Jak rozumiem Boga
Kiedy patrzę z perspektywy czasu na moje postrzeganie Boga, to zauważam, że ewaluowało ono wraz z procesem budowania mojej świadomości. Gdy sięgnę pamięcią wstecz, do czasów wczesnej młodości, uświadamiam sobie, że mój obraz Boga ukształtowany w domu i w kościele to wszechmocny starzec, który nie tylko miał pieczę nad wszechświatem, ale i nim kierował. Karał tych, którzy nie spełniali jego przykazań, a nagradzał ludzi, których postępowanie zgodne było z tym, czego oczekiwał. Nagrodą za życie zgodne z jego przykazaniami miało być po śmierci niebo – miejsce wiecznej szczęśliwości.
Potem przyszedł czas, kiedy w ogóle nie „zajmowałem się” Bogiem. Wszystko, co Go dotyczyło, leżało gdzieś z boku, gdyż role, jakie pełniłem w życiu (mąż, ojciec, pracownik, pracodawca), bardzo mnie absorbowały. W nawale obowiązków nie było miejsca dla Boga, gdyż postrzegałem Go również jako obowiązek, ale gdzieś na końcu listy tych pozostałych.
Gdy pojawiły się poważne życiowe problemy, przyszedł czas poszukiwań wyjścia z tych niekiedy bardzo traumatycznych dla mnie sytuacji. Ból i cierpienie stały się silnymi motywatorami do szukania pomocy. Ponieważ nie znalazłem jej u ludzi, moja uwaga automatycznie skierowała się na Boga, którego wówczas zacząłem postrzegać jako siłę sprawczą, która może wszystko. Im ból był większy, tym większa była koncentracja uwagi na Bogu, tym bardziej intensywne były prośby, a wręcz błagania o pomoc. Kiedy rozpadła się moja rodzina, co spowodowało wyjątkowo silne tąpnięcie mojej psychiki, z niezrozumiałych wówczas dla mnie powodów zapragnąłem spędzić jakiś czas w klasztorze. To było bardzo mocne pragnienie, które pojawiło się we mnie samoistnie, bez inicjatywy innych osób. To odosobnienie, jak to oceniam dzisiaj, zostało na mnie wymuszone przez nieznane mi wówczas siły po to, abym miał odpowiednie warunki do wglądu w siebie. Potem, kiedy występowały kolejne trudności, kierowałem moje prośby o wsparcie do Boga, wówczas jeszcze nie zastanawiając się i nie analizując, kim On jest. Wierzyłem, że jest i że może mi pomóc, gdyż problemy, przed którymi stałem, znacznie przekraczały moje możliwości ich rozwiązania, a niektóre wręcz jednoznacznie oceniałem jako nierozwiązywalne na poziomie ludzkim. Pamiętam szczególną myśl, jaka się wówczas u mnie pojawiła. Uznałem, iż nie mam nic do stracenia, jeżeli bezwarunkowo uwierzę w sprawstwo Boga, nie wnikając w to, jak Go rozumiem. Nie miało dla mnie znaczenia, kim On jest i gdzie jest. Ważne było jedynie to głębokie przekonanie, iż tylko On, reprezentujący nadludzką moc i kompetencje, jest w stanie mi pomóc.
Kiedy nierozwiązywalne problemy zaczęły się rozwiązywać, kiedy poradziłem sobie z chorobą nowotworową, przyszedł etap zgłębiania tajemnicy Boga. Przejawiał się on silną potrzebą zrozumienia Jego istoty. Jednocześnie pojawiła się u mnie nieznana mi wcześniej otwartość umysłu, z równoczesnym przekonaniem, że to zrozumienie wcześniej czy później przyjdzie. Nie był to akt intelektualny. Czułem, jak moja świadomość otworzyła się, a uwaga przyjęła formę „otwartej uwagi”. Wówczas jeszcze nie wiedziałem jak jest ona ważna w procesie przemian.
Z jakichś niezrozumiałych dla mnie wówczas przyczyn zacząłem intensywnie przyglądać się przyrodzie. W mojej świadomości pojawiło się przekonanie, że coś (ktoś?) nią zawiaduje, że w drzewach, krzewach zawarta jest jakaś idea, myśl. Rosną one w jakiś zaplanowany sposób. Potem dostrzegłem pająka, który sam z siebie, w wyjątkowo harmonijny i spójny sposób uplótł pajęczynę. Wówczas również zadziwiły mnie pszczoły. W ich życiu również dostrzegłem tę zadziwiającą genialność. Czułem, iż jest siła sprawcza zawiadująca nie tylko tym, co jest na ziemi, ale i we wszechświecie. To nie był proces intelektualnej analizy i płynących z niej wniosków, tylko to, co inni nazywają wglądem (o czym wcześniej czytałem).
Dotarło do mnie, że ja również jestem nieodłącznym elementem tego wszechświata, a więc również wyposażony jestem w tę genialną ideę, jaką dostrzegłem w przyrodzie. Zrozumiałem, że skoro drzewa, krzewy, pająki, pszczoły i cała reszta świata podlegają tej trudnej do ogarnięcia sile sprawczej, to musi ona również być we mnie. Uświadomiłem sobie, że gdybym moje zachowanie i reakcje poddał zawartej we mnie idei, podobnie, jak robi to pająk czy pszczoły, to moje życie mogłoby być również harmonijne i spójne. Był to moment, kiedy zrozumiałem, że destrukcja w życiu człowieka pochodzi od niego samego. Pomny własnych doświadczeń zrozumiałem, że tej destrukcji (problemów, konfliktów, negatywnych emocji, braku satysfakcji i radości życia) jest tym więcej, im bardziej oddalimy się od idei harmonii i spójności świata. Z kolei, kiedy człowiek podda się jej (tak jak cała przyroda i cały wszechświat), to życie zapełnia się coraz większym spokojem, radością życia i skutecznością działania.
Dziś Boga rozumiem jako siłę sprawczą, energię porządkującą cały wszechświat, nadającą sens wszystkiemu, co się w nim znajduje. Rozumiem Boga jako najwyższe dobro, czyli Miłość. Nie mam cienia wątpliwości, iż Jego cząstka jest we mnie, gdyż jestem nieodłącznym elementem tego wszechświata, podobnie jak pająk i pszczoły, które tak mnie zachwyciły. Dziś zdaję sobie sprawę, że nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale i poczucie własnej wartości oraz szczęścia może mi dać jedynie uaktywnianie tego Ja, które jest cząstką Boga – Miłości we mnie.
Podobnie jak William James, uznawany za ojca psychologii, wierzę bez cienia wątpliwości w „niewidzialny porządek i w to, że nasze najwyższe dobro polega na harmonijnym przystosowaniu się do niego.”