Co jest przyczyną wzrostu liczby rozwodów?

Pytanie to postawił dziennikarz w jednym z programów telewizyjnych, kierując je do księdza zajmującego się problemami związków oraz do znanego psychologa. Ponieważ jest to jeden z ważnych tematów leżących w centrum moich zainteresowań, z uwagą wysłuchałem tej rozmowy.

Jak usłyszałem, dane statystyczne wykazują, iż Polska znajduje się we wzrostowym trendzie liczby rozwodów zbliżając się do średniej europejskiej, która wynosi ok. 50%. Dane te nie obejmują rozpadu związków partnerskich, które żyły bez formalnego ślubu.  Przyczyny tego stanu rzeczy uczestnicy  programu upatrywali głównie w braku odpowiedniej komunikacji w związkach oraz w czynnikach kulturowych i cywilizacyjnych, gdzie odnotowuje się dążenie do komfortu. Przywoływane przez psychologa badania wykazały, iż częściej dochodzi do rozwodów z związkach, gdzie pierwsza urodziła się dziewczynka, jak również w związkach, gdzie mężczyzna ważył powyżej 90 kg.

Słuchałem tego wszystkiego, a kolejne minuty programy wyzwalały we mnie coraz większe uczucie rozczarowania połączone z dozą irytacji.

Dlaczego cały czas, nawet specjaliści od relacji małżeńskich/partnerskich poruszają się w swoich dociekaniach jedynie w sferze zewnętrznej? Nie deprecjonuję wpływu czynników kulturowych czy cywilizacyjnych, ale czy to one leżą na poziomie pierwotnych przyczyn rozpadu związków? Trudno mi  komentować informacje, które sugerują, iż to pierwsze dziecko, kiedy jest nim córeczka lub ponad 90 kg wagi ciała męża/partnera – to czynniki wywołujące destrukcję związku. Robiąc badania obejmujące również inne czynniki można by dojść do wniosku, że na przykład kolor oczu albo kształt czaszki to również czynniki mające wpływ na trwałość związku.

Erich Fromm twierdził, iż analiza zjawisk, jakie występują w relacjach międzyludzkich, musi opierać się przede wszystkim na analizie zachowań jednostki, gdyż przede wszystkim ona jest głównym źródłem tego, co pojawia się w relacjach. Podobnie na ten temat wypowiada się wielu uznanych psychologów i socjologów. Osobiście w pełni zgadzam się z tym stanowiskiem. Uznaję, iż trudno zrozumieć problemy relacyjne, a co za tym idzie – trudno o skuteczną profilaktykę, jeżeli nie dotyka się pierwotnych źródeł konfliktów. A one tkwią w samych partnerach.

Problemy komunikacyjne pomiędzy partnerami, które zostały mocno zaakcentowane w programie, bez wątpienia są jedną z ważnych przyczyn konfliktów, ale musimy pamiętać, że poza tym, iż są one przyczyną, są również skutkiem. W łańcuchu przyczynowo-skutkowym przed komunikacją są predyspozycje partnerów do jej prowadzenia, ich oczekiwania, czy chociażby niepokoje wynikające z braku poczucia bezpieczeństwa. Inaczej będzie komunikowała się osoba o ugruntowanym poczuciu bezpieczeństwa, z głębokim przekonaniem o własnej wartości i autonomii psychicznej, a inaczej osoba, dla której związek jest  głównym źródłem spokoju, szczęścia i radości życia. W  przypadku tej drugiej komunikacja będzie sprowadzała się do artykułowania oczekiwań oraz do ocen, na ile te oczekiwania są spełnione. To sytuacja wyjątkowo sprzyjająca konfliktom. Obserwując takie związki mam niekiedy poczucie, iż partnerzy chodzą po polu minowym. Niespełnienie oczekiwań wywołuje klasyczną reakcję „walki” lub „ucieczki”, złości, a nawet agresji lub wycofywanie się z relacji. Jakże inaczej wygląda komunikacja, kiedy partnerzy są wewnętrzne spójni, z ugruntowanym poczuciem własnej wartości, wiary w swój potencjał i jego możliwości. Wówczas to empatia staje się jej dominującym czynnikiem.

Wiele par, które przychodzą do mnie z prośbą o wsparcie w odbudowaniu relacji,postrzega je jako byt niezależny od nich. Widzą swoje relacje jako trzeci czynnik relacji (dwa pierwsze stanowią oni sami), który jest jakby pomiędzy nimi. Kiedy tylko zaczynam uświadamiać im, że ten „czynnik” jest ich własnym produktem, wówczas następuje proces wzajemnego obwiniania. Są również pary, które przychodzą z całą listą wzajemnych oskarżeń i wówczas następuje proces ważenia: po której stronie umiejscowiona jest większa wina.      

Moim zdaniem mamy dziś wystarczająco bogatą wiedzę na temat „działania” człowieka, która pozwala na analizę przyczyn rozpadu związków na poziomie rzeczywistych przyczyn. Dzięki temu możliwe stają się działania przynajmniej hamujące ten niekorzystny trend rozpadu związków. Wiadomym jest dziś, jak działają w człowieku destrukcyjne emocje, jak wpływają na jego zachowanie. Dobrze rozpoznane są psychologiczne mechanizmy obronne, które w przypadku wewnętrznych problemów (niepokoje, kompleksy) kierują uwagę człowieka na zewnątrz, aby tam właśnie poszukiwać przyczyny psychicznego dyskomfortu. Wystarczająco dobrze zdiagnozowane jest działanie inteligencji, która w takich przypadkach potrafi wyprodukować całą masę argumentów potwierdzających zewnętrzne podłoże tych trudności (zjawisko „pułapki inteligencji”). Współczesna psychologia w pełni potwierdza to, o czym wiadomo jest od wieków, że nasze postrzeganie rzeczywistości może być poważnie zakłócone, co z kolei wpływa na nasze decyzje i wybory. Dobrze znany jest naturalny proces przemian, jaki zachodzi w człowieku. Przejawia się to kryzysami mającymi charakter rozwojowy, a nie będącymi wyrazem problemu relacji małżeńskich.

Dlaczego mimo tak bogatej wiedzy wciąż kierujemy uwagę w miejsca często bardzo odległe od pierwotnych przyczyn rozpadu związków?

Poza bogatą wiedzą o mechanizmach kierujących zachowaniem i postawą człowieka, posiadamy również wiedzę o tym, jak zapanować nad tymi mechanizmami, które destrukcyjnie wpływają na relacje. Wiemy, jak „obsługiwać siebie”, aby uaktywnić to, co w nas najlepsze – najlepszą wersję nas samych. Mówi o tym praktycznie jednym głosem współczesna psychologia, jak również dominująca w naszej kulturze religia katolicka. Można się o tym przekonać studiując chociażby tylko podstawy zjawisk psychologicznych czy Biblię i Katechizm Kościoła Katolickiego.  

Czyli mamy nie tylko wiedzę o „działaniu” człowieka, ale również tę, która mówi o tym, jak możemy doskonalić nasze relacje, które są dopiero na końcu łańcucha przyczynowo-skutkowego. Na jego początku znajduje się to, co jest w nas samych. To dlatego jakość naszych relacji jest wyrazem poziomu umiejętności „obsługi siebie samego”.   

Trudno mi jest pogodzić się z tym, iż w  komentarzach dotyczących problemów związków, dominują głównie opisy powierzchownych przyczyn – tych zewnętrznych. Trudno mi jest zaakceptować fakt, iż  posiadając dziś ogromną wiedzę i doświadczenia, jakie przez wieki zdobywała ludzkość na temat mechanizmów kierujących zachowaniem i postawą człowieka, w procesie edukacji brakuje skutecznych programów rozwijających umiejętność „obsługi samego siebie”.

Jeżeli komentujemy rzeczywistość, to tylko tę, którą widzimy, którą obejmuje nasza świadomość. To właśnie, moim zdaniem, tłumaczy, dlaczego komentatorzy „widzą” przyczyny rozpadu związków tylko w ograniczonym zakresie. Ich świadomość nie obejmuje pełnego obrazu mechanizmów kierujących relacjami małżeńskimi.  

Mam nadzieję, iż dożyję czasów, kiedy mówiąc o  budowaniu trwałych i szczęśliwych relacji, w pierwszej kolejności będzie się mówiło o osobistych predyspozycjach – umiejętnościach budowania  związku, a w programach edukacyjnych znajdą się w szerszym zakresie zagadnienia obejmujące rozwijanie umiejętności „obsługi samego siebie”.

 

Scroll to Top