Koniec Świąt u wielu ludzi wywołuje żal za końcem czegoś ważnego, doniosłego, czegoś co było źródłem bardzo pozytywnych doznań. Sam pamiętam jak kiedyś ogarniał mnie ten przykry stan. Po chwilowym „ emocjonalnym tąpnięciu, ” jaki wywoływał koniec Świąt, umysł wypełniała myśl, że już wkrótce będzie sylwester. Potem wyznaczałem sobie kolejny oczekiwany czas, na przykład jakąś uroczystość rodzinną, spotkanie. Potem urlop, i tak żyłem w ciągłym oczekiwaniu na coś doniosłego, coś co wyróżnia się spośród codzienności, którą traktowałem jak trudny obowiązek.
Charakterystyczną cechą takiej postawy jest życie w trój-członowym cyklu: oczekiwanie, pozytywne doznania i… żal. I tak w kółko. Uwagę kierowana jest głównie na wyczekiwany czas, i na pozytywne uczucia, kiedy ten czas nadejdzie. Postawa ta praktycznie uniemożliwia pełne „konsumowanie” czasu poza tym, którego oczekujemy. To tak, jak gdyby tylko Święta Bożego Narodzenia, sylwester, czy inne okoliczności były jedynym źródłem radości.
Czy musimy być aż tak uzależnieni od okoliczności zewnętrznych ? Czy możemy odczuwać radość, taką nie krzyczącą, ale na co dzień ? Czy możliwe jest, aby Święta Bożego Narodzenia, czy inne uroczystości były ważnym, ale nie podstawowym źródłem tego uczucia ?
Z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że jest to możliwe. Uczucia te mogą być dostępne na co dzień, wymagają jednak odpowiedniego poziomu samoświadomości. To stan, kiedy dostrzegamy i odróżniamy nasze poszczególne emocje i uczucia. To stan, kiedy zaczynamy rozumieć, że to co dzieje się na zewnątrz nas jest tylko bodźcem uruchamiającym nasze doznania.
Nie jest banałem to, co powiedział Ryszard Wagner „Nie szukaj radości w rzeczach – ona mieszka w nas samych.” Poświąteczny czas jest okazją na to, aby się o tym przekonać.