Jak to się dzieje, że jedni niemalże w panice uciekają, przed myślą o śmierci, a inni patrzą na nią wręcz przyjaźnie ? Znanych jest wiele historii ludzi, którzy umierając, pocieszali tych, którzy nad nimi płakali. Gdzie tkwi przyczyna, tak innej reakcji na śmierć ?
Myślę, że jedną z zasadniczych przyczyn jest to, jak postrzegamy sens naszego życia. Jeżeli jest on ograniczony tylko to tego, co ziemskie (nasi najbliżsi, przyjaciele, znajomi, dobra materialne), to perspektywa ich straty jest bardzo bolesna. Na tyle bolesna, że nawet uciekamy przed nią z naszymi myślami. Jeżeli natomiast życie potraktujemy jako coś więcej, niż tylko role jakie pełnimy w życiu, oraz to ile w nim osiągnęliśmy, to perspektywa straty jest zdecydowanie mniej bolesna. Pisząc, to ostatnie zdanie mam świadomość jak brzmi ono banalnie, ale trudno to inaczej wyrazić. Kiedy byłem w szpitalu z powodu mojej choroby nowotworowej (chłoniak), miałem poczucie, że ma ona jakiś sens w moim życiu. Nie myślałem o tym, czy przeżyję, czy nie. Praktycznie nie czułem lęku. To poczucie sensu (aczkolwiek nie odgadnionego), chroniło mnie przed lękiem. Być może jest to uniwersalny sposób na „zaprzyjaźnienie się” z myślą o śmierci.