Zawsze byłem pod wrażeniem ludzi, którzy prowadząc dyskusje, z taką swobodą i pewnością siebie potrafili uzasadnić swoje racje. Czasami odnosiłem wrażenie, że kiedy wchodzili na grunt sporu o racje, to czuli się jak ryba w wodzie. Kilka dni temu byłem świadkiem spotkania, podczas którego jeden z uczestników prezentował właśnie taką wyjątkową umiejętność. W jego twarzy było wyraźnie widać pewność siebie i taki niewerbalny przekaz „ ja tu rządzę”. Jego interlokutor wykonywał najróżniejszą słowną ekwilibrystykę, ale to tylko podkreślało słabość jego argumentów.
Bardzo dobrze znam to uczucie, kiedy nawet mając głębokie przekonanie, co do swoich racji, poparte dowodami, stając naprzeciw takim ludziom, nie miałem szans na uzyskanie poparcia dla swojego punktu widzenia. Początkowo zanim przystępowałem do rozmów zgłębiałem swoją wiedzę, aby mieć więcej argumentów, ale i to na nic się zdało. Wyraźnie mój intelekt odstawał od intelektu mojego interlokutora, gdyż mimo „twardych danych”, nie potrafił skonstruować odpowiedniego kontrargumentu. Czułem się z tym źle, a moje poczucie własnej wartości ulegało poważnemu zachwianiu. Potrzebowałem trochę czasu, aby zrozumieć ten mechanizm.
Z pomocą przyszły mi doświadczenia tych, którzy przede mną „dotknęli’ to zjawisko. Pamiętam jakie wrażenie zrobiło na mnie stwierdzenie uznanego w świecie człowieka zajmującego się myśleniem Edwarda DeBono, który stwierdził, że człowiek wysoce inteligentny przyjmuje jakiś pogląd tylko dlatego, że potrafi go obronić. Zgłębianie tego mechanizmu ukazało mi kryteria, jakie powszechnie stosujemy w ocenie swoich racji. Jeżeli tylko potrafimy skonstruować odpowiednie argumenty i do tego pojawi się silne uczucie pewności siebie, to rzeczywiście trudno nie uwierzyć we własny punkt widzenia. Wielokrotnie widziałem ludzi, którzy byli skłonni jeszcze raz przemyśleć swoje racje, ale cały czas wychodziło im to samo. Widziałem jak pod wpływem kontrargumentów usiłowali przemyśleć jeszcze raz swoje decyzje biznesowe. Widziałem osoby, które w wyniku informacji uzyskanych od innych, poddawali powtórnej ocenie swoje wybory życiowego partnera. A jednak wychodził im cały czas ten sam wynik myślenia. Dopiero czas był w stanie wykazać im, jak bardzo się mylili.
To niekorzystne, a nawet czasami niebezpieczne zjawisko wynika z faktu, iż w ogóle nie bierzemy pod uwagę, że możemy mieć zakłóconą strategię myślową. Klasycznym przykładem obrazującym to zjawisko jest sposób myślenia człowieka z zaniżonym poczuciem własnej wartości, który nie wierzy w swój potencjał. Jego intelekt będzie pracował na rzecz wykazania, że sobie nie poradzi, że propozycja awansu, którą właśnie otrzymał nie jest dla niego. Miałem okazję obserwowani człowieka, który mimo takich przekonań został awansowany. W sowich działaniach robił wszystko, aby udowodnić sobie i innym, że na to nie zasługuje. Z kolei myślenie kogoś z zawyżoną, nieadekwatną samooceną będzie pełne argumentów „za”. W świadomości takiego człowieka pojawiają się nie tylko przekonywujące argumenty, ale i silne uczucie potwierdzające jego przekonania. Życie niesie pełno przykładów obu tych scenariuszy, których efektem jest wiele ludzkich tragedii.
Jak twierdzi Dawid Hawkins „Intelekt, w przeciwieństwie do swoich złudzeń o wielkości, nie posiada zdolności, aby rozpoznać nieprawdę” (D. R. Hawkins „Siła czy moc”). Myślę, że najwyższy czas, aby zdjąć go z piedestału i podjąć wysiłek rozpoznawania własnej strategii myślowej. A jest to możliwe. Poprzez budowanie świadomości samego siebie, można nie tylko zidentyfikować własną strategię, ale również modyfikować ją. O znaczeniu samoświadomości dla życia człowieka mówił już Sokrates. Moim zdaniem trudno ją przecenić.