niezbędne do budowania związku (takie jak m.in. poczucie własnej wartości czy empatię), ma problem ze znalezieniem odpowiedniego partnera. Dlaczego mężczyźni, z którymi wchodziła w relacje, swoją postawą zniechęcali do budowania związku?  Potrzebowałem czasu, a przede wszystkim doświadczenia w pracy z parami, aby zrozumieć to zjawisko. 

Nie dysponuję wynikami badań, które spełniałyby kryteria badań naukowych, mam jednak doświadczenie wyniesione z pracy w biurze matrymonialnym, gdzie przeprowadziłem setki wywiadów (w tym z kobietami i mężczyznami). Ponadto posiadam wieloletnie doświadczenie w pracy z parami. Wszystko to daje mi dość jednoznaczny obraz nas – mężczyzn. Przy czym mówię tu o średniej statystycznej, czyli najczęściej spotykanym obrazie mężczyzny. Wynika z niego jednoznacznie, że  mamy dużo bardziej aktywną potrzebę miłości niż kobiety, czyli potrzebujemy więcej niż one zainteresowania, wsparcia, troski, życzliwości, docenienia.  W wyniku tej wyjątkowo aktywnej potrzeby mężczyźni przyjmują różną postawę, ale zawsze destrukcyjną dla związku. Jedni wprost domagają się przejawów miłości, co niekiedy sprawia nawet, że  rywalizują z dziećmi o dostęp do  źródła miłości. Kiedy to jednak dziecko wygrywa w tej rywalizacji, potrafią powiedzieć, że już nie są kochani, i że cała miłość żony została przelana na dziecko. Inni z kolei demonstrują pewność siebie, mocno podkreślając swoją niezależność psychiczną (typ „macho”). Jednak z powodu niezaspokojonej potrzeby miłości potrafią nawet zrobić awanturę z powodu przesolonej zupy, chociaż jeszcze wczoraj im smakowała. Nie przyznają się nawet sami przed sobą do tego, że tak bardzo potrzebują miłości żony/partnerki. Potrafią jednak  wyładować powstałe w wyniku tej niezaspokojenia potrzeby negatywne emocje w sytuacjach niekiedy absurdalnych, obciążając za nie żonę/partnerkę. Zestaw zachowań mężczyzn z niezaspokojoną potrzebą miłości jest znacznie szerszy, jednak nie chcę się tu koncentrować na ich opisie.

Moim zdaniem problem ten bierze się głównie stąd, że większość ludzi nie ma wiedzy i świadomości, czym jest potrzeba miłości, a czym prawdziwa miłość. Piszę i mówię o tym od wielu lat.  Często słyszę (nie tylko z ust mężczyzn): „ Tak bardzo ją/go kocham”, a jednocześnie w tej narracji jednoznacznie identyfikuję wysoką potrzebę miłości. Kiedy osoby te mówią „kocham cię”, to nie jest informacja o ich nastawieniu do bliskiej im osoby, a wołaniem o miłość. Jest to forma prowokacji mającej na celu uzyskanie zapewnienia, że jest się kochanym.  

Wszyscy rodzimy się z tą potrzebą, a potem towarzyszy ona nam przez całe życie. To w jej wyniku tworzy się więź pomiędzy dzieckiem a matką, a potem pomiędzy życiowymi partnerami. Problem powstaje wtedy, kiedy w życiu dorosłym potrzeba ta jest zbyt wysoka i kiedy w jej wyniku pojawiają się głównie wymagania i oczekiwania. Wówczas to ona w dużej mierze kieruje życiem człowieka, sprawiając, iż przede wszystkim stawia on wymagania wobec innych, jednocześnie oczekując zainteresowania , wsparcia, troski, życzliwości i docenienia. I taki jest obraz statystycznego mężczyzny, który najczęściej nie ma świadomości, jak bardzo jego postawa podporządkowana jest zaspokojeniu dominującej w nim potrzeby miłości.

 Pisząc to wiem, że być może narażę się niektórym przedstawicielom mojej płci, jednak dla tych, którzy nie będą się czuli zbyt urażeni, mam propozycję. Zalecenia autorytetów w dziedzinie osobistego rozwoju mówią, że aby ograniczyć wpływ tej potrzeby, należy przede wszystkim zacząć od obnażania jej  przed samym sobą. Moje osobiste doświadczenia w pełni potwierdzają pozytywny efekt tego kroku. Przyznanie się przed samym sobą, że jest się obciążonym wysoką  potrzebą miłości jest pierwszym i najważniejszym krokiem do budowania psychicznej dojrzałości.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Chciałbym, aby mocno tu wybrzmiała, chociaż wiem, że może wzbudzać kontrowersje. Każdy człowiek posiada w sobie taką część „Ja”, która jest wyrazem czystej, bezwarunkowej miłości. To z niej wynika poczucie wewnętrznej siły, spokoju, harmonii oraz poczucie prawdziwego szczęścia nie uwarunkowanego niczym i nikim.  Pierwiastek ten sprawia, że w miejsce potrzeby miłości pojawia się prawdziwa miłość do świata i ludzi. Tę część „Ja” odkrył już Budda, a  wiara chrześcijańska nazywa ją „boskim pierwiastkiem”, który jest w każdym z nas. Zadaniem każdego człowieka  powinno być uaktywnianie tego  pierwiastka, gdyż to on buduje najlepszą wersję nas samych.  Realizacja tego celu czyni z mężczyzny atrakcyjnego życiowego partnera. Tego oczekują kobiety.

Wiem, jak trudno mężczyznom pogodzić się z końcem epoki „pana i władcy”, kiedy  już z samego założenia panujących wówczas relacji mieli zapewniony szacunek i respekt. Jedni w obliczu tych zmian niemalże żebrzą u kobiet o uznanie ich ważności, a inni domagają się tego niekiedy nawet siłą. Jednak istnieją znacznie bardziej atrakcyjne więzi pomiędzy mężczyzną a kobietą, oparte już nie na podległości, a na prawdziwej miłości, którą wszyscy mamy w sobie. Wystarczy ją uaktywniać, a wówczas nie tylko relacje, ale i całe życie daje poczucie spełnienia, satysfakcji i szczęścia.

Scroll to Top