Słuchając debat politycznych, a nawet dyskusji w gronie bliskich sobie osób, często można odnieść wrażenie, że osoby biorące w nich udział mówią o zupełnie różnej rzeczywistości. Każda ze stron dyskusji ma tak głębokie przekonanie o swoich racjach i swoim postrzeganiu świata, że brak akceptacji swoich poglądów ze strony innych odbiera nawet jako przejaw braku szacunku. Automatycznie wyzwala to reakcje obronne. Niestety, zjawisko to nasila się, co nie tylko psuje obraz sceny politycznej, ale także dzieli rodziny i przyjaciół – osoby do niedawna jeszcze sobie bliskie.
Do zjawiska tego odnoszę się od wielu lat, między innymi dlatego, że zróżnicowane postrzeganie rzeczywistości jest źródłem konfliktów małżeńskich, a także braku porozumienia w miejscu pracy. Reagujemy na to, co widzimy, a – jak pokazuje doświadczenie – nie zawsze widzimy rzeczy takimi, jakimi one są.
Nie tak dawno miałem okazję obserwować, jak moja klientka w wyniku kolejnych sesji coachingowych zaczynała inaczej patrzeć na swojego męża, mimo że w nim samym nie następowały jakieś radykalne zmiany. Podczas pierwszego spotkania usłyszałem, że jej mąż jest psychoterrorystą, że nadużywa alkoholu, i że ona nie widzi możliwości, aby dalej z nim żyć. Jak się okazało, w budowaniu tego obrazu czynny udział brała jej przyjaciółka, której zwierzała się ze swoich dylematów. Podczas naszych spotkań, które przeplatane były moimi rozmowami z jej mężem, moja klientka powoli, ale w zauważalny sposób, zaczęła inaczej postrzegać swoje małżeńskie relacje. Dziś ma już świadomość, że owszem, mąż w swojej postawie może nie był doskonały, ale na pewno nie był taki, jakim go jeszcze nie tak dawno widziała.
Motywowany moimi zainteresowaniami niekiedy prowokuję rozmowy na temat naszej polskiej rzeczywistości. Okazuje się, że moi rozmówcy mają niekiedy skrajnie różne obrazy naszej ojczyzny. Dla jednych jesteśmy w stanie zagrożenia różnymi nieszczęściami – albo w dziedzinie gospodarki, albo z powodu sytuacji międzynarodowej, a dla innych jesteśmy na drodze rozwoju z widocznymi pozytywnymi efektami tej drogi. Jak się okazuje, ta różnica poglądów nie ma nic wspólnego z wykształceniem, płcią czy statusem materialnym. Istnieją zupełnie inne przyczyny, które sprawiają, że możemy mieć tak różne obrazy tej samej rzeczywistości.
Od lat mam ogromny żal do psychologów, że nie mówią głośno o tym tak ważnym zjawisku, którego zrozumienie mogłoby skutecznie zapobiec wielu nieporozumieniom i konfliktom. Sama świadomość, że to, co widzę, może nie oddawać rzeczywistości takiej, jaką ona jest, zupełnie inaczej ustawia mnie wobec moich przekonań oraz racji drugiej strony. Zamiast upierać się przy swoim stanowisku, otwieram się na argumenty. Zamiast walczyć o swoje racje, jestem bardziej zainteresowany zobiektywizowanym postrzeganiem świata.
Bardzo ucieszył mnie artykuł Tomasza Besta pt. „Krzywe zwierciadło lęku”, który ukazał się w październikowym numerze „Charakterów”. Czytam w nim, że „badania psychologiczne pokazują wyraźnie, że ludzie interpretują napływające informacje przy pomocy poznawczych reprezentacji świata społecznego, czyli własnych jego wizji.” Autor opisuje dalej badania, które potwierdzają „jak bardzo reprezentacje te mogą odbiegać od rzeczywistego stanu.”
O tym, że to lęk i poczucie zagrożenia stanowią pierwotną przyczynę wypaczania obrazu rzeczywistości, dowiedziałem się wiele lat temu, czytając książkę profesora psychiatrii Raj Persauda pt. „Pozostać przy zdrowych zmysłach”. Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła na mnie wówczas ta informacja. Wówczas to pierwszy raz zadałem sobie pytanie, czy w obliczu lęków, które wtedy były mi tak bliskie, na pewno widzę świat takim, jaki on jest? Nie było to miła autorefleksja, gdyż kwestionowała moje przekonania, ale w stosunkowo krótkim czasie zaczęła przynosić pozytywne rezultaty.
Raj Persaud, powołując się na badania, uświadomił mi, że kiedy żyjemy w poczuciu zagrożenia, kiedy mamy zawyżony poziom lęku, posiadanie wroga zewnętrznego jest terapeutyczne. „Rzeczywisty lub nawet wyimaginowany wróg odkrywa niezwykle pożyteczną, unifikującą rolę społeczną. Posiadanie zewnętrznego obiektu naszych agresywnych skłonności zabezpiecza nas przed zwracaniem ich przeciwko samemu sobie… Potrzebujemy czegoś lub kogoś, kogo moglibyśmy przeklinać i obwiniać za wszystko.”
Czy nie tłumaczy to w sposób jednoznaczny, dlaczego niektórzy z tak dużym zaangażowaniem mówią o zagrożeniach i niebezpieczeństwach? Oni je nawet widzą. Podają kolejne argumenty, powołują się na fakty potwierdzające ich stanowisko. Świadomość tego zjawiska pozwala nam zrozumieć, dlaczego gotowi są nawet walczyć w obronie swoich racji.
Kiedy dziś rozmawiam z moim tatą, który konsekwentnie wykazuje, w jak trudnych czasach dziś żyjemy, nie prowadzę już z nim rozmów „na argumenty”. To nie ma sensu. Czuję tylko żal, że ktoś kiedyś tak ukształtował jego psychikę, że życie postrzega głównie w kategoriach zagrożeń. Za czasów minionego ustroju to on mówił mi o Piłsudskim i o 11 listopada, a także uświadamiał mi, na czym polega prawdziwa wolność. Dziś, kiedy ją mamy, on cały czas widzi tylko zagrożenia i niedostatki. Nawet jedynie próba pokazania innego obrazu świata wyzwala w nim irytację, a nawet złość. Mimo tego, że dobrze znam ten mechanizm, to jest mi przykro, że nie mogę z moim tatą wspólnie cieszyć się wolnością, w której dane jest nam żyć, a o której kiedyś mogliśmy tylko marzyć.